Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a znajdowaniem ich wartości wewnętrznej, lecz nie chciał się zgodzić.
W każdym razie pocieszała się tym, że miał dość wyrobienia, by panować nad swym niezadowoleniem. Bądź co bądź na pewno podczas bytności u Szuberta zyskał jego sympatię i umiał przedstawić się w korzystnym świetle. A to już było wiele.
Nazajutrz odwiedzili ciotkę Symieniecką, gdzie przesiedzieli zaledwie pół godziny, gdyż wszystko odbyło się bardzo oficjalnie. Ciotka w tonie, w sposobie zwracania się, nawet w spojrzeniach, robiła tak wyraźną i umyślną różnicę między Bogną a Ewarystem, że Bogna sama czuła się dotknięta i bała się, że Ewaryst się obrazi. Jakże dobrze znała ton ciotki lodowato uprzejmy, te zdania okrągłe i pytania prawie impertynenckie, którymi „bawiła“ zawsze tych, których chciała przekonać, że ich obecność w jej towarzystwie jest na wskroś przypadkowa. Na szczęście przyszła Dina i jako tako uratowała sytuację, zajmując Ewarysta rozmową o golfie. Lola siedziała milcząca i w jej ogromnych szarych oczach, zwróconych na Ewarysta z jakimś nieprzyjemnym uporem, błyskały jakby iskierki ironii. Odpowiadała na pytania matki krótkimi „tak, mamo“, „nie, mamo“ i zdawała się cieszyć nastrojem, który po prostu przytłaczał Bognę. Sztywny Alfred podawał kawę, której zresztą nikt nie tknął. Ewaryst siedział jak na szpilkach. Gdy wreszcie wyszli, Bogna, spodziewając się wybuchu złego humoru męża, powiedziała:
— Nie rozumiem, co się cioci stało. Musiała mieć jakąś przykrość. Zawsze bywa u niej bardzo miło. Zobaczysz, że to się zmieni, gdy się zbliżysz z nimi.