Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dawnej tabliczce z nazwiskiem nieboszczyka Jezierskiego.
— No, jest pan! — przywitała Borowicza pani Bogna.
— Dobry wieczór — ucałował jej rękę.
— Chodźmy, dam panu smoczej kawy.
Smoczą kawą jeszcze za dawnych lat w domu profesorostwa Brzostowskich nazywano kawę po turecku, specjalnie przyrządzaną dla ojca Bogny. W jego gabinecie, zwanym (już nie pamiętał dlaczego) smoczą jamą, pił tę kawę, ilekroć dostąpił zaszczytu pogawędki we dwójkę ze starym uczonym.
W przedpokoju nie było żadnego męskiego kapelusza, w saloniku siedział tylko Pawełek, czarny jak smoła i demoniczny terier szkocki, który na powitanie Borowicza raczył z lekka pomachać ogonkiem, lecz nawet nie ruszył się z dywanu.
Nieobecność Malinowskiego tak uradowała Borowicza, że od razu stał się rozmowny i wesoły. Gdy pani Bogna wyszła, by przynieść obiecaną kawę, zaczął bawić się z psem:
— Wie pani — śmiał się — że to jest najmniej ruchliwe zwierzę czworonożne z tych, jakie zdarzyło mi się poznać osobiście.
— Pawełek?... O tak. Jest dostojny.
— Lubi mnie przecie i po miesięcznym niewidzeniu nie zdobył się na tyle kurtuazji, by wstać na me powitanie. Może dla jego pamięci miesiąc czasu jest okresem zbyt długim. Po prostu zapomina.
Ponieważ pani Bogna nic nie powiedziała, dodał:
— Szkoda.
Podeszła doń i kładąc mu rękę na ramieniu zapytała: