Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówić o czymś innym tak, jakby on powiedział głupstwo.
— Idioci — pomyślał, a dla Bogny przez cały wieczór był ostry i niechętny za to, że nie przyznała mu racji.
Oczywiście miał ją w całej rozciągłości. Zresztą w czymże mu Bogna na przykład była taką zachętą i pomocą? Przeciwnie. Raczej hamowała go, a że tam czasami opracowała za niego jakiś referat, okólnik, czy sprawozdanie, że robiła to nawet dość często, cóż w tym było nadzwyczajnego?
— I tak zawsze daję jej... no te... wskazówki... tezy.., rzeczy podstawowe. A że jest dobrą panią domu... No, toteż nie ożeniłbym się z byle flondrą.
A pod tym względem był z Bogny naprawdę zadowolony. O ile nudził się w jej towarzystwie i coraz częściej przesiadywał w klubie, lub po restauracjach, zwłaszcza odkąd Lola wyjechała na wieś, o tyle lubił patrzeć na żonę i na jej królowanie w domu, gdy byli goście. Każda herbatka, każda najskromniejsza kolacja, czy bridge — udawały się znakomicie, a wielkie przyjęcie wypadło wręcz imponująco: sześć stolików bridge’a, kilkanaście par tańczących, orkiestra Bambergera, śpiew samej Czarskiej-Bojanowskiej, no i kolacja z czterech dań z szampitrem i kawiorem na siedemdziesiąt osób. A wszyscy bawili się świetnie. I przecież nie byle kto się bawił. Dwie księżne, dziewięciu hrabiów, trzej baronowie, dwaj ministrowie z żonami, sześciu generałów, prezesów i dyrektorów, kilka sztuk różnych znakomitości literackich, jeden ambasador, jeden biskup, słowem nawet taki kuzyn Feliks otworzyłby gębę od ucha do ucha. Cała Warszawa!
Ewaryst rozpromieniony śledził wzrokiem tańczące