Strona:Klemens Junosza - Trzy psy.djvu/17: Różnice pomiędzy wersjami

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
 
Status stronyStatus strony
-
Przepisana
+
Skorygowana
Treść strony (podlegająca transkluzji):Treść strony (podlegająca transkluzji):
Linia 10: Linia 10:
{{tab}}Pies podkuliwszy resztę obciętego ogona zmykał ku domowi jak strzała, pan Dominik pędził za nim jak warjat i zdaleka jeszcze słychać było z kłębów kurzu głos:<br>
{{tab}}Pies podkuliwszy resztę obciętego ogona zmykał ku domowi jak strzała, pan Dominik pędził za nim jak warjat i zdaleka jeszcze słychać było z kłębów kurzu głos:<br>
{{tab}}— Strzelę, jak Boga kocham, tak jak psu w łeb strzelę!...<br>
{{tab}}— Strzelę, jak Boga kocham, tak jak psu w łeb strzelę!...<br>
{{tab}}I strzelił mu podobno, istotnie, ale już o pannie Zofji marzyć nie mógł... stał się przyczyną śmierci ukochanego Azorka, wrota w Lisiej-Jamce na zawsze zawarte przed nim zostały...<br>
{{tab}}I strzelił mu podobno, istotnie, ale już o pannie Zofji marzyć nie mógł... stał się przyczyną śmierci ukochanego Azorka, wrota w Lisiej&shy;&#8209;Jamce na zawsze zawarte przed nim zostały...<br>
{{tab}}Nie potrzebuję dodawać, że ciężki trochę pan Jacek wystąpił w roli pocieszyciela, że miał długą pracę zanim zdołał osuszyć brylantowe łzy lśniące w oczkach panny Zofji.<br>
{{tab}}Nie potrzebuję dodawać, że ciężki trochę pan Jacek wystąpił w roli pocieszyciela, że miał długą pracę zanim zdołał osuszyć brylantowe łzy lśniące w oczkach panny Zofji.<br>
{{tab}}Nareszcie jednego wieczoru gdy oboje siedzieli na ganku, gdy srebrny księżyc wyjrzał z po za lekkich chmurek, a powietrze napełniała upajająca woń kwiatów, gdy wszystko usposabiało do marzeń i miłości, pan Jacek uczuł, że mu dziwnie jakoś serce kołatać zaczyna... i umilkł... patrzył w gwiazdy, wzdychał, odpowiadał pannie Zofji półsłówkami, jednem słowem był w tem wyjątkowo głupiem położeniu, w jakiem znajduje się każdy młody człowiek na pięć minut przed oświadczeniem się o rękę swej bogdanki...<br>
{{tab}}Nareszcie jednego wieczoru gdy oboje siedzieli na ganku, gdy srebrny księżyc wyjrzał z po za lekkich chmurek, a powietrze napełniała upajająca woń kwiatów, gdy wszystko usposabiało do marzeń i miłości, pan Jacek uczuł, że mu dziwnie jakoś serce kołatać zaczyna... i umilkł... patrzył w gwiazdy, wzdychał, odpowiadał pannie Zofji półsłówkami, jednem słowem był w tem wyjątkowo głupiem położeniu, w jakiem znajduje się każdy młody człowiek na pięć minut przed oświadczeniem się o rękę swej bogdanki...<br>

Wersja z 14:21, 13 kwi 2021

Ta strona została skorygowana.

róży obrywałabyś listki po kolei i losowi powierzyła wybór ukochanego.
Panna Zofja wybrała ten ostatni sposób i siedząc na ganku poświęcała się odgadywaniu przyszłości, gdy w tem Azorek zerwał się z jej kolan, zaczął gwałtownie ujadać i puścił się ku bramie jak kula.
Panna Zofja spojrzała się w stronę bramy, w którą wjeżdżał właśnie pan Dominik na najpiękniejszym koniu ze swej stajni, kupionym na licytacji po jakimś wielkim amatorze sportu...
Przy końcu szedł spokojnie Cerber ulubiony buldog pana Dominika...
Panna Zofja z zachwyceniem przypatrywała się lansadom starego rosynjanta i dzielnej postawie jeźdźca uzbrojonego w ogromnej długości ostrogi, a Azorek ujadał i ujadał aż nareszcie posunął swą odwagę do tego stopnia, iż ukąsił Cerbera...
Była to za wielka dla buldoga obelga. Porwał psinę za kark... wstrząsnął nim parę razy w powietrzu i zbroczonego krwią rzucił pod same nogi panny Zofji.
Krew zbroczyła, zieloną trawkę dziedzińca, Azorek już nie żył...
Panna Zofja wydała krzyk rozpaczy i zemdlała, pan Dominik spiął konia i z podniesioną szpicrutą skoczył do buldoga, krzycząc
— W łeb strzelę jak psu!
Pies podkuliwszy resztę obciętego ogona zmykał ku domowi jak strzała, pan Dominik pędził za nim jak warjat i zdaleka jeszcze słychać było z kłębów kurzu głos:
— Strzelę, jak Boga kocham, tak jak psu w łeb strzelę!...
I strzelił mu podobno, istotnie, ale już o pannie Zofji marzyć nie mógł... stał się przyczyną śmierci ukochanego Azorka, wrota w Lisiej­‑Jamce na zawsze zawarte przed nim zostały...
Nie potrzebuję dodawać, że ciężki trochę pan Jacek wystąpił w roli pocieszyciela, że miał długą pracę zanim zdołał osuszyć brylantowe łzy lśniące w oczkach panny Zofji.
Nareszcie jednego wieczoru gdy oboje siedzieli na ganku, gdy srebrny księżyc wyjrzał z po za lekkich chmurek, a powietrze napełniała upajająca woń kwiatów, gdy wszystko usposabiało do marzeń i miłości, pan Jacek uczuł, że mu dziwnie jakoś serce kołatać zaczyna... i umilkł... patrzył w gwiazdy, wzdychał, odpowiadał pannie Zofji półsłówkami, jednem słowem był w tem wyjątkowo głupiem położeniu, w jakiem znajduje się każdy młody człowiek na pięć minut przed oświadczeniem się o rękę swej bogdanki...
Zosia westchnęła.
— Gdzie mój Azorek? rzekła zcicha.
W tej chwili pan Jacek padł na kolana i przyłożywszy rękę do serca zawołał.
— Ja będę twoim Azorkiem panno Zofjo i niech mnie wszyscy djabli wezmą, jeżeli mnie jaki buldog zgryźć potrafi.
Pocałował ją w rękę...
W miesiąc później pannę Zofję wykreślono z listy panien, i zapisano ją w księgach ludności temi wyrazy.
Zofja Kichalska, stanu szlacheckiego, lat 37, przy mężu...