Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bywszy z niej arkusz maszynowego pisma, podał ministrowi:
— Oto jest, panie ministrze.
— Aha, doskonale.
Wziął sprawozdanie i podszedł do okna. Czytał chwilę i zmarszczył brwi:
— Może mi pan to objaśni, panie dyrektorze.
Malinowski, który stał w miejscu, w trzech krokach był już przy oknie:
— Służę, panie ministrze.
— Co to znaczy rubryka „nieściągalne“?... O tutaj z kwotą czterystu jedenastu tysięcy?
Ewaryst chrząknął i zaczął objaśniać. Jąkał się, ale przecie wyłożył rzecz jasno, bardziej jasno, niż to było jego zamiarem. Od szeregu miesięcy z niecierpliwością oczekiwał tego posłuchania, stawał na głowie, by nie Szubert, nie Jaskólski, lecz on mógł osobiście zetknąć się z ministrem. Trzeba było uciekać się do najbardziej złożonych wybiegów, używać wszelkich sposobów i sposobików, by nie wywołać podejrzliwości tamtych panów, a teraz, gdy jako przedstawiciel zarządu Funduszu Budowlanego uzyskał nareszcie upragnioną audiencję, coś go zatknęło i zamiast czym prędzej korzystać z rzadkiej sposobności, kluczył i mogło nawet na to wyglądać, że broni Jaskólskiego.
Było to śmieszne, ale zdawał sobie sprawę, że wszystkie plany pokrzyżowała mu niespodziewana sceneria posłuchania. Ułożył sobie, że będzie siedział w gabinecie naprzeciw ministra, że w odpowiednich momentach samym wyrazem twarzy da do zrozumienia to, czego nie chciałby określić słowami, że zdoła zręcznie podsunąć i kilka wąt-