Piramidy: Różnice pomiędzy wersjami
[wersja nieprzejrzana] | [wersja przejrzana] |
scalanie proofread |
|||
Linia 1: | Linia 1: | ||
{{Dane tekstu |
|||
{{Nagłówek |
|||
| autor = Juliusz Słowacki |
|||
|tytuł=Piramidy |
|||
| tytuł = Piramidy |
|||
|autor=Juliusz Słowacki |
|||
| podtytuł = |
|||
|sekcja= |
|||
| wydawnictwo = Księgarnia W. Gubrynowicza |
|||
|adnotacje= |
|||
| drukarz = W. L. Anczyc i Spółka |
|||
|poprzedni= |
|||
| redaktor= Bronisław Gubrynowicz |
|||
|następny=}} |
|||
| rok wydania = 1909 |
|||
| miejsce wydania = Lwów |
|||
| strona indeksu = Dzieła Juliusza Słowackiego T1 (1909) |
|||
| źródło = [[commons:File:PL Dzieła Juliusza Słowackiego 01 (Gubrynowicz).djvu|Skany na commons]] |
|||
| pochodzenie= [[Dzieła Juliusza Słowackiego tom I (1909)|Dzieła Juliusza Słowackiego tom I]] |
|||
| poprzedni = Do Teofila Januszewskiego |
|||
| następny = Na szczycie piramid |
|||
| inne = {{Całość|Dzieła Juliusza Słowackiego tom I (1909)/Całość}} |
|||
}} |
|||
< |
<center> |
||
{|width=460| |
|||
Wyjechałem z Kairu dziś ze słońca wschodem, |
|||
|- |
|||
Mgła biała nad palmowym Kairu ogrodem |
|||
|<pages index="Dzieła Juliusza Słowackiego T1 (1909)" |
|||
Kryła mi złote słońce... i łzy brylantowe |
|||
from="PL Dzieła Juliusza Słowackiego 01 (Gubrynowicz).djvu/096" |
|||
Zawieszała na palmach — a gmachy różowe |
|||
to="PL Dzieła Juliusza Słowackiego 01 (Gubrynowicz).djvu/099" /> |
|||
Zorzą mglistą... tysiącem wieżowych promieni |
|||
|- |
|||
Przesuwając się w bujnej ogrodu zieleni, |
|||
|} |
|||
Odchodziły... gdzieś na wschód. Oślątko me chyże |
|||
</center> |
|||
Leciało... aż się w starym oparłem Kairze. |
|||
Łódka stała u brzegu... wsiadłem do niej — płynę... |
|||
Za Nilem widać było zieloną równinę, |
|||
Po obu stronach... domki białe pełne krasy, |
|||
Za domkami dwa wielkie daktylowe lasy, |
|||
Między lasami przestwór... i na tym przestworze |
|||
Trzy piramidy... dalej... żółte piasków morze |
|||
I niebo — blade — czyste... jak Ptolemeusza |
|||
Krąg z kryształu. — Na oczach usiadła mi dusza... |
|||
Przez Nil cichy prędkimi przeprawiony wiosły, |
|||
Wysiadam... już zbliżone daktyle przerosły |
|||
Czoła dumne piramid... zniknęły pomniki |
|||
I tylko las — błędnymi pocięty promyki, |
|||
Wystrzelony pod niebo — koronami szumny, |
|||
Jak przysionek piramid — bogaty w kolumny, |
|||
Przy ludzkich dziełach — ręką zasadzony Boga... |
|||
I trzy godziny trwała pełna dumań droga, |
|||
I więcej... bo Nil jeszcze nie wrócił do łoża. |
|||
Przepływałem jeziora... aż na piasków morza |
|||
Wyniosło mię oślątko... Na piaskowym wale |
|||
Stały przede mną gmachy błyszczące wspaniale, |
|||
Twarzami obrócone do słońca — i do mnie. |
|||
Patrzałem na nie — potem na siebie... jak skromnie |
|||
Wyglądałem przy grobach — takich... na osiołku, |
|||
W pustyni piasku... w każdym topiący się dołku... |
|||
Bliżej... z pokorą wszystko opisywać muszę... |
|||
W dolinie piasku stoją trzy drzewa — dwie grusze, |
|||
A we środku spleciona z kilku palma jedna... |
|||
Chociaż w piasku... zieloność je kryje niebiedna, |
|||
Jak szmaragdy się błyszczą... stojące na straży |
|||
Przy dolinie piramid... Szczęśliwy, kto marzy |
|||
Pod liściem rozłożystym tej szerokiej gruszy, |
|||
Gdy lawiną kamieni... grobowiec się kruszy |
|||
I spada z wielkim hukiem... |
|||
Na białym kamieniu |
|||
Siadłem strudzony w drzewa szerokiego cieniu; |
|||
Myślałem, jak ten wąwóz cały piasków przebrnę...? |
|||
Co czuć będę? i oto... jakieś mrówki srebrne |
|||
Pod nogami ujrzałem grzebiące się... w piasku. |
|||
Wziąłem do rąk stworzenie perłowego blasku |
|||
I bawiło mię małe, jak ziarenko żyta... |
|||
A domek ich... jak ślady końskiego kopyta, |
|||
Obłożony wałami — w budowę półkolną... |
|||
Przejrzałem cały... potem puściłem je wolno — |
|||
Obie do rozbitego sarkofagu żłobu, |
|||
I wstawszy... szedłem prosto — o Cheopsa grobu... — |
|||
A kiedym był — u piasków przebytych połowy, |
|||
Wzniosłem czoło — spojrzałem górą ponad głowy |
|||
I nie mogłem oczyma dolecieć do szczytu |
|||
Grobów — co uleciały w krainę błękitu — |
|||
A więc oczy, ogromem piramid odparte, |
|||
Spuściłem... wkoło były grobowce otwarte, |
|||
W których... i proch umarłych — dawno powymierał. |
|||
Sfinks — czarną Kopta twarzą nad piasek wyzierał |
|||
I straszną była dzikość grobowej doliny... |
|||
Wtenczas wypadli słońcem wyschli Beduiny, |
|||
Brązowi w białych płaszczach... jak grobowe sępy |
|||
I porwały mię czarnych szatanów zastępy, |
|||
I wiedli z krzykiem w groby od wieków milczące, |
|||
Paląc pochodnie... blado na słońcu płonące. |
|||
Nim doszedłem zaściennej piramid ulicy, |
|||
Schyliwszy się podniosłem kamień soczewicy, |
|||
Która dawniej karmiła królów robotniki |
|||
I stała się pomnikiem — pomiędzy pomniki; |
|||
Ta sama kształtem... tylko wapna wziąwszy białość, |
|||
Dziś różniąca uczone głowy skamieniałość. |
|||
Postrzegłszy, żem krainę głazów ruszał senną, |
|||
Jakby mi chcieli w piaskach zadać śmierć kamienną, |
|||
Araby mię w grobowcach otoczyli gęści, |
|||
A każdy trzymał granit ważony na pięści. |
|||
Od nowej się napaści obroniłem skoro |
|||
Głaz pamiątek kupiwszy za para pięcioro. |
|||
I szedłem z Arabami... w piramidy łonie |
|||
Szukając drzwi — te były na zachodniej stronie. |
|||
Przed drzwiami — do niskiego podobną pagórka |
|||
Piramidę maleńką na Cheopsa córka. |
|||
Stanąłem... tak pokornie tu się położyła |
|||
Przy mogile ojcowskiej dziecięca mogiła, |
|||
Że łzy miałem na oczach... |
|||
W piramidy ścianach |
|||
Jest otwór... gdzie do grobu wchodzisz na kolanach. |
|||
Arab z pochodnią wpełznął... i zniknął. — Musiałem |
|||
Synom stepów się oddać i z duszą i z ciałem. |
|||
Dwóch zaprzęgło się do mnie, dłonie wzięli w kleszcze, |
|||
Trzeci lazł rakiem, świecąc, a czwarty mię jeszcze |
|||
Popychał — i w ciemnościach mnie gmachu pogrzebli |
|||
I śliskimi kominy, bez schodów i szczebli, |
|||
Wiedli w górę, aż wreszcie mogłem podnieść głowy, |
|||
Obaczywszy się żywym w Komnacie Królowéj. |
|||
I dalej korytarzem trumnianego ula |
|||
Pełznąc, obaczyłem się w Sali trupa Króla. |
|||
Blask pochodni się lekko po ścianach rozpłonił — |
|||
Sarkofag — próżny — ręką uderzyłem — dzwonił, |
|||
Jak rzecz pusta... |
|||
Wyszedłem... z granitowej skały |
|||
Jak senny... zdziwiony dniem... co świecił biały, |
|||
Palm zielonością, piasków oświeceniem złotem, |
|||
Westchnąłem z głębi piersi za niczym... a potem |
|||
Obróciwszy się, czarne — zapytałem guidy, |
|||
Gdzie — którędy się idzie na szczyt piramidy... |
|||
Pokazali mi lewy brzeg... nierówno zlany |
|||
Z ciemnej — nie oświeconej promieniami ściany. |
|||
Przemierzywszy, jak czynią podróżni roztropni, |
|||
Wielkość każdego — mnogość do przebycia stopni, |
|||
Wiedząc, jak się grobowce pod nogami kruszą, |
|||
Arabom się oddałem ciałem, Bogu duszą... |
|||
Z dwóch Beduinów tylko mój orszak się składał, |
|||
Każdy... na wyższy kamień wskakiwał — przysiadał |
|||
I podawał mi ręce... i tak szedłem długo — |
|||
Raz mi kamień był stołem — drugi raz framugą. |
|||
Trzy — a zaledwie z dołu widziane szczelinki |
|||
Były trzy komnaty — na trzy odpoczynki — |
|||
W głowy zawrocie jużem nie pomniał, gdzie idę, |
|||
I tak wszedłem... na pierwszą w świecie piramidę... |
|||
</poem> |
|||
{{TekstPD|Juliusz Słowacki}} |
{{TekstPD|Juliusz Słowacki}} |
||
[[Kategoria:Juliusz Słowacki]] |
[[Kategoria:Juliusz Słowacki]] |
||
[[Kategoria: |
[[Kategoria:Dzieła Juliusza Słowackiego tom I (1909)]] |
Wersja z 21:14, 9 kwi 2014
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Piramidy |
Pochodzenie | Dzieła Juliusza Słowackiego tom I |
Redaktor | Bronisław Gubrynowicz |
Data wyd. | 1909 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
PIRAMIDY.
Wyjechałem z Kairu dziś ze słońca wschodem, Wyniosło mię oślątko... Na piaskowym wale Wtenczas wypadli słońcem wyschli Beduiny, Wyszedłem z granitowej skały |