Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niechże się pan rozbierze — odezwała się spokojnie.
— A czy tutaj nikt nie... wejdzie? — zapytał zdyszany, gdyż przez głowę przemknęła mu obawa, że cała ta scena może być urządzona w celu jakiejś bliżej nieokreślonej pułapki.
— Pan się boi? — zapytała.
— O, cóż znowu! Chodzi mi o panią.
— Marnuje pan czas — zauważyła spokojnie.
Rozejrzał się zakłopotany, wreszcie stanął za drzwiami i szybko pozbył się garderoby. Był zły na siebie, na pannę Lolę, na sytuację, układającą się dziwacznie bez zachowania normalnych reguł. Przecie nieraz czytywał romanse z wielkiego świata i wszędzie odbywało się to po ludzku, nie przy otwartych drzwiach, z jakąś rozmową, z winem i trunkami, ciastkami... Dlaczego on, właśnie on miał znosić wybryki tej puszczającej się panny!... Jednakże, chociaż nie odczuwał najmniejszej ochoty do flirtu w tych warunkach, należało rolę odegrać do końca: nie wypadało cofnąć się.
Ściągnął koszulę i z przyzwyczajenia pływackiego przeżegnał się, lecz przyszło mu na myśl, że przez nieuwagę popełnił świętokradztwo, wobec czego trzy razy stuknął lekko o poręcz krzesła, zawahał się i wszedł. Samo wejście jedynie w skarpetkach było nad wyraz przykre. Lola przyglądała mu się bezczelnie.
— To wyuzdana pannica — pomyślał prawie z nienawiścią i z uśmiechem pochylił się nad nią, szepcząc:
— Jakaś ty piękna!...
Zresztą naprawdę była świetna w swojej nagości i niepokojąca tym chłodem i tą przytomnością, z jaką przez