Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wać, że jest atletą. Nigdy nie wykładać wszystkich kart na stół! Jak w hazardzie: odkryjesz bloteczkę, to inni myślą, że w ręku masz cztery asy.
O rozmowie tedy z ministrem postanowił Malinowski zdać Szubertowi jak najskąpszą relację. Prezes jest zbyt roztargniony, by mógł się zaniepokoić. Przeciwnie, należy mu jeszcze nakadzić, że niby minister jest nim zachwycony. Jaskólski trudniej dałby się nabrać, ale go na szczęście nie było w Warszawie. Właśnie naw wyprawieniem go do Łucka musiał się Malinowski sporo napracować. Najpierw pokiełbasiło się sprawy z wołyńską dyrekcją robót publicznych, później zapowiedziało się przyjazd do Łucka kogoś z Zarządu Funduszu, a w dniu, kiedy Malinowski miał jechać — trzeba trafu — stłukł tak kolano, że prawie okulał. I musiał pojechać Jaskólski. A tegoż wieczora zacny poseł Jasiński wyskoczył z tą interpelacją w komisji budżetowej. Wszystko było ukartowane po majstersku, no i skutki, jeżeli nie najlepsze, to w każdym razie bardzo dobre.
Malinowski omal nie zagwizdał z ukontentowania, lecz z daleka zobaczył na rogu Jasnej panią Karasiową i w sam czas zdążył przybrać stosowny wyraz twarzy, kłaniając się bardzo serdecznie. Z tą babą należało się liczyć ze względu na jej duże stosunki, no i dlatego, że jej syn ożenił się z kuzynką, właściwie z kuzynką Bogny, ale tym samym i jego. Poza tym młody Karaś miał znajomości i wpływy w prasie. A to było cenne.
— Swoją drogą — uśmiechnął się do siebie Malinowski — jak to w miarę jak człowiek rośnie, musi liczyć się z większą coraz liczbą ludzi. Co mnie dawniej obchodziła