Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oczywiście. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
— Przecież i tak nie spodziewaliśmy się tego.
— Ja też nic nie mówię, najdroższa. I tak się wysilili. Myślałem tylko, że gdyby każdy z nich dołożył po kilka złotych, mielibyśmy plac co się zowie. Przy dobrej koniunkturze można by sprzedać i kupić mniejszy. Zdobyłoby się trochę grosza na rozpoczęcie budowy. Bo jeżeli...
— Będzie pan dalej robił — przerwała Jędrusiowa — bo jak nie, to ja muszę obiad szykować.
— Jakoś nie mam chęci — spojrzał na Bognę.
— Odpocznij. A Jędrusiowa niech podaje. Głodny jesteś?
— Porządnie!
Bogna sama nie wiedziała dlaczego, ale straciła nagle ochotę do oznajmienia mu radosnej nowiny. Wracała podniecona i pełna zachwytu, a teraz odczuwała coś, jakby cień zniechęcenia. Ma się rozumieć winę tego stanu przypisywała tylko sobie. Nie należało do tego stopnia ulegać egzaltowanej radości, lecz brać rzeczy trzeźwiej.
Ewaryst poszedł do łazienki umyć ręce, w jadalni Jędrusiowa nakrywała do stołu. Okna były zamknięte i w pokoju czuło się duszność, zapach obiadu i dym papierosów. Ewaryst palił jakiś nieszczególny gatunek tytoniu, od którego powietrze nabierało kwaśnego smaku.
Przy obiedzie nastrój Bogny poprawił się. Ew zaczął wypytywać o ceremonię pożegnalną w Funduszu i z zajęciem słuchał sprawozdania. Mimochodem wspomniała o nieobecności Borowicza.
— On w ogóle ostatnimi czasy jakoś mnie unika — dodała.