Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

munduru, po kilku już minutach zapominał o wstrząsającym wydarzeniu i zatapiał się w tej atmosferze intelektu, gdzie sub specie aeternitatis największe zdarzenia dnia schodziły do roli przyczynków w argumentacji.
Cóż dziwnego, że Bogna, wychowana w takim środowisku miała tę gimnastykę umysłu, o której odzywała się z odrobiną lekceważenia. Raczej wypadało się dziwić, że nie zatraciła tam zdolności ludzkiej karmienia się chlebem dnia powszedniego, że chociaż zdecydowała się na małżeństwo z świętej pamięci profesorem Jezierskim, umiała nawiązać kontakt z rzeczywistym życiem, ba, że w tym życiu znalazła się od razu zorientowana, zasymilowana i potrzebna.
— Potrzebna innym, prezesowi, instytucji, krewnym, znajomym, a mnie potrzebna, jak powietrze — myślał patrząc na nią i słuchając dźwięku jej głosu.
Z końca gabinetu dolatywały wykrzyki prezesa Szuberta i od czasu do czasu krótkie, siekane, tonem wojskowego raportu wypowiadane odpowiedzi Jagody.
— Oczywiście, przyjdzie pan dziś do mnie na herbatę, panie Stefanie? — zapytała Bogna.
— Z przyjemnością — skinął głową Borowicz, lecz w tej samej chwili uprzytomnił sobie, że spotka tam Malinowskiego i zaciął się — tak, z przyjemnością... Ale jeszcze nie wiem... Ja zatelefonuję.
— Co za głupstwa — oburzyła się — musi pan przyjść.
— ...o zwolnienie mnie z zajmowanego stanowiska — doleciał ich uroczysty głos Jagody.
Pani Bogna roześmiała się:
— No, to już sprawa skończona. Niech pan patrzy!