Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczego? Takie pierścionki to tylko do rasowych rąk. A ty masz bardzo rasową. Spróbuj.
— Dajże spokój!
— Ach, pewno jesteś przesądny? — zabrał pierścionek Malinowski — ale rękę masz rasową. Ja mam ładniejszą, ale ty bardziej rasową...
Przyglądał się swoim rękom, bębniąc palcami po papierach. Wreszcie zapytał:
— Jak myślisz, chyba nie popełniam głupstwa, żeniąc się z Bogną?
— Nie rozumiem — zaczął Borowicz, zaciskając szczęki i urwał.
— No, bo widzisz, ona nie ma żadnego posagu. Grosze. A ja przecie nie mogę pozwolić, by moja żona pracowała. To oczywiście bajki, że prezes w niej się kocha. Ale w ogóle nie chcę, by moja żona była jakąś urzędniczką, bo...
— Mój drogi — przerwał Borowicz — wybacz, ale to są tak osobiste sprawy, że ja... Zresztą nie mam w tych rzeczach wprawy, nie znam się... I... żenuje mnie ten temat.
Malinowski chciał coś odpowiedzieć, ale właśnie zadzwonił telefon. Wzywano Borowicza do prezesa. Wstał i szybko wyszedł. Na korytarzu zatrzymał się, otarł pot z czoła i odetchnął.
Prezes urzędował na drugim piętrze. Trzeba było przejść długi korytarz, zejść szerokimi, marmurowymi schodami, minąć dwie wielkie sale, pełne hałasu maszyn, wspaniałą poczekalnię, gdzie siedziało kilka osób, i wejść do sekretariatu. Urzędnicy wchodzili do gabinetu prezesa