Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dze, bodaj tylko refleksji. Jednakże ton wypowiedzianego przez nią „tak“ — zamykał wszystko.
Po cóż mówiła mu zatem o pragnieniu stworzenia domu, o niechęci do pracy biurowej, o predyspozycji psychicznej? Jakie znaczenie mogą mieć tamte rzeczy wobec uczucia, które dla każdej kobiety (dla każdej — powtórzył w myśli z największą pasją) będzie zawsze prawem i usprawiedliwieniem. Najpierw zakochała się, a później dorobiła sobie logiczne uzasadnienie. Stare jak świat...
Usiłował tym zmniejszyć, rozrzedzić, znihilować gorycz, jaka go opanowywała.
— Przepraszam — powiedział — ale nie rozumiem dlaczego właściwie w Malinowskim.
Wzięła go za rękę:
— Panie Stefanie, mówi pan jak dziecko.
— Nie sądzę.
— Czyż na to można znaleźć odpowiedź?
— Na wszystko można. Jeżeli stwierdzam jakiś swój pogląd, czy stan psychiczny, zawsze jestem w stanie odkryć jego przyczyny.
— Byłoby tak, jak pan mówi — uśmiechnęła się doń — gdyby miłość nie jednoczyła w sobie tysiąca złożonych przyczyn.
— O, przepraszam. Wiem doskonale, że lubię panią dla takich a takich powodów, które mógłbym z dokładnością wyliczyć.
— Dlatego, że pan mnie lubi. Gdyby pan mnie kochał, zapewniam pana, nie umiałby pan nic powiedzieć. Znalazłby pan tylko jakieś nic nie tłomaczące określenie: ona jest cudowna!... ale to już sędziom w rodzaju pana nie wystarczyłoby.