Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakby cały kompleks pojęć — wszystko to było dziwne, obce, zabawne, lecz jednak piękne.
Z nich wszystkich Bogna jedna była mu bliższa, zrozumialsza i naturalniejsza. Chociaż w biurze stykali się rzadko i nie był to dla niej żaden szczególniejszy zaszczyt przyjmowanie u siebie pana Malinowskiego, okazywała wyraźne zainteresowanie jego osobą. Po pierwszej bytności u niej powiedział sobie:
— Uważaj, bracie! Kobita leci na ciebie, jak amen w pacierzu.
Długo myślał nad tym i wreszcie zdecydował się:
— Może wart jestem i lepszego losu, ale przy moim pechu lepiej mieć wróbla w garści niż czekać na gołębia, co siedzi na sęku.
Zresztą Bogna podobała mu się bardzo. Nie była może zbyt ładna, nie była też zbyt młoda, ale miała rasę i sznyt, wyglądała elegancko, miała szerokie stosunki, własne mieszkanie i jakieś nadzieje spadkowe, wprawdzie niewielkie, ale zawsze coś. Zapewne nie mogła równać się z takimi pannami Symienieckimi, czy Pajęckimi, których posagi zrobiłyby z człowieka od razu magnata, ale tamte były gołębiami, do których sięgnąć nie łatwo, zaś ta kobieta najwyraźniej miała się ku niemu.
— Kujmy żelazo póki gorące — postanowił i skupił na tym postanowieniu wszystkie wysiłki. Im bliższy był celu tym bardziej odzyskiwał wiarę w siebie, w swoją wartość, w swoje przeznaczenie.
Nominacja na stanowisko wicedyrektora potwierdziła tę wiarę w zupełności. Ani przez moment nie przypuszczał, by niespodziewany awans był następstwem czegoś