Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go męża, były dla Bogny prawdziwą torturą. Patrzano na nią podejrzliwie i obrażająco, bez żenady używano zwrotów obelżywych. Przeważnie jednak zgadzano się dość łatwo. Ludzie ci potrzebowali pieniędzy i przyrzeczenie natychmiastowej wypłaty wystarczyło do uzyskania ich wielkoduszności. Nie chcieli czekać, a proces mógłby potrwać kilka miesięcy.
O mało co jednak nie rozbiło się wszystko o zdecydowany upór jednego z nich, doktora Falczyńskiego. Przyjął Bognę bardzo niegrzecznie. Nie tylko nie podał jej ręki, do czego już zresztą zdążyła się przyzwyczaić, lecz nawet nie wskazał krzesła, chociaż słaniała się na nogach. Wysłuchawszy prośby, powiedział:
— Ja tego nie zrobię. Szuje należy tępić. W ogóle dziwię się bezczelności przychodzenia do uczciwego człowieka z takimi propozycjami. Powinien otrzymać jak najwyższy wymiar kary. Za dużo łajdactwa namnożyło się na świecie. I ja będę ostatni, który przyłoży rękę do wydobywania z kryminału takich ptaszków.
Wśród łez zaczęła go znowu prosić, przekonywać, że jej mąż nie jest złym człowiekiem, a znalazł się pod złymi wpływami, że nawet gorsi zbrodniarze zasługują przecie na odrobinę litości, na humanitarne przebaczenie, na chrześcijańskie miłosierdzie, że i tak poniósł straszną karę...
— Proszę pani — przerwał doktór — przyznałbym jej rację o tyle, o ile podobne wypadki byłyby rzadkością. Ale dziś świat przeżywa wprost epidemię defraudacyj, nadużyć, złodziejstw i przekupstwa na stanowiskach publicznych. Za dawnych czasów, gdy opinia społeczna zależała wyłącznie od mężczyzn, przedsiębrano w podob-