Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zapewne. Jednakże nie należy oczekiwać od niej szczególniejszej życzliwości. Może się to jeszcze zmieni.
— Mówiła ci coś? — zaniepokoił się.
— Ależ bynajmniej. Tylko widzisz, ona umie być czasami bardziej miła.
— Wspaniała kobieta — zawyrokował szczerze — również panna Dina bardzo sympatyczna. Nie rozumiem dlaczego ona wychodzi za tego Karasia. Taki zarozumiały facet i w dodatku goły. Ile ona ma posagu?
— Nie wiem, coś około miliona.
— Fiuu! — gwizdnął — milion?! O, do diabła! I pomyśleć, że obłowi się taki sobie pan Karaś. Czym on właściwie jest? Redaktor. To żadna pozycja.
— Jest świetnym krytykiem i bardzo inteligentnym, bardzo ujmującym człowiekiem. Znasz go przecie.
— Znam. Brzydki jak noc, prawie łysy i ma głupi, zjadliwy wyraz twarzy. — I taki dostanie milion do łapy. Szczęście jest ślepe. Tak... jest ślepe...
Zamyślił się i dodał:
— A panna Lola to taka skromniutka.
— Lola?
— Tak. Wciąż milczy. Widocznie krępuje się matki. Pani Symieniecka musi je ostro trzymać. Bardzo eleganckie panny. Co to jednak znaczy urodzenie i pieniądze. Moja droga, nie martw się. Jeszcze i ja się dorobię. Życie przed nami. Nie martw się.
— Ależ ja się nie martwię — śmiała się Bogna — a pieniędzy mamy dość. Powiedz, czego nam brakuje?!...
— No przypuśćmy. Przydałoby się paręset tysięcy. Czy Lola też ma taki posag?
— Tak.