Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No Jagoda! Jest jakiś oschły. Nie chciałbym go sobie narazić. On jednak może dużo zaszkodzić.
— Dajże spokój — oburzył się Borowicz — jak można Jagodę posądzać o coś podobnego. Jestem przekonany, że sam w to nie wierzysz. W przeciwnym razie byłoby to bardzo brzydkie z twojej strony.
— Zapewne, zapewne — szybko zgodził się Malinowski — mówiłem tylko tak sobie, bo zresztą teraz mogę zbytnio nie przejmować się Jagodą. Sam stary jest ze mnie bardzo zadowolony i mogę ci ręczyć, że będzie wciąż bardziej zadowolony.
Roześmiał się i odkładając pióro zapytał:
— Pewno już słyszałeś?...
— O czym? — obojętnie mruknął Borowicz.
— Hm... Nie mówię o tym nikomu, ale tobie jako przyjacielowi mogę. Żenię się z Bogną.
Borowicz chciałby zerwać się i krzyknąć mu w nos, że wyprasza sobie nazywanie go przyjacielem i że pani Bogna nie może większego idiotyzmu zrobić.
— Winszuję ci — wycedził.
— Patrz — wyciągnął rękę Malinowski — oto rękojmia szczęścia.
Tuż przed oczyma Borowicza błysnął duży szafir.
— Ładny kawałek, co? — zapytał Malinowski — trzysta lat w jednej rodzinie! Wart parę fajgli? Co?... I ładnie na ręku wygląda. No, nie na każdym. Wyobraź sobie taki pierścionek na palcu Jagody. Niczym kwiatek przy kożuchu. Te krótkie palce i białe paznokcie. Ale na twoim ręku będzie pierwsza klasa. Masz, nałóż.
— Nie, nie — z hamowanym obrzydzeniem odsunął pierścionek Borowicz.