Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/071

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kiedy deszcz pada jest mokro — z hamowaną furią odpowiedział Borowicz.
— Co przez to rozumiesz? — zaciekawił się Malinowski.
— Nic, tak sobie, filozoficzna uwaga.
— Dziwny jesteś... Hm... Śliczna noc... Dawniej bywałeś weselszy. Jeżeli się nie obrazisz powiem ci po przyjacielsku: tetryczejesz. Jesteśmy w jednym wieku, a o ile ty starzej wyglądasz! Wprawdzie ja może wyglądam za młodo. Nieraz, mam wrażenie, przeszkadzało mi to w kariery, solidny, z brzuszkiem, drugi dla kobiet. Kobiety jed[1] doki na jego stanowisko...
— Czy Jakubski umarł?
— Nie, jeszcze nie, ale jest podobno beznadziejnie chory. Ty o to nie dbasz, ale mnie należałby się awans. Żeby to człowiek mógł mieć dwa wyglądy! Jeden dla kariery, solidny, z brzuszkiem, drugi dla kobiet. Kobiety jednak zawsze wolą młodszych. Teraz che, che, che, będę mógł przytyć... Widzisz, dlaczego na przykład ty nie żenisz się. Jesteś w znacznie lepszym położeniu ode mnie. Bywasz w tych sferach, gdzie są bogate panny. Albo i mężatkę którą możesz rozwieść. Weźmy chociażby taką Butrymową. Reprezentacyjna i dama całą gębą, a poza tym majątek ziemski i trzy kamienice. Tylko zakrzątnąć się.
— Czemuż u licha ty z nią się nie żenisz? — wzruszył ramionami Borowicz.

— Pi!... Za wysokie progi na moje nogi. Zresztą Bogna wprawdzie nic nie ma, bo co tam z tej Iwanówki jej przypadnie, ale też hrabianka z domu, pod każdym względem nienaganna, a stosunki ma kolosalne. Ho!

  1. Przypis własny Wikiźródeł błąd w druku, zdublowane wiersze 11 i 17, w miejscu fragmentu kursywą powinien być inny tekst