Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kali, w teatrze, czy nawet na ulicy, ledwie raczyła kiwnąć mu głową.
A tymczasem zdarzyła się bardzo pomyślna okazja: Bogna wyjechała do Iwanówki, gdyż jej ojciec ciężko zachorował. Tegoż dnia Malinowski robił po południu wyrzuty Loli:
— Zniszczyłaś moją miłość do Bogny. Zrujnowałaś moje szczęście, ale nie żałuję tego, jeżeli uwierzysz mi, że do szaleństwa cię kocham.
— Nie uwierzę — śmiała się.
— Daję słowo honoru! — uderzył się w piersi.
— Masz ślicznie sklepioną pierś — zauważyła tonem aprobaty.
W niektórych chwilach mówiła doń na ty, lecz natychmiast potem obojętnie nazywała go panem.
— Powiedz jedno słówko, a zerwę z Bogną! — prosił.
— Ależ po co!?
— Kocham cię i żyć bez ciebie nie mogę. O, ja nieszczęśliwy!
Znowu zbyła go żartami i, jak za każdym razem, wychodząc przysiągł sobie, że więcej nie przyjdzie. Jeżeli też przychodził to jedynie dlatego, że miał iskierkę nadziei.
— Przywyknie do mnie — myślał — to później na innych nawet spojrzeć nie zechce. Mało jest mężczyzn tak dobrze zbudowanych, pięknych, no i jednocześnie przedstawiających indywidualną wartość.
A właśnie zaczynało się to, co jego wartość miało poważnie podnieść. Na Fundusz Budowlany spadła komisja ministerialna. Badano, wertowano, sprawdzano. Zaraz trzeciego dnia prezes Szubert wpadł w furię, nawymy-