Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kosztowały bardzo drogo, gdyż Ewaryst uważał, że należy się „postawić“. Podawało się koktaile, drogie koniaki i kanapki z kawiorem. Grano w bridge’a (zawsze nowymi kartami) i tańczono. Każde takie najście Hunnów kończyło się grubo po północy, gdyż bezceremonialność swoich gości Ewaryst uważał za dyplom dobrego gospodarza dla siebie. Na mieście głośno podkpiwano z tych czwartków; stopniowo usunęli się z nich dawni znajomi Bogny i w ogóle wybredniejsze towarzystwo. Jednak żadne perswazje nie pomagały. Ewaryst stawał się coraz bardziej arbitralny i coraz mniej liczył się z jej zdaniem, a nawet z nią samą. Pozwalał sobie na przykład na takie wybryki, jak sprowadzanie nad ranem pijanych mężczyzn i kobiet „na dokończenie wieczoru“. Stawiał wówczas na nogi służbę, kazał podawać przekąski, pozwalał grać na gramofonie i walić pięściami w klawiaturę fortepianu. Mieszkanie napełniało się dzikim hałasem, do pokoju Bogny wpadały kobiety, które zaledwie znała, lub których nie znała wcale, a gdy Bogna robiła później w najostrożniejszej formie wyrzuty Ewarystowi, wzruszał ramionami i dziwił się, że takie drobiazgi wyciąga, by uprzykrzyć mu dom do reszty. Na domiar wszystkiego zaczął zapraszać na czwartkowe przyjęcia i te kobiety, z którymi ją zdradzał.
To dopełniło miary. Postanowiła rozmówić się z nim otwarcie. Powiedziała wszystko. Starała się być spokojna, starała się trafić mu do przekonania. Spodziewała się brutalnego wybuchu i zrobiła wszystko, by do tego nie doszło. Ewaryst też wysłuchał jej spokojnie, kiwał głową i milczał. Gdy skończyła, wstał i rozłożył ręce:
— Ha, cóż, możliwe, że masz rację. Ale ja jestem ta-