Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jest ostatni argument. Staje na baczność i powiada: wobec zasadniczej różnicy poglądów, panie prezesie, proszę o zwolnienie mnie z zajmowanego stanowiska. — I mówi to z grobową, ale szczerze grobową miną, chociaż z góry wie, że Szubert swojej opozycji wcale nie uważa za mur nie do obalenia...
Borowicz słyszał, co mówiła, lecz nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie mógł oderwać oczu od jej ust, poruszających się w słowach i uśmiechach, od oczu, których spojrzenie promieniowało ciepłem i jasnością.
— Nie, nie — konstatował w myśli — ja jej nie kocham. Tylko jest mi droga, jest mi potrzebna, jak powietrze. W jej pobliżu inaczej czuję, myślę, rozumuję. I nie tylko w pobliżu.
Wręcz sama świadomość istnienia pani Bogny stwarzała jakąś magnetyczną aurę, sięgającą aż tam do Zakopanego. Każde odebrane wrażenie, każde odkrycie, obserwacja, wniosek myślowy, nabierały przez to znaczenia, że będzie mógł o tym mówić z nią. Nieraz łapał siebie na uśmiechu, z jakim rozmyślał o jakiejś spostrzeżonej przez siebie właściwości ludzkiej, drobnej, zdawało się, nieistotnej, i wiedział, że nikt inny poza panią Bogną nie potrafi ocenić tej perełki, nie potrafi cieszyć się nią i znaleźć w tym tematu do rozmowy. Często odnajdywała w tym, co już uważał za proste i ostateczne, — nowe, złożone znaczenia, często w rzeczach dziwnych umiała wykryć ich życiowe jakże nautralne jądro. Zawsze, odkąd sam nauczył się patrzeć na świat i nauczył się myśleć, w rozmowach z panią Bogną znajdował tę niezwykłą rozkosz, jaką daje poznawanie rzeczy. A właśnie dzięki pani Bognie otwierał się dlań nowy, nieznany dostęp do rze-