Na wioskowych mogiłach
Rosła sosna borowa,
Pień jej krzepnął na siłach,
Wybujała jej głowa.
Pogiętymi konary
Na sto sążni rozwisa,
A korzeńmi bez miary
Żółty piasek wysysa.
Z mogił wyrósłszy cała,
Za te soki, co bierze
Z wiatrem sobie, szumiała
Za umarłych pacierze.
Aż coś jednej jesieni
Biedna sosna borowa
Coraz mniej się zieleni,
I pożółkła jej głowa.
I została na stronie
Codzień cichsza, milcząca;
Każdy wietrzyk, co wionie,
Więcej kolców z niej strąca.
Rzuca w ziemię rodzimą
Zeschłe szyszki i ziarna:
Wkońcu jeszcze przed zimą
Zeschła sosna cmentarna.
Wiatr żałośnie jej pyta:
— »Biedna sosno z mogiły!
»Czyś ty gromem przebita?
»Czyć robaki stoczyły?
»Czy ci żeru nie było
»W żółtym piasku z poblizka?
»Albo kamień swą bryłą
»Twe korzenie naciska?«
— »Och! mnie nie tknął grom z burzą
»I robaki nie toczą;
»Ziemia soków ma dużo,
»I mnie karmi ochoczo.
»Gdzie kamienie i głazy,
»Szłam z korzeńmi z daleka:
»Wrosłam — gorzej sto razy!
»W trumnę złego człowieka!
»Trumna zgniła na próchno,
»Zgniły w piersiach mu błonki,
»W serce trupa leciuchno
»Zapuściłam korzonki.
»Chłód mnie przebiegł grobowy,
»Gdym possała zeń trocha;
»Bo to człek był takowy,
»Co nikogo nie kochał
»Pierwsze z piersi swej soki
»Dał cmentarnej choinie;
»Czułam, jak z tej epoki
»Brzydki we mnie jad płonie.
»Z jadem śmierci w mem łonie
»Byłam smutna — milcząca...
»Każdy wietrzyk, co wionie,
»Więcej kolców mi strąca.