Ach! jak ja lubię, gdy się wśród błoni, W ustroni,
Jak mauzoleum nagle odsłoni Monastyr czarny, zgrzybiały.
Lubię, gdy lenni cenią dziedzice Świątnicę,
I gdy u progów ich kropielnicę I obok widzę krzyż biały.
Wy w Pireneach najstarsze dzieci Stuleci,
Wy ocalone wśród burz zamieci Stare i smutne pamiątki!
O wy, kościoły tak wynędznione, Zbiedzone,
Zkąd wy istnienia macie obronę? Czyście potężnych gór szczątki?
Lubię te wieże siwe w oddali, Gdzie z fali
Grom błyskawicą próżno się pali. Lubię te schody z ich drżeniem,
Co to wtłoczone głęboko w mury, Gdy chóry
Kornych owieczek wzlecą do góry, Wtórnych słupów sklepieniem.
Ach, gdy się miota w wiosce niebodze Wichr srodze,
Gdy na gór szczycie rozpuści wodze, Gdy liście zżółkną w jesieni;
Lubię wśród lasu, co krzyczy zgięty, Jak pręty,
Ujrzéć dzwonnicy kadłub nietknięty, Niby dwa drzewa z kamieni.
Ach, jak ja lubię ujrzéć dom Boży Wśród zorzy,
Gdy się purpura w gzymsach rozłoży I błyśnie złota żyłkami.
Lubię gotyckie, pośród bram cienia, Sklepienia,
I tych atletów świętych z kamienia, Którzy się modlą za nami. R. 1828.