Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przecie rozumie, że jest szczęśliwa... Przecie nie może być mowy o żadnym rozczarowaniu. To byłoby możliwe tam, gdzie istniało jakieś oczarowanie, poryw, egzaltacja, dziecinne marzenia, nie zaś świadoma i dojrzała ocena i miłość nie zaciemniająca rozsądku. A poza tym nie zdarzyło się nic, co by w czymś istotnym zachwiać mogło jej przeświadczeniem o słuszności swego kroku.
Zatem po prostu jakiś nastrój, reakcja nerwów, odprężenie i znużenie. Tylko to. A właśnie nie wolno takim nastrojom poddawać się. Właśnie należy wyśledzić przyczyny takiego usposobienia i wytężyć wolę, by opanować jego skutki. Nawet słotę za oknami można odczuć jako zdarzenie pomyślne i miłe: oto oddziela ich dwoje od reszty świata, podkreśla zaciszność i pogodę ich mieszkanka...
Jeżeli nawet tak nie czuje, trzeba walczyć z nastrojami, które mogą zrujnować szczęście. Jakże często widywała wokół siebie istne spustoszenia, jakie zdarzają się w życiu dwojga ludzi wówczas, gdy nie umieją ani przezwyciężyć chwilowych rozdrażnień, przemijających zniechęceń i smutków, gdy nie zadają sobie trudu, by zagrać to, co wypada z roli wbrew chwilowemu usposobieniu.
Zbliżyła się do Ewarysta i przesunęła dłonią po jego włosach.
— Tak tu zacisznie u nas, prawda, kochanie?
— Cisza domowego ogniska — potwierdził, wciągając powietrze nosem.
— Zmęczony jesteś?
— To nie, ale buty trochę są za ciasne — sięgnął ręką do nóg i rozluźnił sznurowadła — czytałem gdzieś byczy dowcip. Posłuchaj: ciasne obuwie to prawdziwe nieszczęście, ale i ono ma wielką zaletę... Zgadnij jaką?...