Strona:Świat R. I Nr 14 page 27 2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nej pracy duchowej ubogiego najczęściej literata, obraziłby się śmiertelnie, gdyby go nazwano złodziejem. Niedość tego. Niech pokrzywdzony autor stanie w obronie swych spraw, niech zażąda wypłaty honoraryum, niech, Boże broń, zagrozi skargą sądową! Pan dyrektor robi wnet minę uroczystą i woła, rozdzierając szaty: — To nie poobywatelsku!
Nie po obywatelsku? Dla czego?
Odpowiedź nie daje na się czekać:
— Ci wędrowni artyści walczą z nędzą. Dla sztuki znoszą głód i chłód, nie tracąc mimo to dobrego humoru. Reymont tak wzruszająco opisywał ich los. Możnaż ich zmuszać jeszcze do opłacania honoraryów autorom? To byłoby okrucieństwem!
Za pozwoleniem. Więc dla tego, że garść wykolejonych obywateli i obywatelek, którym zdaje się, iż pracują dla sztuki, pragnie pokazywać się na scenie, autor polski ma umierać z głodu? Właściciel sali teatralnej każe sobie płacić, za światło i za druk afiszów trzeba płacić. Jedyny człowiek, któremu wolno nie zapłacić, to dramaturg polski. Czyż istotnie opływa on w taki dostatek, że stać go na podobną szczodrobliwość? I, moi czcigodni panowie, nie mówcie o „poświęceniu dla sztuki“. Ta sztuka, którą obwożą po prowincyi rozmaite „trupy“, bardzo mało ma wspólnego z prawdziwą Sztuką, i nawet coraz rzadziej staje się pepinierą młodych talentów. Przeciwnie, zazwyczaj jest ich grobem. Warunki bytu dramaturga polskiego zbyt są ciężkie, by w ten sposób miał robić ofiary na ołtarzu sztuki ojczystej. Sztuka ta nader mało straci, jeśli pan dyrektor weźmie się do innych spekulacyj, np. do handlu mydłem, jeżeli pierwsza naiwna zasiądzie w sklepie z rękawiczkami, a dramatyczny bohater wróci do apteki. Nawet może zyska, bo owych „trup" prowincyonalnych będzie mniej, ale będą lepiej zorganizowane, i uczęszczanie na przedstawienia przestanie być aktem filantropii.
Najsmutniejszym jednak objawem jest fakt, iż zanik tej (powiedzmy grzecznie „bezceremonialności“) sięga tam, gdzie sięgać nie powinien. Że znany artysta w Kaliszu wystawia sobie Esterkę" Stanisława Kozłowskiego, nie zapytawszy się o pozwolenie autora, nie umówiwszy się z nim o warunki, to już bolesne. Ale że jeden z najpoważniejszych dyrektorów prowincyonal-