Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie o spacer. Rozruszał się jakoś, a przy tym wiedział, że stan Bogny wymagał uprawiania ruchu. Po swojemu kochał ją bardzo, a odkąd słaby wzrok nie pozwalał mu czytać, nawet bywał w złym humorze, nie mając córki przy sobie.
Ucieszył się też bardzo, gdy przyjechała. W Iwanówce oprócz dwóch starych ciotek Bogny i zapracowanego od świtu do nocy Macieja Brzostowskiego, głównego właściciela folwarku, nie było nikogo, z kim by można zamienić słowo. Zresztą i oni, ludzie dobrzy i prości, zbyt byli zajęci powszednimi sprawami gospodarstwa, by rozmowa z nimi mogła zająć profesora. Poza tym żadnego sąsiedztwa. Naokoło rozciągały się olbrzymie dobra Pohoreckiego, który żył jak odludek. W Iwanówce zjawiał się niezmiernie rzadko i trzeba było aż takiego święta jak przyjazd Bogny, by od czasu do czasu zajrzał do białego dworku.
— Wstydziłbyś się, Walery — żartował profesor — pomyślałby kto, że kochasz się w mojej córce!
— Dajże spokój! — irytował się pan Pohorecki.
— No bo o moim istnieniu nie raczysz pamiętać.
— Bo nudny jesteś. Spierniczałeś do reszty.
Bognę bawiły serdecznie te przekomarzenia się dwóch rówieśników. Pana Pohoreckiego ceniła i lubiła pomimo jego szorstkości i dziwactw, a może właśnie dlatego, że pod tą chropowatą skorupą wyczuwała ukrywaną boleść, krzywdę, czy tragedię, pomimo upływu lat niezagojoną, niczym głęboką ranę pokrytą brzydkim strupem. Pohorecki znał ją od dziecka i dobrze pamiętała, że już wtedy swoim dziecinnym instynktem małej kobietki odczuwała różnicę, jaką robił między nią a wszystkimi innymi, cho-