Upominek/Część I/całość: Różnice pomiędzy wersjami

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
Usunięta treść Dodana treść
Nie podano opisu zmian
Nie podano opisu zmian
Linia 11: Linia 11:
|źródło=[[commons:File:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf|Skany na Commons]]
|źródło=[[commons:File:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf|Skany na Commons]]
|poprzedni=Upominek
|poprzedni=Upominek
|następny=Upominek/Część II
|następny=Upominek/Część II/całość
|inne={{epub}}<br />{{Całość|Upominek/całość|zbiór|epub=i}}
|inne={{epub}}<br />{{Całość|Upominek/całość|zbiór|epub=i}}
}}
}}

Wersja z 16:20, 23 wrz 2018

<<< Dane tekstu >>>
Autor zbiorowy
Tytuł Upominek
Podtytuł Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SONET.

Jak ptaki, kiedy odlatywać poczną,
Gromadnie ciągną w dal przestrzeni siną,
A horyzontu granicę widoczną
Raz przekroczywszy, gdzieś bez śladu giną,

Tak pokolenia w nieskończoność mroczną
Nieprzerwanemi łańcuchami płyną,
Nie wiedząc nawet, skąd wyszły, gdzie spoczną,
Ani nad jaką wznoszą się krainą?

W chmurach i burzy, czy w blasku promieni,
Podległe skrytych instynktów wskazówce,
Lecą, badając wązki szlak przestrzeni,

Który im znaczą poprzedników hufce
I grę przelotną tych świateł i cieni,
Jakie w swej krótkiej dostrzegą wędrówce.


Kraków.Adam Asnyk.





FRASZKI.

1.

Zazdrości godzien los polskich pisarzy,
Bo mogą w przyszłość pozierać bezpieczni
Niektórych talent wiecznością obdarzy,
A wszystkich innych Estreicher uwieczni.


2.

Sława jest zwykłej podobna roślinie:
Rośnie, gdzie się ją posadzi;
Trwać może długo, lecz na ziemi ginie,
Do nieba nie zaprowadzi.

I rozum mędrców i królów potęga
Styksowej nie przejdą rzeki;
Bo tylko cnota aż do nieba sięga
I tam żyć będzie na wieki.


Lwów.Leszek Dunin Borkowski.





1.
APOSTROFA.

A to wam mówię: jedna piosnka szczera
Jest jak ta kropla, która żłobi skały,
I głazów łona kamienne otwiera;
Bo moc jest taka w onej kropli małej,
Że, gdy upadnie na skalne urwiska,
Sama w mgły pryśnie, lecz i kamień pryska.

A gdy uderzy o drzemiące fale,
Coraz to szersze toczyć będzie koła
I skrzesze iskry w zakrzepłym krysztale
I miljon kropli do życia powoła,
Zatarga brzegiem i zagrzmi w głębinie,
Choć sama w fali przepadnie i zginie.

Lub gdy do czary spadnie przepełnionej,
Rozkołysany wir nad brzeg wypędzi,
Zmarszczy krąg, przedtem ciszą wygładzony,
Zawiesi perły, skrzące na krawędzi:
Kryształ się zamgli, niby smutne oczy,
Aż łza się srebrna zerwie i potoczy...

Gdy padnie rosą na kwiaty więdnące,
Może z nich który wskrzesi i odświeży;
Zanim ją spije rozpalone słońce,
Może pył chociaż zetrze z ich odzieży;
A kiedy wsiąknie w twardą ziemię czarną,
Może napoi łaknące tam ziarno.

Jak nie ma w rosie jadu i goryczy,
Tak szczerej piosnki żaden fałsz nie brudzi;

Rosa na kwiatów podziękę nie liczy,
Piosnka nie liczy na podziękę ludzi —
I tylko smutna, gdy ją gromią o to,
Że jest miłością i że jest tęsknotą.

A jednak wierzcie: nie gardźcie wy oną
Piosnką, co taka nieśmiała i cicha,
Co nie potrząsa błyskawic koroną
I tylko szeptem mówi wam — i wzdycha.
W mgłach, które wichry kłębią w siwej chmurze,
Perlą się rosy — ale drzemią burze.





2.
W LESIE.

A na tych srebrnych gałęziach boru
Płoną zachodu róże;
Z za drzew spogląda oko wieczoru
Słońce czerwone, duże.

Po niebie idą światła i cienie,
Bije blask łun od słońca,
Niby rumieniec, niby płomienie
I niby krew gorąca.

Hej, las się pali, las krwią ocieka,
Szkarłatne strugi płyną;
Kruki, czy wrony kraczą zdaleka?
Dym czy mgła mży głębiną?

Co to? Znów żyje siwy las stary?
Co to? Odmłodniał może,
Że takie ognie i takie żary?
O Boże, Boże, Boże!...

Cyt! Przez las cichy, srebrny od szronu
I malowany krwawo,
Idzie wiatr tylko i odgłos dzwonu
I ptactwo leci ławą.


Słońce, jak oko starca czerwone,
O siwej, śnieżnej rzęsie,
Za mgły się chowa, jakieś znużone,
A wiatr łzy — szrony trzęsie...

Pęknie gdzie gałąź, echo trzask niesie;
Bór, zda się, zadrzał stary...
I znów posępnie w posępnym lesie
Zbudzone nikną mary.

Łuna w mgły wsiąka już teraz blada,
Szarzeje zwolna, gaśnie;
Las tylko jeszcze pacierz swój gada,
Nim, rozmarzony, zaśnie...


Warszawa.Bożydar (Edmund Bogdanowicz).






BYRON.

Wielbisz ten gienjusz, co śród każdej karty
Tchnie nienawiścią, pychą i zwątpieniem;
Co urok pieśni, świetny, nieprzeparty,
Kazi samego siebie ubóstwieniem.

A gdy zgnębionych chce targać kajdany,
Współczując Greków znikczemniałej doli,
Depce świętości, a szałem władany,
Otacza zbrodnię blaskiem aureoli.

Nie miał dla świata nic, oprócz pogardy;
Niebiańskich pieni zamarły dlań tony;
Względem samego Boga stał się hardy
Tak, jako anioł z niebiosów strącony.

Lecz z nim przepadła pieśń unicestwienia,
Pieśń samolubna rozpaczy i splinu;
Ożywczem tchnieniem powiał w pokolenia
Gienjusz poezji wskrzeszenia i czynu.


Warszawa.Stanisław Budziński.






STRZECHY UBOGICH.


Widziałem strzechę rolnika ubogą,
Pełną śród bólu wytrwałości cichej:
Gdy głód zawita na niwie tam lichej,
Krzyż, znak pokory, wyrasta nad drogą;
Gdy ogień pożre i stóg i owczarnię,
Zdwojoną pracą czeladź dzielnie radzi;
Gdy śmierć, włóczęga, o próg ten zawadzi,
Bardziej się żywe do żywego garnie!...

To jedne; inne widziałem śród wioski
Siedziby nędzy, odarte z sił ducha:
Gdy głód na pole sprowadzi posucha,
Klątwę miotają na ten palec boski;
Gdy się pożoga nad siołem rozzłości,
Nadzy ramiona opuszczą bezwładnie;
Gdy się śmierć z kosą pod strzechę zakradnie,
Żywy żywemu źdźbła życia-zazdrości.

Błogosławieni cisi i wytrwali!
Praca i wiara życia ich kolczugą;
W niej nad krateru przejdą wrzącą strugą,
Jak feniks silni, żyjący i cali.
Biada tym drugim! Przedwieczna ich dola:
Prometeusza wołać w niebo głosem,
Bezużytecznie znosić cios za ciosem
I jak cień grzeszny znikać z ofiar pola...


Warszawa.Edward Chłopicki.






WYCINEK
Z DAWNO ZAPOMNIANEJ POWIEŚCI.

Mnie i tobie krótka droga,
O biedne sieroty!
Pusto; nagi tylko Boga
Znak i z ciernia płoty.

Gdzie mnie wiedziesz? Stój! Zaczekaj!
Pod krzyż?... na rozstaje?
Ach, dla Boga, nie uciekaj!
Już mi tchu nie staje!

Jeszcze chwilkę!.. Przebóg, Panie!
Coś nad krzyżem świeci!
Biegnę, biegnę na spotkanie,
Tam gdzie motyl leci!

Z gwiazd korona, a w koronie
Lice rozaniela
I wyciąga ku mnie dłonie
Matka Zbawiciela!

Halka pada u stóp krzyża,
Głos drży, usta bledną;
Krzyż ramiona swe uniża
Nad sierotą biedną.

I znów głucho w okolicy,
Ten sam śnieg bieleje,
Szron ten sam skrzy na krynicy,
Ten sam wicher wieje.


Tylko nowy grób dodali
Sąsiedni wieśniacy,
Co z za góry powracali
Do ognisk, po pracy,

Bo zziębniętej Halki ciało
Pod krzyżem zostało.
............

Bo krzyż ojcem był, co wraca
Z otwartem ramieniem;
Śmierć gościńcem, bo odpłaca,
A motyl wspomnieniem.


Paryż.Edmund Chojecki.






SONATINA.

LARGHETTO.

Szarą, wątłą ludzkiego żywota
Pani Parka zwija nić powoli;
Żmudną pracą gnuśnie się mozoli,
To znów szybko ją na kłębek mota.
Wieki całe trwa już ta robota;
Coraz krótsze nici idą w koléj,
Coraz więcej szychu, a mniej złota
W tem pasemku nikłem ludzkiej doli.

Pani Parko! nie mdlejąż ci ręce?
Sporoż jeszcze lnu masz na kądzieli?
Przeszły lata młodzieńcze, dziecięce;
Już siwizny szron nam głowy bieli...
Możebyśmy też już spocząć chcieli
Po tej życia tak rozkosznej męce?


ADAGIO.

Raz wraz się sztafaż krajobrazu zmienia:
Życiowych syte prób,
Z widowni świata nikną pokolenia
I cicho schodzą w grób.
O ziemio-matko, pocoś nas rodziła,
Gdy grzebać wszystkich masz?
Pędzisz hen w przestwór jak wielka mogiła,
Jak cmentarz wspólny nasz.
Jak straszny upiór krążysz wciąż po niebie,
Pośród niebieskich ciał,
Wciąż nowe siły dajesz w swoim chlebie
I wciąż do życia wzniecasz nowy szał,
Nęcisz i wabisz, przykuwasz do siebie,
By Stwórca-Moloch dosyć ofiar miał!


CODA.

A jednak trzeba śmiało naprzód iść,
Mozolnie kończyć życia dzieło wszczęte
I schnąć i padać, jak jesienny liść,
Jak polne kwiaty w pełnej krasie ścięte.
A plon mozolnych owych długich lat,
Co pozostanie po nas tu na ziemi,
W przeobrażeniach swych pochłonie świat,
Lub z popiołami zmiesza rozwianemi.
I oto dola jest tej tłuszczy szaréj,
Co pada jako trawa pokosami,
Wciąż pełna pychy i pełna ofiary;
I tajemnicza wciąż ją przyszłość mami,
Niepomną ziemia czem i czem my sami
Wobec najmniejszej z gwiazd hen nad gwiazdami.


Warszawa.Czesław (Czesław Jankowski).





KRZYK TANTALA.


W mękach wieczystych, żyw, a jednak w grobie,
Już dłużej wytrwać nie mogę bez krzyku;
Hańba ci, Zeusie! hańba wam, bogowie!
Ogień mam w łonie, jad trucizn w języku
I chciałbym spalić i zniszczyć w tej dobie
Niebo i ziemię, zmieniając w pustkowie
Cały wasz Olimp, o mściwi bogowie!...

Ach, czyliż mogą być szczersze katusze
Po nad katusze głodu i pragnienia?
Ziąb krew mi ścina, żar wnętrzności pali,
W mózgu wre burza; na struchlałą duszę
Idą już, zda się, zimne śmierci tchnienia;
Gdy wtem ockniona, jak gdyby ze stali
Była hartownej, znów rwie się i żali.

Rwie się i żali nie tego, że kona,
Skonać nie mogąc, lecz że jej wydarto
Najdroższe skarby: jasny strop błękitu,
Woń pól jej, mleko matczynego łona,
Wód jasnych zdroje!.. A chociaż nie warto
Żyć na tej ziemi bez słońca i świtu,
Żyć jednak muszę. Wśród śmiechu i zgrzytu

Dzikich najgrawań się z mojej niedoli,
Które tu słyszę w tym strasznym Erebie,
Ze wszystkich męczarń, jakie tu przechodzę,
Ta mnie najbardziej dojmuje i boli!
Jak śmiesz więc, Zeusie, chcieć, abym do ciebie
Nie wznosił dłoni w rozpaczy i trwodze,
Pytając: za co mnie karzesz tak srodze?...


Cóżem zawinił? Zaliż to jest zbrodnią,
Żem twój syn, trawion boską wiedzy żądzą,
Zapragnął poznać myśl bogów tajemną?
Wszakżeś sam kazał rozumu pochodnią
Rozświecać drogi tym, którzy tu błądzą;
Wszakżeś sam nie chciał, by mi było ciemno;
Więc za cóż teraz tak mścisz się nade mną?!...

Przecieżem nie chciał być tobie zaprzańcem
I aby jeno poznać cię i zgłębić,
Oddałem własne na ofiarę dziecię!
A tyś mię za to pokarał kagańcem,
Rozkazał głodzić, mordować i gnębić,
Zrobił ostatnim nędzarzem na świecie,
Chociażem, Zeusie, syn twój, syn twój przecie!

O, gdybym nawet zawinił, gdzież miara
Twojego gniewu, gdzież jest litość twoja,
Gdzie miłosierdzie?... Takaż twoja władza?...
Toż w wiecznej kaźni (prawda jak świat stara)
Najhartowniejsza pęka ducha zbroja,
A gdy nadzieja serc już nie odmładza,
Nawet i cnota w zbrodnię się przeradza!

Jeżeli tego nie mając na względzie,
Karzącej dłoni nie cofasz z nade mnie;
Jeżeli gniew twój nie zna żadnych granic;
Jeżeli mścisz się i spychasz tak wszędzie
Wydziedziczonych w coraz głębsze ciemnie
I wszystkie skargi i łzy ich masz za nic —
................

To gdzież jest szala, na której się waży
Twój sąd nad światem i co sąd ów znaczy?
Znijdź raczej tutaj, do głębi Erebu
I stąd mu panuj! Niech świat się nie skarży,
Że chcesz panować śmierci i rozpaczy,
Kiedy on życia pragnie, nie pogrzebu,
Napróżno tobie ufając i niebu!...


Piotrków.
Mirosław Dobrzański.






DO MOJEJ LUTNI.

POŻEGNANIE.
(Assked till min hyra).
Przekład z Ezajasza Tegnera.

Żegnam cię, lutnio! W mej ostatniej chwili;
Spocznij już, spocznij, myśmy już skończyli!
Dźwięczna lirenko, mej duszy pociecho!
Koiło troskę, twojej pieśni echo!
W niejednej piersi tyś harmonją grała;
Zamilknij teraz! Pieśń się już urwała!

Śpiewałem „Soę“, „Frithjofa“ nuciłem,
Bogu i ludziom serdecznie służyłem
I żyłem tylko ile pieśni stało!
Drogą żywota, gdzie mnie wichrem gnało,
Serce w niejednej rozdarło się burzy
I u niejednej ukoiło róży,
Że już sam nie wiem, jako się złożyło:
Mąk czy radości, czego więcej było!

Tyś godłem mojem; innego nie miałem;
Tyś tarczą była! ja innej nie znałem!
Z tobą, o lutnio, szliśmy w życia boje,
Świat zdobywały mi piosenki twoje!
Lecz gdy ostatni z mego rodu staję
Nad grobem, łamiąc ten mój herb oddaję.

Duchu mej duszy! Gienjuszu cierpienia!
W niebie poczęta, poezjo natchnienia,
Któraś na ziemi tutaj przy mnie stała,
Harmonją z góry w duszy mojej grała,

Mnie czas już odejść, godzina wybiła!
Byłaś mi wszystkiem, boś mi prawdą była!
Więc ja nad wszystko ukochawszy ciebie,
Śnić nie przestając, będę śnił i w niebie!

Z moich popiołów, na twoje wezwanie,
Poeta kiedyś tu może powstanie,
Aby dośpiewał natchnionym chorałem
Czegom nie zdążył, czego nie umiałem!
By coś wielkiego w Północy utworzyć
I szwedzką chwałę w szwedzkiej pieśni złożyć!

Żegnam cię, pieśni, dla mnie duchem święta,
W życia marzeniach zaledwo poczęta!
Życia, wieczności obrazie wspaniały;
Z żalem was żegnam, pieśni ideały!

Późno! Już późno! Bracia, raz ostatni
Ślę wam od serca ten mój wyraz bratni;

Rozstanie krótkie tu pomiędzy nami!
W proch niech opada korona z laurami
I niech ostatnim już śmierci powiewem
Owiany, zasnę mym ostatnim śpiewem!


Poznań.Benzelstjerna Engeström.






SEN O WIOŚNIE.

Przyśnił mi się gaj na wzgórzu,
Tam pod wioską moją,
Gdzie, w zielonych płachtach, brzozy
Jak dziewoje stoją...
Słonko liście szmaragdowe
Nakropiło złotem;
Gaj rozbrzmiewa szmerem, szumem
I ptasząt świegotem...
Śpiewa mi coś pieśń znajomą,
Aż się nieba śmieją;
Białe brzozy się do taktu,
Jakby w tańcu chwieją...
Słucham... słyszę... ludzkim głosem
Nucą we śnie drzewa...
Piosnkę w gaju ułożyłem,
Gaj ją teraz śpiewa...
Słucham... słyszę... przypominam,
Serce drży radośnie:
Wszak to piosnka, piosnka moja
O niej i o wiośnie...
Czuję, łza mi jakaś słodka
Po licach się toczy;
Coraz cichsze płyną echa...
Prysnął sen uroczy...

A na jawie śniegi, zima,
Z wiatrem wieją mrozy;
W sercu smutek; w głuchym gaju
Drzemią senne brzozy...


Warszawa.Marjan Gawalewicz.





Z POEMATU:
KRÓLEWSKA PIEŚŃ“.

...Piękna Brunhilda, krwi margrafów córa
Tkała dla Leszka pas dzierżgany złotem,
Do hełmu pawie przyczepiła pióra,
Skuła je gwiazdą brylantów — a potem
Twarz jej oblała świeżej krwi purpura
I serce w piersi zabiło z łoskotem,
Gdy, hełm unosząc ku młodzieńca skroni,
Miękki włos Leszka uczuła w swej dłoni.

— „Wracaj!..“ szepnęła, dzwoniąc mu nad uchem
Błagalną prośbę, cichym płaczem drżąca,
I jakimś miękkim a lubieżnym ruchem
Na pierś mu padła, jasna, jak miesiąca
Promień... być chciała jego myślą, duchem,
I tak biedz przed nim niby harfa brzmiąca
I wołać — sama, jak echo, daleka:
— „Brunhilda kocha! Brunhilda cię czeka!“

I słów tych szeptem i dźwięków pieszczotą,
Nektaru kroplą w serce mu się wsączyć,
W pamięci jego utkwić strzałę złotą,
Sny wspólne w jeden, długi sen połączyć
I być pragnieniem jego i tęsknotą
I w pół urwaną pieśnią, którą skończyć,
Choćby na straży stała myśl ostrożna,
Na ustach tylko w splotach ramion można.

— „Wracaj! — szeptała — pozna serce moje
„Dzień, w którym srebrnem zadzwonisz strzemieniem;
„Ja wyjdę pierwsza na spotkanie twoje
„Z puharem wina i złotym pierścieniem,

„Szyszak ci zdejmę z czoła, pas i zbroję,
„Pierś twoją miękkiem otoczę ramieniem...
„I czarów pełne sny ciebie owiną,
„Gdy będziesz usta całował, pił wino!

„Dziś miłość nasza, jak słowik ukryta
„W cienistych gajach, pośród róż się chroni;
„Lecz cię Brunhilda uściskiem powita
„I serce moje pokażesz na dłoni
„Rycerzom wszystkim. — Co to? — ojciec spyta —
„I wiem, że gniewem pryśnie, w ząb zadzwoni,
„Ale ja z tobą wejdę na krużganek
„I powiem: oto mój mąż, mój kochanek!..

„Niech cię nie trwożą margrafa zamysły,
„Ani książęcia nadreńskiego swaty,
„Ja ciebie kocham!...“ Tu w oczach łzy błysły
I płomienniejsze stały się szkarłaty
Ust, podniesione ramiona zawisły
W powietrzu, dłonią chwyciła kraj szaty
I oczom Leszka świecąc piersią białą...
— Aaa!.. zawołała, drżąc — masz!.. bierz mnie całą!“

Rycerz się zachwiał... krwi jasna purpura
Oblała lica uśmiechem promienne;
Nagle nad czołem mu stanęła chmura,
Budząc wspomnienia jakieś, myśli senne...
A potem bladość nadeszła ponura,
A potem jakieś milczenie kamienne,
Okropne... Skronie Brunhildy krwią biły,
Płonęła ogniem, on miał chłód mogiły.

— „Co tobie? — rzekła — zbielałemi usty
Chłonąc duch w siebie i powietrze srebrne,
A twarz jej była podobną do chusty,
Którą jej co dzień podają służebne,
Blada, bez życia... Nagle łez upusty
Pękły — czasami takie łzy potrzebne
Jak zwiędłym trawom rosa, różom deszcze.
Płacząc, krzyknęła w głos: — „Czy kochasz jeszcze?“

Było to rankiem, ledwie przed świtaniem,
Stali w altanie otoczonej winem.
Brunhildy pierś się podnosiła łkaniem,
Płacz ten powieki malował karminem...
Wołała przez łzy: „My się nie rozstaniem,
„Ja cię zatrzymam choć rozpaczy czynem!
„Czyli koniecznie ma być chlubą męża
„Nad miłość przenieść ostry zgrzyt oręża?


„Smutek twej twarzy i posępne lice
„Mówią, jak ciężka chwila to rozstania.
„Nie!... Ja gniotącą zdejmę ci przyłbicę,
„Co brzydkim cieniem czoło twe zasłania!
„Zostaniesz — prawda?.. Patrz mi wprost w źrenice
„Owem spojrzeniem dawnego kochania!
„Żegnać się z tobą, to żegnać z nadzieją...
„Zostań ty!.. oni niech idą, krew leją!..“

Lech drgnął... „Niech idą... krew leją!...“ Z warg drżących
Wypadło słowo z jakiemś brzmieniem głuchem
I widać było z jego ust drgających,
Z rozwartych oczu, że uniósł się duchem
Daleko, mocą jakichś uczuć wrzących.
W tem, jakby ciężkim ktoś trącił łańcuchem,
Powietrze jękiem przeciągłym zadrżało...
Leszek się zachwiał, w ustach krwi nie stało.

I szepnął: „Prawda!.. mnie nie iść tą drogą,
„Kędy niemiecki oręż się posunie.
„Ni tamtą ziemię nadeptać ich nogą,
„Ani mi usiąść gdzie oni — na trunie
„Popiołów własnych... Jesteś stokroć drogą,
„Że mi wspomniałaś o owym piorunie!
„Za nimi moje myśli się nie rzucą,
„Niech idą... Ale czy ty wiesz, z czem wrócą?

„Z pól ojców moich dłoń niemiecka narwie
„Róż jak ty pięknych... znam ja, znam te róże!
„Na ostrzach waszych toporów w krwi barwie
„Może zobaczę jakieś plamy duże,
„Które mi skoczą na czoło i larwie
„Podobny stanę... i oczy zanurzę
„W dłoniach, bo krew ta — chroń mię ręko boska!
„Może zakrzyczy: ...„jam jest krew ojcowska!“

„Na Chrysta twego; który oddał szyję
„Bezsilny w ręce oprawców Heroda
„I na Peruna, który gromem bije
„I w jarzmo czoła swojego nie poda,
„Na słońce klnę się!.. W mem sercu się wije
„Gniazdo os, twojej miłości mi szkoda,
„Jakby dzień jasny uciekał przedemną,
„Czuję ból w sercu, jest we mnie i ze mną!

„Lecz nie w tem ramion rozkosznem objęciu,
„Na twem dziewiczem spoczywać mi łonie...
„Jam jest syn zemsty!.. Przy mojem poczęciu
„Biły już gromy, grzmiało w waszej stronie.

„Wyście zbudzili pierwszą myśl w dziecięciu
„Skrami swych mieczów, że jest moc, co chłonie,
„Jest piorun, który zabija bez jęku...
„Jam moc tę posiadł, ten piorun mam w ręku.

„Pójdę! i gnany wichrowym szelestem
„Zbójeckie wasze roztrącę szeregi
„I zagadają o mnie lasy chrzestem
„Krwi waszej zmyte — i wyjdą nad brzegi
„Fale i powiem falom jak Bóg: jestem!
„I iść im każę — i pójdą jak śniegi
„Białe, długim się wężem rozpierścienią!
„Uderzą burzą na was, w proch zamienią!

„Tyś mię spętała źrenicą błękitną,
„Koralem ust swych, licem pełnem krasy
„I zapomniałem, jaką barwą kwitną
„Kwiaty mej ziemi, jak szumią jej lasy,
„Które topory zbirów waszych wytną!
„Szczęśliwy byłem przy tobie i wczasy
„Rozkoszne miałem... Strącam tę ohydę
„Precz!.. szarpię serce, cierpię... ale idę!

„Ty, jeśli kochasz, nim skrzydła rozwinę,
„Obróć krok chwiejny, gdzie mordu duch płuży —
„Wstrzymaj żelaznych zastępów drużynę,
„Odwróć ich myśli od krwawej podróży,
„Daruj mi jeden dzień, jedną godzinę,
„Bym grot zaostrzył, zamienił w grom burzy,
„Później niech idą w dym i boju zamęt...
„Oto ostatni mój krzyk — i testament!“

Skoczył pomiędzy drzew gęste szpalery
I zniknął złotym pancerzem słoneczny,
Brunhildy stała się twarz bielszej cery,
Trzęsły się nogi pod nią, ból serdeczny
Pierś chwytał... Gasły blaski, cichły szmery,
Przed nią świat kołem w jakiś wir taneczny
Poszedł... Brunhilda krzyknęła okropnie,
Chciała z altany zbiedz — umknęły stopnie...
Padła...


Warszawa.Kazimierz Gliński.






WSPOMNIENIE TROK.

Wśród szmaragdowych toni trockiego jeziora
Wspaniale sterczą szczątki starego zamczyska,
Jeszcze groźne i wielkie i jeszcze z nich błyska
Iskra wspomnień, zniszczenia ostatnia zapora.

Słońce, ku zachodowi kłoniąc się z wieczora,
Czerwonym blaskiem dzikie oblewa zwaliska,
Co zdają się powstawać z wieków cmentarzyska
Na kształt zmarłej przeszłości krwawego upiora.

Słońce zgasło. Noc swoje rozpostarła cienie
Nad samotnym pomnikiem witoldowej chwały
I mrokiem się pokryło przeszłości widzenie.

Tak wielkość i potęga, co niegdyś jaśniały,
Gasną w pomroce czasu; — lecz żyje wspomnienie
Wielkich czynów i sławy świeci blask wspaniały.


Ryga.Walery Gostomski.






BEZDZIETNI.
(BALLADA Z KOŃCA WIEKU).

Panowie, proszę... już gotów stół!
Siadajcie... no, mówcie sami,
Czyż warto, aby się człowiek truł
Darmo smutnemi myślami.
Gdy kielich pełen, z wszech ludzi szydź
Człek każdy nicość wśród świata;
Ja jeden mógłbym czemś jeszcze być,
Lecz mi się nie chce, u kata!
Kielichy w górę! Bierz smutki czart!
Na hazard rzućmy garść złota!
Żywot tak smutny, więc z wina, z kart
Niech tryśnie lepsza ochota.
Prawdziwa mądrość wyczerpać dział...
Rozkoszy, danej przez losy;
Komu źle w życiu, sam tego chciał,
Że mu tkwią w głowie... niebiosy.
Przesąd ten mącił wesołość w przód;
Nas niech te głupstwa odbiegą,
Niechaj się trzyma go tępy lud,
Nam jest tak dobrze bez niego.
Może nie całkiem? Ha, kto to wie?
Niejeden twarzą wybladłą
Świadczy, że mu dziś bez wiary źle,
Lecz, co stracone, przepadło!
Przepada wszystko! Szatanie, bierz
Czarowne ułudzeń kwiaty,
Wiem, że sądzonem i mnie jest też
Dożyć... majątku utraty.
Gdy stracę wszystko, w odwodzie mam
Ratunek... u stóp ołtarza;

Poślubię którą z pieniężnych dam,
Choćby córeczkę lichwiarza.
Nazwisko zyska i świetny herb,
W zamian za krocie tysięcy,
A że w tradycji narobię szczerb,
To głupstwo... przesąd... nic więcej!
Tradycja! Która? Bo nie wiem już
Czy ta, co wierzy na słowo,
Czy ta, co wyszła z wiekowych burz
Nam na ozdobę rodową.
Jedna wraz z drugą... ach, bierz je czart!...
Niech nam wesela nie płoszy.
Ten żywot ziemski tyle jest wart,
Ile użyjesz rozkoszy.
Co potem? Mówią, że sądzić Bóg
Ma nas srogiemi sądami.
Nas już nie straszy szatański róg,
Ni jakieś niebo nie mami.
Wszystko się skończy, gdy przyjdzie skon,
Z człowieka będzie garść błota.
Więc dziś użyjmy! Żywota plon
Śmiech, rozkosz,... reszta marnota!
Ten portret stary... kto na nim tam,
Pytacie... niech on powiada,
Żem nie z pod strzechy słomianej cham,
Ale pan z dziada, pradziada.
Ten wąsacz stary... to dziada dziad,
Bigot, jak niesie podanie,
Co noc do trumny na sen się kładł,
A rąbał uszy, mospanie!
Co to u licha? Nachmurzył twarz?
Z oczu tryskają mu błyski?
Jakby chciał mówić: Boże, was skarz!
Rzuć na nich straszne pociski!
Coś puka... Jeszcze tych żartów brak!
Czy tylko mówicie szczerze,
Iż duchy dają żyjącym znak?
Ja w czwarty wymiar nie wierzę.
I gdyby nawet po śmierci żył
Duch gdzieś w przestworzu nieznanem,
Mnie nie przeszkodzi, bym jadł i pił
I tu na ziemi był panem.
Wciąż puka... djabli nadali tam
Nadprzyrodzone te mary!
Widocznie chce coś oznajmić nam;
Czego on żąda ten stary?
Więc, czego pragniesz, wyraźnie głoś
Wiem... o tem zbyt powtarzano...
Wiem... żądasz, byśmy spełnili coś,
Czego wam spełnić nie dano.

Czy chcecie, byśmy snuli tę nić,
Co nieustannie się rwała?
By dla mar próżnych umrzeć i żyć,
Żadna przyjemność, choć chwała.
Może na szumnych tych haseł lep
Łapać się będą z kolei
Wszczepieni w rodów nieznanych szczep
Ludzie dalekich idei.
Lecz na nas próżno woła wasz głos,
Daremnie do nas kołata,
Bo my, jak pusty na polu kłos,
Bezdzietni schodzim ze świata.


Częstochowa.Bronisław Grabowski.






WIDZENIA.
(FRAGMENT).

............
Nie wiem, kto wyrwał mnie z odrętwienia,
Kto mą istotę na nowo zmienia...
Z letargicznego snu się ocknąłem
Na ostrym szczycie skalistej góry.
Gwiazdy szeleszczą nad mojem czołem,
Chwieją skrzydłami przelotne chmury.
Tu wśród przepaści i w tę noc ciemną,
Potępion będę. Czas mój się zbliża,
Wyrok już zapadł i grzmi nademną:
„Na krzyż z nim! na krzyż! przybić do krzyża!“
Tłum mnie oprawców obległ ponury,
Grobowym głosem śpiewają chóry:


CHÓR I.

Duchu niesforny! Kara cię czeka
Za przekroczenie władzy człowieka.
Za to, że pycha rozumu zdrożna
Sięgała wyżej, niż sięgać można;
Żeś śmiał się wdzierać po za błękity, —
Będziesz do krzyża myśli przybity,
A krzyż ten dotknie niebios wyżyny.


CHÓR II.

Kara cię czeka za twoje winy,
Za to, że z wiedzą swą nieudolną

Schodziłeś głębiej, niż schodzić wolno,
Żeś niedostępne badał odmęty,
Będziesz na krzyżu myśli rozpięty,
A krzyż ten zmierzy otchłanie do dna.


CHÓR III.

Kara cię czeka winy twej godna
Za to, żeś więcej w przestrzeni, w czasie
Starał się objąć, niż objąć da się;
Żeś śmiał wieczności zdzierać zasłony,
Będziesz na krzyżu myśli dręczony,
A krzyż, na którym zniesiesz męczarnie,
Cały stworzenia ogrom ogarnie!

Ucichły śpiewy. Ostatnie dźwięki
Jeszcze drżą smutno, jak wróżba męki;
Porwał je wicher i dalej niesie.
Zwierz się przebudził w głębokim lesie,
Zawył i krwawo ślepiami błyska;
Ozwał się puhacz gdzieś z rumowiska,
W chacie górala, przy boku matki,
W płacz uderzyły zlęknione dziatki;
Tuli niewiasta swe niemowlęta,
Choć również trwożna, bo nie pamięta,
Od kiedy żyje, by w nocne chwile
Dzikich rozgwarów bywało tyle.

Wrą, lecą, płyną posępne tony;
Żaden z nich dla mnie nie jest stracony,
A czy po kniejach wiatr targa liście,
Czy to zaszumi step uroczyście,
Czy wilki wyją, huczą puhacze,
Czy w chacie dziatwa góralska płacze,
W najdalszem echu, w najtwardszej nucie
Pełne żałości jęczy współczucie.

Co to się stanie? Co się wnet stanie?
Co ze mną będzie, Wszechmocny Panie!
Że las, step, wicher, że nocne ptaki,
Lament w powietrzu zawodzą taki?
Miałażby, oto, w życiu natury
Przewyższyć wszystko moja niedola,
Co kiedykolwiek widziały góry,
Co kiedykolwiek widziały pola?
Brzemię martwoty nagle zrzuciwszy,
Stałem się lżejszy od listka, puchu,
I od porannej mgły przenikliwszy;
Najmniejsza moja cząsteczka w ruchu;

Każda krwi kropla, każdy mój atom,
Promieniem myśli mknie ku wszechświatom,
Aż wreszcie ciało gdzieś się rozwiało,
Bez form istota w próżni się miota,
Z ludzkości łona precz wyrzucona,
Z obecnej chwili ogniska
Pchnięta na wieczne wygnanie
W bezdenne czasu otchłanie,
Błędnym płomykiem w nich błyska.
Jak puch, jak liść wśród zamieci,
Bez woli, — i, ach, niestety!
Bez treści, steru i mety
Leci i leci...

W prąd myśli przepromieniony,
Niepowstrzymany w zapędzie,
Minąłem stada łabędzie
Gór, których śnieżne korony
Z planet tysiąca, tysiąca
Srebrzą gwiazdami noc ciemną;
Już ta mirjada iskrząca
Daleko... w dole, podemną.
Mleczną przebyłem już drogę,
Dotknąłem, zda się, już nieba,
Już tu by spocząć mi trzeba,
A nigdzie spocząć nie mogę.
Hej, chmuro, wstrzymaj! Lecz chmura
Szanuje zrządzenia boże;
Hej gwiazdo wstrzymaj mnie która!
Lecz gwiazda wstrzymać nie może
Tyle tu światów jest, tyle!
Hej, świecie, dłonią olbrzyma,
Na jedną wstrzymaj mnie chwilę!
Lecz mnie świat żaden nie wstrzyma.
Ma obłok, mają planety
Wskazany zakres i drogę,
Tylko kierunku i mety
Ja jeden znaleźć nie mogę.

Światy wy, światy! Toż pono,
Przestrzeni macie niemało,
By wędrownicę znużoną,
By Myśl przytulić zbolałą?
A światy rzekną:
„Opieka
„I nasz przytułek jej na nic;
„Z każdego świata ucieka,
„Myśl wytrącona z swych granic.
„Nieprawej swobody chciwa,
„Ściąga też karę niezwłocznie...

„Kto się za świat swój wyrywa,
„Ten w żadnym świecie nie spocznie“.

Dalej, a dalej! Jakżeż, — źdźbło marne,
Mdłe tchnienie, promyk znikomy:
Lichem jestestwem swojem ogarnę
Bezbrzeżne dziejów ogromy?
Jak struna harfy myśl wytężona
W przestwór daleki, daleki,
W przeszłość i w przyszłość szerzy ramiona,
Przez wieki... wieki... a wieki.
W chaosie czasów z dwóch stron niknące,
Stulecia stanęły w rzędzie:
Dziesiątki, setki, tysiąc... tysiące...
I kiedyż koniec im będzie?
Wieki — po wiekach, era — po erze:
Wciąż nowe czasów obszary;
A ja się ku nim szerzę i szerzę,
Bez tchu, bez przerwy, bez miary;
A ja, posłany ku nim za gońca,
Z lichego wysnuty wątku,
Już siły tracę, a jeszcze końca,
A jeszcze niema początku!
Wieki, wy, wieki, przyjmcie mnie który:
Niech żyję w jednym okresie,
Bo tych wytężeń strasznej tortury
Myśl moja dłużej nie zniesie.
A wieki rzekną:
„Nasza opieka,
„I nasz przytułek jej na nic;
„Z wszelkich wymiarów czasu ucieka
„Myśl, wytrącona z swych granic.
„Z teraźniejszości ciasnego koła
„W przeszłość, to w przyszłość wciąż rwie się;
„Kto poszedł za nią, ten żyć nie zdoła
„W żadnym już czasu okresie“.

Tak świat po świecie myśl mą odtrąca,
Tak wiek po wieku w przepaść ją ciska;
Błędna, lecz światłem szlak swój znacząca,
Wszędzie obecna, a bez siedliska,
Jak puch, jak liść wśród zamieci
Bez woli, — i, ach, niestety!
Bez treści, steru, i mety
Leci i leci...
............

..............
...Wędrówka moja skończona...
Spełnia się najsroższa z kar:

Aż do nicości łona
Niósł mnie pęd zdarzeń, wiódł mnie gwar,
Zmiennych idei, zmiennych wiar;
Rozsnułem się na plemiona,
Na kraje, na pokolenia;
Oplotłem sfery istnienia
Jako pajęcza nić;
Wszystkich złowrogich prawd społem
Piekielne ognie wchłonąłem...

— I muszę żyć!
............


Warszawa.Djonizy Henkiel.






1.
NADZIEJE MŁODOŚCI.

Wszystkie mojej młodości nadzieje
Odbieżały mnie w życiu powoli.
Jeśli czasem łzę gorzką wyleję
I zawołam, że serce mnie boli,
Niechaj na mnie ten ciśnie kamieniem,
Kto sam zawsze pewną stąpał nogą,
Pod dźwiganem nie zgiął się brzemieniem,
Nie zawołał, że zmęczył się drogą...

Mnie zaczyna brakować tej siły
I na usta skarga się wyrywa,
Choć wiem o tem, że cisza mogiły
Da sen, w którym dobrze się spoczywa;
Lecz zostanie jeszcze tylu ludzi, —
Niebo, ziemia — te lasy, te pola...
Kto wie: zali w grobie mnie nie zbudzi
Czyja skarga i czyja niedola?





2.
TĘSKNOTA WĘDROWCA.

Dopóki dusza tęskniąca pamięta,
Żeś ty kraina moja — ziemia święta!
Dopóki snów mych zwierciadło zwodnicze
Będzie odbijać słodkie twe oblicze;
Póki się będę modlić mową twoją,
Pamiętać krzyże, co na grobach stoją,
I stare grody twoje, twoje sioła,
Słyszeć głos, który na mnie: — Synu! — woła
I przez przestrzenie dalekie dolata
Wskróś wszystkich dźwięków i hałasów świata
I każe sercu tak uderzać w łonie,
Że wyciągają się synowskie dłonie
Że łza po licu pomarszczonem płynie
W świętej wspomnienia i żalów godzinie:

Jeszcze nie jestem zbrodniarz i przeklęty...
Jeszcze mieć mogę grób w tej ziemi świętej.


Warszawa.Marja Ilnicka.






ZWROTKI.
1.
W PÓŁCIENIU.

Wicher śniegiem o szyby nam dzwoni,
Ogień przygasł, siedzimy w półcieniu,
Słodko nam i błogo tak, dłoń w dłoni,
Oko w oko, ramię przy ramieniu.
Nie tak dawno... poczekaj, przypomnę
Owo nasze najpierwsze spotkanie:
Tyś oczęta w dół spuściła skromne,
Jam nie podał ręki na witanie.
Obojętnie skinęliśmy głową
I do innych zwrócili się gości;
Nie zabiły serca nagłą mową,
Nie spojrzały oczy w mrok przyszłości.
I duch żaden nam nie szepnął biały,
Jakie będą losów naszych końce,
Że ty we mnie znajdziesz świat swój cały,
A ja w tobie — mego świata słońce.





2.
BOGATAŚ, ZIEMIO!

Bogataś, ziemio nasza,
Oj bogata!
Złotą się strzechą świeci
Każda chata;
Szmaragdy cichych lasów,
Wód kryształy,
Kwiatów djademy żywe
Cię przybrały.
A pereł, masz najwięcej,
Jasna Pani:
Z ócz naszych tobie płyną
W ciągłej dani.


Lwów.
Iza.





SERCA JAK SŁOŃCE.

Toć bywa: po jasnem niebie
Kłębi się, toczy przed siebie,
Bałwani czarne chmurzysko
I pędzi prosto na słońce,
Co stoi — myślałbyś — drżące,
Jak rozpalone ognisko.

Na słońce pędzi, jak strzała,
Zda się, już gasić je miała,
Gdy uderzona promieniem
Chmura, co z taką przemocą
Stworzeniu groziła nocą,
Mdłym rozpłynęła się cieniem.

Tak w życiu: zawody, troski
W człowieka pierwiastek boski,
Jak chmury na słońce biją
I — zda się — pogaszą blaski
I światła wszelkie i brzaski,
Co na dnie serc naszych żyją.

A jednak nie wszystkie gasną:
Bywają serca, tak jasno
Płonące wśród serc tysiąca,
Że najczarniejsze przed niemi
Pierzchają troski z tej ziemi,
Jak owa chmura z przed słońca.


Warszawa.Marjan Jasieńczyk (Wacław Karczewski).






Z CYKLU:
CIRCULUS VITIOSUS.

1.
ZAGAŚNIJ, SŁOŃCE!

Zagaśnij, słońce! bo na cóż promienie,
Które do serca nie wnikają głębi?
Niechaj do reszty mnie ten lód wyziębi,
Jakim na okół tchnie boże stworzenie...

Dziwnie, że człowiek, co wyszedł zpod ciepłej —
Jak mówią — ręki Mistrza nad mistrzami,
Nawet najmniejszą iskrą nie omami
Bratniego serca i myśli zakrzepłej...

Straszna w tem wszystkiem mieści się zagadka:
Albo człowieka żaden Bóg nie stworzył,
Lub z powszechnego prawa tak wydrożył,

Tak się wypalił duch mój do ostatka,
Że dlań już ognia żadnego nie stanie...
Zagaśnij, słońce! Po cóż rozwiązanie!





2.
PO DESZCZU.

Po deszczu kwiaty odetchły i w górze
Świeżych zapachów pełna atmosfera:
Każdy jej atom snadź kroplę zawiera
Tego balsamu, którym żyją róże...

Chmury rozdarło słońce, ten cud boży,
I świat, co zda się, ze zmęczenia kona,
Zadźwięczał cały, jak posąg Memnona,
Kiedy nań promień swój całunek złoży.

A dusza ludzka, która tonie w krwawéj
Przebojów słocie i wszystkie swe liście
Traci wiosenne, ach! dla Nic wielkiego,

Czyż jest naprawdę lichszą od tej trawy?...
Anioły blasków bytu jej nie strzegą,
I czar wytchnienia znikł dla niej wieczyście!...





3.
ODI PROFANUM VULGUS.

Czemu uciekam od natłoku ludzi? —
Tak mnie niejeden pyta się, zdumiony...
Czyż grzech, co z czoła zrzuca im korony
Bożego piętna, we mnie wzgardę budzi?

Czym jest z tych karłów, co, w dumie niezdrowéj
Wzniósłszy nad miarę serca i rozumu
Kościół dla siebie, drżą, by dotyk tłumu
Tej ich karcianej nie zniszczył budowy?...

Nie! nie! ja w ciemnej swego wnętrza kaźni,
Jak ów pustelnik, wyklęty ze świata,
Z tej się zamykam bolesnej przyczyny,

Aby nie czytać w oczach człeka-brata,
W których swój obraz widzę najwyraźniéj —
Własnej słabości, ach! i własnej winy...





IV.
FLECTAMUS GENUA!

W proch! w proch przed blaskiem, który z serc wytryska,
I serca wzajem zapładnia, że kwitną,
Jako te lilje, patrzące w błękitną
Toń niebieskiego nad nami sklepiska.

W proch! w proch! choć w tobie szatany zazgrzytną,
Choć wić się będzie, jako żmija ślizka,
Ta przemoc złego, która gwałtem ściska
W swoich pierścieniach wszystką żądzę szczytną.

W proch! w proch upadnij!... Zaklęcia daremne!
Świadomość siebie stracił syn człowieczy,
Gdy raz trującej zakosztował cieczy:

Zamiast przed słońcem korną zginać szyję,
Z którego powstał, ach! i którem żyje,
Czci niszczycielki swe — potęgi ciemne!...


Lwów.Jan Kasprowicz.





BŁOGOSŁAWIEŃSTWO „NIZIN“
ELIZIE ORZESZKOWEJ.

Głos z nizin bije...
— O błogosławiony
Duch, co zdjąć umie słoneczne swe szaty
I złotych marzeń odrzucić korony,
A zaś się zniżyć i w progi wejść chaty,
Co jest poszyta snopami żytniemi,
A być ubogim z ubóstwem swej ziemi!
Albowiem jego królestwo jest boże,
Braćmi dlań będą ptaszęta podniebne,
A gdy zawoła, przybiegną doń zorze
I poczną świecić jakoby służebne;
I wzejdzie pierwsza jutrzenka mu złota
Nad pustkę nędznych siół i czarne wrota.


Głos z nizin bije...
— O błogosławiony
Duch cichy, który w tęskliwej zadumie
Obchodzi pola smętne i zagony,
A zasłuchany jest w zbożowym szumie,
I w szmerach łężnych traw i w lasów ciszy,
Aż ich westchnienie i jęk ich posłyszy!
Albowiem z tych on, co ziemię posiędą,
A na wschód słońca powiodą swe pługi,
I zaorywać lemieszem swym będą
Czarne ugory, niepłodne czas długi,
I po wyciętych zadrzewią się borach
W świeżości wiosny i w życia kolorach.

Głos z nizin bije...
— O błogosławieni
Ci, co są smutni i ci, którzy płaczą,

A w sercu mają grot krwawych ościeni,
A na grzbiet szatę wdziewają tułaczą,
I wielki, ciężki krzyż na barkach niosą,
Póki ich ziemia pod łez stoi rosą!
Albowiem oni przybliżą dzień boży,
W którym radością odetchną narody,
A zaś się źródło nadziei otworzy
I puści się zeń ożywczy zdrój wody,
I ludy ziemi pokrzepi swą mocą,
Iż pójdą w wielki bój ze złem — i z nocą.

Głos z nizin bije...
— O błogosławiony
Duch, który łaknie, i duch, który pragnie
Sprawiedliwości, za nędznych miljony,
Aż szale życia przychyli i nagnie,
Aby się równo ważyły pod niebem —
Dla ciemnych z światłem, i dla głodnych z chlebem!
Bowiem nasycon w łaknieniu swem będzie
I ujrzy gniazda skowrończe w spokoju,
I powołane jastrzębie przed sędzię,
I czoło w słońce wzniesione z pod znoju,
A uciszone zostaną otchłanie,
I krzyk przepaści i ciemnic ustanie.

Głos z nizin bije...
— O błogosławiona
Dłoń miłosierdzie nad braćmi czyniąca,
Dłoń blizka temu, co więdnie i kona,
Dłoń jaśniejąca promykiem miesiąca,
By nie urazić słonecznym rozświtem
Oczu, schylonych przed dziennym błękitem!
Ona albowiem oderwie pieczęcie
Wieku, co przyjdzie bez ognia i miecza,
I potępienie odmieni w zaklęcie,
Pod którem dusza zakwitnie człowiecza
I świat obejmie uściskiem, i boży
Sąd wszechprzebaczeń nad ziemią otworzy.

Głos z nizin bije...
— O błogosławione
Serce, co swojem kochaniem objęło
Wszystko, co nędzne jest i co wzgardzone,
I Chrystusowe wypełnia tu dzieło,
Wiodący rzesze zarannych zórz drogą,
A w nienawiści nie mając nikogo!
Albowiem jemu oglądać jest danem
Boskość ukrytą w łachmanach nędzarzy,
I być ludzkości najwyższym kapłanem,
I ofiarować u złotych ołtarzy

Ducha, gdy tchnieniem najświętszem owionie
Czoło skazańca, — wdeptane w proch skronie.

Głos z nizin bije...
— O błogosławieni
Pokój czyniący nad ludem i światem,
Siewacze ciszy, co idą schyleni,
By zasypywać miłości swej kwiatem
Przepaście czasów, a nic się nie nużą,
Trzymając serce wzniesione nad burzą!
Albowiem oni synami bożemi
Nazwani będą przez ludzkie plemiona,
A z ich posiewu urośnie mir ziemi,
I będzie kawka w swem gnieździe uśpiona,
I wyjdzie tęcza na lądy i wody,
I kainowe odmienią się rody.

Głos z nizin bije...
— O błogosławiony
Duch, co dla prawdy zostaje w ucisku,
A od upału nie miewa uchrony,
Ani zażyje snu przy swem ognisku,
Ni wykołysze swej młodej nadziei,
Ale tak szczwany jest, jak jeleń w kniei!
Albowiem z krzywdy narodzi się prawo,
A z jego męki narodzi się siła,
A na tych drogach, gdzie stopą szedł krwawą,
Kwiat z siebie wyda wyklęta mogiła,
A wiatr zniszczenia, co szatą mu miota,
Rozniesie za nim nasiona żywota.

Głos z nizin bije ...
Ja słucham go w ciszy,
I zadumana dziś jestem o Tobie...
A jeśli przyszłość jest, która go słyszy,
Jeżeli wszystko nie kończy się w grobie,
Jeśli istnieje to, co zwiemy cudem,
— Błogosławionaś Ty między swym ludem!


Warszawa.Marja Konopnicka.






BŁOGOSŁAWIEŃSTWA.

EWANGELIA Ś-go MATEUSZA, ROZDZIAŁ V-ty, WIERSZ 3-ci.
„Nie mniemajcie, abym przyszedł rozwięzować zakon albo proroki; nie przyszedłem rozwięzować, ale wypełnić. Mat. V. 17.

Błogosławieni
Ubodzy w duchu, dziś upośledzeni,
Jak bydlę w jarzmie tak jęczący w najmie:
Ich będzie państwo, które ja oznajmię.

Błogosławieni,
Którzy się smucą, niczem niecieszeni,
Co życia troski znają, nie rozkosze:
Ich będzie państwo, które ja przynoszę.

Błogosławieni
Cichego serca, życiem nauczeni,
Z pogodą ciężkie dźwigający brzemię,
Albowiem oni odziedziczą ziemię.

Błogosławieni
Ci, co sterani i wydziedziczeni;
Nad nimi prawo znęca się zuchwalcze:
Ich będzie państwo, które ja wywalczę.

Błogosławieni,
Których dłoń wokół miłosierdzie pleni,
Którzy się bracią czują między braćmi;
Ci wezmą chwałę, której nic nie zaćmi.


Błogosławieni
Ci, których czyste serce się nie leni
Miłości służyć i poczciwej sławie:
Ich będzie państwo, które ja postawię.

Błogosławieni
Czyniący pokój i śród nocnych cieni
Szerzący światła moc niepokalaną,
Bo oni synów bożych wezmą miano.

Błogosławieni
Dla sprawiedliwej walki uciśnieni,
Których gna zawiść i oszczerstwo truje:
Ich będzie państwo, które ja zgotuję.

Błogosławieni
Wy wszyscy, którym bluźnią zaślepieni,
I prześladują was za prawdy boże:
Waszem jest państwo, które ja założę.


Berlin.Józef Kościelski.






SMUTNA POWIEŚĆ.
(DO PRELUDJI CHOPINA, op. 28, Nr 6).

Czemu mnie witają dzwony
Jęki grobowemi,
Gdy do lubej zatęskniony
Wracam z obcej ziemi?

Czemu dźwięczą tak ponuro,
Gdy sny złote roję?
Czemu niepokoju chmurą
Szczęście mącą moje?

Jakaś skarga wciąż się smutniej
Z dzwonów tych wydziela,
Dziś gdy z duszy mojej lutni
Płynie myśl wesela.

Gdym odjeżdżał, kwiat mi dała,
Niezabudkę małą,
A choć płaczem mnie żegnała,
W łzach jej coś śpiewało.

Lecz z tych dzwonów taka głucha
Rozpacz jakaś wieje,
Jak gdy zwątpień zawierucha
Wszystkie rwie nadzieje.

Spieszy młodzian zatęskniony
Spieszy do kochanki,
Wciąż wyraźniej biją dzwony —
Nie na ślubne wianki.


Już z za drzew bieleje strzecha,
Chłopcu serce płonie,
A tu, jak grobowe echa,
Bije dzwon po dzwonie.

Stanął. Ludzkie słychać płacze!
............
Serce pękło mu tułacze,
I nie umilkł jeszcze dzwon,
Gdy już z nią się złączył on.


Kraków.
Edmund Krzymuski.





FRAGMENT.


I ja pragnąłem również mych tortur udziału,
I ja pragnąłem walki tytanicznej grzmotów,
I ja pragnąłem krzyżów męczeńskiego szału
I miłości potężnych — i wysokich lotów.

Ale przyszedłem na świat w dniach mogilnej ciszy,
Gdy zamarły już echa ostatecznych gromów,
Gdy niebotyczne góry rodzą nędzne myszy
I rozbił się olbrzymów bój na bój atomów.

I tak zamiast mię zaraz dać pod miecz katowski,
Życie niosło mi zwolna swe jadowe bole,
I walki swe nikczemne — i mizerne troski
I miłości fałszywych próżne aureole.

Jak jednostajny potok chłodnych dni jesiennych
Bez tęcz i bez piorunów na szarym błękicie
Na tej bezwładnej glebie moich walk codziennych
Zlodowaciała krew ma i zastygło życie.

Jak krople dżdżu, co febry lód gorący tłoczą,
Płynie mi tych atomów szereg niedościgły;
Jak złośliwe robaki serce moje toczą
I ciało moje kolą jak zatrute igły,

I duszę mą w wieczystych trzymają konaniach,
Których nigdy nie kończy dzwon pogrzebu twardy;
Miljardy ich zginęły w przeszłości otchłaniach
I widzę ich w przyszłości straszliwe miljardy.


Widzę te nieskończone męczeństwa godziny,
Jak Makbet, co spogląda w czarownic zwierciadło
I dostrzega w nim Banka niezliczone syny
I nie dosięgnie w przyszłość dłonią swą opadłą.

Zaledwie jedna igła w tym pościgu wiecznym
W zmęczoną pierś mi wpiła swe żądło mizerne,
Oto druga już ogniem pali mię serdecznym
I z tych ukłuć nicestwa bóle mam niezmierne.

Omdlały tym powolnym atomów pochodem
Pytam, czy nie stanęły już bytu zegary,
Czy jaskinia Eola pokryła się lodem
I marzę nawałnice, wichry i pożary.

Jestem niby ów chińczyk strażą otoczony,
Nędzarz na długie noce wyklęty bezsenne,
Albo człowiek spętany i tak zawieszony
Nad przepaścią, by nie wpadł w jej łono bezdenne.

I tak mi życie całe jest jak kat złośliwy,
Który niemo w powolnych żarzy mię płomieniach,
Lub pająk, co szaremi więzi mię przędziwy
I w ciągle wzrastających pogrąża mię cieniach.

Potem, jak ów skazaniec do ławy przykuty,
Nad którym ostry miecz się kołysze widomy,
Miecz, który powolnemi, lecz stałemi rzuty
Szyderczo ku mej piersi schodzi nieruchoméj.

Lecz nigdy nie uderza śmiertelnym piorunem,
Co jedną krwawą iskrą do grobu układa, —
I zwolna mnie zabija mizernym piołunem
Ta wielka w swem nicestwie małych trosk szkarada.

Napróżno uderzały pulsa me namiętne,
By uciec choćby w ogniach od żywota kału,
Dusi mię to powietrze zatęchłe i mętne
I dziś jam tylko żebrak czynu i zapału.


Warszawa.Antoni Lange.






Z TRAGIEDJI:
»BOLESŁAW ŚMIAŁY«.

Cela klasztorna.
(Rok 1110. — Kronikarz Gallus, młody mnich, siedzi nad rękopisem).

GALLUS.

I cóż mam o tem potomności podać?
Człowiek tak wielki, potężny i możny
Skończył tak marnie!... Może żyje jeszcze?
Nie śmiał Władysław koroną się wieńczyć,
O śmierci brata z pewnością nie wiedząc,
Za namiestnika tylko się uważał
Może on wróci?... Wtedy Bolko trzeci,
Pewno się nieco posunie na tronie,
Aby dać miejsce stryjowi wielkiemu,
I we dwóch razem, dwóch Bolków, dwóch wielkich,
Panować będą całej wschodniej ziemi,
Bo przeciw dwóm tym cóż może się ostać?

(Wchodzi arcybiskup gnieźnieński Marcin, starzec poważny. — Gallus wstaje i z uszanowaniem rękę jego całuje).
ARCYBISKUP.

I gdzież stanąłeś w kronice twej, bracie?

GALLUS (pokazując księgę).

„O ustąpieniu Szczodrego Bolesława“...
Skończyłem rozdział; lecz nie wiem, mój ojcze,
Czy to twym myślom odpowie...

ARCYBISKUP.

Mój Boże!
Bolesław Szczodry! Jakież świetne imię!

Ileż-to myśli, ile wspomnień budzi,
Ileż wspaniałych czynów przypomina!
Widziałem Bolka raz jeden w mem życiu,
Kiedy odchodził... Na rok może przed tem
Biskup wrocławski zlał na mnie święcenia,
A wkrótce potem, pełen nienawiści
Ku wyklętemu, przybyłem na Kraków...
Byłem w kościele. Naraz wieść gruchnęła,
Że Bolko idzie... Nie pomnąc o niczem,
Nie mogąc zwalczyć grzesznej ciekawości,
Biegłem na zamek... Właśnie Bolko schodził
Ze schodów ganku. Głowę miał odkrytą,
Mocno zsiwiałą, oręża żadnego,
Płaszcz mu królewski zwieszał się z ramienia...
Wiatr z długą brodą igrał mu swawolnie...
A była taka potęga w tym człeku,
Taki majestat w całej tej postaci,
I taka duma i tak straszna boleść,
Żem, patrząc szeptał: „to król, to nie zbójca“...
Za rękę trzymał Mieszka maleńkiego...
Przeszli milczący w dziedziniec zamkowy,
I szli ku miastu... Rynek przepełniony
Był tłumem ludu; sądziłem, że miną,
Lecz szli tam prosto... Ach, co tam się działo!
Tłum, gdy go ujrzał, porwał się ku niemu...
W ogólnym ryku zlały się szyderstwa,
Jęki, wołania, przekleństwa i śmiechy...
Co tchu starczyło biegłem do dziekana,
Łzami zalany, wołając o pomoc
Dla króla z synem. Dziekan księży zebrał
I szedł do tłumu, by go uspokoić,
A króla zwolnić od czerni nikczemnej...
Nie śmiałem iść z nim, bo siebie się bałem,
Że nie wytrzymam, że rzucę się z pięścią
Na podłą tłuszczę, bronić wyklętego!
Biegłem naokół... Na błoniu raz jeszcze
Jego dojrzałem. Szedł tak, jaki pierwiej,
Dumny i smutny i nieporuszony...
Tylko na głowie były ślady błota,
I płaszcz królewski był porozdzierany,
I dziecię w strachu więcej się tuliło...

(Gallus nakrywa twarz rękoma. Długie milczenie).
GALLUS.

Gdzież jest Bolesław?


ARCYBISKUP.

Kto wie?... Może żyje...
Może się błąka tam, gdzieś, na pustkowiu,
Może mrze z głodu, od zimna kostnieje,

Burzom oddaje swój chryzmat królewski,
Wiatrom powierza swe myśli i bóle...

GALLUS (zcicha).

Może jest w Rzymie?

ARCYBISKUP.

Tak mówisz?... Mój synu,
Złóż pióro twoje: tyś nie dorósł jeszcze
Do dziejopisa. Wiem, żeś szukał wszędzie
Śladów po Bolku — tych, co pamiętali
Rok siedmdziesiąty dziewiąty; pytałeś
Wszystkich ciekawie, kogo dopaść mogłeś...
I z opowiadań, ze zwierzeń, z półsłówek,
Jakżeś mógł wynieść takie przekonanie,
Że Bolko może pokutę odprawić?
Że jest jej winien? Że tylko w piotrowym
Progu rozgrzeszy go obca mu ręka,
Nie naród własny?

GALLUS (bierze księgę).

Posłuchaj, mój ojcze;
Takem napisał: „Z powodu zaś czego
„Musiał Bolesław król z Polski ustąpić,
„Długoby o tem mówić trzeba było.
„Nadmienię tylko, że, jak chrześcijanin,
„Nie był powinien mścić się na żywocie
„Chrześcijanina, chociażby za zbrodnię.
„Nie miał słuszności Bolesław, skazując
„Na rozsiekanie biskupa za zdradę,
„Bo zbrodnię jedną drugą zbrodnią karał.
„Nie uniewinniam, ni biskupa zdrajcy,
„Ni króla, zdrady okrutnie mszczącego“.
Mamże co zmienić?

ARCYBISKUP.

Zostaw tak, mój synu.
Potomność pojmie, uniewinni króla
I nie potępi świętego biskupa.
A ty pisz dalej, na pociechę naszą,
Na chwałę Boga i miłej ojczyźnie.


Warszawa.Józef Łabuński.






POWOJE.

Znam kwiaty, którym serce podobne jest moje,
Które złorzeczą nocom, wielbiąc słońca blaski,
Konają codzień, wstając codzień z jego łaski,
Czyś jeszcze nie odgadła tych kwiatów?... Powoje!

Zjawisz się, wejrzysz — giną wszystkie niepokoje,
Korzę się w prochu, święte całuję obrazki,
Rajem mi się wydaje ten step życia płaski,
Znikasz i z tobą szczęścia mego nikną zdroje!...

O! złote moje słońce, zlituj się nademną!
Zmień wyrok, który codzień wskrzesza mnie i grzebie:
Niech się nie budzę próżno, nie konam daremno!

Błagam, nie odchodź, zostań wiecznie na mem niebie,
Albo na wieki pogrąż mnie chyba w noc ciemną,
Niech umrę, nowych światów czekając — i ciebie!


Warszawa.Juljan Łętowski.






ELIZIE ORZESZKOWEJ.

Sztuka dla sztuki i rymy dla rymów,
I dźwięków, marzeń i kwiatów wszechświaty
I sny w gwiaździste przystrojone szaty —
Dobre dla karłów albo dla olbrzymów...

Inne są cele, świętszy tleje promień
Dla tych, co orać twardą ziemię muszą!
Im zabroniono: z roztęsknioną duszą
Biedz w światy słońca, blasków i zapomnień...

Trud stokroć cięższy — tułać się po ziemi
I zbierać ziarno dla przyszłych zasiewów,
I kryć swe gniazdo od mroźnych powiewów,

I grzać pisklęta piersiami własnemi —
By potem ... cicho pomiędzy swojemi
Umrzeć bez dźwięków, bez kwiatów, bez śpiewów...


Bruksela.
Henryk Merzbach.






ROMANCA.

Na morskiem dnie, siostrzyczkom wkrąg
Skarży się muszla, wije z mąk;
Nieznany czerw jej łono rwie,
Aż z bólu mrze.
I szepcze jej gwar cichy wód:
O szczęsna, ciesz się, ciesz!
Z męczarni twych — piękności cud,
Z boleści twych — słodyczy miód,
Choć cóż ty o tem wiesz!

I mija czas, jak myśli gon,
W muszli drży perła, mąk jej plon;
Lecz ona o tem nie wie, nie,
I w bólu mrze.
A nad jej trupem brzmi, jak wprzód:
O szczęsna, ciesz się, ciesz!
Z męczarni twych — piękności cud,
Z boleści twych — słodyczy miód,
Choć cóż ty o tem wiesz!

W otchłanną głąb, ze śmiercią w bój,
Rzuca się śmiało nurków rój,
Tej muszli szuka na fal dnie,
Co w bólu mrze.
Kto znajdzie, sławi cny jej płód:
O szczęsna, ciesz się, ciesz.
Z męczarni twych — piękności cud,
Z boleści twych — słodyczy miód,
Choć cóż ty o tem wiesz!


Idealnego piękna kwiat,
Perłę wydziera sobie świat;
Lecz czyliż muszla o tem wie,
Gdy w bólu mrze?
Czyż wie, że zmarłą czci dziś lud:
O szczęsna, ciesz się, ciesz!
Z męczarni twych — piękności cud,
Z boleści twych — słodyczy miód,
Choć cóż ty o tem wiesz!

Tak człowiek też, ów nędzarz-król;
Perłą snadź jest i jego ból,
Snadź czerw mu pierś niepróżno żre,
Aż z bólu mrze;
Snadź przeczuć szept — nie złudą złud;
O szczęsny, ciesz się, ciesz!
Z twych zwątpień, mąk — piękności cud,
Z twych tęsknot, snów — słodyczy miód,
Choć cóż ty o tem wiesz!


Wiedeń.Miriam (Zenon Przesmycki).





PARNAS.


Nad mym Parnasem dmie zawierucha,
Blady mnie wita poranek;
Już moja Muza w samowar dmucha,
Już słyszę miły brzęk szklanek.

Gdy duch, szalejąc przez noc do rana,
Na skrzydłach natchnienia wzlata,
Ach, niemasz potem, Muzo kochana,
Jak olimpijska herbata!

Ach, bo ten chłodny ranek poczyna
Trzeźwić poetę — a zatem
Owiń mnie szczelniej, Muzo jedyna,
Mym hamletowskim chałatem.

Zamiast obłoków, które niebiosa
I bogów kryją przed okiem
Cynicznych ludzi — daj papierosa:
Skryję się dymu obłokiem.

Lecz tradycyjny piorun Jowisza
Nie strzeli stamtąd na ludzi,
Na palcach, Muzo, chodź tam... pst... cisza...
Jowisz w fotelu się zbudzi.

Jowisz noc szalał z tobą w snów świecie
I czuje szałów tych skutki...
Wracam ci wolność, kochane dziecię:
Masz wszystkie prawa rozwódki.


Tam właśnie Pegaz rży wiatronogi...
Gdy tęsknisz za uczuć burzą,
Siadaj i szukaj — szczęśliwej drogi!
Świat duży i głupców dużo.

Gdy ty śród wieszczych wyżyn zapału
Nowe rozniecisz jutrzenki,
Były kochanek będzie pomału
Brał papierosa do ręki. —

I poświstując za dymu chmurą,
Pomyśli chwilkę jedyną:
Ty, moja Muzo, ty pójdziesz górą,
Lecz ja już pójdę doliną!...


Sosnowice.Andrzej Niemojewski.






PYTANIE.

Ty kochasz! Chciałbyś jednem wielkiem uściśnieniem
Świat ten cały przytulić do swojego łona,
Natchnąć go myślą boską, nieśmiertelnem tchnieniem,
Powołać znów do życia to, co w nędzy kona.

Chciałbyś mu gwiazdę jasną zapalić na czole,
By gęste mgły rozganiać przed jego obliczem,
A myślom jego skrzydła przyprawić sokole,
A ducha jego wiecznym rozpłomieniać Zniczem.

Za taką miłość twoją wężowemi sploty
Świat twe piersi owinie, da trucizny czarę,
Powlecze ciebie na szczyt posępnej Golgoty
I znów powtórzy straszną, wielką krwi ofiarę.

I ty skonasz, jak wielcy mężowie konali!
Lecz czy znów istnieć będziesz w nieśmiertelnym bycie,
W świecie gwiazd, słońc, w promiennej wiecznych świateł fali?
Czy znajdziesz tam odrębne, samoistne życie?

Czy duch twój świat ten cały stamtąd ujrzeć zdoła,
Czy w todze sędziów wobec jego czynów stanie,
Jak duch, zakuty w marmur Fidjasza, Anioła,
Jak myśl, co nowe dziejów ogłasza zaranie?


Czy może się rozpłynie w bycie wszechstworzenia,
Stopnieje w myśli wiecznej, co w naturze gości,
Będzie nutą w harmonji, co wiecznie się zmienia,
Dźwiękiem wielkim, ale bez poczucia wielkości?

I tak ściśle zespolon z istnieniem wszechbytu,
Przy blasku przeznaczenia jaskrawej pochodni,
Będzie wiecznie ze światem rwał skałę z granitu
I będzie cząstką jego — i cnoty, i zbrodni?!...


Warszawa.Jan Nitowski.






KOBIECIE.

Dziewico! Byłaś melodiją wdzięczną:
Mistrz, gdyby słyszał tej melodji brzmienie,
Popadłby w zachwyt; i dłonią swą zręczną
Pełne harmonji tocząc z niej strumienie,
Stworzyłby symfonję stu barwami lśniącą,
Niby fontannę, w słońcu tryskającą...

Kobieto! Duch twój, to stłumione jęki,
Urywek pieśni, co gdzieś z wiatrem płynie...
Przechodnia nęcą te urocze dźwięki;
Żal mu tej pieśni, co tak cicho ginie,
Żal mu symfonji, nigdy nie stworzonej,
Żal wielkiej duszy, nigdy niewskrzeszonej.


Wiedeń.Alfred Nossig.






JEDYNA.

Bal wre i szumi... djamenty i oczy
Tęczową łuną roziskrzają lice,
Jako sny płyną piękne tanecznice,
Jak wiatr tancerzy tłum hula ochoczy.

Widziałem jedną w tym tłumie dziewicę,
Zdala od tanów, w oknie, na uboczy,
Wśród ciemnych ulic błądziły jej oczy,
Jako dwie czarne smutne żałobnice.

Czemuż nie tańczy ta biała dziewczyna?
Patrzeć w ulice!? cóż tam ciekawego?
Pospólstwo słucha balowych hałasów.

Ach, ona w tłumie tym świetnym — jedyna
Uczuła może, że na bal ten biegą,
Tam, zdołu, głuche przekleństwa parjasów.


Kraków.Franciszek Henryk Nowicki.






ROMANS Z IDEAŁEM.
(ELEGJA).

Widzę cię, kiedy brzask otwiera dziecku oczy,
Wpatrzoną w skarbów skarb... w oczach zdrój łez radosny...
Widzę-ć w ostatni dzień, co się nad łożem mroczy,
Jak anielicę swą, wybrankę życia wiosny...
Widzę-ć, gdy idziesz w grób z gwiazdką, co lśni u czoła,
By otrzeć wieków proch, odczytać wieńców wstęgi...
I jeszcze widzę cię, jak przyszłe widnokręgi
Otwierasz mieczem swym płomiennym, archanioła!
W życiu, jak słońca słup, prowadzisz światła drżeniem...
W śmierci otulasz grób posągu cichym cieniem...


Słyszę cię w pieśni sfer wszechświata i wszechczasów!
W słowikach naszych strzech, gdzie czar wciąż lejesz nowy...
We wszystkich dźwiękach pól i gór naszych i lasów,
Gdzie tylko płynie czar najsłodszej sercu mowy...
Słyszę-ć, gdzie lutni gwar, gdzie pełne z miodem dzbany,
Gdzie dźwięczne perły harf spadają w łzach modlitwy,
Słyszę-ć, gdzie śmierci grzmot wstrząsa kurzawą bitwy
I gdzie w westchnieniu duch z otwartej płynie rany...
Żywym twej pieśni cud na ziemi raj odsłania,
A z grobów zrywa sen chorałem zmartwychwstania!


Czuję, że jesteś ty wysoko, tam nademną...
Bo życiotwórczy blask przedziera gęste chmury,
I serce w ciężkim śnie, jak bryłę ziemi ciemną,
Zapala w jedną z gwiazd — i ciągnie gdzieś do góry...

Czuję cię w każdej łzie, co skrą miłości gore,
Czuję cię z ognia fal, gdy zapał zawsze w łonie,
Gdy do uścisku nam z pięści roztwierasz dłonie,
Gdy jad odczyniasz z krwi, gdy leczysz serce chore;
Dobra się każda chęć z ciebie, jak z zorzy, budzi...
Po śmierci żyjesz wciąż w najczystszych sercach ludzi!


Najsłodszy życia czar z twej chwały piją usta!
Tyś ojców naszych cześć! Tyś własną dobrą sławą!
A każda boleść twa, jak Weroniki chusta,
Na piersi spada mi swą świętą twarzą krwawą...
Tyś nieuchwytny blask przez chciwy pazur wroga!
Tyś źródło dobrych serc, nieprzytłumione niczem!
I tyś najczystszych dusz wiecznie płonącym zniczem!
Tyś zdrowie me i moc! Tyś dar najdroższy Boga!
Kto mi cię wydrzeć chce — buntownik to przed Panem,
Zginie, jak prochu garść, rozsiana huraganem!


Kalisz.Stefan z Opatówka (Stefan Giller).






Z NIETŁOMACZONYCH POEZJI ŁACIŃSKICH
Macieja Kazimierza Sarbiewskiego.

1.
WIDZIAŁEM ZAWSZE TYLKO KRZYŻE NA ŚWIECIE.

Rzymianin wolen był od kary krzyża,
Bo zgon na krzyżu czci wolnych ubliża;
Lecz ni Rzymianin, ni nikt na tym świecie
Odeń nie wolny, — każdego on gniecie.
A nawet rozkosz krzyżów nam przysparza,
Krzyż jeden tysiąc nowych krzyżów stwarza.
Nie tak lgnie ramię Syzyfa do skały,
Nie tak się w koło wplótł Iksyjon cały,
Nie tak miał blizko Tytyj sępa szpony,
Ni róża z Paestum kolec zaostrzony;
Jak ściśle objął krzyż wszystko i trzyma.
Chcesz go uniknąć? a gdzież krzyżów niéma!
Prędzej cień własny zostawisz zdaleka,
Niż krzyż, przed którym próżno człek ucieka;
Usuń się z ziemi, wznieś się w niebo piórem:
Krzyż cię doścignie i tam pod lazurem!
Siedź na szkarłatach drogich przy biesiadzie:
Pierwszym ochmistrzem krzyż w biesiadnej radzie.
Połóż się do snu: krzyż, co czuwa blizko,
Przy twem wezgłowiu obierze siedlisko.
To ci potwarcza zawiść pierś przytłoczy,
To znów obelga gniewem myśl ci zmroczy,
Dziś czujne troski owładną twą duszę,
Jutro ból srogie zada ci katusze,

Albo gorączka spali ci wnętrzności,
Lub dreszcz przeniknie do szpiku twe kości.
Wszystko chcąc zliczyć, język nie wydoła,
Ni krzykacz Stentor, co stugłosem woła.
We wszystkiem w świecie, co słońce pozłaca,
Co fala rodzi, wszędzie — krzyż i praca!
Berła i godła dostojeństw — to krzyże;
Skarby Midasa krzyżem nazwij szczérze;
Krzyż — złe małżeństwo lub wyrodne dziécię,
Nadzieja, miłość — krzyżów ma sowicie.
Rolnik siew straci a żeglarz okręty,
Wojownik zdrowie, wódz wojenne sprzęty:
To krzyż! jak państwa-królom, skarb-bogatym;
Bogacz o skarby, król drży o rząd światem.
Czemu w koronie krzyż stoi na czele?
Czemu monecie przypadł krzyż w udziele?
Bo wszem królestwem i światem on włada:
Chcesz-li ujść krzyża? nieś go, to ma rada.





2.
TEN JEST, KTÓRY DLA MIŁOŚCI CHRYSTUSA
WISIAŁ NA KRZYŻU
I ZA JEGO ZAKON CIERPIAŁ KATUSZE.

Prędzej plon bujny okryje morze,
I w głębi jego zapłoną zorze,
Prędzej północnej gwiazdy promienie
Zagaszą cienie,
Niż świat przestanie Twoje pochwały
Sławić, Jędrzeju, w pieśni wspaniałej,
Któremu w niebie krzyż dał bezpieczną
Siedzibę wieczną.
Wdzięczne Ci imię Hermus wyśpiéwa
Falą, co złotem obficie spływa,
Ciebie znać będzie prąd Nilu zmienny
Siedmioramienny.
Chwała Twa nigdy nie przebrzmi z laty,
Bo krzyż ją wyniósł nad planet światy,
I laurem zwycięstw uwieńczył skronie
Święte w koronie.
Tobie się klęcząc dziwiły ludy,
Ciebie daleki Med bez obłudy
Sławi, i Feba bliższy, mieszkaniec,
Indyjskich granic,

Bo, chcąc uświęcić się Pańskim krzyżem,
Stajesz do walki ze wściekłym zwiérzem,
I z sercem słodkiem krzyżowe męki
Cierpisz z złej ręki.





3.
UZBROJONY KRZYŻEM RZUCĘ SIĘ
BEZPIECZNIE POMIĘDZY
ZBROJNE ZASTĘPY.

Choć się zamętem wzburzy rozhukana
Głąb Nereusza, siedziba mórz pana,
Choć ryczy topiel, którą nawałnica
Wywraca z gruntu i walkę podsyca, —
Ja bez bojaźni straszne zwalczę burze,
Gdy krzyż mi wiosłem i o lekkiem piórze
Ulecę aż na gwieździste lazury
Szlakiem, co z ziemi prowadzi do góry.
Ni mnie Tyfeus wstrzyma, ni sturęki
Gigas, co pragnął posiąść niebios wdzięki,
Ani mi olbrzym Porfirjon przeszkodzi,
Co pniami dębów w nieprzyjaciół godzi.
Ducha mojego nie przerażą drżeniem
Ni państwa Krety, ni w głębi kamieniem
Nakształt wież groźnych najeżona skała
Pod Lilibeum, gdzie Barka bujała.
Z krzyżem uniknę wrogich Plejad mocy
I Akwilonów, co dyszą z północy
Mroźnym podmuchem, i burzy szalonéj,
Co z południowej zaryczała strony.
Krzyż tylko gróźb się Eola nie lęka,
Ni wzdętej fali, która wirem stęka,
Ni też pozwoli, by memi losami
Żagle rzucały nieszczęść manowcami.


Lwów.Piotr Parylak.




W ALBUMIE KOBIETY.

Nie mów, że starczy tobie róża biała
Do pocałunków rozkosznej słodyczy;
By poznać pieszczot urok tajemniczy,
Nie mów, że starczy tobie róża biała!

Nie mów, że starczy ci ranek różowy,
Aby zachwytów czerpać siłę nową;
Gdy jutrznia wschodzi barwą purpurową,
Nie mów, że starczy ci ranek różowy!

Nie mów, że starczy tobie wieczór szary
Do marzeń słodkich i rzewnej tęsknoty;
Gdy w mrokach gaśnie promień słońca złoty,
Nie mów, że starczy tobie wieczór szary.

Nie mów, że starczą ci pieśni słowicze,
Aby melodji odczuć rozkosz słodką;
O, rozmarzona ty wiosny pieszczotko,
Nie mów, że starczą ci pieśni słowicze!

Nie mów, że starczy ci piękno przyrody,
By żyć poezji harmonją radosną,
Czary jej w serce na długo nie wrosną:
Nie mów, że starczy ci piękno przyrody!

Nie mów, że starczą ci burze gromowe,
By odczuć trwogi i podziwu dreszcze;
Z piorunów grozy nie odczujesz jeszcze;
Nie mów, że starczą ci burze gromowe!


Nie mów, że starczy ci ziemia cmentarna,
By czuć tęsknotę serdecznej żałoby!
Czas zrówna z ziemią ukochane groby!
Nie mów, że starczy ci ziemia cmentarna.

Nie mów, że starczy tobie serce własne,
By rozpłomienić wszystkie ducha siły!
By dzielnie w piersi tętna życia biły,
Nie mów, że starczy tobie serce własne!

Lecz mów, że serce twe łaknie miłości,
Jak łaknie słońca twórcze ziemi łono,
Żeś jest jej czarów i pieszczot spragnioną;
Lecz mów, że serce twe łaknie miłości!

Lecz mów, że serce twoje wzywa ludzi,
Jak braci drogich, uczuć siłą całą,
By wspólnie z nimi żyło i kochało,
Lecz mów, że serce twoje wzywa ludzi!


Warszawa.
Antoni Pilecki.






SEN.

Śniło mi się, że, ciało rzuciwszy na ziemi,
Duch mój wzbił się do Nieba skrzydły anielskiemi...
W jednej chwili cudownych blasków oceany
Rozlały się wkoło mnie w bezmiar nieprzejrzany,
I w głąb swą pochłonęły wzrok mój zachwycony,
A słuch wzięły mi dziwnej harmonii tony,
Co, wydane przez świetlnej tej powodzi drżenie,
Łamały ją w tęczowych, dźwięcznych fal pierścienie.
Kołysany w tych dźwięków i tych blasków toni,
Gdy zwolna z niemi ucho oswajam i oko,
Boże wielki! i cóż się mej duszy odsłoni?
Ocean tej światłości, rozlany szeroko,
To blask, którym jaśnieją Świętych Pańskich lica;
Harmonja ta cudowna, co mię tak zachwyca,
To ich głosy, ich mowa!... Widzę, widzę owo
Rzesze ich niezliczone w niebieskiej przestrzeni,
Niby pyłki śród smugi słonecznych promieni
Mżą, iskrzą się, migocą, jak mgłą brylantową.
Lecz dziw! każdy z tych pyłków, czy tuż przy mnie płonie,
Czy rzucony gdzieś w obszar, co mu granic niéma,
Świeci jasny, wyraźny przed memi oczyma
Ludzką żywą postacią, i wyciąga dłonie,
I uśmiechem, słodyczy pełnym i wesela,
Wita mię, jak lubego brata, przyjaciela!
Więc i ja też wzajemnie witam ich radośnie,
A miłość moja ku nim z każdą chwilą rośnie!

O! bo jak ich nie kochać w tej świętej dziedzinie,
Co jest przybytkiem szczęścia przez miłość jedynie?
Jak nie kochać, gdy dusza, wszechwiedzą bogata,
Wie o każdym, czem zdobył wieczność błogą sobie,

Gdy z nich każdy tu świeci w całej cnót ozdobie,
Co świat dźwigały, nieraz nieznane od świata.
Jak nie kochać, gdy wszystko, com ja za żywota,
W chwilach przenajczystszego duszy uniesienia,
Miłował, czcił i wielbił, tu, jak zorza złota,
Każdego z tych wybrańców pańskich opromienia;
Gdy widzę śród tej rzeszy i dobre pasterze,
Co położyli dusze za swoje owczarnie;
I owych bohaterów, co swych ojców wierze
Chrobre piersi na szańce oddali ofiarnie;
I mistrzów, siewców bożych, co od nich nasiona
Prawej mądrości brała serc młodzieńczych niwa;
I tych wieszczów-proroków, których pieśń natchniona
Ku Niebu świętym gwałtem ziemiany porywa
I sprawia, że z miłością, wiarą i nadzieją
Cierpieć, walczyć i umrzeć za prawdę umieją;
I tych, co skromni, cisi, pokorni i mali,
Błogosławieństwo boskie szerzyli dokoła,
Bliźnim na każdą ranę balsam podawali,
Z łez oczy i ze znoju ocierali czoła;
I tych wreszcie, co z darów ziemi nic nie wzięli,
Od kolebki do zimnej grobowej pościeli
Łamiąc się tylko z nędzą, i bólem, i troską,
Dlatego, że, miłością ożywieni boską,
Woleli krzyż swój dźwigać dla niebieskiej chwały,
Niźli czartu dać pokłon, choćby za świat cały...

Więc nie dziw, że mi tutaj nie tęskno do świata,
Gdzie słońce me najczęściej kryło się za chmurą,
Co i własną mą grzędę pomroką ponurą
Osłaniała przez wszystkie mego życia lata.
Nie tęskno, choć mi zawsze droga grzęda owa,
Bo nad to — gdzież na opis tego cudu słowa?!
I ta ziemia, kolebka moja ukochana,
Świeci w tych rajskich sferach jak fata-morgana,
Jak gdyby w czarodziejskiem zwierciadle odbita,
Świeci jasna urocza dziwnie przemieniona,
Tak, iż z Niebem na równi mię za serce chwyta,
I ledwie, że nie każe wątpić, czy to ona?
Wątpiłbym, gdyby w Niebie wątpić można było,
Gdyby tajniki cudów nie były mi znane;
Lecz, żem jasnowidzenia obdarzony siłą,
To i pojmuję dobrze tę cudowną zmianę:
Wiem, dlaczego tam widzę róże i lilije,
Gdziem za życia spotykał cierniska i głogi;
Dlaczego hymn tryumfu stamtąd w niebo bije,
Gdziem słyszał tylko skargi, płacz i jęk złowrogi;
Dlaczego to, co w prochu zdeptane leżało,
Teraz jasne, pogodne czoło wznosi śmiało;

Dlaczego się całuny w purpurę zmieniły,
A świątyniami smutne stały się mogiły.
Wiem to wszystko, bo jawne dziś mi drogi boże
I prawda Błogosławieństw świętych Zbawiciela;
Bo rozumiem, co ziemi blasków tych udziela,
Któremi i śród blasku Niebios jaśnieć może.

O Panie! jakże wielkie miłosierdzie Twoje!
O jakże nieprzebrane łask Twych świętych zdroje!
Jakże hojna maluczkich cierpień mych zapłata!
Coraz wyżej i wyżej dusza moja wzlata,
Coraz w żywsze zachwyty radości opływa
I szczęścia swego zmierzyć nie może szczęśliwa!
A przecież wiem na pewno, że jeszcze nie na tem
Ma się zakończyć błogość, dla mnie zgotowana,
Że rychło przed Najwyższym stanę Majestatem
I ujrzę, poznam Stwórcę swojego i Pana,
Którego dotąd dla mnie zakryte oblicze,
Chociaż całe Niebiosa jego blaskiem lśnią się,
Choć w każdym z tych wybranych świeci tajemnicze,
Jak słońce w każdej kropli na porannej rosie.
Ujrzę sprawcę tych cudów, com je we wszechświecie
Wielbił, wszędy je widząc, od gwiazd, z Jego dłoni
Sypniętych, jak pył złoty, w bezmierne przestworze,
Do pyłku na motylich skrzydełkach i kwiecie,
Od żywiącej mirjady tworów morskiej toni,
Do kropli wody, życiem kipiącej, jak morze.
Ujrzę źródło, skąd płynie prawda, mądrość, cnota,
Przed któremi tak chętnie biłem kornem czołem,
Źródło świętej miłości, przez którą aniołem
Człek się staje śród nędzy ziemskiego żywota;
Ujrzę Go i z ufnością lubego dziecięcia,
Jak Ojcu najdroższemu upadnę w objęcia!...

Czuję, jak się ta chwila cudu ku mnie spieszy
I z drżenia własnej duszy, co mi niecierpliwa
Coraz szybszym, raźniejszym lotem się porywa,
I z radości wezbranej w całej świętych rzeszy,
Co w mem szczęściu własnego widzi rozmnożenie...
I w jeden okrzyk: Ojcze! całe zlawszy tchnienie,
Ocknąłem się, niestety, właśnie gdy anieli
Z oczu moich zasłonę tajemniczą zdjęli,
Lecz wprzód, nim te, olśnione blaskiem bożej chwały,
Spojrzeć na przenajświętsze oblicze zdołały.


Warszawa.Adam Pług (Antoni Pietkiewicz).





TYPY LUDOWEJ POEZJI ROMAŃSKIEJ.

1.
CHANSON BRETONNE.
(Sébillot: Litt. orale de la Haute-Bretagne, Paris 1881).

Powracający z Nantes, tak byłam z sił opadła,
Żem nad brzegiem potoku dla wytchnienia usiadła.
Woda była tak czysta, żem się żywo skąpała,
Jednym dębu listeczkiem osuszyłam się cała.
— Na najwyższej gałęzi słowik nuci a nuci —
„Łatwo śpiewać słowiku, kiedy nic cię nie smuci;
Mnie tam smutno niebodze, bo za jeden róż wianek,
Że mu dać go nie chciałam, porzucił mię kochanek,
Bodaj jeszcze na krzaku było wszystko to kwiecie,
Bodaj krzak ten różany nie był jeszcze na świecie,
Bodaj jeszcze nie była grzęda podeń kopana,
I stal bodaj nie była na motykę sklepana“.




2.
ROMANCE GASCONNE.
(I. F. Bladé, Poésies pop. de la Gascogne. Paris. 1881).

Na dolinie, hej!
Stoi klasztor mniszy,
Wiej wietrze, a ciszéj,
Leciuchno wiej!

W klasztornej tam celi mniszka na pościeli
Jęczała, konała, a ksieni pytała:
Czy nie pragnie czego?
— „Pragnę białych jabłuszek i chłopca młodego“.
— „Ha! będziesz je miała, ty mniszko zuchwała;
Ale nie w kościele, ale nie w klasztorze,
Ale na cmentarzu, w śmiertelnej komorze“.




3.
CANSÓ CATALANA.
(Milá y Fontanals: Romancerillo catalan. Barcelona. 1882. Nr 544).

Kazali mi paść owce, baranki cały dzień,
Myślą, że pasę sama, a ja nie sama, nie.
Przechodzi co wieczora młodziutki jeden pan;
Mówi: — „Jak się masz piękna?“ Mówię: — „Dziękuję wam“.
— „Gdyby nie tak maleńka, za żonę-bym cię chciał“.
— „Choć ja mała — mówicie, — niejeden chęć by miał.
Rośnie trawa na łące od wieczora do ranka:
Tak rośnie i dziewczyna, gdy patrzy na kochanka“.




4.
CANÇAO PORTUGUEZA.
(F. Wolf. Studien zur Gesch. der span. und portug. Nationalliteratur. Wien. 1859).

Aj, kwiaty, kwiaty z zielonej sośniny,
Czyście nie widziały, gdzie jest mój jedyny?“

„Aj kwiaty, kwiaty z zielonego drzewa,
Czyście nie widziały, gdzie mi się podziewa?“

„Aj kwiaty, kwiaty z zielonej gałęzi,
Czyście nie widziały, gdzie jest na uwięzi?“

„Czyście nie widziały, w jaką poszedł drogę,
Ten, co mi przysięgał, a rzucił niebogę?“




5.
SEGUEDILLAS ANDALUZES.
(Zasłyszane).

Twoje usta — dwu firanek purpurowy szlak:
Między dwiema firankami dziewczę powiedz: Tak.
Włosem mię do łóżka przywiąż ukochana:
Choć i włos się zerwie, — doczekam do rana.
W głębi serca noszę kryształowe schody:
Schodzi po nich radość, wstępują zawody.
Lat dziesięć leżałem w grobie, gdy ziemia spytała mię:
Czym cię jeszcze nie zapomniał, a ja rzekłem: jeszcze nie.




6.
CANZUNA SICILIANA.
(G. Pitré: Canti popolari siciliani. I. 48).

Księżyc jest biały, — a ty ciemnolica;
On jest ze srebra, a ty w złoto strojna;
Księżyc nie błyszczy, — tobie skrzy źrenica;
On światło roni, — ty blaskami hojna;
Księżyc się kurczy, — a twój wzrost zachwyca;
Księżyc się ściemnia, — w tobie nic nie gaśnie:
Zatem tyś większa, lepsza od księżyca,
Ty przeciw niemu słońcem jesteś właśnie.




7.
CIURI (STORNELLI) SICILIANI.
(G. Pitre: Nr 662, 684, 657).

Różo w rozkwicie,
Oddaj mi serce swe, ja ci dam życie.
Gałązko naci,
Kto bardziej kocha niż ja, próżno czas traci.
Gwiazdy płonące,

Ile kamieni w moście na potoku,
Tyle ci westchnień posyłam w rozłące.




8.
STRAMBOTTO NAPOLITANO.
(Imbriani: Canti pop. di prov. merid. II. 385).

Dzieweczko moja, pójdziemy do Rzymu,
Pójdziem papieża ucałować nogi;
— „Ojcze nasz święty,“ — rzeczem, — „nie bądź srogi,
Kochaliśmy się, rozgrzesz Ty nas, Panie“.
On na to powie: — „Niech was Bóg rozgrzeszy;
Gdy o mnie idzie, to ja wam nie ganię;
I gdybym tutaj nie był ojcem świętym,
Pierwszy-bym uczył, co to jest kochanie“.




9.
VILOTE VENEZIANE.
(Angelo-Dalmadico. Venezia, 1857. I, 15, II, 21).

I cóż to szkodzi, że nie jestem ładna?
Mój ukochany, który jest malarzem,
Zrobi mię piękną, jako z gwiazdek żadna
I cóż to szkodzi, że nie jestem ładna?

O marynarzu, co mkniesz przez wód szlaki,
Czy nie widziałeś mej lubej dziewczyny?
— „Widziałem ci ją tam na dnie głębiny:
Leżała w bieli i jadły ją raki“.




10.
RISPETTO TOSCANO.
(G. Tigri: Canti pop. toscani. Firenze, 1856. Nr 212).

Lilia wam dała nieskażoną białość,
Barwę wam dała na poranku róża;

A zaś fiołek dał wam swą nieśmiałość,
A balsamina zapach, co odurza.
A ja wam dałem serce moje własne
I niby w obraz patrzę w liczko jasne;
A ja ci serce moje własne dałem,
I w twem się jasnem liczku zakochałem.





11.
STORNELLI TOSCANI.
(Tigri. Nr 10, 82, 95).

Na środku morza z marmuru krużganki;
Przy stole siedzi czternastu rejentów,
Którzy spisują wdzięki mej kochanki.
Kwiecie cytryny,
Chcę zerwać różę, kłuję sobie ręce;
Róża ma do mnie żal, a bez przyczyny.
Kwiecie fasoli,
Widzę twe lice, a serca nie widzę;
Piękne masz liczko, lecz mię nie zniewoli.


Wiedeń.Edward Porębowicz.





TRZY POLONEZY.

1.
CHRZEST.

Do kościoła co wśród sioła
Nad drzew cienie dach rozwiesza,
Lud się zbiega dookoła,
I ksiądz proboszcz już pospiesza.

Tam kumowie — otulone
Z szczerą prostych serc rozkoszą
Dziecię nowo-narodzone
Do świętego chrztu przynoszą.

Ksiądz przystąpił do obrzędu,
Zgiął kolana lud pobożny,
Wtem jak piorun, wśród chmur pędu,
Zagrzmiał zewsząd okrzyk trwożny.

— „Spieszcie, spieszcie! tłum pogański
Pędzi ku nam, ot z tej strony,“
I ksiądz ujął za krzyż pański,
Lud się rzucił do obrony.

Po za siołem, w kole chyżem,
Stoją zbrojni; czem kto może,
A na czele kapłan z krzyżem,
Błogosławi w imię boże!

I z zasadzki tak natarli
Na pohańców dzielnie, śmiele,

Że szczęśliwie ich odparli,
Położywszy trupa wiele.

I z odsieczą tejże chwili
Niosąc wrogów sztandar zmięty,
Do kościoła powrócili
Na Te Deum i chrzest święty.

Kumem była cała gmina,
A na krzyżmo dziecku dano
Krwawy sztandar poganina,
Jak zesłane z niebios wiano!





2.
ŚLUB.

W białym dworze dookoła
Ruch biesiadny wre w zawody,
Orszak ślubny już z kościoła
Na weselne wrócił gody.

Grzmi kapela, jak przystało,
Toast krąży z krańca w kraniec,
Grono dziewic z miejsc powstało,
Młódź w poważny spieszy taniec.

Wtem się ozwie wśród hałasu
Okrzyk groźny: — „Horda blizka,
Patrzcie jeno tam z za lasu,
To pożaru łuna błyska“.

Nagle ustał brzęk kapeli,
Grono niewiast spojrzy dumnie —
Blask dobytych karabeli,
W piorunowej lśni kolumnie!

Aż pan domu rzekł do gości:
— „Otóż, bracie! nam pohaniec
Zagrał mordem naszych włości
I w rycerski zowie taniec“.

„Bóg me lata cieszy stare
I snadź ród mój ma w pamięci,

Że przez świętą krwi ofiarę
Jedynaczki mej ślub święci!“

I weselny orszak śmiele
Biegł na boje, jak na gody,
Szlak zatętniał, a na czele
Był pan domu i pan młody.

Każda z niewiast do modlitwy
Klękła kornie w onej dobie
Za pomyślność świętej bitwy
I za żywot blizkich sobie.





3.
ZGON.

Na skalistej, stromej górze,
Stał warowny zamek stary;
Szczyty wieżyc lśniły w chmurze,
Jak przewidzeń sennych mary.

Lecz choć wkoło broń połyska,
Cicho było jak w klasztorze,
Bo rycerski pan zamczyska
Na śmiertelne upadł łoże.

Konający, wśród modlitwy,
Na przedwczesny zgon nie skarżył,
Lecz o śmierci w gwarze bitwy
Jak w młodzieńczych latach marzył.

Wtem na wałach dano hasło,
Zamek zawrzał jak głąb morza
I z źrenicą pół zagasłą
Konający powstał z łoża.

Z dziwną siłą przywdział zbroję,
Ujął szablę, dosiadł konia
I swe hufce wiódł na boje,
Na przyległe biegłszy błonie.

Jak wśród burzy chmura z chmurą,
Z pędem dwa się zwarły szyki —

Szwed ustąpił, nasi górą,
Pędzą pierzchłe najezdniki.

Pośród wrzawy, na uboczu
Konał we krwi pan zamczyska;
W mgle gasnących jego oczu
Sen zwycięztwa ogniem błyska.

I przemawiać zdał się dumnie:
— „Konam w boju, jak przystało,
Cienie przodków spieszą ku mnie,
A ziomkowie wspomną z chwałą.“


Żytomierz.Jan Prusinowski.






ZNAŁEM JĄ...

Znałem ją. Na wsi co rana,
Pasła gąsięta na łące;
W spódniczce, bosa, rumiana,
Oczęta miała śmiejące.

Filantrop, co słynął z cnoty
I serca wśród okolicy,
Zajął się losem sieroty
Oddał na pensję w stolicy.

Dziewczyna miała naturę
Łagodną i zdolność wielką;
W lat kilka zdała maturę...
Została nauczycielką.

Znam ją. Na spacer gąsięta
Wodzi jak dawniej, tak samo;
Ale w turniurze, opięta,
Jest piękną miastową damą.

Tylko, że pierś jej żal tłoczy
Za szczęścia spełzłą nadzieją,
Tylko, że dzisiaj jej oczy
Już się, jak dawniej, nie śmieją.


Lwów. M. Rodoć (Mikołaj Biernacki).





CREDO.

Wstało nowe pokolenie
Wśród błyskawic i wśród grzmotu
I postępu wznosząc sztandar,
Rozpoczęło od wywrotu.

A na starej baszcie rzesza
Stoi w dumie i spokoju
I rozgłasza ewangelję
Zaklętego w sen zastoju.

I rzekł mędrzec, słysząc burzę
I na twierdzy patrząc wrota:
W dziejach ludzkich zwyciężała
Zawsze średnia droga złota.


Warszawa.Włodzimierz Stebelski.[1]






BOŻE PTASZKI.

Wzleciał z gniazdka ptaszek mały raz pierwszy w świat boży,
Zwrócił oczka swe ptaszęce do rumianej zorzy —
Pod nim trawka, wonne kwiaty, a nad nim błękity,
Więc, choć ptaszek, dziwne uczuł w sercu swem zachwyty,

Zatrzepotał skrzydełkami i z zielonej błoni
Wzbił się w górę ku niebiosom i piosenkę dzwoni,
Dzwoni piosnkę uroczystą, tęskną i radosną,
O tem niebie, o tych kwiatkach, co na błoni rosną.

A jak wzleciał, tak i leci coraz wyżéj, wyżéj
Czasem tylko do gniazdeczka śmiały lot swój zniży,
I znów w górę podlatuje, tam, ku sinej dali,
Bo tam Ojca, Pana czuje, więc Go pieśnią chwali.

I nie zmilknie piosnka cicha, póki tchu jej stanie,
Nucić będzie ptaszka boża: „chwała Tobie, Panie!“
Nucić będzie, aż tam kiedyś życia, piosnek, syta,
Na spoczynek główkę złoży pośród łanu żyta.


*

Na łan wyszło dziewczę młode w pierwszej życia wiośnie,
Szczęsna patrzy na świat boży i nuci donośnie,
Bo jej dusza nie zna jeszcze cierni, ponęt świata,
Tylko, jak to boże ptaszę, myślą w niebo wzlata.

Pieści ojciec, matka pieści, dziwią się młodzieńce,
Taka u niej jasność oczu, tak żywe rumieńce,
A w serduszku szczęście, cisza, radość i pogoda,
Że tak zawsze pozostanie, marzy dusza młoda.

Wyszła w pole zrywać kwiatki i posłuchać pieśni,
Co jej zawsze zrana ptacy wyśpiewują leśni.
Dziś jednego braknie głosu, co tak słodko nucił:
— Ach! gdzież jesteś, skowroneczku, czemuś mnie porzucił?

Chyli dziewczę główkę na dół po bławatek modry
I wraz z oczu łez bolesnych trysnął strumień szczodry:
Pod bławatkiem pośród żyta skowroneczek leży —
Cóż się stało? patrzy dziewczę i oczom nie wierzy.

Cóż jest ptaszek?!... lecz ten pierwszy zawód w życia drodze
Rozwiał słodkich marzeń roje, zranił duszę srodze,
Ona śniła raj na ziemi, widzi padół płaczu
I poważna myśl się budzi o ziemskim tułaczu.

Ileż przeszło już pokoleń, ile przejdzie jeszcze...
Jak zielony liść, co zeschły jesienią szeleszcze,
Tak jej krasa, wiosna minie, przyjdzie życia zima,
Strudzonego na spoczynek wezwie Bóg pielgrzyma.

Zbladło dziewczę, lecz w jej sercu trwoga nie zagości,
Bo tam płomień wiary płonie i płomień miłości...
Blask ich drogę jej rozświeci śród życia zawieji,
I zakwitnie w duszy cudny, wieczny kwiat nadzieji.

W głębi słyszy głos: „Patrz! świat ten, tak piękny dla oka,
To odwiecznej prawdy tylko znikoma powłoka,
Prawdę kochaj, znikomości zdeptaj cienie marne,
I wytrwale idź bez żalu w szlaki cnót ofiarne.

„Przyjmij szczęście, gdy Bóg zdarzy, lecz patrz w koniec drogi,
A ogarnie duszę twoją pokój niebios błogi;
I twa postać błyśnie światu w anielstwa ozdobie —
Bóg tajemnie wstąpi w duszę i zamieszka w tobie“.

Umilkł głos, dzieweczka stoi, jakby w niebowzięta,
Ptaszka kładzie znowu w zboże, złożyła rączęta,
A modlitwę szepcą usta: „Panie! Twoja-m cała,
Wiecznie będę, jak ta ptaszka, chwałę Twą śpiewała!“


Kraków.Wincenty Stroka.






FIAT JUSTITIA.
(MARZENIE).

Nad starym światem straszliwe grzmią burze:
Pęka stalowe niebo w dwoje połów,
W oślepiającej błyskawic purpurze
Migocą twarze strwożone aniołów,
Lecą pioruny, dreszcz grozy w naturze,
Trzęsą się wichry nad gruzem popiołów
Spalonych grodów, pałaców wyrżniętych
Zburzonych zamków i wsi rozpierzchniętych.

Bóg wszechnatury dziś na ludy całe
Wskrzesza umarłe dla prawdy rycerze
I broń słów dzielną i serca wspaniałe
Każdy z wskrzeszonych na przyszłość odbierze,
A ma być czysty, jako okazałe
Słońce w swym blasku i ma przez puklerze
Prawdy zwyciężyć, przez miłość zasłynąć
A przez utratę czci swej własnej zginąć.

I wstały duchy z prochów i podniosły
Półsenne oczy swe ku błękitowi,
Od ramion skrzydła jasne im wyrosły;
Potęgą orłu, bielą łabędziowi
Podobne, płyną skrzydłami jak wiosły,
W twarz się twórczemu spojrzały Duchowi,
A potem głowy spuściły w milczeniu
I Duch rzekł do nich przy wszechświata drżeniu:

„Wstańcie z popiołów, wy, coście przed wieki
Kochali w imię me i zwyciężali!

Daję was światu, co zbywszy opieki
Światła i prawdy, tak się dziś zuchwali
I z wozem kłamstwa pędzi na wir rzeki
I wzgardę cnoty szerzy coraz dalej!
Daję was światu, który nieprzytomnie
Dąży do celu, bo zapomniał o mnie“.

„Mógłbym piorunem świat cały zapalić
I zmienić w popiół, obrócić go w nice,
Mógłbym kolumny kłamstw światowych zwalić
I przygnieść niemi ich głowy złolice,
Mógłbym chwast dziki zarazą oddalić
I w gniazdo złości cisnąć błyskawicę,
Ale miłością ja chcę ludy zbawić,
Miłością natchnąć, miłością poprawić“!

„Przez miłosierdzie kieruję tym światem,
Przez miłosierdzie wskrzeszam i wybawiam,
I wybawionych własnym majestatem
Okrywam, karmię i przy sobie stawiam;
Przez miłosierdzie nie karzę bułatem
Czarnych serc ludzkich, ale je poprawiam,
Przez miłosierdzie czas kary odwlekam,
Przez miłosierdzie nawrócenia czekam“.

„Ale gdy twarde będą ludzkie serca
I na me słowa przestrogi nie zmiękną,
Gdy przeciw prawdzie powstaną bluźnierce
I na swem kłamstwie stać się nie ulękną,
Kiedy się z ludzi porobią morderce,
I przed swym sędzią w pokorze nie klękną,
Głów nie nakryją pokuty całunem,
Wtedy ja — w tłum ten uderzę piorunem“!

„Wstańcie z popiołów, duchem mym owiani!
Potęgą słowa uzbrajam wam piersi:
Tarczy tej żadne żelazo nie zrani,
Ani miecz przetnie: będziecie najpierwsi
W walce za prawdę w myśl ukrzyżowani,
Lecz waszą myślą wy będziecie szersi,
I choćby ciemność uciskała ducha,
Przyszłość, nie jej słów, lecz waszych posłucha“.

„Daję wam w serca miłości zawiązek:
Kochać, za prawdę walczyć, — wasze godła,
Prowadzić ludy — to wasz obowiązek,
Wasze zadanie: zbrodnię, co przywiodła
Świat do upadku, oberwać z gałązek!
Niech się nie pleni ta złość, co go zwiodła!

Wasz cel — rozjaśnić światło, co przygasło,
Sprawiedliwość i miłość — wasze hasło“.

„Niech nigdy trwoga nie zajrzy wam w lice!
Niech prawda nigdy z serc wam nie wygaśnie,
Niech siła woli, jako błyskawice,
Zamiarom waszym zawsze świeci jaśnie;
Myśl niechaj wiecznie dąży w okolice
Światła i niechaj nigdy w was nie zaśnie
Ten wielki gienjusz, jakim was natchnąłem,
Kiedym was dźwigał z popiołów — aniołem“!

„Czystość i piękność lica wasze zmyje:
Niech się nie zbrudzi białość waszych skrzydeł!
Bo gdy świat ujrzy brud, co czyny kryje,
On was poczyta za duchy mamideł
I będzie w zbrodnie lgnął, w proch się zaryje
I zdradnych zguby nie uniknie sideł,
Więc się nie brudźcie, nie kalajcie pierzy —
Czystym, prawdziwym i mądrym świat wierzy“!

I znów się ogniem niebiosa rozdarły:
Bóg śród piorunów wszedł w nie w majestacie,
I znów się ogniem niebiosa zawarły,
Świetne płomienie rzucając w szkarłacie,
A potem taka cisza, jakby zmarły
Wszystkie stworzenia w okropnej zatracie:
Bóg chciał, by wszystko przycichnęło plemię,
Kiedy w niebiosa On wstąpił ze ziemie.

A duchy wielkim hymnem się ozwały
I zmartwychwstania pieśń poszła w błękity
I uderzyła w chmury echem w skały —
I znowu echem szła na niebios szczyty,
Aż wreszcie wielki ten hymn i wspaniały
Skonał, ostatnim dźwiękiem w niebo wbity,
I duchy jasne swe skrzydła rozwarły
I lecą trzeźwić świat na półumarły.


Warszawa.Andrzej Świętochowski.





SERDECZNA PIEŚŃ.

Serdeczna pieśń, skrzydlaty ptak,
Jak płomień pierś rozpiera,
I rzuca się w powietrzny szlak,
Do życia się wydziera.

Serdeczna pieśń jak gwiazda drży,
Objęta wkoło mrokiem,
I ciemną noc promiennym swym
Ciągle przebija wzrokiem.

Bo życiem jej ciepło i blask

I miłość i cierpienia,
Przeszłości grób, przyszłości świt,
Źródłami jej — natchnienia.

Serdeczna pieśń unosi się
Nad prochy i nad pyły,
Ponury fałsz, zasadzek sieć —
Nie zgnębią lotnej siły!

I nieraz ją brano na strzał,
Szarpano jej purpurę,
Lecz młody duch tylko się śmiał
I dumnie wznosił w górę.

I nieraz tłum ją skrzywdził już,
Nie szczędził głazów, błota,
Lecz ona wśród słonecznych zórz
Stała nietknięta, złota!


I stoi wciąż i prosty lud
Melodją swą kołysze,
Prostaczek wierzy w pieśni cud
I słuch zatapia w ciszę...

I słyszy w niej znajomy głos,
Na sercu składa ręce,
I czuje, że przyszłości los
W serdecznej lśni piosence.

Serdeczna pieśń puka do chat
I zbiera tam słuchaczy,
I z wszystkich bólów, cierpień, strat,
Cudną przyszłość tłómaczy.

Serdeczna pieśń, skrzydlaty ptak
Zna miłość i cierpienie,
Na nowych dni promienny znak
Rozpala swe natchnienie.


Lwów.Szczęsna (Cybulska).






BYTU TAJEMNICA.

Jest piękna wielkość w bożem dziele świata:
W porannych świtach i zmierzchach wieczoru
Jest w duszy, która widząc bezmiar, wzlata
W nieskończoności, pragnąc tego wzoru,
Co nie objawił się cały nikomu,
Lecz pięknem jutrzni lub gwieździstej nocy,
Albo potęgą huczącego gromu
Mówi: Jam wielkość! a świat w mojej mocy,
W mocy, co kruszy i w mocy, co nęci,
Co myśl porywa i zmysły upaja;
O! jest w tem piękno! I jest wielkość w chęci,
Co się w zwątpienie po wierze uzbraja,
Ażeby zgłębić tworzenia tajniki:
Poczęcia Alfę i końca wyniki.

W tem wszystkiem piękno! Tak, lecz dusza długo
Nie wytrwa w zimnej dociekań rachubie,
Nie zechce wiecznie być formułek sługą,
Nie poprzestanie na tak nędznej chlubie,
Że, co odkryła, jest odkryciem kształtu,
Lecz nie przyczyny i siły i ruchu...
I w cieśni przez się stworzonego gwałtu
Targa myśl własną, wspomina o duchu,
O tym, co niańki bajały tak miło,
O tym, co skrzydła miał jakieś tęczowe,
Co był bezsiłą, a był jednak siłą,
Co sny urocze wiał na dziecka głowę!
Skoro to wspomni, odpycha zwątpienie,
A starej wierze śle ciche westchnienie.


O, jakże wówczas to piękno człowieka
Wielkie, gdy zdołał dziką skruszyć dumę,
Gdy dziś, jak dawniej, na nowo docieka,
Lecz wyniosłości zdeptał w sobie dżumę,
Głoszącą: Nie znam, a więc niema ducha!
I zaczął wierzyć, że ten, co, jak dziecię,
W nieznane niebo ogniem wiary bucha,
To równą gromom świat ten mocą gniecie.
O! jakże piękny, kto się rozmiłował
W bliźnim, aż zdołał, wbrew próbom bez końca,
Tem czemś nieznanem, co w piersi przechował,
Zdziwić świat, porwać, odkryć nowe słońca,
Wypromienione z spółwiedzy, z spółwiary,
Wżdy nieuchwytne, dobre jednak — dary.

Tu rzekną jedni: Duch twój nie ma bytu,
To tylko mrzonki rozkiełzanej postać;
I rzekną inni: Duch prawdy z błękitu
I z nim my chcemy aż do śmierci zostać.
A więc ci pierwsi, co tak nieomylni,
Czemuż nie mówią, skąd ten ruch w ich głowie,
Którym tak wielcy, a tacy bezsilni?
Bo, że jest, wiemy, lecz czem jest, któż powie?
Czemuż ci drudzy, co pełni są wiary,
Przecząc przeczeniu, połamali skrzydła,
I nie są więksi, niż dawne Ikary,
I na duch badań włożyć chcą wędzidła;
I w rozdwojeniu trwa tajemnie życie:
Więc gdzie rdzeń prawdy, tu? czy tam w błękicie?

A wszakże bez nas prawdy-by nie trzeba,
A wszakże bez nas nie wstałyby waśnie,
Aniby chciał ten: atomów — ten: nieba,
Aniby żyły nauki lub baśnie;
Ani ruch wieczny nie wiedziałby o tem,
Że tych drgań jego jest jakaś przyczyna,
A jeśli tak jest, to pozwólcie lotem,
Co z wiary w bóstwo ku niebu się wspina
Lecieć bez końca i wierzyć bez końca!
A tym, co w ziemię zapatrzeni — dążą,
Pozwólcie badać, stwarzać nowe słońca;
Prawdy ich nowe ich samych powiążą,
Aż je pozrywa wieków nawałnica,
I bodźcem znowu będzie — tajemnica!?


Lwów.Teofil Szumski.






PRELUDJA.

1.

Idzie na pola, idzie na bory,
Na łąki i na sady,
Na sine wody, na śnieżne góry,
Na miesiąc idzie blady;
Idzie w niezmierną otchłań wszechświata,
Skąd pył dróg mlecznych prószy,
Idzie błękitna, cicha, skrzydlata —
Muzyka mojej duszy.




2.

Przyszła, stanęła w myśli mojej blada,
Jak widmo senne,
A przed tem widmem cały świat upada
W głębie bezdenne.

Upada z całą swą walką, cierpieniem
W głębie bezdenne,
Przed jednym bladym i znikomym cieniem,
Jak widmo senne.


Kraków.Kazimierz Tetmajer.






WIOSNA.

Wiosno! wiosno! maj rumiany
Z zimowego wstał noclegu,
Las zaszumiał rozśpiewany,
Białych motyli jak śniegu...

A tam, niby ptaszę śpiewne,
Niby wiotki motyl w bieli,
Stawiając nóżki niepewne
Na mchów zielonej pościeli,

Śród róż, muszek i słowików,
Dziecię wyciąga rączęta
Do was, swoich rówieśników,
Do was motyle, ptaszęta...


∗             ∗

Wiosno! ach tyżeś to jeszcze,
Którą widzę, czuję, słyszę?
Z wami się napowrót pieszczę,
Leśni moi towarzysze?

Tam róży krzak, a nad nim biała
Mgła skrzydełek się trzepocze:
To wy! — Tam olcha omszała
Ukrytem gniazdkiem szczebiocze:

To wy! Mej izdebki ciemnej
Próg roztwiera się przedemną,
Ach z wami w lot, w błękit jasny,
W drzew starych kryjówkę ciemną.


Szumem, śpiewem pierś mi brzęknie,
Skrzydła mi na barkach rosną...
Ach, żyć! na świecie tak pięknie!
Żyć i kochać! Wiosno! Wiosno!


∗             ∗

Lecz cóż to? napróżno rwę się
Do was, do życia, do pieśni,
Do schadzek rozkosznych w lecie,
Z wami, o moi rówieśni.
Napróżno! otom w pół drogi,
Złamany, z omdlałym duchem
Jak więzień z kulą u nogi,
Stanął, targając łańcuchem.
Cóż to? wszakżeście ci sami,
Których witałem przed laty;
Temi samemi tęczami
Odzianyś, gończe skrzydlaty,
Na róż i narcyzów szlaku.
Tą samą nutą po rosie
Mknie pieśń twa, leśny śpiewaku:
Poznałem ciebie po głosie.
Z wschodzącem słońcem tak samo
Nowe wkładacie sukienki,
A ja? — Ja żebrak pod bramą
Bliższy tej waszej jutrzenki.


∗             ∗

Wiosno! losów widzę wolę!
Próżno — u przeznaczeń proga
Splątały się nasze dole:
Niejedna była nam droga.
Wy, o towarzysze mili,
W powtórnym wiosen rozkwicie
Kochaliście tylko, żyli:
Jam — tworzył miłość i życie!
Jam ziemskie, bezkształtne bryły
Rzeźbił i krasą odziewał;
A jeśli serca zabiły
W nich — tom krew swą w nie wlewał!
Dlatego głazem na grzbiecie
Każda mi wiosna przeżyta
Cięży i do ziemi gniecie.
— I nie dla mnie to, co świta!


Paryż.Kazimierz Waliszewski.






ARAB I WIELBŁĄD.
(BAJKA).

Są czasem dziwne stworzenia —
Weźmy, naprzykład, wielbłąda:
Spokojny i cierpliwy, dola go nie zmienia,
I, by gasić pragnienie, pić niezawsze żąda.

Arabowi w podróży
Przez rozległe pustynie zabrakło raz wody,
Ze znużenia, z pragnienia wzrok omdlenia mruży,
I cierpi, choć silny i młody...

Tymczasem jego wielbłąd kroczy raźno daléj,
Nie mdleje, nie upada, ni na los się żali;
Ochrania go od cierpień w najgorętszej dobie
Zdrój, który nosi sam w sobie.

— „W sobie... — powtarza Arab, jak słowa namaza,
W sobie...“ — i kiedy chwyta rękojeść żelaza,
Rzekł wielbłąd do niego w spokoju:
— „Biada, kto w dobie skwarnej nie ma w sobie zdroju,
Próżno wtedy pustynię życia przejść się kusi,
Nawet blizki już celu swojego — ledz musi“.


Warszawa.Józef Waśniewski.






FATYMA.

Wśród nagiej, bezbrzeżnej pustyni zbłąkana,
Pod grozą niechybnej zagłady,
Jak szereg milczących widm — szła karawana,
Za którą zamiatał wiatr ślady.
I oto po długich wysiłkach i trudzie,
Od dawna bez wody kropelki,
Upadły wielbłądy, pokładli się ludzie,
Wołając: Bóg wielki! Bóg wielki!
Lecz cichły wołania i jęki wśród tłumu
Tonących w piasczyste topiele,
A piaskiem gorącym powiewy Samumu
Zatkały ich suche gardziele.
Jak wichry po niebie, jak fale po morzu,
Gdy z więzów rozkiełza je burza,
Latają po żółtem pustyni przestworzu
Ruchliwe pagórki i wzgórza.
Już wpadły na obóz!... Zpod zaspy pokrowca
Już ledwie gdzie-niegdzie wygląda:
Tu ramię, tam zawój biednego wędrowca,
A ówdzie garb juczny wielbłąda.
Dzień wreszcie się skończył, przygasły upały,
Noc gwiazdy zatliła w eterze,
Samumy, jak sępy, hen gdzieś odleciały
Na swoje nieznane nocleże.
Chłód nieco ocucił omdlałych: słabemi
Rękami się grzebią zpod piasku,
I jęcząc, daremnie próbują wstać z ziemi,
Ach, może skonają do brzasku.
— „O, Ałłah, o Ałłah! — ozwały się głosy
Wśród ciszy nocnego pomroku —

„O, Ałłah, daj wody... choć kroplę daj rosy!
Litości, o wielki Proroku!“

Znękana, jak inni, sił zbieram ostatki
I w lawie sypiącej się grzebię,
Nareszcie powstałam... I słyszę głos matki:
— „Fatymo! idź ciągle przed siebie!
„Idź córko, aż dojdziesz pustyni wybrzeży:
„Tam góra jest, strome urwiska,
„Zpod skały, w ukryciu, tam czysty i świeży
„Zdrój wody żywota wytryska.
„Ten zdrój nie wysycha ni latem, ni zimą,
„I mocy cudownej nie traci, —
„Zeczerpnij i przynieś tej wody, Fatymo,
„Dla matki spragnionej i braci“.
Posłuszna rozkazom, puściłam się w drogę.
Ach, prowadź mię, prowadź; Arjelu!
Bo wątpię, czy trudy podróży tej zmogę,
Ach wątpię, czy dotrę do celu!
I szłam tak przed siebie, bezsilna, mdlejąca,
Krok chwiejny stawiając nieśmiało;
Przedemną pustynia leżała bez końca,
A niebo gwiazdami mrugało.
Wciąż idę, lecz czuję, jak sił mi ubywa
I nogi zaledwie się wleką,
Potykam się często, zataczam półżywa, —
Do źródła tak jeszcze daleko!
Już mącą się myśli, zginają kolana —
I oto w rozpaczy i strachu
Upadłam!... O bracia, o matko kochana!...
Niedobry, okrutny Ałłachu!...
Leżałam bezwładna, gdy w głębiach pomroku,
Co przestwór pustyni obleka,
Ujrzałam mgłę jakąś w postaci obłoku
O kształtach olbrzymich człowieka.
Ów człowiek obłoczny z półświateł, półcieni,
Jak chmura już zbliża się zdala,
Co chwila wyraźniej wypływa z przestrzeni
I kształty pewniejsze ustala.
I rośnie co chwila tych kształtów potęga,
Już postać się wzniosła ogromnie,
Już głową w zawoju do nieba dosięga
I idzie wprost do mnie, wprost do mnie!
W zadumie, z poważnem idzie do mnie licem,
Zapatrzon gdzieś w przestrzeń oczyma,
A z nieba zlatuje rój gwiazd wraz z księżycem
I czoło otacza olbrzyma.
— To Ałłah! to Ałłah!... — szepnęłam i trwogą
Śmiertelną zabiło mi łono:

Ach! on mię nadepce olbrzymią swą nogą
I będę jak robak zmiażdżoną!
Lecz on się pochyla, podnosi omdlałą
I rzecze: „Uspokój się w trwodze!
„Wołania twe, córko, me ucho słyszało
„I oto z pomocą przychodzę:
„Ja cząstki wszechmocy w malutkiej iskierce
„Twojemu dziś sercu udzielę;
„Moc twórcza, cudowna ożywi to serce:
„Ukochasz — i będziesz módz wiele“.
To rzekłszy, do serca się dotknął mojego
I nagle uczułam w swem łonie,
Że prądy wzmożone krwi świeżej w niem biegą
I jakaś niezwykła moc płonie.
Uczułam, żem silna, odważna, jak męże,
A serce, miłością wezbrane,
Wierzyło, że trudy najcięższe zwyciężę
I wody żywiącej dostanę.
Puściłam się tedy przez piasków roztopy
Po nagiej, bez końca przestrzeni,
Nie bacząc na ciernie krwawiące me stopy,
Na ostrza sterczących kamieni;
Nie bacząc na wycia w pobliżu szakali,
Na hyen skomlenia, lwie ryki,
Szłam ciągle, wciąż dalej przed siebie i dalej
W pustyni bezludnej i dzikiej,
Aż przyszłam nareszcie do celu... Już świtu
Rumieniec zakwitał na niebie,
Gdy weszłam na górę, stanęłam u szczytu
I okiem rzuciłam za siebie.
Przedemną płaszczyzna leżała przebyta,
Ginąca gdzieś w mgłach widnokręga,
A na niej przez całą jej długość wykwita
Barwista, wijąca się wstęga.
I okrzyk zdumienia wydało me łono:
Ujrzałam z wyżyny wyniosłej,
Że z piasku, gdziem nogą stąpała skrwawioną,
Na śladach mych kwiaty wyrosły!...


Kijów.Włodzimierz Wysocki.






Z TRAGIEDJI:
»DOMICJAN«.

PRETORJANIN I JULJA.
PRETORJANIN.

............
Tu wszyscy wierzą w dobroduszność moją,
Nikogo myśli me nie niepokoją —
Domicjan nawet na mnie nie spogląda
Zpodełba. Juljo, ciebie on pożąda!...
O jak to strasznie duszę moją trwoży,
Bo w wyuzdanem sercu Domicjana
Nieukrócony szał się nie ułoży,
Dopóki, bogi, złote Twoje ciało
Jak kwiat nie uschnie od całunków pana.


JULJA.

Bodajby wprzódy zeschło, skamieniało!


PRETORJANIN.

Poczekaj — słyszysz — to jest chód Tytusa!
O, tam się skryjmy.

(Wychodzą do bocznej komnaty).


DOMICJAN (wchodzi szybko z eunuchem).

Klnę się na Febusa,
Że łżesz! A widzisz, że ich niema? Żmijo!...


EUNUCH (z uśmiechem).

Są tam — i słodkie pocałunki piją,
A ty, cezarze, żłopać musisz męty,
Jak zwykły żołdak, ha! ha!


DOMICJAN.

Pies przeklęty!


EUNUCH (przebiegle).

A może nie on — wtedy to kto inny.
Jak zbadać prawdę? Jeśli on niewinny,
To wiem kto rywal twój, Minerwy synu.


DOMICJAN.

Więc rzuć domysły, a weź się do czynu!
Nasamprzód jego zbadaj zapytaniem
Podstępnem, prawdę zręcznie wymóż na nim.


EUNUCH.

Do wyznań moje słowa go nie skłonią.


DOMICJAN.

Ochoty nie mam jego badać o nią...
Lecz mam wyborną myśl, zupełnie nową:
Weź togę moją, chustkę muślinową
I mój pióropusz przywdziej djamentowy,
A brodę osłoń sobie do połowy.
Wyznanie mądrze wyduś z niego, sowo!
A grdykę sciśnij, bo masz głos piszczałki.
Udawaj zręcznie; zmrok ci dopomoże.

(wychodzi).


EUNUCH (sam, przywdziawszy szaty Domicjana).

Chociażby Djana ci usłała łoże,
Nie skusisz Julji. Prędzej mnie, eunucha
Pohańbionego, ciało jej usłucha.

(przygląda się sobie)

A mam cezara minę, bez przechwałki,
W tym pióropuszu, w ciemnej tej odzieży. —
Na razie-m zwrócił oko Domicjana
Na tego chłopca, dobrze, że nie wierzy,
Tem łatwiej teraz wmówię w nikczemnika,
Że ona w innym srodze zakochana;

A wtedy Julja niech czem prędzej zmyka
Z kochankiem swym w świat, daleko od kraju!

(woła)

Ha, Saturninus! słyszysz, pójdź hultaju,

(Pretorjanin wchodzi)

Pobladłeś bardzo... Ano, zbliż się do mnie,

(wyciąga miecz)

A teraz padnij na kolana skromnie,
I szczerze wyznaj, — co twą zmniejszy winę, —
Żeś ty rozkochał w sobie tę dziewczynę?
A co? jak twarz się twoja śmiesznie płoni.


PRETORJANIN.

Za tobą groźne włóczą się saturny
I ciągną dla mnie i dla niej dwie urny.
Więc nim nad głową mą twój miecz zadzwoni,
Opowiem ci, że miłość moja do niej
Tak wielką jest jak jej nienawiść, panie,
Do ciebie!


EUNUCH (do siebie)

Cezar Julji nie dostanie.

(głośno)

O tej miłości nie mów ani słowa
Nikomu, ani słówka, Saturninie,
Bo święcie z karku zleci twoja głowa,
I jej też, jej krew niewinna popłynie.

(na stronie)

On nie tknie Julji — dziwnie się jej lęka.


DOMICJAN
(wpada na scenę, uderza Eunucha sztyletem i krzyczy).

Kopuła świata niechaj się rozpęka
I niechaj Olimp ujrzy przerażony,
Że wziął na siebie Eunuch świętą postać
Minerwy syna!

(skinieniem ręki każe wyjść Pretorjaninowi).


PRETORJANIN (wychodząc, mówi).

Bardzo dziwne sprawy...


DOMICJAN i EUNUCH (na ziemi).
DOMICJAN (do leżącego).

I cóż udało ci się zeń wydostać?...


EUNUCH.

Nie on to wcale — byłem zaślepiony.


DOMICJAN.

A widzisz!


EUNUCH.

Boli!...


DOMICJAN.

Cios był nazbyt krwawy
Nie chciałem zabić. Więc nie on ją kocha?


EUNUCH.

Nie umie kochać jego dusza płocha,
To inny — tylko ja znam jego miano.
Straszliwe znoszę męki; zabij, rano!
Uh, zimno biega po mych kościach mrowiem.


DOMICJAN.

To imię, powiedz, błagam, mów!


EUNUCH (zdziera chustkę ze szyi).

Nie powiem.

(kona).


Warszawa.Daniel Zgliński.








  1. Zmarł w Warszawie, dnia 13 grudnia, 1891 r.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: zbiorowy.