Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

usposobiona wesoło i wszystko obracała w żart. Na zakończenie na przykład, gdy już był ubrany, powiedziała:
— Po cóż doszukiwać się jakichś uczuć w tym, co jest zwykłą przysługą?... Pozwala mi pan korzystać ze swego doskonale zbudowanego ciała, przyjemnej w dotyku skóry i wystarczającego temperamentu. Ja panu rewanżuję się w miarę posiadanych możliwości. Mamy oboje zagwarantowaną higienę i zaspokojenie aktualnych potrzeb organizmu.
— Ja nie umiem tak — próbował zacząć z poważnej beczki Malinowski — ja muszę mieć kontakt duchowy...
— Czy pan nie przesadza? — śmiała się.
— Ależ, słowo honoru, że nie.
Wówczas śmiała się jak wariatka. Z jakąż przyjemnością wykręciłby jej ręce aż do bólu. Zacisnął jednak pięści i powiedział:
— To trudno. Ja bez uczuć nie mogę...
Zapaliła papierosa i wypuszczając dym wąską, długą smugą, przechyliła głowę:
— Ach, uczuciom... uczuciom dajmy... spokój, dajmy im tymczasem spokój. Niech mają dostateczny czas, by z niepozornych pączków rozwinęły się we wspaniałe egzotyczne kwiaty oszołomień, woniejące aromatem szczęścia i Nirwany.
Powiedziała to nawet dość pięknie, co umiał ocenić, lecz czas mijał, spotkania powtarzały się, a niepozorne pączki nie chciały rozwijać się w egzotyczne kwiaty uczuć. Żeby chociaż Lola zechciała nie otaczać ich wzajemnego stosunku taką bezwzględną tajemnicą, jakby się go wstydziła. Na przyjęciach, gdzie się od czasu do czasu spoty-