Strona:Świat R. I Nr 13 page 15 2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A nieznajomy znowu zginął. Jak kamień w wodzie.
Szepnąłem:
— Nadzwyczajne!
Młody, dystyngowany człowiek nie tłumił już wyrazu tryumfu na obliczu.
— A co?! nie mówiłem!
I mówił dalej:
— Moment trzeci. Indye. Podzwrotnikowy las, pełen zbójeckiego zwierza i zbójeckiego człowieka! Młody obywatel z kaliskiej guberni (albo z piotrkowskiej, to nie gra roli) podróżuje. Wspomina o matce, która zażywa starości w spokoju i w dworze ojców. Wspomina o siostrze, która jest piękną i hrabiną. Wspomina o dziwnym dobroczyńczy, który dwa razy ich ocalił w tak niespodziewany i radykalny sposób. Kto on? Kto on? Wtem...
— Zjawia się nieznajomy...
— Nie jeszcze. Wtem wpada banda induskich zbójów. Pieniądze albo życie! Młodzian oddaje im książeczkę czekową. Zbóje się straszliwie śmieją. „Na co nam to" — wołają. „Nie mam pieniędzy innych" „Więc dasz życie“. I radzą, w jakiby tu sposób, najokrutniejszy ze wszystkich, go zamordować. Wiążą mu ręce i nogi. Nagle — strzały. Jeden zbój pada. Drugi zbój pada. Inni w nogi. Nad związaną ofiarą nachyla się dobrze znajoma twarz nieznajomego. „To ty"?! woła ofiara. „Tak, to ja“! odpowiada nieznajomy.
Młody, dystyngowany człowiek zatrzymał się nagle, jak pociąg, któremu maszynista puścił kontraparę.
— No?! — rzekłem.
— Już — odpowiedział.
— Co już?
— Mój pomysł.
— Ale któż to jest ten nieznajomy?!
— Ba! żebym ja wiedział, to bym sam napisał dramat albo powieść. Nie szukałbym wspólnika...
...Powiedziałem mu, że miał za dobre mniemanie o moim talencie...

W. Kosiakiewicz.