Strona:Świat R. I Nr 8 page 15 1.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zakwitnie. Wiedeń — położony na pół drogi między południem a północą — ma wesołych obywateli a poważnych artystów.
Dlatego kabaret, który urodził się przed kilkoma tygodniami w tem mieście, jest właściwie kabaretem kilku ludzi i jest czemś wyjątkowem, efemerycznem. Dyrektorem jest pan Henry, bardzo ciekawy paryżanin — niejako ambasador nadsekwańskiego świata na dworach cyganeryi południowo-niemieckiej. Ale nie zacznę od niego, lecz od jednego z tutejszych, który nie bierze wprawdzie czynnego udziału w przedstawieniach, jest jednak tych przedstawień duszą, a poniekąd główną atrakcyą. Mianowicie — Piotr Altenberg, poeta. Jest od pewnego czasu popularnym, czego (naturalnie!) nie zawdzięcza swym poezyom. Popularnym jest dla tego, że... sprzedaje sam kolje własnego pomysłu (imitacye pereł z drzewa) w rozmaitych nocnych lokalach... a przytem ubiera się indywidualnie, trochę niezwykle. Znamienny objaw — ten niewatpliwie największy talent dzisiejszego Wiednia w roli handełesa. Za prawdziwe perły jego poezyi współobywatele nie płacą — więc handluje fałszywemi, żeby nie umrzeć z głodu. Charakterystyczną postać Altenberga widzi się w kabarecie prawie co wieczora; nadaje niejako wszystkiemu swój koloryt. Jest nieoficyalnym, ale niewątpliwie bardzo ruchliwym i zapalonym reżyserem tego małego światka jaskrawych, barwnych słów i pięknych ruchów.
A propos barwności tego świata: tło właściwie jest ponure, zimne. Poprostu piwnica (w której panuje koło 12-tej afrykańskie ciepło) pomimo obrazów fantastycznych na ścianach i malowideł na ciężkim suficie. Ale ta „szarość“ jest bardzo dobrym pomysłem pod względem psychologicznym, bo zmysły i nerwy stają się przez nią tem wrażliwsze na wszelkie późniejsze barwne sensacye. Groteskowa ponurość sceneryi jest zresztą czemś w rodzaju reminiscencyi. Bo wiedeński kabaret „Nachtlicht" (Nocne światło) jest potomkiem monachijskich „Jedenastu katów“, a nietylko pan Henry i założyciel wiedeńskiego kabaretu, ale i kilku innych występujących tu artystów należeli niegdyś do słynnego kabaretu w Monachium.
Pan Henry jest właściwym dyrektorem. Niesłychanie sympatyczny Francuz, mający, oprócz dużego aktorskiego i poetyckiego talentu, także wiele pedagogicznego taktu w obcowaniu z „szanowną publicznością“. Zapomocą tej potrójnej sztuki uczy już od kilku lat niemieckie „têtes carrées" — po parysku. Śpiewa z nieprawdopodobną werwą i bajecznie wymowną mimiką nadsekwańskie rzeczy — a między innemi bardzo efektowną pieśń „La marche“, której tekst jest jego duchową własnością a muzyka „kapelmistrza“ Rucha.
Pan Ruch „kapelmistrz“ to także jeden z dawnych „katów". Wszelka muzyka w kabarecie, wszelkie melodye (z małymi wyjątkami) są jego. O muzyce kabaretowej wogóle dałoby się dużo powiedzieć. Te melodye — o ile nie są szczerozłote — są jak te damy z towarzyskim talentem, którym się wierzy, czego zechcą — a więc w ich piękność i dobroć i ésprit. Przytem nie potrzebują być ani piękne, ani dobre, ani inteligentne. Melodye p. Rucha są bądź co bądź jak te damy.
A z dam w wiedeńskim kabarecie najciekawszą indywidualnością jest p. Marya Delvard. Nazwijmy ją czarną lilią. Bo jej figura — jak łodyga kwiatu i jej czarna suknia, organiczna powłoka tej łodygi — są bardzo udatną kompozycyą natury i — krawcowej. Pod względem artystycznym jest niezwykle dobrym (wcale nie dosłownym) przekładem paryżanki Yvette Guilbert na... niemieckie. Jest oryginalną jak wszystkie prawdziwie piękne tłomaczenia.
Potem jest dużo jednodniówek