Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śnie mnie, więc ja mogłabym najsurowszy sąd o nim wydać, ale zapewniam ciocię, że to jest w gruncie dobry chłopiec. Zawróciła mu trochę w głowie nagła zmiana warunków materialnych... Musi się wyszumieć... Naprawdę jest dobrym człowiekiem. W tym jego trybie życia tkwi raczej pewna, czy ja wiem, dziecinność...
— Dosyć, kochanie — przerwała pani Symieniecka — sama chyba nie wierzysz w to, co mówisz.
— Wierzę, ciociu.
— Zatem, wybacz, jesteś wprost ślepa i głucha. Przecie to okropny typ! Jaki poziom! I co za maniery! Już abstrahując od jego skandalicznego sposobu postępowania z tobą, abstrahując od tych pijatyk i afiszowania się z kobietami wątpliwych obyczajów, jak mogłaś znosić przy sobie podobnie trywialną figurę. Pojąć nie umiem.
Jakże im mogła wytłomaczyć?!... Kochała go, kochała go zawsze, a i teraz silniej, niż wtedy, gdy wychodziła zań za mąż. Była tak podniecona, że z trudem hamowała się, by nie odpowiedzieć w sposób niegrzeczny na tę nieproszoną interwencję, na to bezprawne wtrącanie się w jej najbardziej osobiste sprawy.
— Nie mogę przyjąć do wiadomości — mówiła — żadnych dekretów rady familijnej, o które nie prosiłam. Wiem, że chcecie dla mnie jak najlepiej, ale pozwólcie, że sama będę decydowała o moim życiu. Nie jestem już dzieckiem.
— Jesteś gorzej niż dzieckiem — surowo upierała się pani Pajęcka — straciłaś zdolność rozumienia własnej sytuacji. Niewiele brakuje, a będziesz przekonana, że to my chcemy cię unieszczęśliwić, a ten osobnik uwielbia cię i szanuje.