Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzeba popracować — odpowiedziała łagodnie.
— Co się na nic nie przyda — zakończył, nadrabiając miną.
— Ależ bynajmniej, kochanie. Lepiej jednak będzie zacząć od początku, od gramatyki i pisowni.
— Pisownia i gramatyka?... To mi nie potrzebne. Szkoda na to czasu. Ja chcę tylko nauczyć się konwersacji. O, swobodnie mówić. Przynajmniej tak, jak Borowicz, jeżeli nie tak, jak ty.
— Stefan lepiej mówi ode mnie, ale nie o to chodzi. Rzecz polega na tym, że nie można poprawnie mówić nie znając ducha języka, jego morfologii, fizjologii, mechaniki. Stanowczo radziłabym ci zacząć od początku.
Zgodził się. Odtąd zaczęli codzienne lekcje. Widziała jego dobrą wolę, nie mogła mu odmówić pilności. Często nawet na swoje poobiednie drzemki zabierał książki i czytał głośno. A jednak lekcje te stały się dla Bogny istną męczarnią. Każda jej uwaga, poprawka, wskazówka irytowała go do tego stopnia, że krzywił się, obrzucał ją nienawistnymi spojrzeniami, zawzięcie sprzeczał się, że wymówił tak, a nie inaczej, że jego zdaniem jest do kwestia sporna i należy odwołać się do jakiegoś autorytetu. Czasami zniecierpliwiony mówił pobłażliwym i łaskawym tonem:
— No, już dobrze, dobrze, jedźmy dalej.
Pomimo wszystko robił postępy. Okazywał tyle chęci do pracy i wytrwałości, że należało to uznać. Dlatego Bogna umiała i mogła znosić te godziny prawdziwych tortur, podczas których nieraz z trudem hamowała łzy. Gdyby nie świadomość, że irytacja i opryskliwość Ewarysta są tylko wyrazem jego niezadowolenia z samego siebie, że on