Spiewakowi Mohorta bratnie słowo

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Karol Baliński
Tytuł Spiewakowi Mohorta bratnie słowo
Data wyd. 1856
Druk Drukarnia Powszechna
Miejsce wyd. Londyn
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SPIEWAKOWI
MOHORTA.
BRATNIE SŁOWO.
PRZEZ
Karola Balińskiego.
....A my niesiemy Krzyż wiernie.—
Wincenty Pol.

Kraj wszystek o! Panie! wieszczb Twoich ziszczeniem
Krzyżowych, czyscowych katuszy płomieniem
Rozgorzał i gore, ach! gore!
Toż z łaską jedyną, wzjaśnieniem nam w duszy
Wielkiego zamiaru tych mąk i katuszy
Przyśpieszaj! przyśpieszaj! nam w porę!

Karol Szajnocha.
LONDYN
DRUKARNIA POWSZECHNA, 178, HIGH HOLBORN.
1856.




BRATNIE SŁOWO.


Biada tej ziemi gdzie ciepło słoneczne
Nic rozpromienić, nic rozgrzać niezdoła!
Biada tym sercom gdzie słowo serdeczne
Gorejącego echa nie wywoła!

A więc w imieniu tych wszystkich co cierpią
A ból pokorą uświęcić umieją;
Co wszystką siłę tylko z Krzyża czerpią,
Którym On całą drogą i nadzieją;
W imieniu wszystkich co wzorem Mohorta
Na całe Życie wyparli się czorta,
I wszelką z piekłem wzgardzili umową
Bo weszli w świętą służbę Chrystusową;
W imieniu wszystkich co wszystkie manowce
Zbiegłszy, ustali strudzeni wędrówce,
I już niemieli nic w świecie dla siebie
Prócz bolu w duszy i Boga na niebie; —
Wtedy spłakanych, sama ręka Boża
Przyprowadziła do Krzyża podnoża
I wszystkie ziemskie skruszyła bożyszcza
Budowy fałszu zamieniła w zgliszcza
I ukazała palcem swej opieki
Jedyną polską drogę — i na wieki!...
W imię tej braci wdzięcznością przejętej,
Dziękuję tobie bracie nasz Wincenty.

O! Bóg Ci zapłać za poczciwe słowo
Co w starej wierze uczy nas na nowo;
O! Bóg ci zapłać za głos który woła
Rozswawoloną dziatwę do kościoła!
Bo odkąd kościoł opuściła wiara
Już to nie naród bracie, ale mara

Co z lada wiatrem w krąg po całym świecie,
Jak zeschłe liście tuła się i miecie.
Lecz próżno goni za obcym żywiołem,
Musi kościołem być — albo — popiołem!
Urzędem Bożym przed ludów obliczem,
Wodzem narodów ku niebu — lub niczem!...


W dziwneż bo drogi od mogiły matki
Rozbiegły polskich śpiewaków gromadki.
Jednych porwała straszna zawierucha
W jakieś nie kraje lecz przepaści ducha.
Zarwawszy węzły łączące ich z ludem
Męczą się jakimś nieujętym trudem,
Jakąś nie bożą, więc nie polską pracą,
I wciąż w niebiosa skrzydłami kołacę,
Myślisz rozbiją, — a my w skok od ziemi
W zdobyte niebo wpadniemy za nimi. —
Ich pieśń „fajerwerk z słów kilku tyśięcy
Co ma przecudnie spłonić — i nic więcej.”

Rzekłbyś że naród zamienili w ptaków.
Że nie rycerzy trzeba lecz śpiewaków,
Nie znojem krwawym Polskę tu zdobywać,
Lecz w chmury skoczyć i śpiewać — w ciąż śpiewać!.

A złe nie śpiewa — lecz truje i ziębi
I powróz wciska głębiej — co raz głębiej!...

Inni porwawszy prawdy wiekuiste
Wznieśli się z niemi w sfery takie mgliste...
I utonęli gdzieś w Italskich chmurach.
Rycerze — ale tylko na lazurach. —
Błyskają — myślisz że błyski mieczowe,
Że damasceńskie, — gdzie tam! — księżycowe.
Niema w nich ciała, kości, i krwi polskiej;
Polonez duchów przy lutni eolskiej; —
Dotknij a oni i złote ich struny
W deszczu z brylantów spadną na laguny. —

A wzrok od pługa wysłany za niemi
Znużon szukaniem znów spada ku ziemi,
I woli patrzeć na skowronki boże
Co mu nad skibą dzwonią którą orze.

I słucha — jako przed wieki — niezmienny,
I czeka — wiecznie tęschniący — wpółsenny...
A złe pracuje i truje i ziębi
I powróz wciska głębiej — coraz głębiej!...

Inni wprost poszli drogi przeciwnemi —
Ci, duszą całą przylgnęli do ziemi
I ziemię złocą; — bawią się w kwiateczki,
W słowicze trele, w gwiazdeczki, w dzieweczki,
W obrazki świętych, w cacka wypieszczone,
Nawet — w najświętszy cierniową Koronę!...
Życie tak ciężkie! — trzebaż je okrasić,
Prawda tak razi! — trzeba ją przygasić —
Czy to my mnichy by myślić o niebie —
Ono po śmierci przyjdzie samo z siebie; —
My tyle cierpim, tyle wycierpieli,
Że jeśli tylko jest — będziem je mieli. —

A gdy łza czasem spadnie z ich piosneczek,
To już perełka, brylańcik, kwiateczek,
Dowód miłości dla kraju niezbity,
I ma w salonie efekt wyśmienity. —

Inni... ... dość tego! — o! bawcie się dzieci!
Naród nie patrzy — a życie tak leci!
Bawcie się spiesznie bo czas tak ucieka...
Naród zwyczajny cierpieć — niech tam czeka! —

Lecz złe nieczeka — i truje i ziębi
I powróz wciska głębiej — co raz głębiej!...

Tyś jeden został na tej wysokości
Gdzie leżą wodzów bezpotomnych kości,
Gdzie wielkich ojców pokutnicze duchy
Od wieków naród wzywają do skruchy;
Gdzie święte nasze znaki narodowe,
I gdzie pokryte rdzą, “klucze dziejowe:”
One — tak nieme dziś — laski pasterskie,
One — hetmanów buławy rycerskie —
Gdzie przeszłość cała a w niej przyszłość razem,
Woła o życie — na głazy — pod głazem!

Tyś sam pozostał — choć niebrak Ci skrzydeł .
Co i najszybszym orłom mogą sprostać, —

Aleś rozróżnił prawdę od mamideł,
I wierny Ojcom wolałeś pozostać
I duchem idąc za Bożym rozkazem
Błądzącym braciom stoisz drogoskazem. —

Zatknąwszy szablę na ojców zagonie,
Serdeczną rolę sprawiasz Kmieciu Boży;
A choć ból nieraz załamie ci dłonie
Patrząc na piekło co w koło się sroży,
Znowu do pługa wracasz po dawnemu —
O! bo nie sobie ufasz ale Temu
Co nas zapewnił: aby się nietrwożył
Nikt, kto w Nim całe nadzieje położył.

To też Ci za to, Aniołowie biali
Przedziwnie wielkie szepcą tajemnice,
I przed Twém okiem tak pootwierali
Polskiego ducha głębokie skarbnice
Że jeno patrzeć jak Ci się odsłania
Najgłębsza z wszystkich tajnia — zmartwychwstania!

Milczenie bracia! bo czarodziej skinął —
Przez grób nas przeniosł, — straszny wiek pominął.

Ruszamy bracia — wolni — na pogaństwo;
Polak ma — jeden — zbawić chrześcijaństwo;
Naszym to sercom Bóg dzisiaj powierza
W nagrodę zasług Ojcowskich i trudów,
Miecz Archanioła i Chorągiew Krzyża,
Sprawę Ojczyzny i sprawę wszechludów.
Jeśli dziś dusznej ofiary poskąpim,
Jeśli nas zziębi rachuba lub trwoga,
Jeśli nie staniem lub choć krok ustąpim,
Zdradzimy Polskę i ludy i Boga!
Toż czując łaskę i ważność tej chwili,
Wszystkieśmy ziemskie słodycze rzucili
Stoimy — bracia z województw zebrana,
Czekamy tylko na znak od Hetmana.
Baczność! słyszycie? tętęt i chrzęst stali,
Niby gwar morskiej oddalonej fali —
Chwila — a hasło zagrzmi do pochodu —
Ha! już go widać! wybrany z narodu
Król — Jan Sobieski!...

Otóż tak, to ale!
To po naszemu, — tak to doskonale!
Niepewny drogi — więc — Orła się pyta —
Już wie — bo druchnę podrzuca i chwyta —
Leciemy za nim bo już ruszył przodem:
Za orłem wiara! śmiało! Bóg z narodem!

Oto mi obraz! — o! to już nie mara,
Tu życie w pełni, tu siła — bo wiara!
Wieszcz jak król-hetman czuł w polskiej swej duszy,
Że gdy się człowiek tak przed Bogiem skruszy,
Tak z siebie ziemską osobistość zdejmie,
I tak się cały Wolą Bożą przejmie,
Że tylko patrzy Pańskiego skinienia,
Że tylko słucha Bożego natchnienia,
To mu Bóg wtedy tak serce rozszerza
Że go ze wszelkiśm stworzeniem sprzymierza,
I tak we wszystkie tajnie wtajemnicza
Że wszystko w świecie rady mu użycza,
Ze już od orła aż do drobnej mrówki
Wszystko mu daje pomoc i wskazówki.
Bo każde boże stworzenie śród świata
Czując w nim brata idzie jak do brata, —
I taki Boży łańcuch wszystko splata!...
A z niego idzie mądrość i potęga —
A biada temu co ten ład rozprzęga!.

Król Jan!.. to przecie! to postać ujętna,
Ciepło zniej bije, słyszysz życia tętna;
To już nie duchy z ciała wyzwolone
Lecz krew i ciało duchem przeniknione,
Duchem rozgrzane, wzniesione do nieba —
Otoż to życie! — i tego też trzeba!
W to nam graj bracie! w to nam graj śpiewaku!
Wierny śpiewaku pancernego znaku!

Król Jan!... mój Boże! toż to naród cały!
Długo tak wielki! a później... tak mały!...
Póki Król, naród, słucha Woli Bożej,
Jej tylko patrzy, to garść polskiej Braci

Krocie rozbija w puch — i cuda tworzy
Że aż w bajecznej dziś stają postaci!
A tak ma dziwną siłę przyciągania
Że wszystko k’ niemu chyli się i skłania,
Że całe ludów sąsiednich gromadki
Tak lgną do niego jak dzieci do matki,
A on je wszystkie podnosi miłością
Swiętém braterstwem i Bożą wolnością. —
Dzisiaj tam patrząc tośmy aż gotowi
Zadać historji że nam fałsze mówi. —

Czemu się dziwim? — ach! bośmy rozcięli
Ten łańcuch boży — i tak dziś zmaleli
Że wierzyć niechcem że to w naszych siłach
Być wielkim jak te hetmany w mogiłach!

Wiecznież tak będzie?. o! na miłość boską!
Grzmij pełną piersią twą pieśń Mohortowską!
Niechaj ją wszelka polska dusza słyszy,
I niech się z jego duchem stowarzyszy
Ciałem i czynem, każdém serca biciem —
A co duch natchnął, niechaj pełni życiem. —

To nam poeta — co siłą dotknięcia
Ducha narodu obudza z zaklęcia!
To nam poeta, to nam duch proroczy
Co przeszłość pojmie i tak ją roztoczy
Widomie, jasno, przed twemi oczyma,
Że pojmiesz duszą że innej już niema
Drogi przed nami, jeno ta odwieczna
Ta staropolska, prosta a serdeczna,
Którą miecz polski na wieki wyorał,
Którą mieczowi wytykał pastorał,
I którą ciągle duch narodu kreśli
Zawsze za Krzyżem, zawsze w Bożej myśli!
I sam poczujesz chwilę w niebowzięcia
Siłę Czarnieckich — a czystość dziecięcia. —

I jam nie retor, — co czuję to kreślę.
A piszę, bracie, bo tak sobie myślę:
Milczeć gdy polski okrzyk się rozchodzi

Prawdziwie polski dawno niesłyszany,
To rzecz nie polska — i tak się niegodzi —
Bo święty okrzyk winien być wspierany —
Bo kto milcząco, martwo prawdy słucha
Ten ziębi czucie i zabija ducha. —

Bo okrzyk taki, to hasło bojowe
Co przejść powinno w usta miljonowe,
J tak przelecieć przez wszystkie szeregi
Przez wszystkie serca po całej krainie
Aż się obije o dwojga mórz brzegi
J zagrzmi światu w życiodawczym czynie.

Bo każda prawda jest to Boże słowo
Pragnące stanąć widzialną budową.
Cóż ztąd że w duchu znajduje odbicie?
Ona chce życia i woła o życie!
Cóż z tąd że chwalisz i uwielbiasz duchem?
Trzeba ją poprzeć życiem, ciałem, ruchem,
Nie tylko słowem lecz już całą ręką,
I duszą całą, i żywota męką; —
Już nie czekaniem za kimś, lub za cudem,
Lecz ciągłą własną zasługą i trudem
W ślad co przed nami duch narodu kreśli
Zawsze za Krzyżem, zawsze w Bożej myśli. —
Bo tylko tędy na ziemię zejść może
Ojczyzna nasza a Królestwo Boże.
Po to też tylko prawda do nas schodzi —
Bóg to ją daje, a nie człowiek rodzi. —

Gdy więc słyszymy prawdę narodową,
Spiesznie jej, bracia, podawajmy dłonie,
A jako ślubną stułą ołtarzową
Prawda je zwiąże — i tak nas pochłonie
I tak nas w swoje obwinie osnucie,
Że jedno stworzym ciało, jedno czucie,
Dążenie jedno, myśl i drogę jedną. —
Przy takim ślubie szatany pobledną,
Bo ujrzą Polskę nie słowy marnemi
Lecz krwią i ciałem stającą na ziemi,
Już nie w obłokach lecz w ciele, widomie,
Jak była, w blasku i siły ogromie. —

Gdy węzeł Prawdy połączy nas w duszy,
To piekło nad nim pęknie — a nieskruszy!

Nie!.. jam nie retor — lecz gdy Mohort gadał
Serce mi w piersiach tłukło się i rosło,
Bo czuło w sobie to co on posiadał:
To tchnienie boże co tak go wyniosło
I użyczyło takiej siły chrobrej; —
A tak mi było jak przy wieści dobrej,
Kiedy coś w duszy tak rośnie, tak rośnie,
Że świat byś cały ogarnął miłośnie. —

Wolałbym milczeć, jak to czynią inni
Co by Ci także dziękować powinni; —
Lecz porzuciłem wszystkie marne względy,
Bo po staremu rzecz nie idzie tędy,
Bo Prawdy milczkiem zbywać się niegodzi,
Bo co jej szkodzi to i Polsce szkodzi; —
A więc raz jeszcze w imię wiernej braci
Powtarzam z duszy: niech ci Bóg zapłaci!
A jeśli Ojciec w Niebiesiech dozwoli
Wrócić nam jeszcze do ojczystej roli,
To cię już wtedy uściśniem koniecznie
Jak Tyś nas Bracie pocieszył — serdecznie.

A teraz Bracie! przyjm od nas, z kolei,
Słowa miłości, wiary i nadziei;
Przyjm wieść o łasce którą Bóg nam zsyła,
Niech Ci z tąd płynie otucha i siła. —

Zmartwychwskrzeszony, twój duch Mohortowy,
Już nie samemi dziś przemawia słowy,
Już nie samemi jawi się głoskami,
Lecz już jak niegdyś, pisze się: mężami! —
Duch polski, cieniem błądzący od wieka,
Dziś, z łaską Bożą, ciało przyobleka,
Już nie powietrznym we mgłach ideałem,
Ale na ziemi stawa krwią i ciałem.
Bo wielki popis polski już zaczęty
Bo święty sztandar ojców znów podjęty,
W górę jak niegdyś, jeno jeszcze wyżej

Bo sam — jak słońce — nad światem powiewa,
I rozpostarty — bracie — jeszcze szerzej
Bo dziś — sam — całe Chrześcjaństwo pokrywa.

I patrz — na świecie dwa tylko sztandary:
Jeden nasz, polski — drugi dzierżą Cary;
Jnne dziś wszystkie, to znaki bez wagi,
Bezmyślne płótna, kupieckie to flagi,
Carska je wola jak wicher rozdyma
Gdy zechce płyną, gdy zechce zatrzyma. —

Wszystko co znamię człowieczeństwa starło,
Nieba się zrzekło, Chrystusa wyparło,
Wszystko co gnębi i w gnębieniu braci
Rozkosz znajduje i z łez się bogaci;
Wszystko co w bracie niechce widzieć brata,
Wszelki fałsz świata, wszelki bezwstyd świata,
Wszelka rozpusta na głos Boży głucha,
Wszelka śmierć czucia, skamieniałość ducha,
Wszystkie Chrystusa wrogi najzaciętsze
A przyodziane w kształty przenajświętsze,
Wszystko to pod znak Carski się przywlekło,
Stanęło jawnie lub skrycie — to piekło.

Tutaj — i ona niegdyś nam nieznana
Nieszczęsna owa poczciwość słomiana,
Co to każdemu wiatrowi posłuszna,
Niby miłośna — a w rzeczy, bezduszna,
Niby ruchliwa — a zawsze bez wzrostu,
Niby myśląca — a nigdy poprostu,
Niby idąca — a na miejscu wiecznie
I niby czynna — a nigdy serdecznie;
Skora do ustępstw — och! aż do spodlenia —
Bo niema wiary — drogi — i sumienia, —
Bo oddzieliła Polskę od niebiosów,
I czeka Polski od carów i losów
Od łaski dworów, od litości wroga,
A tylko nigdy a nigdy od Boga.
Poczciwość taka — niech jak chce się stroi,
Pod znakiem Carów już od dawna stoi.

W brew temu piekłu — śmiało — oko w oko,
Stanął nasz sztandar — sam jeden — wysoko —

Przenajświętszemi Krzyża ramionami
Osłonił ludzkość całą, jak skrzydłami. —
Dawid nasz polski z piekielnym olbrzymem
Znowu w zapasach jako pod Chocimem —
Znów jako niegdyś pod Wiednia murami
Gromadka wiernych z pogaństwa chmurami. —
Tylko ćma wrogów dziś jeszcze czarniejsza
A garstka nasza polska stokroć mniejsza. —

Wszystko co bolem ku niebu się wzniosło,
Co we łzach żyje i na łzach urosło,
Wszystkie świętości przez świat podeptane,
I wszystkie związki boże rozerwane,
Zgwałcone prawa boskie i człowieka,
Wszystko co kocha i cierpi i czeka,
Wszystko co tęschni, pragnie i w pokorze
Modli codziennie o Królestwo Boże;
Wszystko co jęczy i pada śród trudów,
Nadzieje ludów i pragnienia ludów,
Z bolów ogromem i cierpień bezmiarem
Wszystko to stoi pod naszym sztandarem
Jeśli nie ciałem jeszcze, nie ramieniem,
To już modlitwą, sercem i westchnieniem.
Bo każda czysta dusza to uznawa
Że polska sprawa to narodów sprawa,
Że tak z ludzkością połączona w Niebie
Że gdy ją zdradzi, zdradzi sama siebie. —

Wszystko co Boga czuje wgłębi duszy,
Wygląda chwili rychło znak nasz ruszy
I świętym swoim szelestem obwieści
Swobodę światu i koniec boleści;
I już ku niemu płynie nieustanna
Z piersi narodów: hosanna! hosanna!

Lecz gdzie jest człowiek, gdzie mąż, gdzie jest dusza
Zdolna podzwignąć i nieść sztandar taki,
I po przeczystym śladzie Tadeusza
Pójść jeszcze wyżej, po nad wszystkie znaki,
I kędy śladu niema jeszcze zgoła
Chyba od białych skrzydeł archanioła? —

Gdzie maż tak bystrym wzrokiem obdarzony
Że drogę znajdzie w tym piekielnym zmroku,

I taką siłą bożą napełniony
Że ani cofnie ani wstrzyma kroku,
Lecz coraz wyżej wzniesie sztandar biały
Choćby na niego walił się świat cały;
Ani się mocy wszechpiekieł ulęknie,
Ani przed Sądną pokusą niezmięknie,
I nigdy świętej chorągwi niezegnie,
Nigdy niezniży — nigdy! raczej legnie!
Gdzie jest mąż taki?...

Bracie mój! On z nami —
Tu, między nami — tułacz z tułaczami..
Świadczę Ci o nim bo się go dotykam,
Bo łaskę Bożą czuję w jego sile,
Przez niego duszę wskróś Prawdą przenikam
I światło życia biorę w każdą chwilę. —

Mąż nieopodal od kresów Mohorta
Zrodzony Polsce na zagładę czorta,
Wykołysany na siodle i w polu
A wyuczony w obozach i w bolu;
Mąż szabli, zdawna dobrze znany wrogu
Wódz nasz serdeczny, Hetman „Sława Bogu!”
To jego imię — bo życie i hasło
Hasło co w Polsce nigdy niezagasło,
IJ niezagaśnie i nic go niezgłuszy
Bo jest wyryte na dnie polskiej duszy.

Stoi i świętą Chorągwią powiewa,
I na jedyną drogę przywoływa
I ukazuje Polskę jak na dłoni. —
I biada temu co oczy zasłoni!
I biada temu co uszy zatyka!
I biada temu co serce zamyka
I stanąć niechce w szereg duszą całą
Pod tą chorągwią Ojców zmartwychwstałą!
Bo straszną liczbę zdać będzie potrzeba
Za takie zimno dla Polski i Nieba. —

A przy tej wielkiej hetmańskiej postaci,
Stoi już hufiec żołnierzy — a braci. —
I „nić tajemna tak związała duchy
I serce wodza z sercem całej wiary,

Że wspólnie biją i do jednej miary
Jak w elektronu schwycone łańcuchy.”
Tą nicią — bracie, jest wspólne widzenie
I wspólne czucie i drogi i celu —
I Wolą Bożą przejęte sumienie,
I wiara tylko jedna — w Zbawicielu.
I ufność tylko jedna — w Boże ramię
I sztandar jeden tylko — Boże znamię!

Niepytaj liczby — boć nie liczba może,
Lecz sprawa taka z którą ramię Boże. —
I wódz nasz, liczbą niebędzie nas mierzyć
Bo ufa Panu Se się nieponiżém,
Źe uderzymy gdy każe uderzyć
Choćby na piekło całe — ale z Krzyżem!
I złożym życie gdy zażąda tego,
Nie że on kazał, lecz że Bóg przez niego.
Bo to czujemy że w dzisiejszą sprawę
Jego naznaczył nam Pan do przewodu-
I Żółkiewskiego oddał mu buławę,
I miecz co skruszy kajdany narodu.-
A i to Bracie, czujem mocno w duszy,
Źe gdy on stanie i już mieczem błyśnie
Kraj cały wstanie, cała ludzkość ruszy
I do polskiego znaku się przyciśnie.
Jak noc przed słońcem piekło siłę straci
Zrzednieje chmura gnana przez oprawców,
Bo nieszczęśliwi poznają w nas braci,
A ujarzmieni uznają wybawców. —

Tak wierzym bracie, — i pełni spokoju,
Do jutrzejszego sprawiamy się boju —
Więc czyścim zbroje aby były jasne,
Zbroje najpierwsze — serca nasze własne —
Bo to już znamy, że szabla się kruszy
Nie mieczem wroga, lecz rdzą co jest w duszy.

I tak czekamy czujni na czas boży,
Gdy łaska Boża drogę nam otworzy
Wtedy ruszymy jak wiernym przypadło
I wydrzem piekłu Znak który ukradło. —

A niema dla nas warunków układnych
I ustępstw żadnych i pośrednictw żadnych,

Niema sojuszu, niema miru z wrogiem,
Aż się ukorzy — nie nam — lecz przed Bogiem.
Wtedy mu damy pokoj i przymierze
I przebaczymy mu wszystko i szczerze,
Bo tak nam kazał Chrystus pan nad pany,
Mocarz w dobroci nigdy nieprzebrany. —

Niemyśl że tajna nam piekieł potęga
Co wciąż tak rośnie że aż tu dosięga.
Widzimy dobrze roboty czartowskie,
Widzimy wszystkie kuźnie judaszowskie,
Widzimy zdrajców w maskach bohaterów
Co synów Polski mienią w kondotierów,
Jmienia polski ohydę ostatnią,
Widzimy braci kupczących krwią bratnią,
Widzimy nigdy nieznane zgnilizny
Odstępców wiary, Boga i Ojczyzny.
Widna nam, Bracie, cała ta szkarada,
Czartów to dzieło, piekielna biesiada.
Bóg jeden świadkiem bolu duszy naszej,
Ale to wszystko, Bracie, nas nie straszy.
I drogę naszą widzim tém niemylniej,
I obejmujem sztandar nasz tém silniej,
Ufając Panu Se ostatni z braci
Trzymać go będzie póki tchu niestraci:
Bo tylko pod tym przenajświętszym znakiem
Polska jest Polską i Polak Polakiem. —

Jeśli zła wola nieda go rozwinąć
I pod nim ruszyć — to nam pod nim ginąć
Tu gdzie dziś stoi — a nie zginiem marnie —
Zginiem za Prawdę, wiec zginiem ofiarnie,
Patrzący w niebo z ufnością, pogodnie,
Zginiem po polsku — pod Krzyżem — i płodnie —
Bo kiedyś naród cały w bożą chwilę
Podniesie serca ku naszej mogile
Ujrzy znak święty i duszę wytęży,
W zniesie go w górę — stanie — i zwycięży —
I na świat cały z rodzinnego progu
Na wieki wieków zagrzmi: „Sława Begu!” —




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Baliński.