Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/268: Różnice pomiędzy wersjami
[wersja przejrzana] | [wersja przejrzana] |
→Przepisana: — |
|||
Status strony | Status strony | ||
- | + | Skorygowana | |
Treść strony (podlegająca transkluzji): | Treść strony (podlegająca transkluzji): | ||
Linia 4: | Linia 4: | ||
{{f*|w=200%|G}}dy długo kołysane nadzieje zawiodą mię, a marzenia prysną — jak mydlane bańki i nic już z życiem i mrowiskiem ludzkiem wiązać mię nie będzie, wtedy pomknę między turnie i wirchy niebotyczne rozmawiać z srebro-płynnemi potokami, poić słuch szmerem i hukiem wodospadów i wchłaniać wonie bezbrzeżnego kobierca górskich kwiatów. Śród tych gojących balsamów i kojącej muzyki — dusza z pewnością odetchnie radośniej i pocieszy się.<br> |
{{f*|w=200%|G}}dy długo kołysane nadzieje zawiodą mię, a marzenia prysną — jak mydlane bańki i nic już z życiem i mrowiskiem ludzkiem wiązać mię nie będzie, wtedy pomknę między turnie i wirchy niebotyczne rozmawiać z srebro-płynnemi potokami, poić słuch szmerem i hukiem wodospadów i wchłaniać wonie bezbrzeżnego kobierca górskich kwiatów. Śród tych gojących balsamów i kojącej muzyki — dusza z pewnością odetchnie radośniej i pocieszy się.<br> |
||
{{tab}}Może i zapał do czynu zamieni się w chłód apatji i stanę się żużlem, na nic nie przydatnym, a posępny gienjusz wieku, siejąc dokoła zatrute ziarno smutku i goryczy, i mój umysł zrobi podobnym owej jałowej wydmie piasczystej, co to nie rodzi nic, prócz karłowatego zielska... Wtedy ucieknę nad brzeg jeziora, co swem modrem, jasnem i przezroczem okiem wyziera z kotliny tatrzańskiej, i będę w głębie jego zadumane patrzył godzinami, szukał odbicia chropawych skał i kędzierzawych borów, soczystych hal i lazurowego stropu nieba. Tam duch ocknie się z letargu i choć nie dla innych, żyć będzie mógł dla siebie, znowu wrażliwy i czuły, znów czarodziejskiemi snami pieszczony, znów pełen barw świetlanych, wiosenny i odrodzony...<br> |
{{tab}}Może i zapał do czynu zamieni się w chłód apatji i stanę się żużlem, na nic nie przydatnym, a posępny gienjusz wieku, siejąc dokoła zatrute ziarno smutku i goryczy, i mój umysł zrobi podobnym owej jałowej wydmie piasczystej, co to nie rodzi nic, prócz karłowatego zielska... Wtedy ucieknę nad brzeg jeziora, co swem modrem, jasnem i przezroczem okiem wyziera z kotliny tatrzańskiej, i będę w głębie jego zadumane patrzył godzinami, szukał odbicia chropawych skał i kędzierzawych borów, soczystych hal i lazurowego stropu nieba. Tam duch ocknie się z letargu i choć nie dla innych, żyć będzie mógł dla siebie, znowu wrażliwy i czuły, znów czarodziejskiemi snami pieszczony, znów pełen barw świetlanych, wiosenny i odrodzony...<br> |
||
{{tab}}Jeżeli ci, którym w kornej daninie składam najlepszą cząstkę swego jestestwa, odepchną mię, jako natręta, moją dobrą wolę i poświęcenie wyszydzą, i skromne te dary rozrzucą po ziemi, jak śmiecie; jeżeli na tęsknotę ku nim odpowiedzą uśmiechem ironji, a najbiedniejszy z nich, najbardziej maluczki za kęs chleba kamieniem mi zapłaci, i będę bez ziemi, ogniska i bliźnich, jako wygnaniec i przybłęda, wtedy schronię się na krawędź lasu, |
{{tab}}Jeżeli ci, którym w kornej daninie składam najlepszą cząstkę swego jestestwa, odepchną mię, jako natręta, moją dobrą wolę i poświęcenie wyszydzą, i skromne te dary rozrzucą po ziemi, jak śmiecie; jeżeli na tęsknotę ku nim odpowiedzą uśmiechem ironji, a najbiedniejszy z nich, najbardziej maluczki za kęs chleba kamieniem mi zapłaci, i będę bez ziemi, ogniska i bliźnich, jako wygnaniec i przybłęda, wtedy schronię się na krawędź lasu, zdala od pysznych i przemądrzałych. Niechaj rażą szyderstwem i drogę do serc swych najeżają ostremi głazami; widok łanów bezmiernych ból mój złagodzi. Równina zbóż i łąk ze swemi chatami, gdzie nie pytają jeszcze: skąd, z jakiej krainy przyszli twoi praojcowie, lecz podejmują cię jak brata, bo człowiekiem jesteś, stanie mi |
Wersja z 21:09, 22 lis 2019
Gdy długo kołysane nadzieje zawiodą mię, a marzenia prysną — jak mydlane bańki i nic już z życiem i mrowiskiem ludzkiem wiązać mię nie będzie, wtedy pomknę między turnie i wirchy niebotyczne rozmawiać z srebro-płynnemi potokami, poić słuch szmerem i hukiem wodospadów i wchłaniać wonie bezbrzeżnego kobierca górskich kwiatów. Śród tych gojących balsamów i kojącej muzyki — dusza z pewnością odetchnie radośniej i pocieszy się.
Może i zapał do czynu zamieni się w chłód apatji i stanę się żużlem, na nic nie przydatnym, a posępny gienjusz wieku, siejąc dokoła zatrute ziarno smutku i goryczy, i mój umysł zrobi podobnym owej jałowej wydmie piasczystej, co to nie rodzi nic, prócz karłowatego zielska... Wtedy ucieknę nad brzeg jeziora, co swem modrem, jasnem i przezroczem okiem wyziera z kotliny tatrzańskiej, i będę w głębie jego zadumane patrzył godzinami, szukał odbicia chropawych skał i kędzierzawych borów, soczystych hal i lazurowego stropu nieba. Tam duch ocknie się z letargu i choć nie dla innych, żyć będzie mógł dla siebie, znowu wrażliwy i czuły, znów czarodziejskiemi snami pieszczony, znów pełen barw świetlanych, wiosenny i odrodzony...
Jeżeli ci, którym w kornej daninie składam najlepszą cząstkę swego jestestwa, odepchną mię, jako natręta, moją dobrą wolę i poświęcenie wyszydzą, i skromne te dary rozrzucą po ziemi, jak śmiecie; jeżeli na tęsknotę ku nim odpowiedzą uśmiechem ironji, a najbiedniejszy z nich, najbardziej maluczki za kęs chleba kamieniem mi zapłaci, i będę bez ziemi, ogniska i bliźnich, jako wygnaniec i przybłęda, wtedy schronię się na krawędź lasu, zdala od pysznych i przemądrzałych. Niechaj rażą szyderstwem i drogę do serc swych najeżają ostremi głazami; widok łanów bezmiernych ból mój złagodzi. Równina zbóż i łąk ze swemi chatami, gdzie nie pytają jeszcze: skąd, z jakiej krainy przyszli twoi praojcowie, lecz podejmują cię jak brata, bo człowiekiem jesteś, stanie mi