Spokój Boży/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Peter Nansen
Tytuł Spokój Boży
Wydawca Przegląd Tygodniowy
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz M. M.
Tytuł orygin. Guds Fred
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
9 lipca.

W tych dniach znalazłem rodzinne dokumenty w bibliotece i zapragnąłem je zbadać. W tym celu byłem u proboszcza i prosiłem o pozwolenie przejrzenia starych kościelnych ksiąg.
Był to człowiek młody, wysoki o ostrych rysach, wielkich niebieskich oczach. Nadzwyczaj uprzejmy, światowiec w całem tego słowa znaczeniu. Po kilku jednak minutach rozmowy okazał się tem, czem był w istocie — zapalonym obrońcą surowego chrystyanizmu. Prowadził rozmowę — słuchałem, nawpół przytomny. Pojąłem tylko jedno: miał zamiar przeistoczyć, zaniedbane przez poprzedników, zecofane urządzenia kościelne. Nazywał stare miasto sodomą bezbożności i złych obyczajów. Wszystkie grzechy gnieździły się w niem: pijaństwo, niemoralność, karciarstwo, bale stowarzyszonych. Kto stare chwali miasto, nie zna go, lub daje się uwieść pozornej uczciwości i uprzejmości. Ale z Boską pomocą zmieni się kierunek wiatru. Już dziś widzi owoce pracy niedawno rozpoczętej. Oddawna nie słyszałem słów fanatyzmu. Przebrzmiały, jak pusty dźwięk a młody, rozgoryczony człowiek, uczący dobrych obywateli bojaźni Bożej, wydał mi się wstrętnym. Miałem zamiar zaprzeczać, lecz zaniechałem. Czułem się niezdolnym do dysputy i dziś pierwszy raz szczerze się cieszyłem, że nie należę do ich obozu. Wyobraźmy sobie, że ten człowiek, sługa Wszechmocnego, pieni się ze złości, nie wiedząc o tem, że wiara żąda spokoju i łagodności. Istotnie, wilki ubiegają się o owieczki. Gdym powstał, by odejść, stał się proboszcz tym samym, co na początku, zręcznym światowcem. Serdecznie uścisnął mą dłoń, uśmiechnął się mile i żartował z uniesienia.
Idę do domu, lituję się nad starem miastem. Za dawnych proboszczów lepsze miało czasy. Zastosowywali kazania do potrzeb. Z chęcią u karcianego siadywali stołu, dobrym nie pogardzali trunkiem, cieszyli się, gdy młodzież tańczyła a nie płakali, błogosławiąc młode pary. Zdaje mi się, że powietrze się ścieśniło, słońce mniej wesoło świeci, wiatr stał się chłodnym i ostrym a dla starego, pełnego życia miasta, nadeszła godzina nawiedzenia.
.....Dopiero na wiatrakowej górze, pod promieniami słońca, porzuciłem smutne myśli. Czeka mnie radość, która serce napełni najnieprawdopodobniejszemi do ziszczenia nadziejami i bić każe burzliwem, młodocianem tętnem. Na biurku znajduję wiązankę róż. Przyniósł kwiaty posłaniec z prośbą, by je obcemu panu postawiono na stole. Jeśli nie od niej, od kogóż pochodzić mogą? Nie zapomniała o mnie, myśli i przesyła ukłony. A może pochodzą od przyjaciółki z przytułku? Nie, to niemożliwe. Tak piękne kwiaty nie rosną w mieście, zrywano je na górach, w ogrodzie młynarza.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Peter Nansen i tłumacza: anonimowy.