Sokół (Boccaccio, tłum. Boyé, 1930)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Sokół (Boccaccio, tłum. Boyé, 1930)
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ IX
Sokół
Federigo Alberighi miłuje bez wzajemności; po stracie całego mienia pozostaje mu jedynie sokół, którego poświęca na potrawę dla umiłowanej białogłowy, gdy ta doń w gościnę przybywa. Uznawszy o tem, dama wychodzi za niego zamąż i bogatym człowiekiem go czyni

Gdy Filomena skończyła opowieść swoją, królowa, widząc, że, krom Dionea, który miał osobny przywilej, ona tylko nie opowiadała jeszcze, z wesołą twarzą w te słowa zaczęła:
— Na mnie tedy kolej przychodzi, i dlatego też chcę wywiązać się z mojego obowiązku powieścią, która wiele z poprzednią ma podobieństwa. Dowiecie się z niej nietylko o tem, jaką władzę wdzięki wasze nad szlachetnemi sercami sprawują, ale takoż nauczycie się nagrody stosowanej z własnej woli udzielać, nie czekając na los, który dary swoje nieraz w dziwaczny i niesprawiedliwy sposób rozdziela.
Wiedzcie tedy, że przed niedawnemi czasy żył w mieście naszem niejaki Coppo di Borghese Domenichi, mąż, który u wszystkich osobną czcią się cieszył, więcej dla cnót i szlachetnych obyczajów, niźli dla starożytności rodu swego. Ów zacny człek, niezaśmionej pamięci godzien, do lat sędziwych przyszedłszy, lubił opowiadać sąsiadom i znajomym swoim o dawnych czasach i zdarzeniach.
Osobliwie często powracał do opowieści o młodym szlachcicu, zwanym Federigo Filippo Alberighi, który niegdyś żył we Florencji. Pan Coppo umiał mówić tak udatnie i tak dobrą się odznaczał pamięcią, że pod tym względem nikt z nim w paragon wchodzić nie mógł. Według jego słów, Federigo Alberighi swoją rycerską biegłością i polerownemi obyczajami nad wszystkimi młodzieńcami we Florencji wziął przodek. Alberighi zakochał się w pewnej dostojnej damie, imieniem Monna Giovanna, uchodzącej podówczas za najpiękniejszą we Florencji białogłowę. Dla pozyskania jej względów na turniejach na najzuchwalsze hazardy się ważył, wyprawiał wspaniałe uczty i podarunkami ukochaną swoją obsypywał, na stan majątku swego wcale nie bacząc.
Aliści dama, równie uczciwa, jak piękna, nie dbała ani o niego, ani o to, co na jej cześć urządzał. Federigo siła pieniędzy zmarnotrawiwszy, a nic nie zyskawszy, popadł wkrótce w taką biedę, że z całej majętności nic mu nie pozostało, krom małej posiadłości, z której nędzny profit czerpał i jednego wspaniałego sokoła. Miłość jego przez tę biedę wcale się nie zmniejszyła, owszem, gorętszą jeszcze się stała; a ponieważ nie mógł w mieście już dłużej żyć tak okazale, jakby był tego pragnął, przeniósł się do owej posiadłości i tam, niczyjej pomocy nie prosząc, zajmował się polowaniem z sokołami i cierpliwie ubóstwo swoje znosił. Pod ten czas właśnie zdarzyło się, że małżonek Monny Giovanny ciężko zachorował. Czując się bliskim śmierci, spisał testament, mocą którego małego synaczka swego zrobił dziedzicem wszystkich wielkich bogactw; na przypadek bezpotomnej śmierci syna, Monna Giovanna, jako umiłowana żona, wszystko dziedziczyć miała.
Po jego śmierci wdowa, jak to u tamtejszych niewiast jest w obyczaju, udała się pospołu z synkiem na całe lato do jednej z posiadłości swoich, położonej blisko siedziby Federiga. Zdarzyło się, że synek jej, który niezmiernie ptaki lubił, wnet z Federigiem się zaprzyjaźnił. Widując często jego sokoła, tak niezmiernie sobie w nim upodobał, że jedynie żądzą posiadania go pałał; nie śmiał jednak Federiga o niego prosić, wiedząc jaką wartość doń przywiązuje. Po pewnym czasie otrok zachorował. Monna Giovanna, kochająca z całej duszy swego jedynaka, niewymownie chorobą jego się strapiła; po całych dniach nie odstępowała go i prosiła ustawicznie, ażeby jej powiedział, czy czego przypadkiem nie pragnie, bowiem w tym razie uczyniłaby wszystko, aby go tylko ukontentować. Wielekroć już go o to pytała. Wreszcie pewnego dnia chłopiec odrzekł:
— Matko, jeżeli zdołasz uzyskać dla mnie sokoła od Federiga, to wnet przyjdę do zdrowia. — Dama, usłyszawszy tę prośbę, przez długi czas rozważała w milczeniu, co ma uczynić. Wiedziała dobrze, że Federigo, miłując ją oddawna, nigdy jednego łaskawszego spojrzenia od niej nie otrzymał. Rzekła więc do siebie:
— Jakże mogłabym się ośmielić posłać po tego sokoła do Federiga, lub udać się do niego sama? Zresztą, jak słyszę, nigdy szlachetniejszy od tego sokoła ptak strzelcowi nie służył. Nadto, jak powiadają, sokół ów środek utrzymania dla pana swego stanowi. Nie mam, wierę, sumienia odejmować szlachcicowi ostatniej jego radości.
Tak rozważywszy, jakkolwiek pewna otrzymania natychmiast sokoła, skoroby tylko o niego poprosiła — nie odpowiedziała nic synowi.
Wkrótce jednak, gdy stan chłopca się pogorszył, miłość zwyciężyła wszystkie jej skrupuły. Monna Giovanna postanowiła udać się sama do Federiga, aby o sokoła go poprosić.
Rzekła więc do chorego:
— Pociesz się, mój synaczku, i staraj się do zdrowia powrócić, a ja ci przyrzekam, że będziesz miał tego sokoła.
Dziecię tak się temi słowami uradowało, że tegoż jeszcze dnia znaczną ulgę poczuło. Na drugi dzień rano udała się Monna Giovanna w towarzystwie drugiej damy do małego domku Federiga. Ponieważ nie był to czas łowów na ptaki, więc szlachcic znajdował się w ogrodzie, zajęty jakąś robotą. Federigo, uwiadomiony, kto się o niego pyta, zadziwił się w najwyższym stopniu i z pełnem szacunku pozdrowieniem wybiegł naprzeciwko niej. Ona zasię, uprzejmie ukłon mu oddawszy, odezwała się:
— Dzień dobry, Federigo. Przychodzę tutaj, ażeby wynagrodzić cię za wszystko, coś z mojej winy wycierpiał. Miłowałeś mnie bowiem goręcej, aniżeli dla dobra twego należało. Nagroda na tem się zasadza, że chcę, abyś mnie wraz z tą damą dziś obiadem ugościł.
— Madonno — odparł na to Federigo z pokorą — nie wiem, o jakich przykrościach, których wy kiedykolwiek przyczyną być mieliście, mówicie. Tyle wiem jeno, że, jeżeli cokolwiek wart kiedy byłem, to jedynie przymiotom waszym i miłości dla was to zawdzięczam. Dzisiejsze odwiedziny wasze milsze mi są od wszystkich straconych dostatków. Przybyliście wszak w gościnę do nędzarza.
Tak mówiąc, oprowadzał ją bojaźliwie po domku i ogrodzie. Nie mając jednak nikogo pod ręką, ktoby mógł damy zabawiać, rzekł:
— Ponieważ nikogo tu niema, tedy niechaj ta poczciwa kobieta, żona człowieka, obrabiającego moje pole, towarzystwa wam dotrzyma, dopokąd ja obiadu nie zarządzę.
To rzekłszy, odszedł. Dotychczas, jakkolwiek wielkim był jego niedostatek, nie zauważył, ilu najniezbędniejszych rzeczy rozrzutność go pozbawiła. Teraz jednak, gdy przyszło zacnie ugościć tę damę, dla której niegdyś tak świetne uczty wyprawiał, spostrzegł po raz pierwszy nędzę swoją. Srodze strapiony, ze ściśniętem sercem biegał po domu, jak szalony, i przeklinał los swój, nie mogąc znaleźć pieniędzy, ani jakiej rzeczy, którąby sprzedać można było. Tymczasem zbliżyła się obiadowa godzina. Federigo, mimo gorącej chęci ugoszczenia damy, nie mógł nic w domu znaleźć, prosić zasię nikogo nie chciał. Naraz wpadł mu w oczy dzielny sokół jego, siedzący w jadalnej komnacie na drążku; Federigo, widząc, że ptak jest tłusty, uznał to szlachetne stworzenie za potrawę godną damy. Nie namyślając się tedy długo, zabił go i rozkazał służebnej dziewczynie oskubać go, przyrządzić, na rożen nasadzić i troskliwie upiec. Poczem zasłał stół śnieżystym obrusem i poszedł z wesołem obliczem zaprosić damę do obiadu. Dama z towarzyszką swoją przeszły do jadalni i, obsługiwane starannie przez Federiga, zjadły dzielnego sokoła, nie wiedząc nawet, jaka to potrawa. Po wstaniu od stołu i po uprzejmej pogawędce, dama, sądząc, że nadeszła pora wyznać Federigowi, poco właściwie tu przybyła, zwróciła się doń uprzejmie i tak rzekła:
— Federigo, jeżeli masz w pamięci dawny stan swój i moją surowość obyczajów, którą zapewne za nieczułość i okrucieństwo poczytywałeś, to nie wątpię, że osłupiejesz na zuchwałą prośbę, z którą tu dzisiaj przybywam. Gdybyś miał jednak dzieci i mógł pojąć miłość, jaką się dla nich żywi, to pewna jestem, że chociaż w części dzisiejszy krok mójbyś usprawiedliwił. Ty nie masz jednakoż dzieci, ja zasię jedynaka posiadam, a nie mogąc praw macierzyńskiej miłości w sercu mem przewalczyć, wbrew chęci mojej, wbrew przyzwoitości i rozsądkowi, widzę się obecnie zmuszoną prosić cię o podarowanie mi rzeczy, która ci jest droga wielce. Tym przedmiotem jest twój sokół, który nie bez racji tak znaczną wartość dla ciebie posiada. Przeciwny los tylko tę radość i pociechę ci ostawił. A jednak prosić cię oń muszę, syn mój bowiem tak niezmierną żądzą posiadania go zapłonął, iż drżę, ażeby choroba, której uległ, nie pogorszyła się, lub śmiertelnego obrotu nie przybrała w wypadku, jeśli dziecię pożądanego przez siebie przedmiotu nie otrzyma. Zaklinam cię więc nie na miłość, którą dla mnie żywisz, ta cię bowiem do niczego względem mnie nie obliguje, ale na wielkoduszność, którą nad wszystkimi ludźmi górujesz, chciej mi podarować tego sokoła, a ja pamiętać zawsze będę, żeś, dzięki temu darowi, syna mi zachował i wiecznej wdzięczności dla ciebie czuć nie przestanę.
Federigo, usłyszawszy żądanie damy i wiedząc, że mu zadosyćuczynić nie może, bo sokoła na potrawę dla niej już użył, począł w obecności jej gorzko płakać i ni słowa na odpowiedź znaleźć nie mógł. Na ten widok dama sądziła z początku, że łzy te wyciska mu bolesna myśl rozłączenia się z dzielnym sokołem i już powiedzieć chciała, że woli podarunku raczej nie otrzymać, wstrzymała się jednak i oczekiwała na odpowiedź Federiga, który, zapanowawszy wreszcie nad łzami swemi, tak się odezwał:
— Madonno, od kiedy się Bogu podobało, abym serce moje ku wam obrócił, niejedną miałem sposobność doświadczenia niełaski losu i nieraz się nań żaliłem; wszystko to jednak było rzeczą krotochwilną w porównaniu z krzywdą, którą mi obecnie los wyrządził. Jakże bowiem zdołam z dolą moją kiedykolwiek się pogodzić, jeżeli pomyślę, że właśnie w tej chwili, gdyście wy, tak obojętni niegdyś dla bogactw mych, zubożały mój dom odwiedzili, ja nie byłem w możności małego a tak pożądanego podarunku wam ofiarować! Dlaczego zasię tego uczynić nie mogę, zaraz się dowiecie. Skorom usłyszał, że chcecie w łaskawości swojej obiad u mnie spożyć, zważywszy na dostojny ród wasz i przymioty, pomyślałem, że powinienem postarać się o ugoszczenie was potrawami różnemi od tych, jakiemi innych ludzi częstować się zwykło. Spojrzawszy na mego sokoła, uznałem go za godną dla was potrawę. Kazałem go więc upiec i podać wam — w przekonaniu, że tym sposobem najlepszy z niego użytek uczynię. Teraz jednakoż, gdy widzę, że żywego sokoła miećbyście pragnęli, boleść moja, stąd płynąca, iż waszego rozkazu spełnić nie mogę, jest tak silna, że nie wiem, zali się kiedykolwiek w życiu uspokoję.
Rzekłszy te słowa, pokazał jej pióra, szpony i dziób zabitego sokoła.
Dama na ten widok jęła naprzód ganić rycerza za to, że w celu ugoszczenia jej, zabił tak szlachetnego sokoła, potem jednak podziwem się przejęła, zważywszy wielkość jego duszy, której sroga nędza nie zdołała dotąd osłabić, ani złamać. Zbywszy się jednak wszelkiej nadziei posiadania sokoła, niespokojna o zdrowie syna, pożegnała Federiga ze smutkiem i wróciła z towarzyszką swoją do domu.
Syn Monny Giovanny (nie wiedzieć, czy wskutek strapienia z powodu nieotrzymania sokoła, czy też dlatego, że choroba takie już przyrodzenie miała, że tylko śmiercią skończyć się mogła) w kilka dni potem rozstał się z tym światem. Matka po tej stracie długie dni we łzach i smutku trawiła. Ponieważ jednak młoda była jeszcze, a krom tego wielce bogata, tedy jej bracia naglili ją, aby jakiś wybór uczyniła. Monna Giovanna, mimo, że najchętniej wdową byłaby została, uległa ich przedstawieniom i, wspomniawszy na szczodrość Federiga, której dowód niedawno złożył w zdarzeniu z sokołem, odpowiedziała swoim braciom w te słowa:
— Najmilejby mi było, gdybyście mi pozwolili pozostać przy wdowiej zasłonie, gdy jednak koniecznie pragniecie, bym w powtórne związki wstąpiła, to wyjdę tylko za Federiga degli Alberighi.
Na te słowa bracia drwić sobie z niej zaczęli, mówiąc:
— Co mówisz, głupia? Jakże możesz wyjść za człowieka, który nic nie posiada?
— Wiem dobrze, panowie bracia, że prawdę powiadacie, wolę jednak męża bez majątku, aniżeli majątek bez męża.
Bracia, upewniwszy się o niezachwianem jej postanowieniu, a przytem przekonawszy się, że Federigo, mimo swego ubóstwa, jest wielce czcigodnym człowiekiem, oddali mu Giovannę wraz z całą jej fortuną. On zaś, pozyskawszy szlachetną i tak przez siebie umiłowaną białogłowę a nadto wielki majątek, pełen radości, nowe życie rozpoczął.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.