Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mysł o jego rzekomych uczuciach dla siebie uważała za absurd. Znali się od wielu lat, a nigdy, ani przez chwilę ich rozmowy, wspólne wycieczki, nawet spojrzenia nie były zabarwione czymś, co mogłoby być nazwane inaczej niż przyjaźnią. Zresztą od samego Stefana wiedziała, że nigdy w nikim się nie kochał, że jego stosunek do kobiet ograniczał się do „wymiany świadczeń“, jak to sam zimno nazywał.
Jeżeli coś z tego gatunku podejrzeń mogło w danym wypadku wchodzić w rachubę, to jedynie poświadome podrażnienie ambicji. Widocznie czuł się dotknięty tym, że kobieta, dla której żywi przyjaźń, wybrała sobie człowieka z prawdziwego życia, a nie królewicza z bajki. Gdyby mogła tu być mowa o innych pobudkach niezadowolenia Borowicza, jakiż sens miałaby wówczas jego serdeczność dla ś. p. Józefa i niewątpliwa sympatia, jaka ich łączyła?...
Pomimo przeświadczenia, że złe humory Borowiczowi miną, korciło Bognę, by go zobaczyć i postanowiła sobie zaraz po wyjściu Ewa zadzwonić. Ewaryst jednak wyszedł zbyt późno. Wynikło to stąd, że dopiero po kolacji zdecydowała się oznajmić mu rzecz najważniejszą: wiadomość o nominacji.
Poczerwieniał i zaniemówił. Na czoło wystąpiły mu krople potu. Poprawił krawat i wybełkotał:
— Nie rozumiem... zupełnie nie rozumiem.
— Kochany — rozczuliła się — tak się cieszę!
Ewaryst wstał, usiadł, znowu wstał i zapytał ochrypłym głosem:
— Czy to pewne?
— Naturalnie. Po powrocie z urlopu pan wicedyrektor