Strachy (Kupiec, 1893)
| <<< Dane tekstu >>> | |
| Autor | |
| Tytuł | Strachy |
| Pochodzenie | Powieści i bajki ślązkie |
| Data wyd. | 1893 |
| Druk | W. Simon |
| Miejsce wyd. | Poznań |
| Źródło | Skany na Commons |
| Inne | Cały zbiór |
| Indeks stron | |
Długie wieczory zimowe były dawniéj i po dziś dzień są jeszcze przedmiotem baśni i opowiadań o czarownicach, olbrzymach, zaklętych zamkach i w nich księżniczkach i królewnych, a najwięcéj o strachach. O tych ostatnich najczęściéj, gdyż noc miewamy często, a w nocy ciemno, w ciemności zaś to i owo się spostrzeże niewyraźnie, co ma podobę do człowieka czarnego jak noc, lub konia, psa, kota i t. p. rzeczy — więc strach gotowy. Lecz i innego rodzaju strachy mają jeszcze istnieć, np. ten lub ów opowiada jak miał ze strachem sprawę niemiłą, kiedy ten go to z drogi w rów wepchnąć chciał — co nawiasem powiedziawszy, zdarza się téż i w biały dzień, mianowicie w dnie targowe, jarmarczne, niedzielne i jeszcze inne. Innego znów ciągło coś za rękę do lasu, innego za łeb do wody i t. d.
Otóż gospodarz jeden na wsi miészkający, wiele umiał opowiadać ciekawéj czeladzi o tego rodzaju zdarzeniach i wypadkach, która to czeladź, choć z obawą i przerażeniem słuchała jego powieści, ale słuchała tak ciekawie i uważnie, że nie tylko uszy, ale i gęby na rozcież miała otwarte.
Ów gospodarz miał téż syna Grzegorza, ale ten jakoś nie chciał wierzyć w to, o czém ojciec powiadał i twiérdził, iż to wszystko prawda szczéra. Nie chciał wierzyć nawet wtedy, gdy jeszcze był podrostkiem, choć to w tym okresie życia najwięcéj takim rzeczom daje się wiarę. Słowem, syn odpiérał ojcu każde takie gadanie, powiadając, iż to wszystko bajki. Gdy zaś dorósł do lat młodzieńczych, tedy w te do ojca odezwał się słowa:
— Ojcze! Prawiliście mi często o strachach, czego ja wam nigdy nie wierzyłem i nie wierzę, gdyż dotąd żadnego jeszcze nie spotkałem. Ale żeby się sam gruntownie o tém przekonać i potém wam wiarę w strachy z głowy wybić, pójdę świat daléj szukać stracha i przekonać się, czy strachy są, czy nie są.
Ojciec, widząc śmiałość i odwagę syna, aż drżał z bojaźni o niego, by mu się czasem z jakim strachem borykać nie przyszło, i by przy tém czegoś nie oberwał. Z tego powodu nie chciał mu pozwolić w świat za strachem iść gonić. Syn jednak obstawał przy swojém mocno i niezmiennie, tak iż ojciec w końcu puścić go musiał.
Grzegórz wziął ze sobą pieniędzy na podróż, boć słusznie uważał, iż bez nich najprędzéj i najłatwiéj ze strachem by się spotkał; a że przed pieniędzmi, to i strach na bok ustąpi.
Tak przechodząc wioskę za wioską, wszędy wypytywał się, czy tu gdzie nie ma stracha. Ludzie, jak ludzie — bo wszędy są różni i wszędy jednakowi, opowiadali mu o różnych straszydłach. Ale ponieważ to było małéj wagi, dla tego sądził, iż nie warto nad takiemi drobnostkami zastanawiać się i ich rzeczywistości dochodzić.
Aż dopiéro po dalszéj podróży w jednéj wsi dowiedział się, że w młynie, który na końcu téj wsi stoji, straszy, i to nie na żarty, gdyż już jedenastu takim śmiałkom jak on głowy strach pourywał.
— Ej! to będzie coś dla mnie, pomyślał w duchu, i niezwłocznie udał się do młyna. Żeby zaś istotnie o tém się przekonać, prosił młynarki, która wdową była, o nocleg, i to właśnie w młynicy, tam gdzie to tych jedenastu swoje głowy potraciło. Młynarka, widząc obcego, była tego zdania, że ten jeszcze nic a nic nie słyszał o tém, co tu w jéj młynie było zaszło. Dla tego z całą otwartością opowiedziała mu owe nieszczęśliwe przypadki w młynicy, mówiąc przy tém, że jéj te rzeczy wiele zmartwienia, sprawiły i z téj przyczyny żadnego już na noc do młynicy nie wpuści.
— Właśnie dla tego — przekłada jéj Grzegórz — przyszedłem, żeby się o tém naocznie przekonać, bom się na to z domu wybrał, aby gdzie ze strachem się spotkać. Więc wpuśćcie mnie tylko i nie obawiajcie się o mnie.
— No, kiedyć już tak się upiéracie tego — rzekła młynarka — toć już tam nocujcie. Ale pamiętajcie o tém, żem ja waszemu nieszczęściu, gdyby was tam spotkać miało, nie winna.
— To już rzecz moja, domówił Grzegórz, i został na noc w młynicy.
Żeby nudy nocne i sen odpędzić, wziął ze sobą książkę i światło, bo chciał noc całą czuwać i stracha widziéć. Zaś aby mu to dogodniéj było noc prześlęczéć, wziął także i stół i stołek.
Siedzi tak sobie i czyta, a ciemno dokoła, tylko że od jego świécy rozléwa się słabe światło, a cicho wszędzie, tedy owędy tylko mysz gdzie przebiegnie i nieznaczny szelest zrobi. Grzegórz był pewien, że tak przejdzie noc cała i już w duchu śmiał się z opowiadań ludzi i przestrogi młynarki.
Aż tu około północy coś puka do drzwi młynicy.
— Proszę wéjść, zawołał Grzegórz, podniósszy głowę do góry.
— Otwórz nam! odpowiedziano z zewnątrz.
— Otwórzcie sobie sami, tak jak i ja sobie otworzyłem.
W téj chwili drzwi się otwarły i weszło trzech czarno ubranych mężczyzn. Usiadszy za stół, wydobył jeden z nich karty i zaczęli grać społem. Nagrawszy się do woli, wstali od stołu i nie powiedziawszy an słowa Grzegorzowi, wyszli tak jak przyszli.
Rano opowiedział Grzegórz młynarce co było zaszło, a ta go teraz prosiła, aby na następną noc także został.
Na drugą noc znowu Grzegórz siedzi nad książką i czyta. Około północy puka ktoś do drzwi i mówi, żeby otworzył. Ale ten jak piérwszej nocy, każe samym sobie otworzyć. Natychmiast drzwi się otwiérają i już nie trzech, ale sześciu mężczyzn wchodzi, a wszyscy czarno ubrani. Siedli za stół i dobywszy kart, zaczęli grać społem. Grzegórz przyglądał się temu dziwnemu zjawisku z ciekawością, ale dał pokój i nie przemówił ani słowa. Gdy się do woli nagrali, wzięli karty i poszli precz. Rano opowiedział młynarce wszystko, a ta go prosi na trzecią noc. On sam będąc ciekawy widziéć, jaki to koniec weźmie, został.
Jak w poprzednie, tak i na trzecią noc puka do drzwi i woła, by ich wpuszczono. Ale Grzegórz i tą razą samemu otworzyć każe. Zaraz drzwi się otwarły i weszło dwunastu mężczyzn, a wszyscy czarno ubrani. Usiadszy za stół, zaczęli grać wszyscy w karty. Grzegórz pilnie im się przypatrywał, a dostrzegszy kilka razy, jak jeden drugiego oszukiwał w graniu, nie mogąc tego dłużej przeciérpiéć, wyciął każdego w twarz, mówiąc:
— Jeżeli grać chcecie, tedy grajcie sprawiedliwie, a nie oszukujcie jeden drugiego.
Tedy z jedenastu wyleciały białe gołąbki, i podziękowawszy mu za wybawienie, zniknęły. Ten dwunasty został jeszcze w tej postaci, jakiéj był i tak niego odezwał się:
— Wiédz, kochany Grzegorzu, kto ja jestem. Oto ja tu byłem gospodarzem w tym młynie. Ponieważ zaś niesprawiedliwie żyłem, krzywdziłem ludzi, biorąc więcéj, niż się należało, dla tego tu w tem miejscu na pokutach zostawałem. Ci drudzy, jedenastu, byli to oszuści i niesprawiedliwi gracze, a ponieważ ze zuchwalstwa w to miejsce tu przychodzili, dla tego im głowy pourywałem. Tyś nas wszystkich wybawił i za to ci zapłacę. — Chodź za mną!
Wywiódł go do jednego kąta, tam tupnął nogą i zaraz się zrobił otwór w ziemi, gdzie się ukazały trzy sądki z pieniędzmi.
— Jeden sądek — rzekł do niego — weź dla siebie, drugi oddaj młynarce, gdyż ona była moją żoną kiedyś, a ten trzeci rozdaj między ubogich.
Potém z niego, tak jak z tych innych, wyleciał biały gołąbek i zniknął. Grzegórz rano oddał młynarce pieniądze z jednym sądkiem, tak jak miał polecone, ten drugi sądek nakazał młynarce rozdać pomiędzy ubogich, a ten trzeci zabrał z sobą do domu.
Lecz jemu tych strachów, z jakiemi miał do czynienia, było jeszcze za mało, postanowił więc raz jeszcze udać się w świat za strachem, co téż i uczynił.
Chodząc tak po świecie, dowiaduje się w pewnéj wsi, że tam „strzyga“ wielkie szkody ludziom wyrządza. Że biegając po wsi, zjada i wypija w chałupach to co jest do żywności, przyczém niespokojność czyni, a kto by się odważył w nocy iść blizko cmentarza, ten ze swą głową pożegnać się musi, gdyż strzyga każdemu takiemu ją urywa. Opowiadano mu, że każdą noc o jedenastéj godzinie wychodzi z grobu i lata po wsi, a iż najgorzéj jest z tymi, którzy blizko cmentarza miészkają, gdyż tych odwiedza najczęściéj.
Grzegórz postanowił sprawę tę wybadać. Poszedł zatém w nocy na cmentarz ku wskazanemu grobowi i czekał godziny jedenastéj. Jakoż o téjże godzinie zaczęła się ziemia poruszać, a po chwili grób się otworzył i z niego wyszedł umarły. Grzegórz cofnął się za blizko stojącą lipę, żeby nie być widzianym, a odczekać końca. Dodać trzeba, że ów umarły była to kobiéta przed kilku latami zmarła. Ta gdy wyszła z grobu obejrzała się w koło, czy gdzie kogo nie ma, a nie widząc nic, zewlekła ze siebie śmiertelną koszulę i położyła przy grobie i prędko pobiegła na wieś. Grzegórz wziął koszulę i poszedł z nią do dzwonnicy aż ku samym dzwonom. Tam ztąd obserwował powrotu strzygi i co ta czynić będzie, gdy powróci.
Po dwunastéj strzyga wróciła, a nie znajdując koszuli przy grobie, szukała jéj wszędzie po cmentarzu. W końcu zwróciła wzrok na dzwonnicę i tam Grzegorza z nią dostrzegła.
— Grzegorzu! daruj mi moję koszulę, zawołała, patrząc w górę.
Lecz ten nie śpieszył się z oddaniem. A gdy po drugi i trzeci raz zażądała swéj koszuli, a ten nie oddawał, tedy puściła się za nim po wschodach.
Grzegorza strach ogarnął wielki, gdy ta wali się po schodach do góry. Nie wiedząc innéj rady, uchwycił ręką za serce dzwona i silnie w dzwon uderzył. Na ten głos strzyga spadła ze schodów. Lecz na tém nie koniec, gdyż ta po raz drugi drapie się w górę. Grzegórz po drugi raz uderza we dzwon, a ta znów spada. To samo powtórzyło się do trzeciego razu i potém strzyga już nie lazła w górę, ale poszła ku grobowi i położyła się na cmentarzu, gdyż jéj godzina przeszła.
Rano dziéwka od organisty szła dzwonić na Aniół pański, bo ten nie miał parobka, więc dziéwka tę służbę pełniła. Wszedszy na cmentarz i ujrzawszy grób otwarty, a obok niego umarłego, z wielkim strachem i trwogą uciekła do domu. Tam opowiedziała co widziała i organista sam poszedł się o tém przekonać. Lecz i tego strach zdjął, gdy na cmentarz wstąpił, więc pobiegł do księdza. Ksiądz nadszedł, a zbadawszy sprawę, dał zawołać grabarza i ludzi we wsi o tém uwiadomić. Grzegorza w dzwonnicy, który tam ledwie trochę żywy był, dał także sprowadzić. Potém w obec wielu ludzi trupa znów obleczono do koszuli, a następnie ksiądz go ochrzcił, gdyż za życia był tylko jedném mianem chrzcony, a ponieważ wierzono, iż kobieta ta miała dwie dusze, tedy jedna z nich nie była ochrzconą. Po ochrzceniu kazał jéj związać ręce i nogi, i włożyć w grób napowrót i zakopać.
Odtąd we wsi był pokój od strzygi, gdyż ani już jadła nie wyjadała ludziom, ani mléka nie wypijała, i nie straszyła żadnego, a każdy, idąc mimo cmentarza, był pewnym o swą głowę. Grzegórz zaś odtąd zaprzestał strachów szukać, siedząc sobie w domu, a na opowiadanie ojca o strachach, przyznawał, że takowe istnieją.