Stasia/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Szeliga
Tytuł Stasia
Pochodzenie Światełko.
Książka dla dzieci
Wydawca Spółka Nakładowa Warszawska
Data wyd. 1885
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Ale Stasia w tej porze zaczęła miewać zmartwienia ważne i czuć się nieszczęśliwą. Przyczyną tych smutków był Stefanek. Chłopiec ten, od rodziców pieszczony, przez domowników, a zwłaszcza przez pannę Justynę psuty był niezmiernie. Ona to, chcąc się przypodobać, niewłaściwe opowiadała mu historyjki: jak to on nie potrzebuje słuchać nikogo, gdyż rodzice mu dadzą wielki majątek, więc i nauka dla niego niekoniecznie przydatna.
— Dobre to dla takiej Stasi — dodawała niepoczciwa dziewczyna — niech się uczy, bo pójdzie pewnie na guwernantkę, gdyż państwo trzymają tylko z litości tę córkę żebraczki; ale panicz, będzie pan wielki, będzie jeździł zawsze karetą, będzie robił, co mu się podoba, i basta!
Niemądre te gadaniny zupełnie zawróciły głowę Stefanowi. Nauczyciel nie mógł się wydziwić jego niedbalstwu w naukach. Odpowiadał przytem niegrzecznie i począł mieć dziwne zachcianki. Do służby mawiał „ja ci każę,“ zamiast prosić o wszystko, jako chłopczyk dobrze wychowany. Dla Stasi zaś stał się nieznośny. Nikt o tem nie wiedział, bo zdarzyło się, że pan Różycki wyjechał w podróż daleką, pani zaś była ciągle słabą. Stefan korzystał z tego, że nikt nie poskarżył się nań przed matką, nie chcąc jej zasmucać, i broił bezkarnie.
Dobra Stasia, cierpliwie znosząc psoty malca, póki tylko ją samę miały na celu, parę razy próbowała go upomnieć, widząc nieuszanowanie, z jakiem się znajdował wobec swych nauczycieli; ale Stefan, na upomnienia jej rozgniewał się okropnie i, wspominając nie mądre opowiadania Justyny, począł mówić szkaradne słowa:
— Precz odemnie, cicho, ty chłopska córko — wołał tupiąc nogami. — Ty tu jesteś trzymana z litości, ty nic nie znaczysz na świecie i nie masz nic; a ja jestem panicz, mnie wolno robić, co mi się podoba!
Łzy popłynęły z oczu biednej sieroty; nie odpowiedziała wcale żalem przejęta, lecz obecna temu pani Wolewiczowa, jej stara nauczycielka, rzekła w uniesieniu:
— Niegodziwy chłopcze, wiedz, że za krzywdę sieroty pan Bóg karze ciężko! Wspomnisz moje słowa, że przyjdzie ci kiedyś jeszcze łzy wylewać z bólu i wstydu, gorzej niż ty Stasię, i ciebie też kto sponiewiera! Kto wie jeszcze, jaki twój los będzie w życiu!
— Droga pani — ozwała się ocierając oczy Stasia — on jeszcze mały i sam nie wie, co mówi... Poprawi się, gdy zrozumie jak brzydko postępuje.
Stefan, mający wcale dobre serce, zmięszał się na widok łez Stasi, ale zły duch jego, panna Justyna, mrugnęła nań znacząco, pokazując pod stołem biczyk, który mu rano tegoż dnia zabrał pan Jan, bo nim wszystkich zacinał. Justyna wydostała ów biczyk z ukrycia i pokryjomu podawała go swemu faworytowi. Stefan na ten widok zapomniał o wszystkiem, porwał bicz i wybiegł do ogrodu.
— Zobaczycie, że ten chłopiec źle skończy — powiedziała pani Wolewiczowa, potrząsając głową.
— Poprawi się może, — odparła poczciwa Stasia, zapominając urazy, choć jej jeszcze bardzo było boleśnie od słów Stefana.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Czarnowska-Loevy.