Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozzłościło go to na dobre:
— Więc może wolałabyś, bym w ogóle nie awansował, byle ten stary gbur został na miejscu?
— Wolałabym — powiedziała.
— A to piękna z ciebie żona! — wybuchnął — więcej obchodzi cię obcy człowiek niż rodzony mąż.
— Mylisz się. Najwięcej mnie obchodzi, by mój mąż był człowiekiem, którego mogę szanować.
— A mnie to jest obojętne. Rozumiesz?! O-bo-jęt-ne! Proszę cię tylko o jedno, byś nie wtrącała się w sprawy, których nie rozumiesz.
Uderzył pięścią w stół i wyszedł do swego pokoju nie dokończywszy obiadu. Ponieważ jednak zostawił papierośnicę, wrócił i wówczas zobaczył, że Bogna płacze.
— Bardzo dobrze — pomyślał — niech pobeczy — to jej nie zaszkodzi.
Pomimo to uczuł dla niej współczucie. Głupia jest bo głupia, nie rozumie życia, ale kocha go przecie, a i on ją lubi. Stanął za krzesłem Bogny i pogłaskał ją po głowie. Wtedy wzięła jego rękę i tuląc się do niej zaczęła mówić opanowując łkanie. Mówiła, że wie jaki on jest w istocie dobry, że musiało to zajść wbrew jego woli, że tylko w pierwszej chwili zdawało się jej inaczej.
— Ależ oczywiście — potwierdził zniecierpliwiony — oczywiście.
Chciała koniecznie pójść razem do Szuberta, lecz w końcu stanęło na tym, że Ewaryst wstąpi doń innym razem. Obiecał to Bognie na odczepne, nie mając zamiaru zawracać sobie głowy wizytami po pierwsze przykrymi, a po drugie zbędnymi.