Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rzeczywiście prezes chwycił pióro i powtarzając w najwyższym oburzeniu: — „To czort wie co, to czort wie co“ — podpisał dokument. Jagoda rzeczowo zbierał z biurka rozsunięte papiery i oglądał się na Borowicza.
— Chodźmy — powiedziała pani Bogna — niepotrzebnie prezes pana trudzi. Stracił pan sporo czasu.
Borowicz tylko spojrzał na nią z wyrzutem, a ponieważ Jagoda zabierał się do wyjścia, ukłonił się prezesowi, pocałował rękę pani Bogny i skierował się do drzwi. Nagle zatrzymał go okrzyk Szuberta:
— Borowicz! Stój pan, czekaj pan, mam do pana interes! Pani Bogno, niech pani odda majorowi akty osiedla na Wierzbnie i uzgodnijcie sobie te rzeczy. Aha! I zatelefonujcie do inżyniera Nowickiego, a jeżeli on się nie zgodzi, niech pani pojedzie do Magistratu i nawymyśla im od ostatnich. Niech pani zrobi tam piekielną awanturę. To jedyny sposób. No, do widzenia.
Gdy zostali sami, prezes spojrzał na Borowicza spode łba i założywszy ręce pod marynarkę na plecach, zaczął chodzić przed nim od ściany do ściany. Jego kroki były nierówne, a ciężki tułów, pochylając się rytmicznie w różne strony, sprawiał to, Szubert zdawał się zataczać. To i czerwony, bulwowaty nos robiło wrażenie zdecydowanego stanu opilstwa. Jednak Borowicz znał historię prezesowego nosa. Będąc jeszcze młodym asystentem botaniki w Kazaniu Szubert podobno podczas badania jakiejś rośliny, został ugryziony w sam czubek nosa przez jakiegoś pająka czy skorpiona. Od śmierci wyratowały go silne zastrzyki antidotum, które wszakże zaniekształciły i raz na zawsze nadały sinopurpurową barwę jego organowi powonienia. Najciekawsze było to, że groźny owad,