Godzina. (Elegia): Różnice pomiędzy wersjami

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
Usunięta treść Dodana treść
m proof
Linia 1: Linia 1:
{{Nagłówek
{{Nagłówek
|tytuł=Godzina
|tytuł=Godzina. (Elegia)
|autor=Adam Mickiewicz
|autor=Adam Mickiewicz
|sekcja=[[Poezye Adama Mickiewicza. T. 1. (1899)]]
|sekcja=Elegia
|sekcja2=Poezye miłosne i elegie
}}
|poprzedni=[[Do D. D. (elegia)]]
|następny=[[Dumania w dzień odjazdu]]
|adnotacje=}}


<pages index="Poezye Adama Mickiewicza. T. 1. (1899)" from="PL Poezye Adama Mickiewicza. T. 1. (1899) 221.jpg" fromsection="Godzina" to="PL Poezye Adama Mickiewicza. T. 1. (1899) 223.jpg" tosection="Godzina" />
<poem>
Przed godziną, źrenicy nie zdjąwszy z zegarów,
Chciałaś naglić oczyma skazówek pochopy
I słuchem natężonym pośród miejskich gwarów
Rozpoznawałaś z dala łoskot mojej stopy;

Dzień miał jedną godzinę, w której, wspomnieć miło,
Że nie u mnie jednego serce żywiej biło.
Ja, w tę godzinę wieczną wpleciony katuszą
Jak Iksijon, wokoło niej krążyłem z mą duszą.

Nim nadeszła, dzień cały ja na nią czekałem,
Gdy minęła, dzień cały o mniej rozmyślałem,
Bawiąc się mnóstwem drobnych, lecz miłych pamiątek:
Jakie było przyjęcie? rozmowy początek?

Jak się czasem przykremu dało wymknąć słowu?
Po nim niezgoda, po niej milsza zgoda znowu.
Smuciłem się – ty z oczu powody wyśledzasz;
Przychodziłem z prośbami – ty jedne uprzedzasz,

Drugich wymówić nie dasz; na jutro odkładam,
I znowu jutro nie śmiem: czasem gniewny wpadam,
Rozbrajasz mnie uśmiechem, a gdym w gniewie przebrał,
Gniewałaś się, jam znowu przebaczenia żebrał...

Ach! Każde słowo twoje, wszystkie twe spojrzenia,
Pieszczoty i nadzieje, i wspólne cierpienia,
Wszystko to pamięć wiernie malowane trzyma!
Przeprowadzam ten obraz przed duszy oczyma,

Jak sknera, gdy mu skarbiec udało się schwycić,
Patrzy s schnie, i oczu nie może nasycić.
Tą godziną jam przeszłość z mą przyszłością łączył,
Od niej milsze dni zaczął i na niej zakończył;

Ona, w zbrukanym pasmie mojego żywota,
Zabłysnęła mi jedna, jedna nitka złota;
Jam się do niej jak prządek skrzydlaty uczepił,
Snuł ją w koło i w niej się na wieki zasklepił.

Słońce wbiegło w tę samą nieba okolicę,
Godzina uderzyła! gdzież są jej źrenice?
Gdzie myśli? – Ona teraz w czułej pieści dłoni
Cudzą rękę, niewierna! i do cudzej skroni

Usta ciśnie, i łza jej na cudzą twarz pada,
I serce biciom cudzej piersi odpowiada:
Dziś może by tej nowej pary nie rozdzielił
Piorun, który by we mnie przed progiem wystrzelił!

Samotność wzgardzona! o tejże godzinie
Niegdyś cię porzuciłem, wracam w twą świątynię,
Jak do piastunki dziecię ze łzami powróci,
Obłąkane na chwilę ponętą łakoci.

Daruj! ponęta szczęścia zawżdy nazbyt ślina,
Zbyt trudno się przekonać, że zawżdy omylna.
Może jaszcze ten ogień niegodny zatłumię,
Wszak jest nadzieja w czasie i milczącej dumie.

Lecz nadzieje dalekie! dziś pogoda nęci
W polach, w niebie, na falach szukać niepamięci.
Czas przechadzki; dlaczegoż me odejście zwlekam?
Za każdym drzwi ruszeniem jej posłańca czekam,

Niekiedy rąk jej zdradne charaktery czytam,
Niekiedy mój zegarek bez potrzeby chwytam.
Raz porwałem się z miejsca; stanąłem u progu:
Ach! była to godzina dawna; – moc nałogu.

Jak ten, co mu śmierć lubą wydarła osobę,
Mimo dotkliwą boleść i długą żałobę,
Zabłąkawszy się w myślach – niestety! błąd luby –
Na chwilę, mgnienie oka, zapomni swej zguby,
Bieży i tak się mocno złudzeniem omami,
Że już progi przestąpił – i zalał się łzami.

''[1825]''
</poem>

{{edycja}}


{{TekstPD|Adam Mickiewicz}}
{{TekstPD|Adam Mickiewicz}}


[[Kategoria:Adam Mickiewicz]]
[[Kategoria:Poezye Adama Mickiewicza. T. 1. (1899)]]
[[Kategoria:Elegie]]


[[ru:Час (Мицкевич/Бенедиктов)]]
[[ru:Час (Мицкевич/Бенедиктов)]]

Wersja z 01:48, 16 sty 2012

Przed godziną, źrenicy nie zdjąwszy z zegarów,
Chciałaś naglić oczyma skazówek pochopy,
I słuchem natężonym pośród miejskich gwarów,
Rozpoznawałaś zdala łoskot mojej stopy.
Dzień miał jedną godzinę, w której — wspomnieć miło,
Że nie u mnie jednego serce żywiej biło!
Ja w tę godzinę, wieczną wpleciony katuszą,
Jak Iksyjon[1] wkoło niej krążyłem z mą duszą.
Nim nadeszła, dzień cały ja na nią czekałem,
Gdy minęła, dzień cały o niej rozmyślałem,
Bawiąc się z mnóstwem drobnych, lecz miłych pamiątek.
Jakie było przyjęcie, rozmowy początek,
Jak się czasem przykremu dało wymknąć słowu,
Po niem niezgoda, po niej milsza zgoda znowu.
Smuciłem się: ty z oczu powody wyśledzasz;
Przychodziłem z prośbami: ty jedne uprzedzasz,
Drugich wymówić nie dasz; na jutro odkładam
I znowu jutro nie śmiem. Czasem gniewny wpadam:
Rozbrajasz mię uśmiechem, a gdym w gniewie przebrał,
Gniewałaś się, jam znowu przebaczenia żebrał.
Ach! każde słowo twoje, wszystkie twe spojrzenia,
Pieszczoty i nadzieje i wspólne cierpienia,
Wszystko to pamięć wiernie malowane trzyma!
Przeprowadzam ten obraz przed duszy oczyma,
Jak sknera, gdy mu skarbiec udało się schwycić,
Patrzy i schnie, i oczu nie może nasycić.

Tą godziną jam przeszłość z mą przyszłością łączył,
Od niej milsze dni zaczął i na niej zakończył.
Ona w zbrukanem pasmie mojego żywota
Zabłysnęła mi jedna, jedna nitka złota;
Jam się do niej, jak prządek skrzydlaty uczepił,
Snuł ją wkoło, i w niej się na wieki zasklepił.

Słońce wbiegło w tę samą nieba okolicę,
Godzina uderzyła. — Gdzież są jej źrenice?
Gdzie myśli? — Ona teraz w czułej pieści dłoni
Cudzą rękę, niewierna! i do cudzej skroni
Usta ciśnie, i łza jej na cudzą twarz spada,
I serce biciom cudzej piersi odpowiada.
Dziś możeby tej nowej pary nie rozdzielił
Piorun, któryby we mnie przed progiem wystrzelił.

Samotności wzgardzona! O tejże godzinie
Niegdyś cię porzuciłem; wracam w twą świątynię,
Jak do piastunki dziecię ze łzami powróci,
Obłąkane na chwilę ponętą łakoci.
Daruj. Ponęta szczęścia zawsze nazbyt silna;
Zbyt trudno się przekonać, że zawżdy omylna.
Może jeszcze ten ogień niegodny zatłumię;
Wszak jest nadzieja w czasie i milczącej dumie.

Lecz nadzieje dalekie! Dziś pogoda nęci
W polach, w niebie, na falach szukać niepamięci.
Czas przechadzki: dlaczegóż me odejście zwlekam?
Za każdem drzwi ruszeniem jej posłańca czekam!
Niekiedy rąk jej zdradne charaktery czytam,
Niekiedy mój zegarek bez potrzeby chwytam.
Raz porwałem się z miejsca, stanąłem u progu:
Ach! była to godzina dawna — moc nałogu!

Jak ten, co mu śmierć lubą wydarła osobę,
Mimo dotkliwą boleść i długą żałobę,

Zabłąkawszy się w myślach — niestety, błąd luby! —
Na chwilę, mgnienie oka, zapomni swej zguby,
Bieży i tak się mocno złudzeniem omami,
Że już progi przestąpił i zalał się łzami.

1825.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Mickiewicz.
  1. Iksyon w mitologii za obrazę najwyższej bogini, Hery, żony Zeusa (Jowisza), przywiązany był w kraju zmarłych do koła, z którem za powiewem wiatru wciąż się obracał.