Starościna Bełzka/LXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Starościna Bełzka
Data wyd. 1879
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LXIV.

Uwalniając się od natarczywości tych panów, którzy mu się gwałtem na teściów nastręczali, chorąży koronny uciekał z Warszawy ilekroć mógł; w kwietniu zbiegł na dwudziesty do Opola na wesele starosty halickiego razem z całą kompanią krystynopolską, to jest generałową Brühlową, siostrami, Cetnerami. Mówiono tam, że miał zamiar udać się za granicę i podróżować czas jakiś.
W Warszawie uproszony Twardowski dobijał reszty sprawy z Komorowskimi, a położenie jego neutralne czyniło go ku temu sposobnym; bywał wszędzie, dobrze był i ks. kanclerzem Młodziejowskim, a przez niego się to jednego ułożyć mogło.
Dnia 13 kwietnia zaproszeni na obiad do Młodziejowskiego spodziewali się układy ukończyć, ale się jeszcze raz rozchwiały. Był na tym obiedzie chorąży koronny, byli i inni interesowani, a że się po cichu umawiano, zdawało się Twardowskiemu, że Młodziejowski i Komorowscy przyśpieszą koniec, dla prędszego odebrania pieniędzy.
Nareszcie dnia 20 kwietnia Komorowscy zadatkowych sto tysięcy wzięli i przed Św. Janem miało się to zaspokoić, a Potocki skłaniał się do wypłacenia utargowanych na nim siedmkroć stu tysięcy. Ale cale te układy prywatne, niczém nieobwarowane w zawieszeniu, posługiwały jeszcze z drugiéj strony przyszłym teściom do targowania się o ożenienie; można je łatwo było zerwać, łatwo im przeszkodzić.
Dnia 2 maja pisze Cetner: — „Chorąży koronny odgryza się jak może w Warszawie. Zaproszony był do króla na obiad, na którym tylko familia królewska miała się znajdować, i tego dnia król chciał zrobić zaręczyny przez forsę; przestrzeżony był chorąży koronny od pewnego przyjaciela (Twardowskiego?), że to ma nastąpić, zaraz tedy uprosił im. generała artylleryi (Brühla), aby księciu chciał od niego oświadczyć, że się o tém ułożeniu dowiedział, że księżniczka wielkich warta względów, ale się przyznaje, że żadnéj nie ma intencyi żenienia się z ks. ex-podkomorzanką. Ks. ex-podkomorzy w wielkiéj a nieprzyzwoitéj często cholerze i passyi, rzekł te słowa:
— „A któż mu do dyabła każe kochać!“
(W istocie nie szło tu o kochanie, tylko o ożenienie).
„I podobno było wiele ekspressyi; chorąży był jednak na obiedzie tym uprojektowanym, ale nie chciano już do niego mówić i ledwie na niego patrzano. Chciano z téj okoliczności korzystać zaraz u ks. marszałka wielkiego koronnego, i mówił pisarz litewski (Rzewuski) chorążemu koronnemu, żeby może chciał ks. marszałkówny? — Odpowiedział, że niema tego potrzeby, aby się tylko z jednym kolligacić domem, już dwóch jest naszych z nim złączonych, to bez tego się tam obejdą, a ja się chcę dla ukontentowania, nie dla interesów żenić.
„I — dodaje Cetner — z tych odpowiedzi cale rozumnych wnoszę sobie, że chorąży koronny nie ma gdzie zawadzić swojém sercem tylko o Duklę, i moje proroctwo musi się przy pomocy bożéj sprawdzić. Daj Boże tylko, aby jak najprędzéj, abyśmy w Krystynopolu oglądali tę „Pallas,“ która całą Galicyę i Lodomeryę przymiotami i darami rzadkiemi od Boga sobie danomi zadziwiać będzie, a jwpd. długoletnie mógł na tę parę zapatrywać się i cieszyć. Warszawa z téj okoliczności bodaj się nie rozpukła (to jest król i Poniatowscy) ze złości, któréj i tak źle „organki w głowie (?) grają (!).“ Resentyment tak nagły Warszawy dla chorążego koronnego bardzo mi się podobał, i cieszę się z tego, że na ten padł cios (?), bo tam zawsze się na poczciwych gniewają ludzi, i po tém tam poznać cnotliwego człowieka. Chorążemu proponowano order Św. Stanisława czyli go będzie akceptował; odpowiedział, że musi go przyjąć, kiedy taka łaska królewska, ale w Kordonie (Austryi) będzie go musiał nosić w kieszeni.“
Dopisek do tego listu wart także wzmianki:
„Wróżka (pan Cetner sam) ma szczęście przyłączyć nizki bardzo ukłon i uwielbienie tak godnéj „Palladzie” za pozwoleniem jo. jéj rodziców.“
Ta Pallas Cetnerowska, w pamiętnikach Chrząszczewskiego jednakże niezupełnie na Minerwę, boginię mądrości, wygląda.
„Powtórna małżonka Szczęsnego — pisze wzmiankowany — z wielu zalet mogła i umiała przez długi czas mocno do siebie przywiązywać; wspaniała jéj postać, wdziękiem spojrzenia, głosu i szykownego ruchu umilona, dowcip wesoły i ostry, ale powagę wysokiego tonu zachować umiejący, przytém ślepa woli męża uległość, stosowanie się do jego humoru i pilna baczność w chronieniu się wszelkich pozorów, podejrzliwość ściągnąć mogących, zniewoliły serce dobrego męża.”
Ten sam wszakże Chrząszczewski mówi coś o ulubionym jéj przed ślubem p. Kl., który z nią jako marszałek dworu przybywał do domu męża — i o innych, — ale to do nas nie należy. To rzecz pewna, że panna Józefa miała znakomite przymioty, choć może niewszystkie one czyniły ją Palladą; ale Cetner nie był zbyt ścisły w użyciu wyrazów, byle mu szumnie brzmiały.
Pomimo zgody proces się toczył, gdyż od niego Komorowscy nie odstąpili. Twardowski festinans lente pracował, naznaczono z komissyi inkwizycyę, powołany do niéj za świadka pan Łukasz Trzaskowski, który był przy napadzie, czego ślad jest w Aktach Buskich (1774 Fasc. III 178); ale cała sprawa już nie tyle dziś zajmowała co wprzódy — ostygła ciekawość, zatarły się pierwsze wrażenia, miano o czém mówić, czém bawić się i na co patrzeć.
Warszawa bawiła się też zapamiętale — reduty, bale, wieczory nieprzerwane następowały jedne po drugich, darzono się niemi, a stara arystokracya polska ruszała ramionami, spoglądając z ukosa na tę nową, którą król tworzył właśnie, mianując kilku książąt, miedzy innymi Ponińskiego, rozdając i szafując indygenatami. Ktoś z téj okazyi przypomniał anegdotę, jakoby w Neapolu, gdzie massa takich książąt być miała świeżéj fabryki, zazwyczaj pytano: — „Ce prince est-il noble“ — Czy ten książę szlachcic? — Stosowano to do polski, że i tu tak wkrótce pytać będzie można. Sarkano równie i na to, i na indygenat salonowy takich pań jak Lollier i Thomatis, które wszędzie przyjmować i żyć z niemi musiano.
(Listy ks. Lubomirskiéj).
Potoccy tracili ex-starostę Śniatyńskiego, którego dysponował na śmierć kapelan krystynopolski, ksiądz Russian, i dwa tygodnie nad nim pracował, nim go po dwudziestu leciech zatwardziałości do pokuty przywiódł.
Kiedyż to w dawnéj Polsce katolickiéj i szlacheckiéj, Polakby się dwadzieścia lat nie spowiadał, jak starosta śniatyński?
W czerwcu chorąży koronny nic jeszcze stanowczego nie zrobiwszy w Warszawie, wyjechał do Krystynopola i Dukli, zapewne dla widzenia Pallady, która mu wyraźnie była przez rodzinę przeznaczona.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.