Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/276: Różnice pomiędzy wersjami
[wersja przejrzana] | [wersja przejrzana] |
N |
|||
Status strony | Status strony | ||
- | + | Skorygowana | |
Treść strony (podlegająca transkluzji): | Treść strony (podlegająca transkluzji): | ||
Linia 1: | Linia 1: | ||
{{c|w=160%|W WAGONIE.|po=15px}} |
{{c|w=160%|W WAGONIE.|po=15px}} |
||
{{---|40}} |
{{---|40}} |
||
[[Plik:Teodor Jeske-Choiński.jpg|left|160px]]<br |
[[Plik:Teodor Jeske-Choiński.jpg|left|160px]]<br> |
||
{{f*|w=200%|L}}at temu pięć, czy sześć, bawiąc w Wiedniu, odebrałem od „Ogniska Polskiego“ w Pradze Czeskiej zaproszenie na jakąś uroczystość doroczną.<br |
{{f*|w=200%|L}}at temu pięć, czy sześć, bawiąc w Wiedniu, odebrałem od „Ogniska Polskiego“ w Pradze Czeskiej zaproszenie na jakąś uroczystość doroczną.<br> |
||
{{tab}}Pojechałem.<br |
{{tab}}Pojechałem.<br> |
||
{{tab}}Gdy konduktor zamknął ostatecznie drzwi wagonu, było oprócz mnie w tym samym przedziale jeszcze czterech podróżnych.<br |
{{tab}}Gdy konduktor zamknął ostatecznie drzwi wagonu, było oprócz mnie w tym samym przedziale jeszcze czterech podróżnych.<br> |
||
{{tab}}Jeden z nich, nizkiego wzrostu, krępy, pękaty, ubrany w szary płaszcz, umieścił się w rogu przy oknie i zaledwo pociąg ruszył, nasunął daszek jasnej, jedwabnej czapeczki na czoło i usiłował zasnąć.<br |
{{tab}}Jeden z nich, nizkiego wzrostu, krępy, pękaty, ubrany w szary płaszcz, umieścił się w rogu przy oknie i zaledwo pociąg ruszył, nasunął daszek jasnej, jedwabnej czapeczki na czoło i usiłował zasnąć.<br> |
||
{{tab}}Naprzeciw mnie spoczywał wysmukły brunet z głową jastrzębia. Czarne, żywego połysku oczy błyszczały nad zagiętym, suchym nosem, pod którym strzępiły się małe wąsy, zakręcone w górę. Było coś rycerskiego, męskiego, w tej sympatycznej twarzy, przypominającej oblicza wojowników z wieków ubiegłych.<br |
{{tab}}Naprzeciw mnie spoczywał wysmukły brunet z głową jastrzębia. Czarne, żywego połysku oczy błyszczały nad zagiętym, suchym nosem, pod którym strzępiły się małe wąsy, zakręcone w górę. Było coś rycerskiego, męskiego, w tej sympatycznej twarzy, przypominającej oblicza wojowników z wieków ubiegłych.<br> |
||
{{tab}}Nieznajomy przypatrywał mi się uważnie przez kilka chwil, potem zapytał wprost:<br |
{{tab}}Nieznajomy przypatrywał mi się uważnie przez kilka chwil, potem zapytał wprost:<br> |
||
{{tab}}— Wy nie Niemiec?<br |
{{tab}}— Wy nie Niemiec?<br> |
||
{{tab}}— Nie, panie, Polak.<br |
{{tab}}— Nie, panie, Polak.<br> |
||
{{tab}}— Polak?<br |
{{tab}}— Polak?<br> |
||
{{tab}}Przyjazny uśmiech ozdobił jego artystycznie wykrojone usta.<br |
{{tab}}Przyjazny uśmiech ozdobił jego artystycznie wykrojone usta.<br> |
||
{{tab}}— To my pobratymcy — zawołał — bo ja Kroat, a ci panowie — wskazał na dwóch innych — także swoi. Ten oto jest Serbem, a tamten Dalmatą.<br |
{{tab}}— To my pobratymcy — zawołał — bo ja Kroat, a ci panowie — wskazał na dwóch innych — także swoi. Ten oto jest Serbem, a tamten Dalmatą.<br> |
||
{{tab}}Po tych słowach, wyciągnęło się do mnie troje rąk, z których każda ściskała moją serdecznie. Padło kilka nazwisk... byliśmy znajomymi.<br |
{{tab}}Po tych słowach, wyciągnęło się do mnie troje rąk, z których każda ściskała moją serdecznie. Padło kilka nazwisk... byliśmy znajomymi.<br> |
||
{{tab}}Próbowaliśmy porozumiewać się, każdy własnym narzeczem. Nie szło. |
{{tab}}Próbowaliśmy porozumiewać się, każdy własnym narzeczem. Nie szło. Dźwięki były podobne, etymologja ich wspólna, ale tak się jakoś w odmiennych warunkach pomieszały, że nie mogliśmy dojść do ładu.<br> |
||
Dźwięki były podobne, etymologja ich wspólna, ale tak się jakoś w odmiennych warunkach pomieszały, że nie mogliśmy dojść do ładu.<br /> |
Wersja z 19:57, 3 lis 2017
Lat temu pięć, czy sześć, bawiąc w Wiedniu, odebrałem od „Ogniska Polskiego“ w Pradze Czeskiej zaproszenie na jakąś uroczystość doroczną.
Pojechałem.
Gdy konduktor zamknął ostatecznie drzwi wagonu, było oprócz mnie w tym samym przedziale jeszcze czterech podróżnych.
Jeden z nich, nizkiego wzrostu, krępy, pękaty, ubrany w szary płaszcz, umieścił się w rogu przy oknie i zaledwo pociąg ruszył, nasunął daszek jasnej, jedwabnej czapeczki na czoło i usiłował zasnąć.
Naprzeciw mnie spoczywał wysmukły brunet z głową jastrzębia. Czarne, żywego połysku oczy błyszczały nad zagiętym, suchym nosem, pod którym strzępiły się małe wąsy, zakręcone w górę. Było coś rycerskiego, męskiego, w tej sympatycznej twarzy, przypominającej oblicza wojowników z wieków ubiegłych.
Nieznajomy przypatrywał mi się uważnie przez kilka chwil, potem zapytał wprost:
— Wy nie Niemiec?
— Nie, panie, Polak.
— Polak?
Przyjazny uśmiech ozdobił jego artystycznie wykrojone usta.
— To my pobratymcy — zawołał — bo ja Kroat, a ci panowie — wskazał na dwóch innych — także swoi. Ten oto jest Serbem, a tamten Dalmatą.
Po tych słowach, wyciągnęło się do mnie troje rąk, z których każda ściskała moją serdecznie. Padło kilka nazwisk... byliśmy znajomymi.
Próbowaliśmy porozumiewać się, każdy własnym narzeczem. Nie szło. Dźwięki były podobne, etymologja ich wspólna, ale tak się jakoś w odmiennych warunkach pomieszały, że nie mogliśmy dojść do ładu.