Podróż do Bieguna Północnego/Część I/Rozdział I: Różnice pomiędzy wersjami

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
Usunięta treść Dodana treść
drobne techniczne
Nie podano opisu zmian
Linia 18: Linia 18:
{{JustowanieStart2}}
{{JustowanieStart2}}
<pages index="Podróż do Bieguna Północnego (Verne)"
<pages index="Podróż do Bieguna Północnego (Verne)"
from="Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/009" fromsection="I"
from="Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/009"
to="Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/021" tosection="I" />
to="Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/021" tosection="I" />
{{Przypisy}}
{{Przypisy}}

Wersja z 00:56, 10 sie 2014

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Podróż do Bieguna Północnego
Część I-sza
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Voyages et aventures du capitaine Hatteras.
Première partie.
Les Anglais au Pôle Nord
Źródło Skany na commons: cz.I i cz.II
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Forward.

„Jutro wraz z przypływem morza, bryg Forward (kapitan K. Z. porucznik Ryszard Shandon), wypłynie z New Princes Docks w celu niewiadomym“.
Takie ogłoszenie podawał Liverpool Herald z d. 5 kwietnia 1860 roku.
Odjazd brygu jest wypadkiem małej wagi dla jednego z najhandlowniejszych portów Anglii. Któżby zwracał uwagę na taką drobnostkę, wśród tłumu okrętów różnej objętości i ładunku, które zaledwie mieściły się w przystani mającej przeszło dwie mile rozległości?
Jednakże dnia 6 kwietnia od rana już duże zbiegowisko ludzi zalegało wybrzeża New Princes Docks; liczna korporacya marynarzy liverpoolskich, dała tam sobie rendez-vous; robotnicy okolicznych fabryk porzucili pracę, kupcy powychodzili ze swych ponurych kantorów, lub składów opustoszałych. Omnibusy różnokolorowe wciąż nowych dostarczały ciekawców: zdawało się, że całe miasto jedyną jest zajęte myślą, zobaczenia jak z portu wypłynie Forward.
Forward był to bryg o stu siedmdziesięciu beczkach ładunku,[1] mający szrubę[2] i machinę parową o sile stu dwudziestu koni — słowem wyglądał prawie tak samo jak inne brygi w porcie stojące; lecz chociaż publiczność nie upatrywała w nim nic nadzwyczajnego, to jednak przed bacznością i znawstwem marynarzy nie mogły ujść pewne niezwykłe okoliczności, które też zaraz zwróciły ich uwagę.
Dla tego też na pokładzie Nautilusa, nieopodal na kotwicy stojącego, grono majtków tysiączne robiło wnioski i przypuszczenia o przeznaczeniu Forwarda.
— Co myśleć, mówił jeden, o takiej ilości masztów? niema przecie zwyczaju aby parowce tyle posiadały żagli.
— Zapewne, odezwał się jakiś podoficer marynarki, o szerokiej i czerwonej twarzy, zapewne statek ten liczy więcej na swoje maszty, aniżeli na machinę, i jeśli tak liczne ma żagle górne, to niezawodnie dla tego, że dolne często będą zamaskowane. Co do mnie, ani wątpię że Forward płynie na morza podbiegunowe, to jest tam, gdzie góry lodów wstrzymują wiatr, a zatem jest go mniej, niż potrzebuje tęgi i silnie zbudowany okręt.
— Macie słuszność panie Cornhill, powiedział trzeci majtek. A uważaliście też tę belkę z przodu, która wpada prosto w morze?
— Dodaj do tego, odpowiedział Cornhill, że zakończona jest pokryciem z lanej stali, wyostrzonem jak brzytwa, któreby okręt linijowy mogło przeciąć na dwoje, gdyby nań wpadł Forward szybko płynący.
— Niezawodnie, odezwał się sternik z Marsey, bo ten bryg, przy pomocy swej szruby upływa z pewnością czternaście węzłów[3] na godzinę. Widziałem jak go próbowano i upewniam was, że jest to biegun nielada.
— A i pod żaglami także nie gorzej chodzi, dodał Cornhill. Wiecie koledzy, niech będę czem chcecie, jeśli ten statek nie idzie na morza podbiegunowe! Albo czyście uważali ten ogromny otwór przez który przechodzi wierzchnia część jego steru?
— A prawda! chórem odpowiedzieli towarzysze Cornhill’a, lecz czegóż to dowodzi?
— To dowodzi moi chłopcy, odrzekł podoficer z pogardliwem zadowoleniem, że nie umiecie ani patrzeć, ani się nad rzeczą dobrze zastanawiać. Otwór tak wielki wyraźnie na to jest zrobiony, aby rudel z łatwością mógł być wyjętym lub osadzonym, według potrzeby: A czyż to nie wiecie, że wśród lodów manewr ten dość często się powtarza?
— Jest racya, odpowiedzieli majtkowie należący do Nautiliusa.
— A przytem, dodał jeden z nich, ładunek tego brygu, w zupełności potwierdza zdanie Cornhill’a. Clifton, który się zapisał na tę podróż, mówił mi, że Forward zabiera żywności i węgla najmniej na pięć lub sześć lat, i to stanowi cały jego ładunek, wraz z dostatecznym zapasem skór z fok i odzieży wełnianej.
— A no, to widzicie, mówił Cornhill, niema już najmniejszej wątpliwości! Ależ mój przyjacielu, skoro się znasz tak dobrze z Cliftonem, czemużeś się go nie zapytał dokąd jadą?
— Pytałem, ale nie mógł mi powiedzieć, bo sam nie wie. Całą załogę tak umówiono. Dowiedzą się po przybyciu na miejsce. Ależ co za płaca, co za płaca — powtarzał zapalając się przyjaciel Cliftona, — pięć razy większa niż zwykle. Ach! bo też żeby nie to, Ryszard Shandon nie znalazłby z pewnością nikogo, coby się chciał zgodzić na podobne warunki. Statek dziwnego kształtu, niewiadomo dokąd płynący i jak się zdaje nie bardzo pewny powrotu; jabym na taką ugodę nigdy w życiu nie przystał.
— Czy byś przystał czy nie przystał, odezwał się Cornhill, to w żadnym razie mój przyjacielu nie mógłbyś należeć do ekwipażu Forwarda.
— A to dla czego?
— Bo jesteś żonaty, a ja słyszałem, że tam przyjmują samych tylko bezżennych. Niemasz więc co się drożyć, lubo co prawda, pewnie byś się nie ociągał gdyby cię namawiano.
Tak zagadnięty majtek, począł się śmiać serdecznie, Cornhill widocznie zadowolniony z siebie, ciągnął dalej:
— Wszystko w tym statku jest strasznie zuchwałe, nie wyłączając nawet nazwiska Forward! Naprzód! ale dokąd? Prócz tego, nie wiadomo kto będzie jego kapitanem?
— I owszem, wiadomo — odezwał się jakiś młody majtek z bardzo naiwną fizognomiją.
— Jakto wiadomo?
— Bez wątpienia.
— Czy sądzisz malcze, że Shandon będzie kapitanem Forwarda?
— Ależ, odrzekł młody marynarz...
— Wiedz, przeto, że Shandon jest porucznikiem i nic więcej. Jestto dzielny marynarz, tęgi wielorybnik i wyborny towarzysz, godzien pod każdym względem aby mu powierzyć dowództwo; ale koniec końców nie on dowodzi na tym dziwnym statku i takim jest kapitanem jak ty młodziku, albo ja naprzykład, bez obrazy mej godności. Co zaś do tego, kto po Bogu będzie rządził szrubowcem, to ręczę, że i on sam dotąd nie wie. Gdy przyjdzie pora właściwa, prawdziwy kapitan zjawi się nie wiadomo jak, zkąd, i na którem wybrzeżu starego czy nowego świata; bo Ryszardowi Shandon nie wolno jest nawet powiedzieć, w którą stronę kuli ziemskiej podróż swą skieruje.
— Jednakże panie Cornhill, rzekł młody marynarz, Forward ma już zapowiedzianego przy wyjeździe kapitana.
— Jakto! wrzasnął Cornhill, brwi marszcząc surowo — ty mi chcesz dowodzić, że Forward ma kapitana już na pokładzie?
— Tak jest panie Cornhill.
— I ty we mnie chcesz to wmówić?
— Bez wątpienia, bo wiem to doskonale od Johnsona.
— Od Johnsona?
— Tak jest, on mi sam powiedział.
— On ci powiedział? Johnson?
— Nie tylko że mi powiedział, ale i pokazał nawet kapitana.
— Pokazał ci? rzekł Cornhill osłupiały.
— Pokazał.
— I widziałeś go?
— Widziałem na własne moje oczy.
— I któż to jest taki?
— Jestto pies.
— Pies?
— Pies na czterech łapach!
Zdumienie powszechne ogarnęło marynarzy. W każdym innym razie, byliby wybuchnęli śmiechem. Pies kapitanem brygu o stu siedmdziesięciu beczkach! doprawdy, było to dość zabawne! Ale Forward był statkiem wyjątkowym i śmiać się nie było bardzo z czego.
— I to Johnson pokazywał ci tego psa, tego kapitana nowego rodzaju? Widziałeś go na własne oczy jak powiadasz?
— Tak jak pana, z przeproszeniem, widzę w tej chwili, panie Cornhill.
— I cóż wy myślicie o tem, ojcze Cornhill, zapytali majtkowie.
— A cóż mam myśleć — opryskliwie odpowiedział ten ostatni — myślę że Forward jest chyba okrętem należącym do djabła, lub też do waryata kwalifikującego się do szpitala.
Majtkowie w milczeniu przypatrywali się ostatnim przygotowaniom okrętu do podróży, i każdy głęboko był przekonanym, że Johnson nie żartował bynajmniej z młodego majtka.
Ta historya o psie już się rozeszła po mieście, a z tłumu ciekawych nie jeden chciwie oczami szukał Psa-kapitana, którego już miano za jakieś zwierzę nadnaturalne.
Zresztą Forward od kilku już miesięcy zwracał na siebie uwagę publiczną, z powodu swej tajemniczości i niezwykłej budowy, swego przeznaczenia przez mało kogo odgadywanego, incognita kapitana, sposobu w jaki Ryszard Shandon został wezwany do budowy statku, oraz szczególnych warunków, pod jakiemi werbowano jego załogę.
Dla człowieka myślącego, dla marzyciela, a nadewszystko filozofa, nic niema tak zajmującego jak okręt odpływający. Ściga on go wyobraźnią we wszystkich przejściach i walkach z falami morskiemi, z rozhukanemi wiatrami w jego awanturniczych drogach, które nie zawsze do bezpiecznego portu prowadzą; i niech się tylko coś nie zwykłego okrętowi zdarzy, zaraz go sobie przedstawimy w postaci fantastycznej, choćbyśmy najmniej byli usposobieni do fantazyowania.
Toż samo było w tej chwili i z Forwardem; co więcej, dostarczał on świeżego do gawędy materyału, najmniej przez jakie trzy miesiące, choć mało kto mógł o tem mówić, z taką znajomością rzeczy jak Cornhill.
Bryg wyrobionym został na warsztatach w Birkenhead, prawdziwem przedmieściu Liverpoolu, leżącem na lewym brzegu Merseyu i mającem bezustanną z portem komunikacyę za pomocą statków parowych.
Jedna z najznakomitszych fabryk okrętowych w Anglii pod firmą Scott et Comp. otrzymała od Ryszarda Shandon anszlag i plan szczegółowy, w którym rozmiary, ładunek i model brygu jak najdokładniej były oznaczone. Projekt ten wykazywał doświadczenie i przezorność wytrawnego marynarza. Shandon miał znaczny fundusz do rozporządzenia, roboty zatem rozpoczęto bezzwłocznie i prowadzono z nadzwyczajną szybkością, stosownie do zlecenia nieznanego właściciela.
Bryg bardzo silnie był budowany, wyraźnie dla wytrzymania ogromnego parcia; bale jego wyrobione z pewnego gatunku dębu indyjskiego (teack) odznaczającego się niezwykłą twardością, były oprócz tego spajane mocnemi wiązaniami z żelaza. Marynarze dziwili się nawet, że pudło okrętu przeznaczonego do stawiania takiego oporu, nie było z blachy żelaznej urządzone, jak to bywa w statkach parowych; lecz na to odpowiadano, że tajemniczy inżynier miał swoje słuszne do tego powody.
Robota brygu coraz widoczniej postępowała na warsztacie i wkrótce znawcy przyznali mu jednomyślnie moc i zręczność kształtów; na przodzie, w miejsce ostrogi, miał on jak to już wyżej powiedzieliśmy, duże ostrze stalowe, odlane w fabryce R. Hawthorn w Newcestle. Jakkolwiek nie był to statek wojenny, jednakże na przodzie ustawiono armatę szesnasto funtową, osadzoną na łożysku w ten sposób, że na wszystkie strony nakierowaną być mogła.
Lecz zapyta kto może: jeśli bryg nie był ani wojennym ani kupieckim okrętem, ani yachtem spacerowym, bo nikt się nie wybiera na przechadzkę z sześcioletnim zapasem żywności — to czemże był nareszcie i do jakiego miał służyć celu?
Czyż przeznaczony był do odszukania zaginionych okrętów Erebus i Terror, oraz głośnego kapitana sir John Franklin’a? także nie — gdyż poprzedniego roku 1859, dowódzca Mac Clintock powrócił z mórz podbiegunowych i przywiózł pewną wiadomość, o zaginięciu tej nieszczęśliwej wyprawy.
Czyżby Forward raz jeszcze chciał próbować sławnego przejścia Północno-Zachodniego? Lecz w jakim celu? Kapitan Mac-Clur już je znalazł w roku 1853, a porucznik jego Creswel pierwszy opłynął ląd stały Ameryki, od cieśniny Beryngskiej, do cieśniny Dawisa.
Pewną wszakże było rzeczą, i niewątpliwą dla znających się na rzeczy, że Forward wybierał się w okolice lodami zajęte. Może chciał się puścić ku biegunowi południowemu, dalej jeszcze niż wielorybnik Wedell i kapitan James Ross? Lecz po co i w jakim celu? Choć pole domysłów bardzo było zacieśnione, niemniej przeto wyobraźnia mogła się w niem zbłąkać.
Nazajutrz po spuszczeniu brygu na wodę, warsztaty R. Hawthorn z Newcastle nadesłały dlań machinę parową. Machina ta jakkolwiek o sile stu dwudziestu koni, bardzo jednak mało zajmowała miejsca; siła jej była dość znaczną, jak na okręt o stu siedmdziesięciu beczkach ładunku, zresztą silnie omasztowany, i posuwający się bardzo szybko, jak tego próby dowiodły. Sternik Johnson takie dał o nim zdanie przyjacielowi Cliftona.
„Gdy Forward jednocześnie używa i szruby i żagli, to z pewnością żagle najwięcej mu dodają szybkości.“
Wprawdzie przyjaciel Cliftona nic tego nie rozumiał, ale wierzył we wszystko co się dziać mogło na okręcie, którego dowódzcą był pies we własnej osobie.
Po ustawieniu machiny na pokładzie, zaczęło się ładowanie prowizyj, co nie było bagatelą, gdyż okręt zabierał zapasy na lat sześć. Zapasy te składały się z mięsa solonego i suszonego, z ryby wędzonej, sucharów i mąki; całe góry kawy i herbaty zsypano lawinami do magazynu okrętowego. Ryszard Shandon sam przewodniczył wszystkiemu z wielką znajomością rzeczy; wszystko było opakowane i onumerowane z największym porządkiem i akuratnością; zabrano także ogromny zapas indyjskiego preparatu zwanego pemmican, który przy małej objętości, zawiera bardzo wiele pożywnych pierwiastków.
Gromadzenie tego rodzaju żywności nie pozwalało wątpić o długości podróży; zarazem każdy umysł badawczy od razu poznawał, że Forward miał żeglować po morzach podbiegunowych; przekonywały o tem baryłki napełnione sokiem cytrynowym (lime-juice), pastylki wapienne, paki musztardy, szczawiu i innych środków przeciwszkorbutycznych, tak niezbędnie potrzebnych w żegludze do bieguna północnego. Shandon na tę część ładunku, również jak na aptekę podróżną szczególniejszą zwracał baczność.
Choć broni nie było wiele, jednakże prochu zabrano zapas ogromny; przecież jedna armata nie mogła tego zużyć. To właśnie zastanawiało wszystkich. Zabrano również na pokład olbrzymich rozmiarów piły, różne narzędzia, jak drągi, piły ręczne, ogromne topory, kawały ołowiu i dość znaczną ilość petard (blasting—cylinders), których eksplozya zdolną byłaby komorę liverpoolską wysadzić w powietrze. Wszystko to zdumiewało, jeśli nie przerażało, żeby już nie mówić o racach różnych, sygnałach, latarniach, pochodniach i tym podobnych przyrządach.
Tłum ciekawych na brzegach New Princes Docks mógł podziwiać jeszcze przy okręcie długą łódź wielorybniczą z machoniu, pirog (czółno) blaszany okryty gutaperką i pewną liczbą halkett-boats, czyli płaszczy gumowych, które w razie potrzeby można było zamienić na czółna, przez wydęcie.
Wszyscy byli i zaciekawieni i niespokojni i wzruszeni nareszcie, bo wraz z ustępywaniem przypływu morza, Forward miał się puścić w swą podróż tajemniczą.








  1. Beczka w handlu morskim znaczy 2000 funtów czyli 20 centnarów, zatem wagę jednego tonna.
  2. Szruba zastępuje miejsce kół wodnych przy statkach parowych większych nowej konstrukcyi.
  3. Węzeł czyli przęsło — miara używana do obliczania szybkości biegu okrętu; znaczy 15 metrów. Przypis własny Wikiźródeł Błąd autora przypisu: nie może chodzić o węzeł rozumiany jako jednostka długości, gdyż prędkość 210 m/h nie robiłaby wrażenia na Cornhillu. Autorowi chodziło zapewne o węzeł rozumiany jako jednostka prędkości. W tym znaczeniu 1 węzeł = 1 mila morska na 1 godzinę (ok. 1,852 km/h). Statek osiągałby więc prędkość 26 km/h. W tym przypadku Verne nie powinien jednak dodawać słów na godzinę. Zobacz w Wikipedii hasło: węzeł.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.