Przejdź do zawartości

Sofoklesa Tragedye (Morawski)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Sofokles
Tytuł Sofoklesa Tragedye
Wydawca Akademia Umiejętności
Data wyd. 1916
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Kazimierz Morawski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


WYDAWNICTWA AKADEMII UMIEJĘTNOŚCI W KRAKOWIE
BIBLIOTEKA PRZEKŁADÓW LITERATURY STAROŻYTNEJ IV.


SOFOKLESA TRAGEDYE
PRZEŁOŻYŁ I WSTĘPAMI OPATRZYŁ
KAZIMIERZ MORAWSKI



Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego pod zarządem Józefa Filipowskiego.





W KRAKOWIE
NAKŁADEM AKADEMII UMIEJĘTNOŚCI
SKŁAD GŁÓWNY W KSIĘGARNI G. GEBETHNERA I SP. W KRAKOWIE
I GEBETHNERA I WOLFFA W WARSZAWIE
1916







W chwilach wolniejszych od obowiązków i zajęć zawodu, jakby dla wytchnienia i odświeżenia myśli na dalszy znój i pracę, zwracałem się do Sofoklesa i przetłomaczyłem z kolei Antygonę, Edypa króla, Elektrę i Edypa kolonejskiego. — Przyszedł rok straszliwy 1914 i wyrzucił nas wszystkich ze zwykłego toku życia, wstrząsnął do głębi naszą myślą i uczuciami. Szukając wtedy pracy i ukojenia, zabrałem się do pozostałych tragedyi, aby je przełożyć na polskie. Wielki uczony francuski, Gaston Paris, wykładając w grudniu r. 1870, podczas oblężenia Paryża, o Chanson de Roland, pytał się, czy to nie jest czasem rozkoszą „egoistyczną i nieprawną“. Ale odpowiedział zaraz, że wszystko, co dusze umacnia, miłością do ojczyzny napełnia, jest także pracą dla niej i walką za jej dobro. Niech więc nią będą także niniejsze greckiego wieszcza przekłady. Uruchomiają one greckie i wieczne myśli na korzyść naszego narodu, uruchomiają nasz język i naginają go do oddania odcieni wspaniałej mowy ateńskiej. Przypadkiem dwie tragedye, które teraz tłómaczyłem, obracają się około problemu tęsknoty za orężem, który miał przynieść zwycięstwo i wyzwolenie. My szukaliśmy broni po ościennych krajach, po ostępach naszej przeszłości i wśród wielkich nowoczesnych prądów idei, których się czepiały nasze nadzieje. Nie wątpiłem nigdy, że główna broń odporna w naszem wnętrzu się znajdzie, że dusze należy w wielkim nad odrodzeniem zachodzie twardym znojem i żelazną pracą zahartować, ukrzepić, a że zbrojna dusza zbrojną rękę umocni i pokieruje na walkę, chwałę i pożytek narodu.

Kraków, w lipcu r. 1916.



Sofokles.

Urodził się poeta zapewne w r. 496 przed Chr., umarł w późnym wieku jako starzec, liczący przeszło lat dziewięćdziesiąt, w r. 405. Życie więc jego przypadło na piąte stulecie przed Chrystusem, okres chwały i świetności Aten. Młodość opromieniły mu heroiczne nad Persami zwycięstwa, tryumfy pod Maratonem i Salaminą, za to na starość jego rzuciły swe cienie krwawe bratobójcze zapasy między Atenami i Spartą. Los jednak oszczędził mu widoku ostatecznego upadku ojczyzny i pogromu Aten, który nastąpił w r. 404 przed Chr. — Pochodził Sofokles z rodziny zamożnej, nie zaznał więc on trudności wybijania się i przebijania przez szorstkości i zapory ciężkich warunków istnienia. Owszem rozwój jego odbywał się prawidłowo i pozwolił mu ujawnić wszelkie zdolności osobiste, wypowiedzieć i wyśpiewać wszystkie myśli i uczucia, które w szlachetnej jego zrodziły się duszy. Jako młodzieniaszek nie mógł jeszcze walczyć pod Maratonem ani Salaminą, ale w wieku męskim nie cofał się poeta od służby publicznej, choć powołanie jego w innej leżało dziedzinie, a występy polityczne nie zdołały przysporzyć mu rozgłosu. Słyszymy, że w r. 443 był wśród zawiadowców skarbu sprzymierzeńców, a w r. 440 wybrano go nawet strategiem, jednym z dowódców armii ateńskiej. Wreszcie, w r. 411, podczas przewrotów wojny peloponneskiej odegrał poeta dość wybitną rolę czynną, kiedy arystokratyczna reakcya usiłowała ratować skołatane wojną państwo ateńskie. Ta służba odrywała go więc chwilami od zwykłych zajęć poetyckich, które wypełniły przeważną część jego życia.
Płodność jego pisarska była nadzwyczajną. Starożytność znała przeszło 120 sztuk jego pióra, nam się zachowało z tej obfitości jedynie siedem tragedyi, jak po Aischylosie; do tego przystępuje wiązka fragmentów i przybyła w r. 1912 dzięki papyrusom egipskim znaczna część satyrowego dramatu p. t. Tropiciele. Działalność ta wypełniła długi lat przeciąg. Już w r. 468 odniósł Sofokles tragedyą pierwsze swe zwycięstwo, znane nam jednak sztuki przypadają na czasy późniejsze; Antygona pojawiła się na scenie w r. 441, po niej zapewne wkrótce Ajax. Inne zachowane dramaty ukazywały się w latach peloponneskiej wojny. Do najpóźniejszych należy Filoktet z r. 409 i Edyp w Kolonie, może w r. 407 napisany, ale wystawiony dopiero w r. 401, już po śmierci poety[1]. — Z zasobu siedmiu sztuk całkowitych i rozproszonych fragmentów nabrać tedy możemy wyobrażenia o rodzaju talentu poetyckiego i charakterze Sofoklesa. Nie dorównał on wzlotami sile i śmiałości Aischylosa, który miał na czole znamię Muz kapłana, nieledwie proroka i we wzniosłe słowa ubierał swe sztuki, przedstawiające nietylko losy śmiertelników, lecz wieszczące nadto nieśmiertelne prawdy o bogach; bo Aischylos chciał pojęcia religijne naprostować i uszlachetnić. Takich zaś górnych zadań nie wytykał sobie Sofokles; natura to ugodna, mniej prometejska, łagodna w sądach, korna wobec przekazanych wierzeń. Chociaż jednak poeta zaznał błogości szczęścia ojczyzny i promienności Peryklesa epoki, ma on głębokie przeświadczenie, że szczęście jest wyjątkowym darem w życiu człowieka, a najpożądańszym losem jest nie narodzić się wcale. Niemniej śmiertelnik, który ujrzał światło dzienne, powinien ze spokojem i rezygnacyą przyjmować bogów dopusty, to falowanie szczęścia i klęski, z którego się składają żywoty; wobec ludzi targanych nieszczęściem wypowiada częstokroć chór Sofoklesa te pessymistyczne, ale poddaniem się złagodzone poglądy. Słynna pogoda umysłów greckich, o której dawniej tyle prawiono, ma więc niewątpliwie dużo rysów rezygnacyi. A wobec marzycielskiej tęsknoty za bogami Grecyi i ludźmi greckimi, zawiera to spostrzeżenie, iż w najpiękniejszych historyi epokach człowiek niemniej często się biedził i dręczył, jak ludzie w posępnych czasach i położeniach postawieni, jakieś kojące upomnienie, godzące poniekąd z życia nędzą; słowa, płynące z ust poety, opromienionego szlachetnością peryklesowskiej epoki, który nie woła w pełni błogości do słońca: Zatrzymaj się w biegu, lecz współczesnych raczej poucza, jak to życie znosić należy, mają szczególną i skuteczną dla wszystkich pokoleń wymowę. Sofokles przedstawia nam życie, jakiem jest, przyjmuje je i godzić się z niem zaleca. Zupełnie on odmiennym od młodszego, ale współczesnego Aten poety, Eurypidesa, któremu „bladość myśli“ osiadła na twarzy i który myślą swą rozbiera i roztacza wszystko, co przekazanem, w religii, państwie obyczaju. W szybkim rozwoju duchów, który widnieje w piątym wieku ateńskim, pojawił się niebawem po natchnionym proroku, jakim się nam przedstawia Aischylos, sceptyczny racyonalista.
Sofokles między nimi stojący, ma ogromne znaczenie dla techniki i udoskonalenia dramatu. On powiększył liczbę aktorów z dwóch na trzech i przez to umożebnił żywszą i różnorodniejszą rozmowę i akcyę; a przez tę reformę równocześnie odsunął nieco chór, powiększony przez niego do liczby piętnastu członków, od akcyi na stanowisko raczej kontemplacyjne, wtórzące działaniu nauką moralną czy liryczną pieśnią. On dalej rozluźnił węzły trylogii i sprawił, że odtąd każda sztuka dla siebie zupełną stanowiła całość, nie połączoną wątkiem z dwiema innemi tragedyami trylogii. Przez te reformy ożywił się dramat pod ręką Sofoklesa; przewaga liryki, która dla Aischylosa była tak znamienną, zanikła. Ale niemniej posługiwał się Sofokles nadal dużo prostszymi środkami, niż sztuki nowożytne, bo i wątek tragedyi starożytnej bywał prostszym, a zmiany sceneryi i występy mas nie wprowadzały do niej tego niepokoju, który począwszy od Szekspira zapanował w poezyi scenicznej następnych wieków. Sofokles ożywiał swe sztuki przedewszystkiem siłą kontrastu, zarówno przeciwieństwem nastrojów, wywołanych idącymi z kolei po sobie świtami nadziei i mrokami zwątpienia, jak przeciwstawieniem charakterów, które obok siebie występują i z sobą się ścierają, przyspieszając lub opóźniając tętno ruchu i rozwoju działania. Życie utkanem było według Sofoklesa z przelotnych szczęścia uśmiechów i ciemnych smutku udręczeń, więc to samo ujawniało się w jego sztukach.
Pessymizm nie zatruł jednak Sofoklesa goryczą. Eukolos, pogodnym i zgodnym w obejściu nazywano go w starożytności; coś z tej ugodności wobec warunków życia zstąpi także na jego czytelnika. Jedna to z najgodniejszych i najwdzięczniejszych postaci literatur wszystkich narodów. Kto z Sofoklesem choćby przelotnie w swej młodości obcował, temu padły w duszę jakieś ziarna moralnego piękna, które już zmarnieć nie mogą, a czytanie dzieł jego nadaje człowiekowi znamię szlachectwa i to najwyższego, bo niosącego uszlachetnienie.




Antygona.

Osoby dramatu.
ANTYGONA, córka Edypa.
ISMENA, jej siostra.
CHÓR TEBAŃSKICH STARCÓW.
KREON, król Teb.
STRAŻNIK.
HAIMON, syn Kreona.
TYREZYASZ, wróżbita.
POSŁANIEC.
EURYDYKA, żona Kreona.
POSŁANIEC drugi.


Rzecz dzieje się przed dworcem królewskim w Tebach.




Od tłomacza.

Dzieweczko grecka, biała Antygono,
Zstąp dziś pomiędzy nas synów północy,
Odsłoń nam burze, co szarpią twe łono,
Stań w twojej sile i twojej niemocy,
By nam wyśpiewać hymn chwały i klęski
I tchnąć w słuchaczów czar słowa zwycięski.

A czar ten żyje; bo urok dziewiczy
Nigdy w piękniejszej nie jawił się pieśni,
Nikt do miłości, do życia słodyczy
Nie tęsknił rzewniej, nie śpiewał boleśniej,
Nikt się z uczuciem tak tkliwem, gorącem,
Jak ty, nie żegnał ze światłem i słońcem.

Drgały też w tobie wszelkie tętna żywe,
Które lat wiosnę łączą z roków wiosną,
Kiedy nadzieja złoci życia niwę,
Młode uczucia w pęki kwiatów rosną:
Wszystko to zwarzył los tchnieniem swem zimnem
I śpiew twój życia był łabędzim hymnem.

Winnem tu, dziewko, twoje męskie serce,
Co choć o kwiatach śni i kwiatów pragnie,
Gdy los postawi je w ciężkiej rozterce,
Do mroźnych żądań życia się nie nagnie

I śmierć przeniesie i świętość ofiary
Nad szczęście, młode rojenia i mary.

To też dlatego wtórujem ci dzielnej,
Kiedy ty gromisz i miażdżysz tyrany,
Jak głos sumienia wielki, nieśmiertelny,
Sławiąc praw Bożych zakon niepisany;
Zstąp więc ty śmiało, o dziewko, na ziemię,
Którą też gniecie praw pisanych brzemię!

Od twego męstwa idzie jakaś wstęga
I ponad wieków przepaścią się żarzy,
Aż białych dziewic gdzieś w dali dosięga,
Co się groźniejszych nie zlękły mocarzy
I wśród ofiary, w rzymskiem Kolosseum
Wzniosłe śpiewały swym zgonem Te Deum.

Znalazły one krzyż i chwałę w męce,
Niebo im dało świętą aureolę,
Na twoje skronie kładł poeta wieńce
I ubrał nimi twe żale i bole.
Że budzisz dotąd naszych uczuć dreszcze,
Greka natchnienie sprawiło to wieszcze.

Bo on wyśpiewał serca twego dzieje,
Nadzieje życia i życia przełomy,
W końcu jak zemsta, co wśród złomów tleje,
Na twych siepaczów rzucił kaźń i gromy.
Po serc tragedyi przyszedł sąd na trony
I w końcu pieśni widzimy mocarza,
Ślącego żale, co biją jak dzwony
Wśród żyć złamanych cmentarza.


O dziewko grecka, dziś inną ty mową
Masz nam wyśpiewać twój żal i boleści,
Masz je dziś przybrać w gwarę tobie nową,
Co brzmieniem ucha południa nie pieści;
O dziewko, nie bój się tej mowy dźwięków,
W żadną nie wsiąkło tyle łez i jęków.

Wystąp więc polska mowo, ukochana,
Złóż u stóp Grecyi twe wieńce i wiana.

Ja ciebie kocham w twego świtu chwale,
Gdy z głębi piersi okrytej zbroicą
Za tętnem serca szły melodyi fale
I biła w niebo pieśń Boga rodzico;
Ja ciebie kocham, żeś w krasy twej dobie
Tyle ty pereł rozsuła i czarów,
Zakwitła skargą na Urszuli grobie,
Wieńczyła drzewca zwycięskich sztandarów,
Że z twojej chwały wysokiego tronu,
Jakby w przeczuciu cierpienia i próby,
Na nizkie pomnąc brzegi Babilonu
Miłość związałaś wieczystymi śluby.

Kiedy też chwałę zmroczyła żałoba,
Tyś nie płużyła w ciszy, co uśmierca.
Nie zmilkłaś jako przyjaciele Hioba,
Lecz wiążąc słowa, wiązałaś i serca.
Nad padołami ludzi, którzy jęczą,
Jak z niebios wzięty, w niebo rwący promień,
Wielką, ognistą zabłysłaś ty tęczą,
Co światło w dusze, a w serca tchnie płomień
I ponad burze i ponad zawieje

Mimo gróźb wroga i wrogich mozołów
Idziesz zwycięsko na wielki dusz połów,
Niesiesz nadzieję.

Usłuż ty dzisiaj greckiej Antygonie,
Użycz sił groźbie, rzewności jej trenom,
Niech tak łzy roni i gniewem zapłonie,
Jak się jawiła przed wieki Hellenom.
W pierwotnej chwale piękność już nie wróci,
Ale nie wszystko z jej wdzięku uroni,
Kto tchnie w swą pracę miłosnej dech woni,
Z serca jej nieco łez własnych przyrzuci.








ANTYGONA.

O ukochana siostro ma, Ismeno,
Czy ty nie widzisz, że z klęsk Edypowych
Żadnej za życia los nam nie oszczędza?
Bo niema cierpień i niema ohydy,
       5 Niema niesławy i hańby, któreby
Nas pośród nieszczęść pasma nie dotknęły.
Cóż bo za rozkaz znów obwieścił miastu
Ten, który teraz władzę w ręku dzierży?
Czyś zasłyszała? Czy uszło twej wiedzy,
       10 Że znów wrogowie godzą w naszych miłych?

ISMENA.

O Antygono, żadna wieść nie doszła
Do mnie ni słodka, ni goryczy pełna
Od dnia, gdy braci straciłyśmy obu,
W bratnim zabitych razem pojedynku.
       15 Odkąd tej nocy odeszły Argiwów
Hufce, niczego więcej nie zaznałam
Ni ku pociesze, ni ku większej trosce.

ANTYGONA.

Lecz mnie wieść doszła i dlatego z domu
Cię wywołałam, by rzecz ci powierzyć.

ISMENA.

       20 Cóż to? Ty jakieś ciężkie ważysz słowa.

ANTYGONA.

O tak! Czyż nie wiesz, że z poległych braci
Kreon jednemu wręcz odmówił grobu?
Że Eteokla, jak czynić przystoi,
       25 Pogrzebał w ziemi wśród umarłych rzeszy,
A zaś obwieścił, aby Polyneika
Nieszczęsne zwłoki bez czci pozostały,
By nikt ich płakać, nikt grześć się nie ważył;
Mają więc leżeć bez łez i bez grobu,
       30 Na pastwę ptakom żarłocznym i strawę.
Słychać, że Kreon czcigodny dla ciebie,
Co mówię, dla mnie też wydał ten ukaz
I że tu przyjdzie, by tym go ogłosić,
Co go nie znają, nie na wiatr zaiste
       35 Rzecz tę stanowiąc, lecz grożąc zarazem
Kamienowaniem ukazu przestępcom.
Tak się ma sprawa, teraz wraz ukażesz,
Czyś godną rodu, czy wyrodną córą.

ISMENA.

Gdy taką dola, to cóż, o nieszczęsna,
       40 Prując czy snując bym mogła tu przydać?

ANTYGONA.

Patrz, byś wspomogła i poparła siostrę.

ISMENA.

W jakiemże dziele? Dokąd myśl twa mierzy?

ANTYGONA.

Ze mną masz zwłoki opatrzyć braterskie.

ISMENA.

Więc ty zamierzasz grzebać wbrew ukazom?

ANTYGONA.

       45 Tak! brata mego, a dodam... i twego;
Bo wiarołomstwem nie myślę się kalać.

ISMENA.

Niczem dla ciebie więc zakaz Kreona?

ANTYGONA.

Niczem, on nie ma nad moimi prawa.

ISMENA.

Biada! o rozważ, siostro, jak nam ojciec
       50 Zginął wśród sromu i pośród niesławy,
Kiedy się jemu błędy ujawniły,
A on się targnął na własne swe oczy;
Żona i matka — dwuznaczne to miano —
Splecionym węzłem swe życie ukróca,
       55 Wreszcie i bracia przy jednem dnia słońcu
Godzą na siebie i morderczą ręką
Jeden drugiemu śmierć srogą zadaje.
Zważ więc, że teraz i my pozostałe
Zginiemy marnie, jeżeli wbrew prawu
       60 Złamiemy wolę i rozkaz tyrana.
Baczyć to trzeba, że my przecie słabe
Do walk z mężczyzną niezdolne niewiasty;
Że nam ulegać silniejszym należy,
Tych słuchać nawet i sroższych rozkazów;
       65 Ja więc, błagając o wyrozumienie
Zmarłych, że muszę tak uledz przemocy,
Posłuszną będę władcom tego świata,
Bo próżny opór urąga rozwadze.

ANTYGONA.

Ja ci nie każę niczego, ni choćbyś

       70 Pomódz mi chciała, wdzięcznem by mi było,
Lecz stój przy twojej myśli, a ja tego
Pogrzebię sama, potem zginę z chlubą.
Niechaj się zbratam z mym kochanym w śmierci
Po świętej zbrodni; a dłużej mi zmarłym
       75 Miłą być trzeba, niż ziemi mieszkańcom;
Bo tam zostanę na wieki; tymczasem
Ty tu znieważaj święte prawa bogów.

ISMENA.

Ja nie znieważam ich, nie będąc w mocy
Działać na przekór stanowieniom władców.

ANTYGONA.

       80 Rób po twej myśli; ja zaś wnet podążę,
By kochanemu bratu grób usypać.

ISMENA.

O ty nieszczęsna! serce drży o ciebie.

ANTYGONA.

Nie troszcz się o mnie; nad twoim radź losem.

ISMENA.

Ale nie zdradzaj twej myśli nikomu,
       85 Kryj twe zamiary, ja też je zataję.

ANTYGONA.

O nie! mów głośno, bo ciężkie ty kaźnie
Ściągnąć byś mogła milczeniem na siebie.

ISMENA.

Z żarów twej duszy mroźne mieciesz słowa.

ANTYGONA.

Lecz miłą jestem tym, o których stoję.

ISMENA.

       90 Jeśli podołasz w trudnych mar pościgu.

ANTYGONA.

Jak nie podołam, to zaniecham dzieła.

ISMENA.

Nie trza się z góry porywać na mary.

ANTYGONA.

Kiedy tak mówisz, wstręt budzisz w mem sercu
I słusznie zmierzisz się także zmarłemu.
       95 Pozwól, bym ja wraz z mojem zaślepieniem
Spojrzała w oczy grozie; bo ta groza
Chlubnej mi śmierci przenigdy nie wydrze.

ISMENA.

Jeśli tak mniemasz, idź, lecz wiedz zarazem,
Żeś nierozważna, chociaż miłym miła.

CHÓR.

       100—161 O słońca grocie, coś jasno znów Tebom
Błysnął po trudach i znoju,
Złote dnia oko, przyświecasz ty niebom
I w Dyrki nurzasz się zdroju.
Witaj! Tyś sprawił, ze wrogów mych krocie
W dzikim pierzchnęły odwrocie.

Bo Polyneika gniewny spór
Krwawy zażegł w ziemi bój,
Z chrzęstem zapadł, z szumem piór
Śnieżnych orłów lotny rój
I zbroice liczne błysły,
I z szyszaków pióra trysły.

I wróg już wieńcem dzid groźnych otoczył
Siedmiu bram miasta gardziele,
Lecz pierzchł, nim w mojej krwi strugach się zbroczył,
Zanim Hefaistos ognisty w popiele
Pogrążył mury, bo z tyłu nawałem
Runął na smoka Ares z wojny szałem.

Bo Zeus nie cierpi dumnych głów,
A widząc ich wyniosły lot
I złota chrzęst, i pychę słów,
Wypuścił swój piorunny grot
I w zwycięstwa samym progu
Skarcił butę w dumnym wrogu.

A ugodzony w znak na ziemię runie
Ten, który w namiętnym gniewie
Miasto pogrzebać chciał w ognia całunie
I jak wicher dął w zarzewie.
Legł on od Zeusa gromu powalony,
Innym znów Ares inne znaczy zgony.

Bo siedmiu siedmiu strzegło wrót,
Na męża mąż wymierzył dłoń,
Dziś w stosach lśni za zwycięstw trud
Ku Zeusa czci pobitych broń.
Ale przy jednej miasta bramie,
Nie błyszczy żaden chwały łup,
Gdzie brat na brata podniósł ramię,
Tam obok trupa poległ trup.

Więc teraz Nike, czci syta i sławy
Zwraca ku Tebom radosne swe oczy,
Po twardym znoju i po walce krwawej
Rzezi wspomnienie niech serca nie mroczy;

Idźmy do świątyń, a niechaj na przedzie
Teb skoczny Bakchus korowody wiedzie.

Lecz otóż widzę, jak do nas tu zdąża
Kreon, co ziemią tą włada,
Nowy bóstw wyrok go w myślach pogrąża,
Ważne on plany waży i układa.
Widnem, że zbadać chciałby nasze zdanie,
Skoro tu starców wezwał na zebranie.

KREON.

O Tebańczycy, nareszcie bogowie
Z burzy i wstrząśnień wyrwali to miasto;
A jam was zwołał tutaj przed innymi,
Boście wy byli podporami tronu
       165 Za Laiosa i Edypa rządów
I po Edypa zgonie młodzieniaszkom
Pewną swą radą służyliście chętnie.
Kiedy zaś oni za losu wyrokiem
Polegli obaj w bratobójczej walce,
       170 Krwią pokalawszy braterskie prawice,
Wtedy ja władzę i tron ten objąłem,
Który mi z prawa po zmarłych przypada.
Trudnem jest duszę przeniknąć człowieka,
Jego zamysły i pragnienia, zanim
       175 On ich na szerszem nie odsłoni polu.
Ja tedy władcę, coby rządząc miastem
Wnet się najlepszych nie imał zamysłów
I śmiało woli swej nie śmiał ujawnić,
Za najgorszego uważałbym pana.
       180 A gdyby wyżej nad dobro publiczne
Kładł zysk przyjaciół, za nic bym go ważył.
I nie milczałbym, klnę się na Jowisza

Wszechwidzącego, gdybym spostrzegł zgubę
Zamiast zbawienia kroczącą ku miastu.
       185 Nigdy też wroga nie chciałbym ojczyzny
Mieć przyjacielem, o tem przeświadczony,
Że nasze szczęście w szczęściu miasta leży,
I jego dobro przyjaciół ma raić.
Przez te zasady podnoszę to miasto
       190 I tym zasadom wierny obwieściłem
Ukaz ostatni na Edypa synów,
Aby dzielnego w walce Eteokla,
Który w obronie poległ tego miasta,
W grobie pochować i uczcić ofiarą,
       195 Która w kraj zmarłych za zacnymi idzie;
Brata zaś jego, Polyneika mniemam,
Który to bogów i ziemię ojczystą
Naszedł z wygnania i ognia pożogą
Zamierzył zniszczyć i swoich rodaków
       200 Krwią się napoić, w pęta ująć drugich,
Wydałem zakaz, by chować, ni płakać
Nikt się nie ważył, lecz zostawił ciało
Przez psy i ptaki w polu poszarpane.
Taką ma wola, a nie ścierpię nigdy,
       205 By źli w nagrodzie wyprzedzili prawych.
Kto zato miastu temu dobrze życzy,
W zgonie i w życiu dozna mej opieki.

CHÓR.

Tak więc, Kreonie, raczysz rozporządzać
Ty co do wrogów i przyjaciół grodu,
       210 A wszelka władza zaprawdę ci służy
I nad zmarłymi i nami, co żyjem.

KREON.

A więc czuwajcie nad mymi rozkazy.

CHÓR.

Poleć młodszemu straż nad tem i pieczę.

KREON.

Przecież tam stoją straże w pogotowiu.

CHÓR.

       215 Czegóżbyś tedy od nas jeszcze żądał?

KREON.

Byście niesfornym stanęli oporem.

CHÓR.

Głupi ten, ktoby na śmierć się narażał.

KREON.

Tak! śmierć go czeka! Lecz wielu do zguby
Popchnęła żądza i zysku rachuby.

STRAŻNIK.

       220 O najjaśniejszy, nie powiem, że w biegu
Spiesząc ja tutaj, tak się zadyszałem,
Bom ja raz po raz przystawał po drodze
I chciałem nazad zawrócić z powrotem,
A dusza tak mi mówiła co chwila:
       225 Czemuż to, głupi, ty karku nadstawiasz?
Czemuż tak lecisz? przecież może inny
Donieść to księciu; na cóż ty masz skomleć?
Tak sobie myśląc śpieszyłem powolnie,
A krótka droga wraz mi się wzdłużała.
       230 Nakoniec, myślę: niech będzie, co będzie

I staję, książę, przed tobą i powiem,
Choć tak po prawdzie sam nie wiem zbyt wiele.
A zresztą tuszę, że nic mnie nie czeka,
Chyba, co w górze było mi pisanem.

KREON.

       235 Cóż więc nadmierną przejmuje cię trwogą?

STRAŻNIK.

Zacznę od siebie, żem nie zrobił tego,
Co się zdarzyło, anim widział sprawcy,
Żem więc na żadną nie zarobił karę.

KREON.

Dzielnie warujesz i wałujesz sprawę,
       240 Lecz jasnem, że coś przynosisz nowego.

STRAŻNIK.

Boć to niesporo, na plac ze złą wieścią.

KREON.

Lecz mów już w końcu i wynoś się potem.

STRAŻNIK.

A więc już powiem. Trupa ktoś co tylko
Pogrzebał skrycie i wyniósł się chyłkiem,
       245 Rzucił garść ziemi i uczcił to ciało.

KREON.

Co mówisz? Któż był tak bardzo bezczelnym?

STRAŻNIK.

Tego ja nie wiem, bo żadnego znaku
Ani topora, motyki nie było.
Ziemia wokoło była gładka, zwarta,
       250 Ani w niej stopy, ni żadnej kolei,
Lecz, krótko mówiąc, sprawca znikł bez śladu.

Skoro też jeden ze straży rzecz wskazał,
Zaraz nam w myśli, że w tem jakieś licho.
Trup znikł, a leżał nie pod grubą zaspą,
       255 Lecz przypruszony, jak czynią, co winy
Się wobec zmarłych strachają; i zwierza
Lub psów szarpiących trupy ani śladu.
Więc zaczął jeden wyrzekać na drugich,
Jeden drugiego winować i było
       260 Blizko już bójki, bo któżby ich zgodził?
W każdym ze straży wietrzyliśmy sprawcę,
Lecz tak na oślep, bo nikt się nie przyznał.
I my gotowi i żary brać w ręce
I w ogień skoczyć i przysiądz na bogów,
       265 Że nie my winni, ani byli w spółce
Z tym, co obmyślił tę rzecz i wykonał.
Więc koniec końcem, gdy dalej tak nie szło,
Jeden rzekł słowo, które wszystkim oczy
Zaryło w ziemię; bośmy nie wiedzieli,
       270 Co na to odrzec, a strach nas zdjął wielki,
Co z tego będzie. Rzekł więc na ten sposób,
Że tobie wszystko to donieść należy.
I tak stanęło, a mnie nieszczęsnemu
Los kazał zażyć tej przyjemnej służby.
       275 Więc poniewoli sobie i wam staję,
Bo nikt nie lubi złych nowin zwiastuna.

CHÓR.

O, panie, mnie już oddawna się roi,
Że się bez bogów przy tem nie obeszło.

KREON.

Milcz, jeśli nie chcesz wzbudzić mego gniewu,
       280 I prócz starości ukazać głupoty.

Bo brednie pleciesz, mówiąc, że bogowie
O tego trupa na ziemi się troszczą.
Czyżby z szacunku jako dobroczyńcę
Jego pogrzebli, jego, co tu wtargnął.
       285 Aby świątynie i ofiarne dary
Zburzyć, spustoszyć ich ziemię i prawa?
Czyż według ciebie bóstwa czczą zbrodniarzy?
O nie, przenigdy! lecz tego tu miasta
Ludzie już dawno przeciw mnie szemrając,
       290 Głową wstrząsali i jarzmem ukrycie
Przeciw mym rządom i mojej osobie.
Wiem ja to dobrze, że za ich pieniądze
Straże się tego dopuściły czynu.
Bo niema gorszej dla ludzi potęgi,
       295 Jak pieniądz; on to i miasta rozburza,
On to wypiera ze zagród i domu,
On prawe dusze krzywi i popycha
Do szpetnych kroków i nieprawych czynów.
Zbrodni on wszelkiej ludzkości jest mistrzem
       300 I drogowskazem we wszelkiej sromocie.
A ci, co czyn ten za pieniądz spełnili,
Wreszcie spóźnione wywołali kaźnie.
Bo jeśli dotąd Zeusowi hołd składam,
Miarkuj to dobrze, a klne się przysięgą,
       305 Jeśli wy zaraz schwytanego sprawcy
Nie dostawicie przed moje oblicze,
To jednej śmierci nie będzie wam dosyć,
Lecz wprzódy wisząc będziecie zeznawać,
Byście w przyszłości wiedzieli, skąd grabić
       310 I ciągnąć zyski i mieli naukę,
Że nie na wszelki zysk godzić należy.

Bo to jest pewnem, że brudne dorobki
Częściej do zguby prowadzą, niż szczęścia.

STRAŻNIK.

Wolnoż mi mówić? czy pójść mam w milczeniu?

KREON.

       315 Czyż nie wiesz jeszcze, jak głos twój mi wstrętnym.

STRAŻNIK.

Uszy ci rani, czy też duszę twoją?

KREON.

Cóż to? chcesz badać, skąd me gniewy idą?

STRAŻNIK.

Sprawca ci duszę, a ja uszy trapię.

KREON.

Cóż to za urwisz z niego jest wierutny!

STRAŻNIK.

       320 A przecież nie ja czyn ten popełniłem.

KREON.

Ty! — swoją duszą frymarcząc w dodatku.

STRAŻNIK.

O nie!
Próżne to myśli, próżniejsze domysły.

KREON.

Zmyślne twe słowa, lecz jeżeli winnych
       325 Mi nie stawicie, to wnet wam zaświta,
Że brudne zyski sprowadzają kaźnie.

STRAŻNIK.

O, niech go ujmą, owszem, lecz cokolwiek

Teraz się stanie za dopustem losu,
Ty mnie już tutaj nie zobaczysz więcej;
       330 Bo już i teraz dziękuję ja bogom,
Żem wbrew nadziei cało wyszedł z sprawy.

CHÓR.

       332—383 Siła jest dziwów, lecz nad wszystkie sięga
Dziwy człowieka potęga.
Bo on prze śmiało poza sine morze,
Gdy toń się wzdyma i kłębi
I z roku na rok swym lemieszem porze
Matkę-ziemicę do głębi.

Lotny ród ptaków i stepu zwierzęta
I dzieci fali usidla on w pęta,
Wszystko rozumem zwycięży.
Dzikiego zwierza z gór ściągnie na błonie,
Krnąbrny kark tura i grzywiaste konie
Ujarzmi w swojej uprzęży.

Wynalazł mowę i myśli dał skrzydła
I życie ujął w porządku prawidła,
Od mroźnych wichrów, na deszcze i gromy
Zbudował sobie schroniska i domy.
Na wszystko z radą on gotów.
Lecz choćby śmiało patrzał w wiek daleki,
Choć ma na bóle i cierpienia leki,
Śmierci nie ujdzie on grotów.

A sił potęgę, które w duszy tleją,
Popchnie on zbrodni lub cnoty koleją;
Jeżeli prawa i bogów cześć wyzna,
To hołd mu odda ojczyzna;
A będzie jej wrogiem ten, który nie z bogiem

Na cnotę i prawość się ciska,
Niechajby on sromu mi nie wniósł do domu,
Nie skalał mojego ogniska.

Lecz jakiż widok uderza me oczy?
Czyż już zdołałbym wbrew wprawdzie zaprzeczyć,
Że to dzieweczka idzie Antygona?
O, ty nieszczęsna, równie nieszczęsnego
Edypa córo!
Cóżże się stało? czy cię na przestępstwie
Ukazu króla schwytano i teraz
Wskutek tej zbrodni prowadzą jak brankę?

STRAŻNIK.

Oto jest dziewka, co to popełniła.
       385 Tę schwytaliśmy. Lecz gdzieżeż jest Kreon?

CHÓR.

Wychodzi oto z domu w samą porę.

KREON.

Cóż to? jakież tu zeszedłem zdarzenie?

STRAŻNIK.

Niczego, Panie, nie trza się odrzekać,
Bo myśl późniejsza kłam zada zamysłom;
       390 Ja bo dopiero kląłem, że już nigdy
Nie stanę tutaj po groźbach, coś miotał,
Ale ta nowa, wielka niespodzianka
Nie da się zmierzyć z nijaką radością;
Idę więc, chociaż tak się zaklinałem,
       395 Wiodąc tę dziewkę, którą przychwytano,
Gdy grób gładziła; żaden los tym razem
Mnie tu nie przywiódł, lecz własne odkrycie.

Sądź ją i badaj; jam sobie zasłużył,
Bym z tych opałów wydostał się wreszcie.

KREON.

       400 Jakim sposobem i gdzieżeś ją schwytał?

STRAŻNIK.

Trupa pogrzebła. W dwóch słowach masz wszystko.

KREON.

Czyż pewnym jesteś tego, co tu głosisz?

STRAŻNIK.

Na własne oczy przecież ją widziałem
Grzebiącą trupa; chyba jasno mówię.

KREON.

       405 Więc na gorącym zszedłeś ją uczynku?

STRAŻNIK.

Tak się rzecz miała: kiedyśmy tam przyszli,
Groźbami twemi srodze przepłoszeni,
Zmietliśmy z trupa ziemię i znów nagie
I już nadpsute zostawiwszy ciało,
       410 Na blizkiem wzgórzu siedliśmy, to bacząc,
By nam wiatr nie niósł wstrętnego zaduchu.
A jeden beształ drugiego słowami,
By się nie lenić i nie zaspać sprawy.
To trwało chwilę; a potem na niebie
       415 Zabłysnął w środku ognisty krąg słońca
I grzać poczęło; aż nagle się z ziemi
Wicher poderwał i wśród strasznej trąby
Wył po równinie, drąc liście i korę
Z drzew i zapełnił kurzawą powietrze;
       420 Przymknąwszy oczy, drżeliśmy od strachu.

A kiedy wreszcie ten szturm się uciszył,
Widzimy dziewkę, która tak boleśnie
Jak ptak zawodzi, gdy znajdzie swe gniazdo,
Obrane z piskląt i opustoszałe.
       425 Tak ona, trupa dojrzawszy nagiego,
Zaczyna jęczyć i przekleństwa miotać
Na tych, co brata obnażyli ciało.
I wnet przynosi garść suchego piasku,
A potem z wiadra, co dźwiga na głowie,
       430 Podwójnym płynem martwe skrapia zwłoki.
My więc rzucimy się na nią i dziewkę
Chwytamy, ona zaś nic się nie lęka,
Badamy dawne i świeże jej winy,
Ona zaś żadnej nie zaprzecza zbrodni,
       435 Co dla mnie miłem, lecz i przykrem było.
Bo że z opałów sam się wydostałem,
Było mi słodkiem, lecz żem w nie pogrążył
Znajomych, przykrem. Chociaż ostatecznie,
Skorom ja cały, resztę lekko ważę.

KREON.

       440 Lecz ty, co głowę tak skłaniasz ku ziemi,
Mów, czy to prawda, czy donos kłamliwy?

ANTYGONA.

Jam to spełniła, zaprzeczyć nie myślę.

KREON.

Ty więc się wynoś, gdzie ci się podoba,
Wolny od winy i ciężkich podejrzeń.
       445 A ty odpowiedz mi teraz w dwóch słowach,
Czyżeś wiedziała o moim zakazie?

ANTYGONA.

Wiedziałam dobrze. Przecież nie był tajnym.

KREON.

I śmiałaś wbrew tym stanowieniom działać?

ANTYGONA.

Przecież nie Jowisz obwieścił to prawo,
       450 Ni wola Dyki, podziemnych bóstw siostry,
Taką ród ludzki związała ustawą.
A nie mniemałam, by ukaz twój ostry
Tyle miał wagi i siły w człowieku,
Aby mógł łamać święte prawa boże,
       455 Które są wieczne i trwają od wieku,
Że ich początku nikt zbadać nie może.
Ja więc nie chciałam ulęknąć się człeka
I za złamanie praw tych kiedyś bogom
Zdawać tam sprawę. Bom śmierci ja pewna
       460 Nawet bez twego ukazu; a jeśli
Wcześniej śmierć przyjdzie, za zysk to poczytam.
Bo komu przyszło żyć wśród nieszczęść tylu,
Jakżeby w śmierci zysku nie dopatrzył?
Tak więc nie mierzi mnie śmierci ta groźba,
       465 Lecz mierziłoby mnie braterskie ciało,
Niepogrzebane. Tak, śmierć mnie nie straszy.
A jeśli głupio działać ci się zdaje,
Niech mój nierozum za nierozum staje.

CHÓR.

Krnąbrne po krnąbrnym dziewczyna ma ojcu
       470 Obejście, grozie nie ustąpi łatwo.

KREON.

Lecz wiedz, że często zamysły zbyt harde

Spadają nizko, że często się widzi,
Jako żelazo najtwardsze wśród ognia
Gnie się i mimo swej twardości pęka;
       475 Wiem też, że drobne wędzidło rumaki
Dzikie poskramia. Bo tym nieprzystojną
Wyniosłość, którzy u innych w niewoli.
Dziewka ta jedną splamiła się winą,
Rozkazy dane obchodząc i łamiąc,
       480 Teraz przed drugim nie sroma się gwałtem,
Z czynu się chełpi i nadto urąga.
Lecz nie ja mężem, lecz onaby była,
Gdyby postępek ten jej uszedł płazem.
Ale czy z siostry, czy choćby i bliższej
       485 Krwią mi istoty ona pochodziła,
Ona i siostra nie ujdą przenigdy
Śmierci straszliwej; bo i siostrę skarcę,
Że jej spólniczką była w tym pogrzebie.
Wołać mi tamtą, którą co dopiero
       490 Widziałem w domu zmięszaną, szaloną.
Tak duch zazwyczaj zdradza tych, co tajnie
Się dopuścili jakiegoś występku.
Wstręt zaś ja czuję przeciw tym złoczyńcom,
Którzy swe grzechy chcą potem upiększać.

ANTYGONA.

       495 Chceszli co więcej, czyli śmierć mi zadać?

KREON.

O! nie! w tem jednem zawiera się wszystko.

ANTYGONA.

Więc na cóż zwlekać? Jako twoje słowa
Mierzą, i oby zawsze mnie mierziły,

Tak wstrętne tobie wszelkie me postępki.
       500 A jednak, skądbym piękniejszą ja sławę
Uszczknęła, jako z brata pogrzebania.
I ci tu wszyscy rzeczby pochwalili,
Gdyby im trwoga nie zawarła mowy.
Ale tyranów los ze wszech miar błogim,
       505 Wolno im czynić, co zechcą, i mówić.

KREON.

Sama tak sądzisz z pośród Kadmejczyków.

ANTYGONA.

I ci tak sądzą, lecz stulają wargi.

KREON.

Nie wstyd ci, jeśli od tych się wyróżniasz?

ANTYGONA.

Czcić swe rodzeństwo nie przynosi wstydu.

KREON.

       510 Nie był ci bratem ten, co poległ drugi?

ANTYGONA.

Z jednego ojca i matki zrodzonym.

KREON.

Czemuż więc niesiesz cześć, co jemu wstrętną?

ANTYGONA.

Zmarły nie rzuci mi skargi tej w oczy.

KREON.

Jeśli na równi z nim uczcisz złoczyńcę?

ANTYGONA.

       515 Nie jak niewolnik, lecz jak brat on zginął.

KREON.

On, co pustoszył kraj, gdy tamten bronił?

ANTYGONA.

A jednak Hades pożąda praw równych.

KREON.

Dzielnemu równość ze złym nie przystoi.

ANTYGONA.

Któż wie, czy takie wśród zmarłych są prawa?

KREON.

       520 Wróg i po śmierci nie stanie się miłym.

ANTYGONA.

Współkochać przyszłam, nie współnienawidzić.

KREON.

Jeśli chcesz kochać, kochaj ich w Hadesie,
U mnie nie będzie przewodzić kobieta.

CHÓR.

       524—530 Lecz otóż wiodą Ismenę, o Panie,
Widać jej boleść i słychać jej łkanie,
A jakaś chmura przesłania jej oczy
I piękną dziewki twarz mroczy.

KREON.

O ty, co w domu przypięłaś się do mnie,
Jak wąż podstępnie, żem wiedzieć wręcz nie mógł,
Iż na mą zgubę dwa wyrodki żywię,
Nuże, mów teraz, czyś była wspólniczką
       535 W tem pogrzebaniu, lub wyprzyj się winy.

ISMENA.

Winną ja jestem, jak stwierdzi to siostra,
I biorę na się tej zbrodni połowę.

ANTYGONA.

Lecz sprawiedliwość przeczy twym twierdzeniom,
Aniś ty chciała, ni jać przypuściłam.

ISMENA.

       540 Jednak w niedoli twojej nieomieszkam
Wziąść na się cząstkę twych cierpień i kaźni.

ANTYGONA.

Hades i zmarli wiedzą, kto to zdziałał.
Słowami świadczyć miłość — to nie miłość.

ISMENA.

O nie zabraniaj mi, siostro, choć w śmierci
       545 Z tobą się złączyć i uczcić zmarłego.

ANTYGONA.

Nie chcę twej śmierci, a nie zwij twem dziełem,
Coś nie sprawiła; mój zgon starczy bratu.

ISMENA.

Lecz jakiż żywot mnie czeka bez ciebie?

ANTYGONA.

Pytaj Kreona! Zwykłaś nań ty baczyć.

ISMENA.

       550 Pocóż mnie dręczysz bez żadnej potrzeby?

ANTYGONA.

Cierpię ja, że mi śmiać przyszło się z ciebie.

ISMENA.

W czembym choć teraz ci przydać się mogła?

ANTYGONA.

Myśl o ratunku, ja go nie zawiszczę.

ISMENA.

O ja nieszczęsna, więc chcesz mnie porzucić?

ANTYGONA.

       555 Wybrałaś życie — ja życia ofiarę.

ISMENA.

Skąd wiesz, co na dnie słów moich się kryje?

ANTYGONA.

W słowach ty rady, ja szukałam w czynie.

ISMENA.

A jednak wina ta sama nas łączy.

ANTYGONA.

Bądź zdrowa, żyjesz, a moja już dusza
       560 W krainie śmierci... zmarłym świadczyć może.

KREON.

Z dziewcząt się jednej teraz zwichnął rozum,
Druga od młodu wciąż była szaloną.

ISMENA.

O władco, w ludziach zgnębionych nieszczęściem
Umysł się chwieje pod ciosów obuchem.

KREON.

       565 W tobie zaiste, co łączysz się z zbrodnią.

ISMENA.

Bo cóż mi życie warte bez mej siostry?

ANTYGONA.

Jej nie nazywaj — bo ona już zmarłą.

ISMENA.

Więc narzeczoną chcesz zabić ty syna?

KREON.

Są inne łany dla jego posiewu.

ISMENA.

       570 Lecz on był dziwnie do niej dostrojony.

KREON.

Złemi dla synów niewiasty się brzydzę.

ISMENA.

Drogi Haimonie, jak ojciec cię krzywdzi!

KREON.

Twój głos i swadźby zbyt mierzą mnie twoje.

CHÓR.

A więc chcesz wydrzeć kochankę synowi?

KREON.

       575 Hades posłaniem będzie tej miłości.

CHÓR.

Taką więc wola, że ta umrzeć musi.

KREON.

Twoja i moja; lecz dosyć tych zwlekań;
Wiedźcie je, sługi, w dom, bo odtąd mają
Żyć jak niewiasty, nie według swej woli.
       580 Toć i zbyt śmiałe ulękną się serca,
Gdy widmo śmierci zaglądnie im w oczy.

CHÓR.

       582—630 Szczęśliwy, kogo w życiu klęski nie dosięgły,
Bo skoro Bóg potrząśnie domowymi węgły,
Z jednego gromu cały szereg nieci,
Po ojcach godzi i w dzieci.
Tak jako fale na morzu się piętrzą,
Gdy wicher tracki do głębiny wpadnie
I ryje iły drzemiące gdzieś na dnie,
Aż brzeżne skały od burzy zajęczą,

Tak już od wieków w Labdakidów domy
Po dawnych gromach nowe godzą gromy,
Bóle minionych pokoleń
Nie niosą ulg i wyzwoleń.
I ledwie słońce promienie rozpostrze
Ponad ostatnią odnogą rodzeństwa,
A już bóstw krwawych podcina ją ostrze,
Obłęd i szału przekleństwa.

O Zeusie, któż się z twą potęgą zmierzy?
Ciebie ni czasu odwieczne miesiące,
Ni sen nie zmoże wśród swoich obieży.
Ty, co Olimpu szczyty jaśniejące
Przez wieki dzierżysz promienny,
Równy w swej sile, niezmienny.
A wieczne prawo gniecie ziemi syny,
Że nikt żywota nie przejdzie bez winy.

Nadzieja złudna, bo jednym da skrzydła,
Drugich omota w swe sidła;
Żądz lotnych wzbudzi w nich ognie,
Aż życie pióra te pognie.

A wieczną prawda, że w przystępie dumy
Mienią dobrymi ci nieprawe czyny,
Którym Bóg zmięszał rozumy!
Nikt się na ziemi nie ustrzeże winy.

Lecz otóż Haimon z twojego potomstwa
Wiekiem najmłodszy; widocznie boleje
Nad ciężkim losem swej umiłowanej
I po swem szczęściu łzy leje.

KREON.

Wkrótce przejrzymy jaśniej od wróżbitów.
O synu! czyż ty przybywasz tu gniewny
Wskutek wyroku na twą narzeczoną,
Czy w każdej doli zachowasz mi miłość?

HAIMON.

       635 Twoim ja, ojcze! Skoro mądrze radzisz,
Idę ja chętnie za twoim przewodem;
I żaden związek nie będzie mi droższym
Ponad wskazówki z ust twoich rozumnych.

KREON.

O! tak, mój synu, być zawsze powinno,
       640 Zdanie ojcowskie ponad wszystkiem ważyć.
Przecież dlatego błagają ojcowie,
Aby powolnych synów dom im chował,
Którzyby krzywdy od wrogów pomścili
A równo z ojcem uczcili przyjaciół.
       645 Ktoby zaś płodził potomstwo nic warte,
Cóżby on chował, jak troski dla siebie,
A wobec wrogów wstyd i pośmiewisko?
Synu, nie folguj więc żądzy, nie porzuć
Dla marnej dziewki rozsądku, wiedz dobrze,

       650 Że niema bardziej mroźnego uścisku,
Jak w złej kobiety ramionach; bo trudno
O większą klęskę, jako zły przyjaciel.
Przeto ze wstrętem ty porzuć tę dziewkę,
Aby w Hadesie innemu się dała.
       655 Bo skorom poznał, że z całego miasta
Ona jedyna oparła się prawu,
Nie myślę stanąć wszem wobec jak kłamca,
Lecz ją zabiję; rodzinnego Zeusa
Niechby błagała; jeśli wśród rodziny
       660 Nie będzie ładu, jak obcych poskromię?
Bo kto w swym domu potrafi się rządzić,
Ten sterem państwa pokieruje dobrze.
Kto zaś zuchwale przeciw prawu działa
I tym co rządzą narzucać chce wolę,
       665 Ten nie doczeka się mego uznania.
Wybrańcom ludu posłusznym być trzeba
W dobrych i słusznych, nawet w innych sprawach.
Takiego męża rządom bym zaufał,
Po takim służby wyglądał ochotnej,
       670 Takiby w starciu oszczepów i w walce
Wytrwał na miejscu, jak dzielny towarzysz.
Niema zaś większej klęski od nierządu
On gubi miasta, on domy rozburza,
On wśród szeregów roznieca ucieczkę,
       675 Zaś pośród mężów, powolnych rozkazom,
Za życia puklerz stanie posłuszeństwo.
Tak więc wypada strzedz prawa i władzy
I nie ulegać niewiast samowoli.
Jeżeli upaść, to z ręki paść męskiej,
       680 Bo hańba doznać od niewiasty klęski.

CHÓR.

Nam, jeśli starość rozumu nie tłumi,
Zdajesz się mówić o tem bardzo trafnie.

HAIMON.

Ojcze, najwyższym darem łaski bogów
Jest niewątpliwie u człowieka rozum.
       685 A ja słuszności twoich słów zaprzeczyć
Anibym umiał, ani chciałbym zdołać.
Ale sąd zdrowy mógłby mieć też inny.
Mam ja tę wyższość nad tobą, że mogę
Poznać, co ludzie mówią, czynią, ganią,
       690 Bo na twój widok zdejmuje ich trwoga,
I słowo, ciebie rażące, zamiera.
A więc cichaczem przyszło mi wysłuchać,
Jak miasto nad tą się żali dziewicą,
Że ze wszech niewiast najmniej ona winna,
       695 Po najzacniejszym czynie marnie kończy.
Czyż bo ta, co w swem nie przeniosła sercu,
By brat jej leżał martwy bez pogrzebu,
Psom na pożarcie i ptactwu dzikiemu,
Raczej nagrody nie godną jest złotej?
       700 Takie się głosy odzywają zcicha.
Ja, zaś, o ojcze, niczego nie pragnę,
Jak by się tobie dobrze powodziło.
Bo jestli większy skarb nad dobre imię
Ojca dla dzieci lub dzieci dla ojca?
       705 Nie żyw więc tego, ojcze, przeświadczenia,
Że tylko twoje zdanie coś jest warte;
Bo kto jedynie sam sobie zawierzy,
Na swojej mowie polega i duszy,
Gdy go odsłonią, pustym się okaże.

       710 Choćby był mądrym, przystoi mężowi
Ciągle się uczyć, a niezbyt upierać.
Widzisz przy rwących strumieniach, jak drzewo,
Które się nagnie, zachowa konary,
A zbyt oporne z korzeniami runie.
       715 Także i żeglarz, który zbyt naciągnie
Żagle i folgi nie daje, przewróci
Łódź i osiądzie bez ławic na desce.
Folguj ty przeto i zaniechaj gniewu,
Bo jeśli wolno sądzić mnie młodszemu,
       720 Mniemam, że taki człowiek najprzedniejszy,
Który opływa w rozum z przyrodzenia;
Jeśli tak nie jest — a i to się zdarzy,
Niechaj rad dobrych zbyt lekko nie waży.

CHÓR.

O panie, słuchaj, jeśli w porę mówi,
       725 A ty znów ojca; obaj mądrze prawią.

KREON.

A więc w mym wieku mam mądrości szukać
I brać nauki u tego młokosa?

HAIMON.

Nie w nieprawości; a jeśli ja młody,
To na rzecz raczej, niż wiek baczyć trzeba.

KREON.

       730 Na rzecz, niesfornym która cześć oddaje?

HAIMON.

Ni słowem śmiałbym cześć taką zalecać.

KREON.

A czyż nie w takie ona wpadła błędy?

HAIMON.

Przeczy głos ludu, co mieszka w Teb grodzie.

KREON.

Więc lud mi wskaże, co ja mam zarządzać?

HAIMON.

       735 Niemal jak młodzian porywczy przemawiasz.

KREON.

Sobie czy innym gwoli ja tu rządzę?

HAIMON.

Marne to państwo, co li panu służy.

KREON.

Czyż nie do władcy więc państwo należy?

HAIMON.

Piękniebyś wtedy rządził... na pustyni.

KREON.

       740 Ten, jak się zdaje, z tamtą dziewką trzyma.

HAIMON.

Jeśli ty dziewką; o ciebie się troskam.

KREON.

Z ojcem się swarząc, o przewrotny synu?

HAIMON.

Bo widzę, że ty z drogi zbaczasz prawej.

KREON.

Błądzęż ja, strzegąc godności mej władzy?

HAIMON.

       745 Nie strzeżesz, władzą pomiatając bogów.

KREON.

O nizki duchu, na służbie kobiety!

HAIMON.

Bo w służbie złego nie znajdziesz mnie nigdy.

KREON.

Cała twa mowa ma jej sprawy bronić.

HAIMON.

Twej sprawy, mojej i podziemnych bogów.

KREON.

       750 Nigdy już żywcem ty jej nie poślubisz.

HAIMON.

Zginie — to śmiercią sprowadzi zgon inny.

KREON.

A więc już groźbą śmiesz we mnie ty godzić?

HAIMON.

Cóż warta groźba, gdzie puste zamysły?

KREON.

Wnet pożałujesz twych nauk, młokosie!

HAIMON.

       755 Nie byłbyś ojcem, rzekłbym, żeś niemądry.

KREON.

Niewiast służalcze, przestań się uprzykrzać!

HAIMON.

Chcesz więc ty mówić, a drugich nie słuchać?

KREON.

Doprawdy? Ale na Olimp wiedz o tem,
Że cię twe drwiny o zgubę przyprawią.
       760 Wiedźcie tu dziewkę; niechajże wyrodna
W oczach kochanka tu ginie natychmiast.

HAIMON.

Nie umrze ona przy mnie! nie marz o tem.
Nie ujrzę tego, raczej ty nie ujrzysz
Więcej mojego oblicza, jeżeli
       765 W szale na blizkich porywać się myślisz.

CHÓR.

Uniesion gniewem wypadł on, o władco,
A w młodej głowie rozpacz złym doradcą.

KREON.

Niech myśli, czyny knuje on zuchwałe;
Ale tych dziewek nie wyrwie on śmierci.

CHÓR.

       770 Jak to? czyż obie ty zgładzić zamyślasz?

KREON.

Niewinna ujdzie; słusznie mnie strofujesz.

CHÓR.

A jakiż tamtej gotujesz ty koniec?

KREON.

Gdzieś na bezludnem zamknę ją pustkowiu,
W skalistym lochu zostawię żyjącą,
       775 Strawy przydając jej tyle, by kaźnię
Pozbawić grozy i klątwy nie ściągnąć,
A tam jej Hades, którego jedynie

Z bogów uwielbia, może da zbawienie,
Lub pozna wreszcie, jeśli marnie zginie,
       780 Że próżną służbą czcić Hadesu cienie.

CHÓR.

       781—805 Miłości, któż się wyrwie z twych obieży,
Miłości, która jarzmisz twe ofiary,
Gdy w gładkich licach dziewek niecisz czary.
Kroczysz po morzu i wśród chat pasterzy,
Ni Bóg nie ujdzie przed twoim nawałem,
Ani śmiertelny. Kim władasz, wre szałem.

Za twym podmuchem do winy
Zboczy w obłędzie i prawy wraz człowiek;
Spory ty szerzysz wśród jednej rodziny.
Urok wystrzela zwycięsko z pod powiek
Dziewicy, sięgnie i praw majestatu
Moc Afrodyty, co przewodzi światu.

A i ja nawet chociaż wiernie służę
Prawie się w duszy na ukazy burzę,
A boleść serce mi rani,
Bo straszny widok uderza me oczy,
Do wszechchłonącej Antygona kroczy
Ciemnej Hadesu przystani.

ANTYGONA.

       806—881 Patrzcie, o patrzcie, wy ziemi tej dzieci,
Na mnie, kroczącą w smutne śmierci cienie,
Oglądającą ostatnie promienie
Słońca, co nigdy już mi nie zaświeci.
Bo mnie Hadesa dziś ręka śmiertelna
Do Acherontu bladych wiedzie włości.
Ani zaznałam miłości,

Ani mi zabrzmi żadna pieśń weselna;
Ale na zimne Acherontu łoże
Ciało nieszczęsne me złożę.

CHÓR.

Pieśni ty godna i w chwały rozkwicie
W kraj śmierci niesiesz twe życie.
Ani cię chorób przygnębiło brzemię,
Ni miecza ostrze zwaliło na ziemię,
Lecz własnowolna, nie dobiegłszy kresu,
Żywa w kraj stąpasz Hadesu.

ANTYGONA.

Słyszałam niegdyś o Frygijskiej Niobie,
Córce Tantala i jej strasznym zgonie,
Że skamieniała w swej niemej żałobie
I odtąd ciągle we łzach bolu tonie.
Skała owiła ją jak bujne bluszcze,
A na jej szczytach śnieg miecie, deszcz pluszcze;
Rozpaczy łkaniem zroszone jej łono,
Mnie też kamienną pościel przeznaczono.

CHÓR.

Lecz ona przecież z krwi bogów jest rodem,
My śmiertelnego pokolenia płodem.
Hołd jednak temu, kto choć w śmierci progu
Dorówna Bogu.

ANTYGONA.

Urągasz biednej. Czemuż obelżywą
Mową mnie ranisz, pókim jeszcze żywą?
Miasto i męże dzierżący te grody,
Wzywam was, zwróćcie litośne swe oczy
I wy Teb gaje i Dyrcejskie wody

Na mnie, co idę ku ciemnej pomroczy,
Nieopłakana przez przyjaciół żale,
Do niezwykłego grobowca, gdzieś w skale.
O ja nieszczęsna!
Anim ja zmarła, ani też przy życiu,
Śmierć mnie już trzyma w swem mroźnem spowiciu.

CHÓR.

W nadmiarze pychy zuchwałej
Z tronem się Dyki twe myśli i mowy
Zderzyły w locie, złamały.
Zły duch cię ściga rodowy.

ANTYGONA.

Mowa ta głębią mego serca targa,
Dotknąłeś ojca ty sromu,
I w słowach twoich rozbrzmiała znów skarga
Nad nieszczęściami Labdakidów domu.
Straszną ja pomnę łożnicę,
W której syn z matką zdrożne śluby wiąże,
Nieszczęśni moi rodzice!
Klątwą brzemienna dziś do was podążę,
Dziewiczość niosąc wam serca.
O drogi bracie, złowrogie twe śluby
Były początkiem pogromu i zguby;
Tyś — choć zmarły — mój morderca.

CHÓR.

Zmarłych czcić czcigodny czyn,
Ale godny kaźni błąd
Łamać prawo, walić rząd,
Tyś zginęła z własnych win.

ANTYGONA.

Bez łez, przyjaciół, weselnego pienia
Kroczę już biedna ku śmiertelnej toni,
Wnet już nie ujrzę ni słońca promienia,
Nikt łzy nad moją dolą nie uroni.

KREON.

Czyżby kto ustał w przedzgonnych tych skargach,
Gdyby mu dano się żalić bez końca?
Bierzcie stąd dziewkę i w ciemnym ją grobie
       885 Zawrzyjcie zaraz, jak już nakazałem.
Tam ją zostawcie samą, aby zmarła,
Albo też żywa pędziła dni marne;
Tak wobec dziewki zostaniem bez winy,
A nie ścierpimy, aby wśród nas żyła.

ANTYGONA.

       890 Grobie, ty mojej łożnico miłości,
Mieszkanie wieczne, ciemnico sklepiona,
Idę do moich, których tylu gości
W pozgonnych domach boska Persefona.
Za wami idę ja, co w życia wiośnie
       895 Zginęłam, prawie nie zaznawszy świata.
A tuszę, że mnie tam przyjmą radośnie,
Ty ojcze, matko i miła dłoń brata,
Bom tu z miłosną służbą wasze ciała
Własną obmyła, namaściła ręką;
       900 Żem bratnie zwłoki uczciwie grzebała,
Taką mnie darzą podzięką!
Mam u szlachetnych ludzi cześć i chwałę,
Lecz potępienie ze strony Kreona,[2]

Bo on me czyny uznał za zuchwałe.
Ręką więc teraz jego uwięziona,
Ani zaznawszy słodyczy wesela.
       915 Ni uczuć matki, ni dziatek pieszczoty,
Schodzę tak sama i bez przyjaciela,
Nieszczęsna, żywa do grobowej groty.
Jakież to bogów złamałam ustawy?
Jakże do bogów podnosić mam modły,
       920 Wołać o pomoc, jeżeli czyn prawy,
Który spełniłam, uznano za podły?
Lecz jeśli z bogów to zrządzenia płynie,
Trzeba mi winnej znieść w ciszy cierpienia,
Jeśli ci błądzą, niech sięgnie ich w winie
       925 Kaźń równa z bogów ramienia!

CHÓR.

       926—943 Te same burze i te same jeszcze
Duszą tej dziewki wciąż miotają dreszcze.

KREON.

Pachołki, którym wieść ją nakazałem,
Swoją powolność ciężko mi... odpłaczą.

ANTYGONA.

Biada! ta mowa grożąca
Blizkiego wróżbą mi końca.

CHÓR.

A ja odwagi nie śmiałbym dodawać,
Że się te srogie ukazy odwloką.

ANTYGONA.

Ziemi tebańskiej ojczysty ty grodzie
I wy bogowie rodowi,
Oto mnie wiodą w bezzwłocznym pochodzie
Ku samotnemu grobowi.
Patrzcie na księżnę ostatnią z Teb królów
W ręce siepaczy ujętą,
Ile mąk ona, ile zniosła bólów
Za wierną służbę i świętą.

CHÓR.

       944—987 Tak i Danae jasnego dnia zorze
Zmienić musiała na loch w miedź obity
W grobowej skryta komorze.
A przecież ród jej zapewniał zaszczyty
I Zeus deszcz złoty na łono jej roni.
Straszne przeznaczeń obieże!
Pieniądz, ni siła, ni warowne wieże,
Ni morski żagiel przed niemi nie chroni.
Hedonów króla Likurga też bucie,
Że hardem słowem na boga się miota,
Bakchus kamienne zgotował okucie,
Gdzie zła wykipi ochota.
Rozpoznał on tam za późno swe zbrodnie
I pożałował słów gniewu,

Chciał bo szał boski tłumić i pochodnie,
Urągał muzom wśród śpiewu.
Gdzie z mórz strzelają Kyanejskie progi,
Kraj Salmydessu, dla przybyszów wrogi,
Gdzie brzeg Bosforu bałwany roztrąca,
Tam widział Ares, jak dzikością wrąca,
Zona Fineusa pasierby swe nęka.
Nie mieczem srogim wymierza im cięgi,
Lecz krwawą rękę zatapia w ócz kręgi,
Ostrzem je łupi czółenka.

Ujęci oni kamienną niewolą,
Płaczą nad matki i swoją niedolą.
Przecież jej przodki z Erechtydów rodu,
Ojcem Boreasz; pośród skał i głogów,
I burz pędziła dni swoje od młodu,
Na chyżych koniach — prawe dziecię bogów.
Jednak, choć w dali i tu jej dosięga
Odwiecznej Moiry potęga.

TYREZYASZ.

O Teb starszyzno, wspólnym my tu krokiem
I wspólnym wzrokiem zdążamy, bo ciemnym
       990 Za oko staje przewodnika ręka.

KREON.

Cóż tam nowego, Tyrezyaszu stary?

TYREZYASZ.

Ja rzeknę, ty zaś posłuchaj wróżbiarza.

KREON.

Nigdy twojemi nie wzgardziłem słowy.

TYREZYASZ.

Przeto szczęśliwie sterujesz tą nawą.

KREON.

       995 Przyświadczyć mogę, doznawszy korzyści.

TYREZYASZ.

Zważ teraz, znowu stoisz na przełomie.

KREON.

Co mówisz? trwogą przejmują twe słowa.

TYREZYASZ.

Poznasz ty prawdę ze znaków mej sztuki.
Siadłem na starej wróżbity siedzibie,
       1000 Gdzie wszelkie ptactwo kieruje swe loty,
Aż naraz słyszę, jak niezwykłe głosy
Wydają ptaki, szalone i dzikie;
I wnet poznałem, że szarpią się szpony,
Bo łopot skrzydeł to stwierdzał dobitnie.
       1005 Przejęty trwogą, próbuję ofiary
Na płomienistym ołtarzu, lecz ogień
Nie chce wystrzelić ku górze, a sączy
Ciecz z mięs ofiarnych, wsiąkając w popioły,
Kipi i syczy, żółć bryzga w powietrze
       1010 I z poza tłuszczu, co spłynął stopiony,
Nagie wyjrzały na ołtarzu lędźwie.
Od tego chłopca wnet się dowiedziałem,
Że takie marne szły z ofiary znaki,
Bo on przewodzi mnie, a ja znów innym.
       1015 Tak więc chorzeje miasto z twojej winy.
Bo wsze ołtarze i ofiarne stoły
Skalało ptactwo i psy, które ciałem
Edypowego się żywiły syna.

Więc nie przyjmują już ofiarnych modłów
       1020 Bogowie od nas, ni ofiarnych dymów.
A ptak, co żłopał krew trupa zastygłą,
Już nie wydaje głosów dobrej wróżby.
Rozważ to, synu; bo wszystkich jest ludzi
Błądzić udziałem i z prostej zejść drogi.
       1025 Lecz mąż co zbłądził, nie jest pozbawiony
Czci i rozwagi, jeżeli wśród nieszczęść
Szuka lekarstwa i nie trwa w uporze.
Upór jest zawsze nierozumu znakiem;
Ustąp ty śmierci i nie draźń zmarłego;
       1030 Cóż bo za chwała nad trupem się znęcać?
Życzliwość moja tą radą ci służy,
Dobrze jej słuchać, gdy korzyści wróży.

KREON.

Starcze, wy wszyscy jak łucznik do celu
Mierzycie we mnie: teraz i wróżbiarstwo
       1035 Sidła zastawia, a krewni mą myślą
Kupczą, frymarczą z dawna jak towarem;
Nuże, gromadźcie wy sardyjskie skarby,
Wskażcie mi górę indyjskiego złota,
Na pogrzeb tego jednak nie zezwolę.
       1040 I choćby orły Jowisza porwały
Trupa i przed tron Jowisza zaniosły,
Ja się takiego nie ulęknę sromu,
Grześć nie pozwolę; wiem bo ja zbyt dobrze,
Bogów zbezcześcić nie zdoła śmiertelny.
       1045 Potknąć się mogą i ludzie przemądrzy,
Starcze, haniebnie, kiedy szpetne myśli
Ubiorą w słowa barwiste... dla zysku.

TYREZYASZ.

Biada!
Czyż wie to człowiek, czy rozważa sobie...

KREON.

Cóż, z jakim znowu na plac ogólnikiem?

TYREZYASZ.

       1050 Ile rozsądek góruje nad skarby?

KREON.

O ile klęską największą nierozum.

TYREZYASZ.

Ciężko ty na tę zapadłeś chorobę.

KREON.

Nie chciałbym ciężkiem obrazić cię słowem.

TYREZYASZ.

Czynisz to, kiedy mi kłamstwo zarzucasz.

KREON.

       1055 Bo cech wasz cały łapczywy na zyski.

TYREZYASZ.

A ród tyranów w mętach chciwie łowi.

KREON.

Wiesz, że ty pana twojego obrażasz?

TYREZYASZ.

Wiem, bo ja tobie gród ten zachowałem.

KREON.

Mądry ty wróżbiarz, lecz oddany złemu.

TYREZYASZ.

       1060 Tyś gotów wydrzeć mi z wnętrza tajniki.

KREON.

Wyrusz ty z nimi, byle nie dla zysku.

TYREZYASZ.

Że ty stąd zysku nie uszczkniesz, to myślę.

KREON.

Bacz, że zamysłów moich nie stargujesz.

TYREZYASZ.

Wiedz więc stanowczo, że nim słońce tobie
       1065 Wielu dokona kołowych obrotów,
Płód ty z twych własnych poczęty wnętrzności
Jak trupa oddasz w zamianę za trupy
Za to, że z światła strąciłeś do nocy,
Zamknąłeś życie haniebnie w grobowcu,
       1070 A tu na ziemi zmarłe trzymasz ciało,
Które się bóstwom należy podziemnym.
Nie masz żadnego ty nad zmarłym prawa,
Ni światła bogi, którym gwałt zadajesz.
Za to czyhają Hadesa i bogów
       1075 Mściwe i zgubą grożące Erinye,
By cię w podobnem pogrążyć nieszczęściu.
Poznasz ty wkrótce, czy ja przekupiony
Tak mówię, w krótkim pokażą to czasie
Mężczyzn i niewiast w twoim domu jęki.
       1080 A wszelkie miasto przeciw tobie stanie,
W którem psy strzępy zbezcześciły trupów,
Zwierzęta dzikie i ptactwo, roznosząc
Wstrętne po świętych zaduchy ogniskach.
Takiemi strzały ja, ciężko zelżony,
       1085 Godzę jak łucznik z gniewem w twoje serce
I tak celuję, że ostrze poczujesz.

O chłopcze, wiedźże mnie teraz do domu,
By on na młodszych swe gniewy upuścił.
A lepiej odtąd miarkował się w słowie
       1090 I myśl mu lepsza zajaśniała w głowie.

CHÓR.

O, władco, poszedł on po wróżbie strasznej.
A wiem to, odkąd mi czarne siwizną
Starość na głowie posrebrzyła włosy,
Fałszu on nigdy nie zwiastował miastu.

KREON.

       1095 Ja też wiem o tem i trwoga mną miota.
Ustąpić ciężko, a jeśli się oprę,
To łatwo klęska roztrąci mą czelność.

CHÓR.

Synu Menoika, rozwagi ci trzeba.

KREON.

Cóż tedy czynić? Mów, pójdę za radą.

CHÓR.

       1100 Idź i wyprowadź dziewkę z ciemnej groty
A grób przygotuj dla ciała, co leży.

KREON.

Radzisz i mniemasz, że ja mam ustąpić?

CHÓR.

O jak najprędzej, mój książę, bo chyżo
Kaźń bogów ludzki pochwyci nierozum.

KREON.

       1105 Ciężkiem to, ale każę milczeć sercu,
Cofnę się, trudno z koniecznością walczyć.

CHÓR.

Idź, sam to uczyń, nie zwalaj na innych.

KREON.

Idę sam zaraz, a wy, moi słudzy,
Wziąwszy topory pośpieszcie pospołem
       1110 Na miejsce widne, gdzie nagi trup leży.
Ja, że zmieniłem me dawne zamysły,
Com sam namotał, sam teraz rozwiążę.
Najlepiej może działa, kto do zgonu
Praw istniejących przestrzega zakonu.

CHÓR.

       1115—1154 Wieloimienny, coś z Kadmosa domu
Przysporzył chwały dziewczynie,
Synu ty Zeusa, pana burz i gromu!
W Italskiej ziemi twoje imię słynie,
A i w Eleusis, o synu Semeli
Roje cię sławią czcicieli.
Bakchusie, w Tebach ty dzierżysz stolicę,
Kędy Ismenos ciche wody toczy,
Szałem twym tchnące pląsają dziewice,
Pieniem rozbrzmiewa gród smoczy.

Widnyś ty w łunie jarzących kagańców,
Gdzie Parnas szczytem dwugłowym wystrzela,
Gdzie zdrój Kastalii i swywolnych tańców
Koryku Nimfy zawodzą wesela.
W górach Nyzejskiej Eubei
W spowitej bluszczem mkniesz kniei,
Potem z tych brzegów, gdzie bujne winnice,
Zwrócisz twe kroki ku Tebom,
Pieśni cię chwały wiodą przez ulice
I brzmią radośnie ku niebom.


Gród ten nad wszystkie czcisz grody na świecie
Wraz z matką twoją ciężarną od gromu;
Kiedy więc brzemię nieszczęścia nas gniecie
Pełnego cierpień i sromu,
Przybądź z Parnasu ku naszej obronie,
Lub przez wyjące mórz tonie.

Ty, co przodujesz wśród gwiazd korowodu,
Pieśniom przewodzisz wśród mroczy,
Zawitaj, synu Zeusowego rodu,
Niechaj cię zastęp Naxyjskich otoczy
Tyjad, co w szale od zmierzchu do rana
Tańczą i w tobie czczą pana.

POSŁANIEC.

       1155 O Kadma grodu, domów Amfiona
Mieszkańcy, życia człowieka nie śmiałbym
Ani wysławiać, ni ganić przenigdy,
Bo los podnosi i los znów pogrąża
Bez przerwy w szczęście ludzi i w nieszczęścia,
       1160 A nikt przyszłości wywróżyć niezdolnym.
Tak Kreon zdawał się godnym podziwu,
On, co wyzwolił tę ziemię od wrogów
I jako władca jedyny nad krajem
Rządził, potomstwem ciesząc się kwitnącem.
       1165 A dziś to wszystko — straconem. Bo radość
Jeśli w człowieku przygaśnie, to trzymam,
Że on nie żyje, lecz żywym jest trupem;
Gromadź bogactwa dowoli w twym domu,
Świeć jako tyran na zewnątrz: gdy cieszyć
       1170 Tem się nie można, to reszty tych skarbów
Jabym nie nabył za dymu cień marny.

CHÓR.

Jakąż ty znowu wieść niesiesz złą księciu?

POSŁANIEC.

Skończyli — śmierci ich winni, co żyją.

CHÓR.

Któż to mordercą, któż poległ, o rzeknij!

POSŁANIEC.

       1175 Haimon nie żyje, we własnej krwi broczy.

CHÓR.

Z ojca czy z własnej zginąłże on ręki?

POSŁANIEC.

W gniewie na ojca mordy sam się zabił.

CHÓR.

Wróżbito, jakżeś czyn trafnie określił!

POSŁANIEC.

W tym rzeczy stanie dalszej trza narady.

CHÓR.

       1180 Lecz otóż widzę biedną Eurydikę,
Żonę Kreona; albo się przypadkiem
Pojawia, albo słyszała o synu.

EURYDIKA.

Starcy, rozmowy waszej dosłyszałam
Właśnie, gdym z domu wybiedz zamierzała,
       1185 By do Pallady z modłami się zwrócić.
I właśnie odrzwi odmykam zasuwki,
By je roztworzyć, gdy nagle nieszczęsna
Wieść uszy rani; więc padłam zemdlona
Z trwogi w objęcia mych wiernych służebnic.

       1190 Powtórzcie tedy, co ta wieść przynosi;
W złem doświadczona, wysłucham słów waszych.

POSŁANIEC.

Ja, miłościwa pani, byłem przy tem,
Powiem więc wszystko, jak się wydarzyło;
Cóż bo ukrywać, by potem na kłamcę
       1195 Wyjść; — przecie prawda zawsze fałsz przemoże.
Ja tedy wiodłem twojego małżonka
Na ten pagórek, gdzie biedne leżało
Przez psy podarte ciało Polyneika.
Wnet do Hekaty zanieśliśmy modły
       1200 I do Plutona, by gniew ich złagodzić;
Obmywszy potem ciało w świętej wodzie,
Palimy szczątki na stosie z gałęzi
I grób z ojczystej sypiemy im ziemi.
To uczyniwszy, zaraz do kamiennej
       1205 Ślubnogrobowej łożnicy dziewczyny
Śpieszymy; zdala ktoś jęki usłyszał,
Od strony lochu, co za grób miał służyć,
Choć nie święciły go żadne obrzędy.
Wraz więc donosi panu, co zasłyszał.
       1210 Tego dochodzą zaś, kiedy się zbliżył,
Łkania żałosne, a pierś mu wybucha
Głosem rozpaczy: O, ja nieszczęśliwy,
Czyż ja wróżbitą? czyż nie kroczę teraz
Drogą największej w żywocie mym klęski?
       1215 Syna wołanie mnie mrozi. O słudzy,
Spieszcie wy naprzód, zbliżcie się do grobu
I przez szczelinę głazem zawaloną
Wszedłszy do wnętrza, baczcie, czy Haimona
Głosy ja słyszę, czy bogi mnie durzą. —

       1220 Posłuszni woli zwątpiałego pana,
Idziem na zwiady, a w grobowca głębi
Dojrzym wnet dziewki wiszącej za gardło,
Ściśniętej węzłem muślinowej chusty,
Podczas gdy młodzian uchwycił ją wpoły,
       1225 Boleśnie jęcząc nad szczęścia utratą,
Nad czynem ojca, nieszczęsnymi śluby.
Kreon, zoczywszy to, ciężko zajęknął,
Rzuca się naprzód i wśród łkania woła:
O, ty nieszczęsny! cóżeś ty uczynił!
       1230 Czy szał cię jaki opętał złowrogi?
Wychodź, o synu, błagalnie cię proszę.
Lecz syn na niego dzikim łysnął wzrokiem
I twarz przekrzywił, a słowa nie rzekłszy,
Ima się miecza; wraz ojciec ucieczką
       1235 Uszedł zamachu; natenczas nieszczęsny
W gniewie na siebie nad ostrzem się schyla
I miecz w bok wpycha; lecz jeszcze w konaniu
Drętwem ramieniem do zmarłej się tuli.
A z ust dyszących wytryska mu struga
       1240 Krwawa na blade kochanki policzki.
Trup dziś przy trupie, osiągnął on śluby
W domu Hadesa złożony przy lubej.
Nieszczęściem dowiódł, że wśród ludzi tłumu
Największe klęski płyną z nierozumu.

CHÓR.

       1245 A cóż stąd wróżysz, że znikła niewiasta,
Nie rzekłszy złego lub dobrego słowa?

POSŁANIEC.

I ja się dziwię, lecz żywię nadzieję,
Że posłyszawszy o ciosie, nie chciała

Żałości swojej pospólstwu okazać,
       1250 Lecz się cofnęła do wnętrza domostwa,
By wśród sług wiernych wylewać łzy gorzkie.
Toć jej rozwaga nie dopuści zbrodni.

CHÓR.

Nic nie wiem, ale milczenie uporne,
Jak i zbyt głośne jęki zło mi wróżą.

POSŁANIEC.

       1255 Wnet się dowiemy, czy w głębiach rozpaczy
Nie kryje ona tajnego zamysłu.
Idźmy do domu, bo dobrze ty mówisz,
Nadmierna cisza jest głosem złowrogim.

CHÓR.

Lecz otóż książę tu właśnie nadchodzi;
       1260 O! znak wymowny ujął on ramiony
Nie cudzej zbrodni, jeśli rzec się godzi,
Lecz własnej winy szalonej.

KREON.

       1263—1283 Klnę moich myśli śmierciodajne winy,
Co zatwardziły mi serce!
Widzicie teraz wśród jednej rodziny
Ofiary, ofiar mordercę.
Słowo dziś moje me czyny przeklina
W samym, o! życia rozkwicie,
Przedwczesne losy porwały mi syna,
Mój obłęd zmiażdżył to życie.

CHÓR.

Późno się zdajesz poznawać co słusznem.

KREON.

Biada mi!
Przejrzałem biedny, jakiś bóg złowrogi
Zwalił na głowę swe brzemię,
Na szału popchnął mnie drogi,
Szczęście me zdeptał, wbił w ziemię.
O biada! do zguby
Wiodą śmiertelnych rachuby.

POSŁANIEC DRUGI.

Panie! Ty nieszczęść masz wielkie zasoby,
Bo jedne dźwigasz w twych rękach nieszczęsnych,
A drugie ujrzysz niebawem w twym domu.

KREON.

Czyż ja nie na dnie już nieszczęścia głębi?

POSŁANIEC DRUGI.

Nie masz już żony; syna twego matka
Właśnie na swoje targnęła się życie.

KREON.

       1284—1305 Nieubłagana przystani, Hadesie,
Gdzież koniec moich boleści?
O! znowu nowe ten niesie
Godzące w serce mi wieści.
W męża, co legł już, wtórym godzisz ciosem,
Złowrogiem słowem i głosem.
Biada! Nieszczęście z nieszczęścia się sączy,
Z synem śmierć żonę mi łączy.

CHÓR.

Widzieć to możesz, dom stoi otworem.

KREON.

Złe się jak burza nademną zerwało,
Nie widzę końca mej męce,
Syna zmarłego dźwigałem ja w ręce,
A teraz żony martwe widzę ciało.
O biada! matczyna
Rozpacz dognała już syna.

POSŁANIEC DRUGI.

Zranionej ciężko nocą zaszły oczy,
U stóp ołtarza zajękła nad zgonem
Niegdyś chwalebnym syna Megareusa,
I nad Haimonem, a wreszcie przekleństwa
Tobie rzuciła ciężkie, dzieciobójcy.

KREON.

       1306—1353 Groza mną trzęsie. Przecz mieczem nikt w łono
Ciosu mi śmierci nie zada?
O, ja nieszczęsny! O, biada mi! biada!
W toń nieszczęść sunę spienioną.

POSŁANIEC DRUGI.

W konaniu jeszcze za te wszystkie zgony
Na twoją głowę miotała przekleństwa.

KREON.

Jakimże ona skończyła sposobem?

POSŁANIEC DRUGI.

Żelazo w własnej utopiła piersi,
Słysząc o syna opłakanym końcu.

KREON.

O biada! win mi nie ujmie nikt inny,
Nie ujmie męki, ni kaźni.

Ja bo nieszczęsny, ja twej śmierci winny.
Nuże, o słudzy, wiedźcie mnie co raźniej,
Uwodźcie mnie stąd; niech mojem obliczem
Nie mierzę, ja co mniej jestem, niż niczem!

CHÓR.

Zysku ty szukasz, jest li zysk w nieszczęściu,
Bo lżejszą klęska, co nie gnębi długo.

KREON.

Błogosławiony dzień ów, który nędzy
Kres już ostatni położy,
Przybądź, o przybądź co prędzej,
Niechbym nie zajrzał jutrzejszej ja zorzy!

CHÓR.

To rzecz przyszłości; dla obecnej chwili
Trza działać; tamto obmyśleć rzecz bogów.

KREON.

Wszystkie pragnienia w tem jednem zawarłem.

CHÓR.

O nic nie błagaj, bo próżne marzenia,
By człowiek uszedł swego przeznaczenia.

KREON.

Wiedźcie mnie, sługi, uchodźcie stąd ze mną,
Mnie, który syna zabiłem wbrew woli,
I tamtą. Biada! aż w oczach mi ciemno.
Dokąd się zwrócić, gdzie spojrzeć w niedoli?
Wszystko mi łamie się w ręku,
Los mnie powalił, pełen burz i lęku.

CHÓR.

Nad szczęścia błysk, co złudą mar,
Najwyższy skarb rozumu dar.
A wyzwie ten niechybny sąd,
Kto bogów lży i wali rząd.
I ześlą oni swą zemstę i kary
Na pychę słowa w człowieku,
I w klęsk odmęcie rozumu i miary
W późnym nauczą go wieku.









Ajax.

Tragedya ta czasem powstania blizką jest niewątpliwie Antygony (441), należy więc do najwcześniejszych wśród sztuk Sofoklesa, które nam się zachowały. Przedstawia ona szał i samobójstwo tego przedniego bohatera z pod Troi. — Oręż zabitego Achillesa przyznano nie Ajaxowi, lecz uczczono nim Odysseusza. Ajax popada wskutek tego w rozpacze, a wybuchy jego dumy obraziły kilkakrotnie bogini Athene, która za karę wymierza nań obłęd. Sofokles nietylko w tej tragedyi, lecz również we Filoktecie i Trachinkach przedstawił nam już to cierpienia fizyczne, już to szały umysłowe swych bohaterów. Patologiczne objawy wyraźnie go zajmowały, a w nowszych czasach starano się dowieść, że w opisie szału wykazał poeta zmysł spostrzegawczy wybitny i niepoślednie znajomości lekarskie. Bo poeta piastował był jakieś, w jego rodzinie dziedziczne, kapłaństwo w służbie boga leków Amynosa i w kaplicy owego boga zapewnił także nowemu bóstwu Asklepiosowi cześć i przytułek. Pean, ku czci Asklepiosa przez niego napisany zachował się nam w ułamkach. — Obok Ajaxa występuje w tej tragedyi żona bohatera, Tekmessa, zatroskana o los męża i wiernie kochająca małżonka. Sofokles uwielbił takie miłosne typy kobiece zarówno w Tekmessie, jak i w Dejanirze Trachinek; kobietę przebiegłą, przewrotną, wpędzoną przez demona namiętności na bezdroża, dopiero Eurypides wprowadził zapewne na scenę. — Sztuka nasza rozpada się na dwie połowy, z których pierwsza, silniejsza, kończy się samobójstwem bohatera; w części drugiej przedstawiono spór o pogrzebanie jego ciała, rzecz pierwszorzędnej w starożytności wagi, bo dusza zmarłego nie prędzej mogła spocząć w Hadesie, zanim ciała nie pogrzebiono na ziemi. Rozprawy między druhem i rzecznikiem Ajaxa, szermierzem jego czci Teukrosem, a Menelaosem i Agamemnonem nie przypadają tak do naszego smaku, jak się zapewne podobały rozmiłowanym w szermierce języków ludziom starożytnym. Odysseusz w końcu przechyla szalę na korzyść Teukrosa i ku czci zmarłego bohatera. Uczucie ludzkości zwycięża więc nad zamysłami wrogów, do których w starożytności współczucie, nawet pozgonne, nie znajdowało przystępu. Odysseusz wznosi się tedy na wyżyny moralne, rzadkie w starożytnym świecie. Jest to pokłon poety nie tyle może przed Odysseuszem, co przed Ajaxem, którego rodzinne Sofoklesa Ateny zaliczały do grona swoich narodowych chwał i bohaterów.


Osoby dramatu.
ATENA.
ODYSSEUSZ.
AJAX.
CHÓR, złożony z żołnierzy i wioślarzy Ajaxa.
TEKMESSA, żona Ajaxa.
EURYSAKES, syn Ajaxa i Tekmessy.
POSŁANIEC.
TEUKROS, brat przyrodni i towarzysz Ajaxa.
MENELAOS.
AGAMEMNON.


Scena przedstawia naprzód obóz Greków pod Troją, w szczególności miejsce przed namiotem Ajaxa, w drugiej połowie ostęp leśny i samotny na wybrzeżu Troady.






ATENA.

Ciągle ja, synu Laerta, cię śledzę,
Jako się czaisz podstępnie na wrogów,
I teraz widzę cię wedle namiotów
Morskich Ajaxa, co leżą na kraju,
       5 Iż się zasadzasz i ślady odmierzasz
Stopami męża wyryte, by wiedzieć,
Czy on tu wewnątrz, czy wyszedł; a węszysz
Jak bystronosy lakoński pies umie.
Bo właśnie mąż ów w namiocie, a poty
       10 Z głowy mu biją i z rąk mieczobójczych.
Więc już nic chyba nie przyjdzieć podpatrzyć
We wnętrzu; raczej mi wyjaw, dlaczego
Tutaj przyszedłeś, a wesprę cię radą.

ODYSSEUSZ.

Ateny mowo, najmilszej mi z bogów,
       15 Jakżeż wyraźnie, choć ciebiem nie dojrzał,
Głos twój poznaję i sercem wyławiam
Niby tyrseńskiej dźwięk surmy miedzianej.
Trafnie odgadłaś, że wroga podchodzę,
A dziś tym wrogiem Ajax tarczonośny.
       20 Wszak jego zdawna, nie innych, ja tropię.
On bowiem nocy tej spełnił szalony
Na nas występek, jeżeli on sprawcą,
Boć rzecz nie jasna, lecz snujem domysły;

I ja samochcąc ten na się trud wziąłem.
       25 Świeżo pobite znaleźliśmy bowiem
Bydło zdobyczne i pomordowane
Od ludzkiej ręki wraz z trzód tych stróżami.
A winę wszyscy na niego składają
I to mi strażnik, co jego samego
       30 Spostrzegł, jak bieżał przez pola z krwią zlanym
Dopiero mieczem, powiedział i doniósł.
Ja więc co żywo ruszywszy po śladach,
Jedne znalazłem, a w drugich się gubię. —
Ot, przyszłaś w porę; bo w każdej ty sprawie
       35 Przeszłej i przyszłej mnie wiedziesz łaskawie.

ATENA.

Spostrzegłam ciebie Odyssie i chętnie
Z dawna opieką otaczam twe łowy.

ODYSSEUSZ.

A czyż, o pani, nie próżno się trudzę?

ATENA.

Ten mąż to spełnił, jak słusznie przypuszczasz.

ODYSSEUSZ.

       40 Lecz jakiż szał mu podniecił tak ręce?

ATENA.

Gniew, którym płonął o bronie Achilla.

ODYSSEUSZ.

Skąd więc na trzody się rzucił z napaścią?

ATENA.

Mniemał, że w waszej krwi rękę ubroczy.

ODYSSEUSZ.

Więc na Argiwów te ukuł zamachy?

ATENA.

       45 I byłby spełnił, gdyby mnie nie stało.

ODYSSEUSZ.

Skąd ta bezczelność, skąd tyle śmiałości?

ATENA.

Podstępnie nocą sam na was wyruszył.

ODYSSEUSZ.

I czyż nieledwie już stanął u celu?

ATENA.

Był tuż przy samych namiotach dwóch wodzów.

ODYSSEUSZ.

       50 I jakże wstrzymał swą rękę krwi żądną?

ATENA.

Jam go wstrzymała, rzuciwszy na oczy
Puste mamidła powodzeń szalonych
I jam zwróciła na trzody i łupne,
Zmięszanych zwierząt niezdzielone stada;
       55 Tam wpadłszy szerzył on rzezie rogate,
Tnąc wszystko w koło; i raz mu się zdało,
Iż własną ręką dwóch ubił Atrydów,
Raz znów, że innych dowódców krew toczy.
A ja zaś męża, którym szał zawładnął
       60 Gnałam, zgrążałam w zaguby obieże.
Kiedy zaś później odetchnął po trudzie,
Żywe bydlęta, spętawszy więzami,
I wszystkie owce zaciąga do domu,

Jakoby mężów, nie łupy rogate,
       65 I teraz pastwi się w domu nad łowem.
Wnet więc przedstawię ci szał oczywisty,
Abyś ujrzawszy to, zwieścił Argiwom.
Lecz bądź odważnym i w mężu tym klęski
Swej nie upatruj; bo mgłę ja zatoczę
       70 Na jego oczy, by ciebie nie dojrzał. —
Ty więc, co jeńców dłoń pętasz dla sromu,
Ajaxie, słuchaj i wyjdźże tu z domu!

ODYSSEUSZ.

Cóż chcesz, Ateno? Nie wołaj go z wnętrza.

ATENA.

Czyż ty nie ścichniesz i strachu nie skryjesz?

ODYSSEUSZ.

       75 Na bogów, błagam! Niech wewnątrz zostanie.

ATENA.

Skąd trwoga? przedtem nie byłże on mężem?

ODYSSEUSZ.

Wrogiem był moim i dotąd jest wrogiem.

ATENA.

Czyż nie najsłodszy śmiech, wrogów wyśmiewać?

ODYSSEUSZ.

Ale mnie starczy, by w domu on został.

ATENA.

       80 Więc ty widoku szaleńca się boisz?

ODYSSEUSZ.

Gdyby nie szalał, stawiłbym się mężnie.

ATENA.

Lecz on i teraz ani cię dostrzeże.

ODYSSEUSZ.

Jakże? czyż dawnym swym wzrokiem nie włada?

ATENA.

Zdołam mu ściemnić źrenice, choć bystre.

ODYSSEUSZ.

       85 Za wolą bogów wszystko stać się może.

ATENA.

Zmilknij i przystań na miejscu, gdzie jesteś.

ODYSSEUSZ.

Dobrze, lecz chętnie stanąłbym opodal.

ATENA.

O ty, Ajaxie, powtórnie cię wołam;
Cóż, o wspólniczkę tak mało się troszczysz?

AJAX.

       90 Witaj Ateno, witaj Zeusa dziecię!
Dzielnieś mnie wsparła; więc wieniec ci złoty
Złożę na skroni z wdzięczności za łupy.

ATENA.

Dzięki ci, ale mi powiedz, czyś zbroczył
Miecz twój sowicie w szeregach Argiwów?

AJAX.

       95 Uszczknąłem sławę; nie przeczę ja prawdy.

ATENA.

Czyś i w Atrydów twą godził prawicą?

AJAX.

Tak, że już nigdy nie skrzywdzą Ajaxa.

ATENA.

Więc legli, jeśli rozumiem twe słowa.

AJAX.

Niech teraz zmarli mi wyrwą broń moją.

ATENA.

       100 Dobrze! lecz jakże ze synem Laerta?
Cóż się z nim stało? czyż uszedł twej ręki?

AJAX.

Czyż o los żmii tej szczwanej się pytasz?

ATENA.

Tak, o Odyssa, twego prześladowcę.

AJAX.

Ku mej radości, o pani, on w pętach
       105 We wnętrzu leży, a śmierci niech czeka.

ATENA.

Cóż przedtem chciałbyś z nim zrobić, cóż zyskać?

AJAX.

Chcę go przywiązać w namiocie do słupa...

ATENA.

Potem cóż złego wyrządzisz nędznemu?

AJAX.

Do krwi chcę posiec rózgami przed zgonem.

ATENA.

       110 Ależ nie znęcaj się tak nad nieszczęsnym.

AJAX.

We wszystkiem, pani, się poddam twej woli,
Ów jednak dozna tej, nie innej doli.

ATENA.

Więc, skoro taka cię nęci ochota,
Gwałtuj, nie zniechaj niczego, coś zmyślił.

AJAX.

       115 Do dzieła tedy, a błagam dziś ciebie,
Byś popierała mnie w każdej potrzebie.

ATENA.

Widzisz Odyssie, co sprawi moc boża!
A któż mógł przedtem się mierzyć z tym mężem,
Czy w radzie, czy też w potrzebie, orężem?

ODYSSEUSZ.

       120 Nie znam innego; a czuje ma dusza
Współ z tym nieszczęsnym, chociaż mi on wrogiem;
A, że dotknięty obłędem tak srogim,
Niemniej los jego, jak własny mnie wzrusza.
Bo pewnem, że my, co żyjem na świecie,
       125 Marą i cieniem, któremi los miecie.

ATENA.

Więc widząc, jaką naukę to chowa,
Nie zwróć do bogów dumnego ty słowa,
Niech się myśl twoja w pyszalstwie nie zdębi
Ze sił przewagi, czy skarbów twych głębi.
       130 Bo dzień poniży i znowu podźwiga
Wszystko co ludzkie; kto miarę zachowa,
Tego Bóg kocha, a gniewem złych ściga.

CHÓR.

       133—171 Telamona ty synu, co fali wśród sinej
Nadbrzeżną władniesz włością Salaminy,
Rad będę by ci się wiodło.
Lecz gdyby tknął cię razem bóg,
Lub słowo Danaów ubodło,
To wpadam w lęk i drżę od trwóg
Jak lotnych oko gołębi.
Bo, gdy po nocy błysnął świt,
Wraz głosów złych mnie doszedł zgrzyt
Hańbiący ciebie do głębi,
Żeś ty wśród koniopląsych błoń
W Danaów łup wymierzył broń
I na zdobytych bydło stad
Z błyszczącym mieczem wpadł.
A takie szepty i gawędy
Wymyśla, głosi Odys wszędy
I wnet przekona tłum,
A ten zbyt chyżo głosom wierzy
I słysząc to, co inny szerzy,
Kumowi zwierza kum,
A szyderstw wraz przymiesza.
Bo gdybyś w wielkich zmierzył strzał,
Nie chybisz snać ty celu,
Lecz chybisz, gdybyś na cel brał
Mnie, którym jeden z wielu;
Wszak zawiść się bogaczy wiesza.
A bez tych wielkich człek pośledni
Zawodnym twierdzy wałem,
Zaś słabych poprą ci co przedni,
A ci znów wzrosną z małym. —

Lecz próżnem tej mądrości wieść
Wśród głupich rzesze nieść,
A od tych ludzi idzie krzyk,
Wiedz zaś, nie stłumi go, o panie,
Bez ciebie tutaj nikt.
Bo takie poczną wnet krakanie,
Gdy wzrok odwrócisz w tył,
Jak ptaków rój, gdy minie bój,
A sęp się w górę wzbił.
Lecz starczy, byś się zjawił tu
A tym snać zbraknie tchu!

       172—200 Czyż Artemida, co turów dosiada,
Zeusowa córa — o straszna ty wieści,
Mej hańby matko! — cię pchnęła na stada
Wspólne te za to, że wyszła bez cześci
Z walki zwycięskiej, żeś broni jej w darze
Ani nie oddał łani na ołtarze?
Czyż Enyalios, w miedź twardą okuty,
Żeś niepamiętny był jego pomocy,
Nocną tą hańbą grzech skarał twej buty?

Boś przecie nigdy do dzisiejszej doby
Tak nie pobłądził synu Telamona,
Na bydło godząc; przyjść mogą choroby
Z bożych dopustów, lecz niechaj dokona
Zeus to i Febus, by strzedz cię niesławy!
Jeśli zaś królów to kłamstwo zbrodnicze
I syn Sisyfa je ukuł nieprawy,
Bacz, byś w namiocie ukrywszy oblicze
Nie sycił niecnej tej wrzawy.

Więc nuże, rusz się, bo dziś ci nie trzeba

W gnuśnym, w bój płodnym się zawrzeć spokoju,
Ażby żar klęski tknął nieba.
Wrogowie bowiem o hańbie twej roją
I gdzieś w ostępach, skrytych przed zawieją
Z twego nieszczęścia się śmieją.
I złością zieją oszczerce,
Aż moje krwawi się serce.

TEKMESSA.

       201—262 O wy pachołcy z Ajaxowej nawy
O z Erechtydów rodzimych spłodzona
Drużyno! jęk nasz rozbrzmiewa tu łzawy
Nad oddalonym domem Telamona,
Bo dziś ten wielki, ten straszny, potężny
Ajax ujęty
W burzy szalonej odmęty.

CHÓR.

Jakąż się szczęście wśród nocy tej siłą
W klęskę zmieniło?
O frygijskiego Teleutasa dziecię
Powiedz, bo bronią cię porwawszy, przecie
Nad wszystko Ajax cię miłuje dziki.
Odsłoń tej sprawy tajniki!

TEKMESSA.

Niewysłowione jak wypowiem słowo,
Gdy wieść ci będzie grobową?
Bo słynny Ajax tej nocy wpadł w szały,
Które go hańbą skalały,
A mógłbyś widzieć, że w namiotu wnętrzu.
Krwią zlane mordu ofiary się piętrzą
Z bogów rzezane uchwały.

CHÓR.

O jakąż mi zwiastujesz wieść
O mężu dzielnym, sławnym,
Ni ujść jej można, ani znieść,
Bo wielcy brzmią nią Danaowie,
Gwar wielki ją rozpowie.
Strach mi przyszłości; że umrze mąż, jawnem,
Biada! gdyż czarnym mieczem, ręką w szału żarze
Posiekł on skoty i jezdne skotarze.

TEKMESSA.

O grozo! stamtąd, stamtąd nam
Spętane bydło gnał,
I jedne z nich na ziemi rznął,
To w boki bił i w sztuki darł,
A tryki białonożne dwa
Do góry wzniósł swą ręką;
Jednemu z nich łeb, ozór ściął
I rzucił je na ziemię,
Drugiego zaś on wpiął na słup
I z stajni wziął rzemienny pręg
I w dwoje splótł i z świstem tłukł
A groźby wył, w czem demon był
Mu mistrzem, nie śmiertelny.

CHÓR.

Więc teraz czas, więc czas by był
Bym w zwój stuliwszy głowę
Stąd wykradł się i skrył,
Lub na wioślarskiej siadłszy ławie
Raźnej się zwierzył nawie.
Bo Atrydów dwójka ciska grożącą w nas mowę.
Stąd strach, by Ares mnie kamieniorzutny
Wraz z tym nie zmiażdżył, co w kaźni okrutnej.

TEKMESSA.

O nie! Jak wicher po ciemnej ścichł burzy,
I on się przecie rozchmurzy.
Lecz choć przy zmysłach, ma klęskę znów nową,
Bo patrzeć w nędzę domową.
Do której inny nie przyłożył ręki,
Najsroższe jątrzy to męki.

CHÓR.

Lecz, gdy mu lepiej, wytchnienie nas czeka,
Bo złe, co przeszło, mniej dręczy człowieka.

TEKMESSA.

       265 Cóżbyś ty wolał, gdybyć wybrać dano?
Czy dręcząc swoich samemu się cieszyć,
Czy też sam cierpieć i cierpieć z innymi?

CHÓR.

Podwójnie cierpieć, o pani, złem większem.

TEKMESSA.

A tak, my właśnie, choć zdrowi, cierpimy.

CHÓR.

       270 Jaką myśl twoja? niejasne te słowa.

TEKMESSA.

Mąż ów, dopóki nim władła choroba,
Sam się radował ze swoich obłędów,
A nas przytomnych zatrapiał swą klęską;
Gdy zaś odetchnął i wyszedł z choroby,
       275 Sam on w okropne się stoczył boleści,
A nas nie mniejszą dziś troską napawa.
Czyż to miast jednej nie klęska zdwojona?

CHÓR.

Przywtórzę tobie, a strach mi, że boży
Spotkał go dopust; boć ulgi doznawszy,
       280 Niemniej on biedny, jak kiedy chorował.

TEKMESSA.

Wiedz ty, że tak się złożyły te sprawy.

CHÓR.

Lecz jak przypadły nań złego początki?
Rzeknij, bo z jego współczujem my losem.

TEKMESSA.

Powiem więc wszystko, jak gdybyś był świadkiem.
       285 W głębokiej nocy, gdy światła wieczorne
Już nie świeciły, porywa on nagle
Miecz obosieczny i gwałtem zamierza
Ruszyć po ciemku na nocną wyprawę.
Ja więc strofując mu mówię: cóż myślisz
       290 O mój Ajaxie? cóż począć zamierzasz
Niepowołany ni przez posła wici,
Ni surmy hasło; toć obóz śpi cały. —
On zbył mnie słowem, co żyje przez wieki:
Niewiasto, milczeć przystoi niewieście.
       295 Ja tedy ścichłam, a on wnet się zerwał.
I co tam robił, określić nie zdołam,
Lecz kiedy wracał, to pędził przed sobą
Byki spętane, psy, owce złupione
I ciął je po łbach i gardła podrzynał
       300 I nad zwierzami, by ludźmi się pastwił.
W końcu zaś na dwór wypadłszy, do mary
Jakowejś wydął przemowy, Atrydów
Lżąc i Odyssa smagając szyderstwem,
Jaką to łaźnię na polu im sprawił.

       305 A potem znowu wtargnąwszy do domu,
Do zmysłów z czasem zaledwie powrócił,
I gdy swą izbę pełną zoczy szału,
W ciemię się bijąc zawył i na zwały
Runął on trupów i usiadł na ścierwach,
       310 Rwąc paznokciami wciąż włosy ze skroni.
I długo siedział tak, nie rzekłszy słowa,
Aż wreszcie grożąc przemówił on do mnie,
Bym wszystko, co się zdarzyło, zjawiła,
I pytał, jakiej ofiarą padł klęski.
       315 Więc ja, o druhy, nie mało strwożona
Wszystko mu rzekłam, com tylko wiedziała,
A on wnet zawył jękiem tak bolesnym,
Jakiego nigdy nie słyszałam wprzódy.
Bo zwykł on mówić, że żale takowe
       320 Oznaką lichej i małej są duszy;
Więc od zbyt głośnych wstrzymując się jęków,
Wzdychał li ciężko, jak byk, co pomruknie.
A teraz takim zgnębiony dopustem
Bez wody, chleba, tam siedzi w milczeniu
       325 Wśród zwierząt, które powalił żelazem,
I jasnem, że coś strasznego zamierza,
Bo coś takiego przebija z tych żalów.
Ale, o drodzy, wszak po tom przybyła,
Spieszcie doń z ulgą; takiego mąż ducha
       330 Czasami słowa przyjaciół posłucha.

CHÓR.

Okropność wieścisz, Teleutasa córo,
Że mąż przez klęski twój doszedł do szału.

AJAX.

Biada mi, biada!

TEKMESSA.

Wnet groza wzrośnie; czy wyście słyszeli
       335 Ajaxa, jakie wydaje on jęki?

AJAX.

O biada, biada!

CHÓR.

Mąż zda się szaleć, albo też wspomnienie
Tego, co przebył, tak bardzo go dręczy.

AJAX.

O synu, synu!

TEKMESSA.

       340 O ja nieszczęsna! O Eurysakesie!
Ciebie on woła. Czegóż chce? Gdzie jesteś?

AJAX.

Teukrze! Gdzie Teukros? Czyż ciągle on goni
Gdzieś za łupami? a ja tu marnieję!

CHÓR.

Snać mąż przy zmysłach. Więc puść mnie do wnętrza,
       345 Może mój widok złagodzi rozpacze.

TEKMESSA.

Więc ci otworzę; toć widzieć pozwoli,
Co mąż ów zdziałał i w jakiej on doli.

AJAX.

       348—393 Biada!
Jedynie wierna drużyno żeglarzy
Jedynie stała praw wiecznych ty straży,
Patrz, jak posoką się fala do głębi
Burzy i kłębi.

CHÓR.

Coś wyznał, prawdą niestety. O biada!
A szałom kłamu nie zada.

AJAX.

Biada!
Tobie posłuszne korabie nas niosły,
Tyś na nie wstąpił ze sprawnemi wiosły,
Ty jeden, jeden, snać ulżysz mej nędzy,
Ale mnie zabij co prędzej!

CHÓR.

O bacz, by złego złemu nie dodały
Leki, a żale nie wzrosły nad szały.

AJAX.

Widzisz ty we mnie, com dzielne miał serce,
Który przed wrogów nie cofnął się zgrają,
Niewinnych zwierząt mordercę;
O! jakie śmiechy dziś mi urągają!

TEKMESSA.

Ajaxie, panie, błagam, nie mów tego.

AJAX.

Precz stąd! Czyż zaraz nie zejdziesz mi z oczu?
O biada! biada!

TEKMESSA.

Na bogów, ustąp i waż twe zamiary.

AJAX.

O ja nieszczęsny, ja, który z mej dłoni
Tak wypuściłem moje prześladowce,
By zbroczyć woły i wełniaste owce
W czarnej krwi toni.

CHÓR.

Cóż troską sięgasz przeszłości, o panie;
Co się raz stało, już się nie odstanie.

AJAX.

O ty wszechwidny, umażesz twe ręce
We wszelkiej zbrodni, o Laerta synu,
Zdradna zakało wśród żołnierzy gminu!
Jakże urągasz mej męce.

CHÓR.

Śmiechy bóg zsyła, lecz ześle też jęki.

AJAX.

Niechbym je zoczył, choć klęską zmiażdżony!
O biada, biada!

CHÓR.

Nie bądź zuchwały; czyż nie znasz twej nędzy?

AJAX.

Zeusie, skąd ród mój pochodzi!
Zezwól, niech zgładzę ja siemię to zdradne
I królów dwójkę, co wojsku przewodzi,
A w końcu niech i sam padnę!

TEKMESSA.

Gdy o to prosisz, proś, niech zemrę z tobą,
Cóż mi po życiu okrytem żałobą?

AJAX.

       394—427 Ciemności, światło ty moje,
Przejasna dla mnie Erebowa nocy,
Bierzcie, zabierzcie mnie w wasze ostoje,
Bo już nie ujrzę od bogów pomocy,

Ni ze śmiertelnych jej nikt nie przyczyni,
Lecz Zeusa córa, potężna bogini
Miażdży do szczętu.
Gdzież więc się schronić kto zdoła?
Dokąd podążę z tej klęski odmętu?
Jeśli tu wszystko się mroczy do koła,
Blizko zaś z krzywdy cieszący się mojej.
Nad płonym łupem mi przyszło zasiadać,
A całe wojsko snać rozmach swój zdwoi,
By mi śmierć zadać.

TEKMESSA.

Nieszczęsna, żalem dziś męża brzmią wargi,
Nie byłby dawniej on takiej zniósł skargi.

AJAX.

Biada, szumiące mórz smugi,
Gaju nadbrzeżny i groty skaliste!
Wyście trzymały czas długi, przydługi
Mnie koło Troi. Już dalej zaiste
Tchem ja pogardzę. Niech wie kto rozumnym...
Sąsiedzkie fale Skamandrosa rzeki,
Coście Argiwom sprzyjały,
Już nie ujrzycie równego przez wieki,
— Przed słowem takiem nie cofnę się dumnem —
Bo nikt z Hellady pod Troję nie zdążył,
Któryby dorósł mej chwały.
A dzisiaj los mnie tak nizko pogrążył.

CHÓR.

Ni wstrzymać mowy, ni znieść jej nie łatwo,
Bo przecie w wielkie popadłeś nieszczęście.

AJAX.

       430 O, któżby myślał, że strasznej mej burzy
Tak wiernie moja ta nazwa zawtórzy?
A teraz dwakroć przystałoby jęknąć
Aj! Aj! i trzykroć, bom w takiej udręce.
Ja, którym synem tego, co z idajskiej
       435 Ziemi przekrasne pozyskawszy wiano
Do domu wrócił wśród chwały promieni. —
Ja zaś syn jego, choć również przybyłem,
Nie z mniejszym ludzi zastępem pod Troję,
Którym dokonał nie mniejszych tu czynów,
       440 Bez czci marnieję tak i bez wawrzynów.
Lecz tego mniemam być pewnym stanowczo:
Gdyby Achilles broń swoją za życia
Miał komu przyznać za męstwa nagrodę,
Niktby tej broni nie posiadł przedemną.
       445 A teraz temu łotrowi Atrydzi
Ją powierzyli, wzgardziwszy mem prawem.
I gdyby nie szał w mej duszy i w oku,
Co mnie pomięszał, już nigdy drugiego
Takiego by nie wydali wyroku.
       450 Lecz groźnooka bogini zwycięska,
Kiedym już na nich wymierzał me ramię,
Tchnąc we mnie obłęd spaczyła mój zamysł,
Żem rzezać począł te marne bydlęta;
Ci zaś zapewne dziś szydzą uszedłszy
       455 Wbrew mojej woli; kiedy bóg pomyli,
Daremnie dzielny na tchórza się sili.
Cóż pocznę teraz? bo pewnem, że bogom
Ja w nienawiści i wojsku Hellenów,
Żem obmierzł Troi i tym tu rozłogom.
       460 Czyż ja do domu, rzuciwszy okręta

I tych Atrydów, przez egejskie fale
Podążę? Jakież ukażę oblicze
Przed Telamonem? jak widok mój zniesie
Ojciec, gdy stanę bez wszelkiej odprawy,
       465 Przed nim, co wieńcem zaszczytnym lśnił sławy?
Tego nie zniósłbym; więc chyba pod Troję
By wyzwać wrogów w zawody, pobiegnę
I rzecz chwalebnie sprawiwszy, sam legnę.
Lecz tem bym przecie ucieszył Atrydów.
       470 Więc co innego! potrzeba mi próby,
Którą dowiodę rodzica starości,
Żem krew z krwi jego i kość z jego kości.
Szpetnem długiego bo pragnąć żywota,
W którym wciąż jedna by gniotła zgryzota.
       475 A nowe doby cóż przydadzą dobom,
Nad to, że zbliżą człowieka ku grobom?
Tego zaś męża nie miałbym ja w cenie,
Coby przez puste się krzepił marzenie.
Żyć pięknie, albo pięknym umrzeć zgonem
       480 Winien szlachetny. To moim zakonem.

CHÓR.

Każdy to przyzna, że nie podrzucone,
Lecz takie słowa wyrzekłeś wprost z serca;
Zmilknij ty jednak i dopuść życzliwych
Radę do duszy, a porzuć te troski.

TEKMESSA.

       485 O panie, niema tak ciężkiej wręcz doli
Dla człeka, jako nieść brzemię niewoli.
Ja zaś z wolnego zrodziłam się ojca,
Który swem mieniem wśród Frygów górował,
A dziś ja w jarzmie, snać bogi tak chciały

       490 I twoja przemoc. Więc wierna, od kiedy
Dzielę twe łoże, oddałam ci serce.
I dziś na Zeusa, co strzeże ogniska,
I na to łoże, które nas złączyło,
Błagam cię, ustrzeż mnie głosów bolesnych
       495 Z ust twoich wrogów, nie wydaj w ich ręce.
Bo w dniu, w którym byś zakończył ty życie,
Jakeś wspominał, ja również nieszczęsna
Gwałtem Argiwów ujęta wraz z synem
Pożywać będę chleb gorzki niewoli.
       500 A twardą ujmę snać rzuci ktoś z władców
Szarpiąc mnie słowem: patrzcie na kochankę
Ajaxa, mocą co słynął w obozie,
Jak nizko spadła dziś ze szczytu chwały.
Tak może rzekną; ja zabrnę w nieszczęście,
       505 A głos ten ciebie i ród twój pohańbi.
Bacz więc, byś ojca wśród przykrej starości
Ty nie porzucił, na matkę bacz twoją
Wiekiem zgarbioną, co bogów wciąż błaga,
Abyś do domu jej żywym powrócił.
       510 Miej litość panie nad synem, co strawy
Zbawion za młodu, żyć będzie bez ciebie
Wrogiej zwierzony opiece, a nędzy
Wraz z matką swoją, gdy umrzesz, zażyje.
Bo ja już nie mam nikogo krom ciebie,
       515 Tyś bo mi gniazdo me zburzył orężem,
A matkę moją i mego rodzica
Inny los stłoczył w Hadesu ostępy.
Więc tyś mi mieniem, ojczyzną, macierzą.
Od ciebie wszystkie nadzieje zależą.
       520 Toć bacz i na mnie; wszak winien mężczyzna

Pomnieć, czem tu się nacieszył na ziemi,
A miłość zawsze miłością się plemi,
Kto zaś za miłość niepamięcią płaci,
Prawo do nazwy zacnego utraci.

CHÓR.

       525 Ajaxie, niechbyś z nią współczuł wraz ze mną,
Wtedy jej mowa nie będzie daremną.

AJAX.

Wszelkie z mej strony ta znajdzie uznanie,
Jeżeli tylko to spełni, co zlecę.

TEKMESSA.

Przecież, o drogi, we wszem ciebie słucham.

AJAX.

       530 Więc staw mi syna, abym go oglądał.

TEKMESSA.

Przed tem co straszne ja go usunęłam.

AJAX.

Czyż przed mą nędzą? cóż przez to mniemałaś?

TEKMESSA.

By snać się na cię natknąwszy nie zginął.

AJAX.

Toby do innych mych nieszczęść przystało.

TEKMESSA.

       535 Więc zamierzałam tej klęsce zapobiedz.

AJAX.

Uznam zabiegi i twoją przezorność.

TEKMESSA.

A w czembym jeszcze ci mogła dogodzić?

AJAX.

Spraw, bym go widział i mógł doń przemówić.

TEKMESSA.

Toż tu w pobliżu pilnują go sługi.

AJAX.

       540 Więc czemuż zwleka i wraz się nie stawi?

TEKMESSA.

O dziecię, ojciec cię woła; ty sługo,
Który go wiedziesz, przyprowadź go tutaj.

AJAX.

Czyż idzie, czy też nie słucha wezwania?

TEKMESSA.

Już z nim się zbliża do ciebie ten sługa.

AJAX.

       545 Daj go, daj tutaj, bo się nie zatrwoży
Świeżo porżniętych tych ofiar mych ławą,
Jeśli ma w żyłach rodzica krew prawą.
Owszem należy na wzór jego ojca
W twardym zakonie zaprawiać mołojca. —
       550 Bądź ty szczęśliwszym, w czem innem mi synu
Równym; tak dzielnym zabłyśniesz wśród gminu.
A już jednego zazdroszczę ci dziecię,
Że nie znasz klęski, co srodze mnie gniecie.
Słodkim bo żywot, gdy człek nieświadomy
       555 Jeszcze nie zaznał, co radość, co gromy.

Gdy zaś to przejrzysz wśród wrogiej powodzi,
Wskażesz, kim jesteś i kto ciebie rodzi.
Lekkimi wiewy tymczasem wiek młody
Krzep ty i duszę dla matki osłody.
       560 A wiem, że nikt cię z Achajów nie zelży
Słowem zuchwałem, choć nawet mnie zbraknie;
Bo ci takiego zostawię ja stróża
I opiekuna, dzielnego Teukrosa,
Co dziś za wrogim ugania się łowem. —
       565 Zaś wam orężno żeglarzy drużyno
Zlecam tę wspólną usługę, abyście
Mą prośbę jemu zwieścili błagalną,
By on do domu to dziecię zawiózłszy,
Telamonowi i matce je oddał,
       570 Cnej Eriboji; niech ono tam będzie
Ich sędziwości podporą do zgonu.
A broni mojej niech jacyś sędziowie
Ni mój krzywdziciel nie śmieją wyznaczyć
W nagrodę pośród zawodów Achajom.
       575 Lecz ty mój puklerz mocny, siedmioskóry
Chwyć, rękojeścią zataczaj ozdobną,
Bo przecież imię od tarczy masz srogiej;
Zaś inne bronie wraz ze mną pogrzebią.
Lecz co najprędzej już bierz to pacholę
       580 I zawrzyj namiot i łez tu przed ludźmi
Nie roń; zbyt skłonną do żalów niewiasta,
Ukryj się chyżo; gdy ranie trza cięcia,
Niemądrym lekiem są płacz i zaklęcia.

CHÓR.

Straszą mnie słowa twoje zbyt gwałtowne,
       585 A nie dogadza mi język twój ostry.

TEKMESSA.

Ajaxie, panie mój, cóż ty zamierzasz?

AJAX.

Nie śledź, nie badaj! Przystoi ci spokój.

TEKMESSA.

Lecz ja się trwożę; na bogów, na dziecko
Błagam cię, abyś nas przecie nie zdradził.

AJAX.

       590 Zbyt się naprzykrzasz; czyż nie wiesz, że względy
Już wobec bogów mnie żadne nie wiążą?

TEKMESSA.

Przemawiaj zbożnie!

AJAX.

Mów temu co słucha.

TEKMESSA.

Ty więc nie słuchasz?

AJAX.

Już gadasz zbyt wiele.

TEKMESSA.

Bom, Panie, w trwodze.

AJAX.

Zawrzyjcie ją zaraz!

TEKMESSA.

       595 Wzrusz się, na bogów.

AJAX.

Twój sąd się omyli,
Jeśli chcesz jeszcze mną rządzić w tej chwili.

CHÓR.

       597—645 O przesławna Salamino!
Co błoga mieszkasz gdzieś wśród morskiej fali,
Chwały twe bujnie między ludźmi słyną.
A ja nieszczęsny od roków już dali
Przez lat i mrozów miesiące tu leże
Pod Troją dzierżę
I wiekiem znękan śnię grozę u kresu,
Iż w straszny, ciemny kraj wstąpię Hadesu.

Zaś Ajax, który mi druhem,
Jeszcze przymnaża mi troski i znoju,
Bo obłęd boży zawładnął mu duchem.
Tyś go wysłała, gdy pierwszym był w boju,
A teraz kroczy po błoniu sam z sobą
I nas napawa żałobą.
Zaś pamięć dawnych, tak sławetnych czynów
Już dzięku nie zna u Atreusa synów.

A gdy do matki dni pasmem sędziwej,
Której twarz bladą pokryła się pleśnią,
Dojdzie o szale ten posłuch straszliwy,
To nie słowiczą użali się pieśnią,
Ale wśród męki
Ostre ze serca jej wyrwą się jęki
I pierś zatętni od bicia jej dłoni,
Włos siwy padnie ze skroni.

Bo głębie Hada dlań lepsze niż szały;
Pierwszym go przecie z rodaków do broni
Dzielnych Achajów szeregi uznały,
A dziś on inny...; od ludzi gdzieś stroni.
O biedny ojcze! jak straszną ci będzie
Ta o twem dziecku nowina,

Nikt z Ajakidów nie zmarniał w obłędzie
Krom twego syna.

AJAX.

Nieobliczony czas ten, wszechpotężny
Zjawni co skrytem, co jawnem, zacieni,
Wszystko ma w mocy; kto krzywoprzysiężny,
Tego obnaży, zaciętą myśl zmieni.
       650 Bo i ja przecież, tak twardy w mym szale,
Zmiękłem, jak płynem zroszone metale,
Przez tę niewiastę; więc ani jej wdową
Wydałbym wrogom, ni dziecka sierotą.
Ale podążę ku falom i brzeżnym
       655 Błoniom, by z dłoni obmywszy te kały
Ujść tak przed ciężkim pościgiem bogini,
A tam znalazłszy bezludny zakątek,
Miecz ten zakopię, obrzydłe narzędzie,
W ziemi, gdzie żadne nie dojrzą go oczy.
       660 Niech noc i Hades go zgrążą do głębi,
Bo odkąd broń tę w me ręce ująłem
Z daru Hektora, co wrogiem zaciętym,
Odtąd li złego doznałem w obozie.
Więc prawdą zawsze przysłowie się iści,
       665 Wrogów dar niedar nie wniesie korzyści.
Toż zapamiętam na przyszłość, że bogom
Trzeba się ugiąć, szanować Atrydów.
Są oni władzą; przecz byś ich nie słuchał?
Przecież, co groźnem i to, co gwałtownem,
       670 Rządom ulega; zawieje i burze
Ustąpią kroku przed latem owocnem,
Również się cofnie krąg nocy ponury
Przed białokonnym dni jasnych zaprzęgiem,

A srogich wichrów wiew znowu poskromi
       675 Skłębione fale; sen wreszcie wszechwładny
Wyzwala z pętów, nie wiążąc na zawsze.
A nam nie miałby rozsądek zaświtać?
Wiem to, bom świeżo się tego nauczył,
Iż wrogów tak li niecierpieć należy,
       680 Jakby w przyjaciół wnet zmienić się mieli,
A zaś kochanym li tyle wyświadczać,
Jakoby zawieść nas mieli, bo przyjaźń
Niepewną bywa wśród ludzi przystanią.
Więc to się dobrze ułoży; ty zasię
       685 Wszedłszy do wnętrza, proś bogów, niewiasto,
Bym, czego serce pożąda, dokonał,
A wy, o druhy, szanując mą wolę,
Zlećcie Teukrowi, gdy tylko przybędzie,
By mną się zajął i wam był życzliwym.
       690 Dążę ja, dokąd mi iść już wypada;
Wy strzeżcie zleceń, a wnet się dowiecie,
Żem zbawion z nędzy, co teraz mnie gniecie.

CHÓR.

       693—717 W dreszczach radości aż skrzydła wyrosły.
O Panie, boski ty Panie,
Niechby cię fale z Kylleny przyniosły,
Gdzie śnieg ci ściele posłanie.
Zjaw się o pląsów bożych wodzireju,
Byś, gdy nysyjskie, knosyjskie koleją
Zatoczą kręgi, ty stanął do koła.
Radość do tańca nas woła!
Przez Ikaryjskie też fale
I ty Delijski zdąż tu Apollinie,

Ukaż się, ukaż, jak żywy w twej chwale,
Życzliwy naszej drużynie.

Ares z trosk strasznych wyzwolił nam oczy.
O Zeusie, wola twa święta
Przez dzionek biały, pogodny, przeźroczy
Niech zjaśni chyże okręta.
Gdyż Ajax krzywdy niepomny
Spełnił ofiary, z bogami się godzi
W żalu, karności ogromnej. —
Wszystko czas długi złagodzi.
Nie śmiałbym przeczyć już żadnym ja dziwom,
Gdy wbrew nadziei się Ajax odmienił
I ku Atrydom złość przemógł straszliwą,
Jaką dotychczas się pienił.

POSŁANIEC.

Drodzy mężowie, chcę zwieścić wam wprzódy,
Że Teukros z pod gór mysyjskich powrócił
       720 Właśnie, a kiedy pod wodzów namioty
Podszedł, wnet powstał nań huczek Argiwów.
Bo go poznawszy już zdala gdy kroczył,
Kołem zamknęli a potem miotali
Społem nań zewsząd najgorsze obelgi,
       725 Zwąc go krewniakiem szaleńca, co godził
Na wojsko, krzycząc, że mało mu kary,
Gdyby głazami obrzucić go miano.
Przyszło do tego, że nawet już miecze
Zaczęto z pochew rękami wyciągać. —
       730 Wreszcie waśń, która dobiegła już szczytu,
Ścichła, gdy z głosem się wdała starszyzna. —
Lecz gdzież jest Ajax, z nim mówić ja pragnę,
Bo panom całe trza podać orędzie.

CHÓR.

Niema go, wyszedł bo właśnie, zamysły
       735 Nowe z nowemi spajając myślami.

POSŁANIEC.

To źle! więc albo, kto słał mnie, słał późno,
Lub ja się nieco zapóźniłem w drodze.

CHÓR.

W czemeś uchybił twojemu zadaniu?

POSŁANIEC.

Zlecił mi Teukros, bym temu mężowi
       740 Stąd wyjść zakazał, nim on się sam zjawi.

CHÓR.

Ależ on wyszedł z najlepszym zamiarem,
Aby od gniewu wyzwolić się bogów.

POSŁANIEC.

O jakżeż bardzo niemądre twe słowo,
Jeżeli Kalchas, ów wieszczek, przy zmysłach.

CHÓR.

       745 Cóż znów takiego? Cóż wiesz o tej sprawie?

POSŁANIEC.

Tyle wiem tylko i tyle widziałem:
Z owej to rady i pańskiego Koła
Kalchas wystąpił sam i bez Atrydów,
I dłoń Teukrowi podawszy przyjaźnie
       750 Rzekł mu i zaklął, by wszelkim sposobem
Dnia dzisiejszego Ajaxa zatrzymał
W namiotu wnętrzu, nie puszczał go w drogę.
Gdyby chciał jeszcze oglądać go żywym.
Ścigać go bowiem w tym jednym dniu będą

       755 Gniewy Ateny — tak twierdził stanowczo.
Albowiem pyszne i próżne istoty
W ciężkie nieszczęścia zgrążają bogowie,
Tak twierdził wróżbiarz, gdy zrodzon kto człekiem,
Myślą się potem wypręża nad człeka.
       760 A ów już, z domu ruszając, na słowa
Piękne rodzica wręcz odparł zuchwale.
Bo tamten rzekł mu: Zwycięstwo niech drogiem
Będzie ci synu, lecz szukaj go z bogiem.
Na co ten odrzekł głupio i z przechwałką:
       765 Ojcze, z bogami zyskałby zwycięstwo
Ten, co nic nie wart; ja sobie zawierzę,
Że bez nich chwałę zdobędę przez męstwo!
Tak on mądrował. A innym znów razem,
Kiedy Atena go gnała do walki,
       770 Mówiąc, by krwawą dłoń zmierzył na wroga,
Ozwał się strasznem, niesłychanem słowem:
O Pani, pilnuj innych Argiwczyków,
Przy nas wróg żaden nie przełamie szyków.
Takiemi mowy bogini gniew srogi
       775 Wzniecił, bo myślą wybiegał nad ludzi.
Lecz jeśli jeszcze dziś żyje, to może
Z pomocą bożą zdołamy go zbawić.
Tyle wieszcz mówił; a ów wprost z narady,
Teukros do ciebie mnie zsyła z nakazem.
       780 Toć, jeślim zbytnio mą drogę wydłużył,
Mąż ów nie żyje, jak Kalchas to wróżył.

CHÓR.

Biedna Tekmesso, z nieszczęsnych ty rodu,
Wyjdź i posłuchaj, co człek ten powiada,
Bo rzecz na ostrzu już noża, a smętna.

TEKMESSA.

       785 Pocóż mnie biedną, gdym ledwie strząsnęła
Troski straszliwe, znów na dwór wołacie?

CHÓR.

Posłuchaj tego, bo głosi on nową
Wieść o Ajaxie, co nas już zgnębiła.

TEKMESSA.

Biada! cóż człeku ty niesiesz? czyż zgubę?

POSŁANIEC.

       790 Twych spraw ja nie znam; zaś co do Ajaxa,
Jeśli stąd poszedł, stanowczo się troskam.

TEKMESSA.

Ależ on wyszedł; a jakaż stąd troska?

POSŁANIEC.

Teukros to zlecił, aby go zatrzymać
Pośród namiotu, nie puszczać samego.

TEKMESSA.

       795 A gdzie jest Teukros? i czemuż to zleca?

POSŁANIEC.

Właśnie on wrócił; a ma to przeczucie,
Że dla Ajaxa to wyjście zagubą.

TEKMESSA.

O biada! któż weń tchnął takie domysły?

POSŁANIEC.

Wieszcz Testoryda rzekł słowem natchnionem,
       800 Że dzień ten życiem dlań będzie lub zgonem.

TEKMESSA.

Wspomóżcie, drodzy, w tej ciężkiej mnie doli,
Sprawcie, by Teukros tu przybył co prędzej,
A inni ruszcie stąd w prawo i w lewo,
By szukać męża złowieszczych tych śladów.
       805 Bo widzę, że ja przez niego zwiedziona
I dawnej jego zbawiona miłości.
O, cóż ja pocznę, o dziecię? Nie spocznę,
Lecz tam podążę również, ile zdołam...
Naprzód, do pracy, nie pora tu siedzieć!

CHÓR.

       810 Ja już gotowym, nietylko zaś w mowie,
Bo czyn i spieszny krok reszty dopowie.




AJAX.

Więc miecz już stanął, by cios był śmiertelnym,
Jeżeli pora, rzecz teraz, odważać.
Dar to Hektora, którego wśród obcych
       815 Ja najzaciętszym ścigałem tu gniewem.
Tkwi zaś w ziemicy obmierzłej Troady,
Zostrzony kruszce trawiącą osełką.
Tak jam go stawił i tak go wyprawił,
Że jak przyjaciel śmierć zada doraźnie.
       820 Więc my gotowi; a teraz, o Zeusie,
Ty pierwszy, jako przystało, daj pomoc,
A nie o wielką poproszę cię łaskę.
Lecz ześlij kogoś, co sprawę by smętną
Teukrowi zwieścił, a ten mnie wraz zebrał,
       825 Skoro ja legnę na mieczu skrwawionym.
Inaczej dostrzedz by mogli mnie wrogi
I psom i sępom na pastwę podrzucić.

Taką ma prośba, o Zeusie; a wzywam
Wraz też Hermesa, dusz wodza, niech zwoli,
       830 Skonać za raźnym rozmachem, bezdrgawym,
Skoro to ostrze w mej piersi zatopię.
Wzywam na pomoc też wieczne dziewice,
Co tropią zbrodnie śmiertelnych, wszelakie,
Wzniosłe i chyże Erinye, niech ujrzą,
       835 Jak mnie nędznego Atrydzi zgubili.
Szarpcie tych łotrów, wygubcie doszczętnie!
Niech równym gwałtem, za waszą przyczyną,
Jak ja dziś ginę, tak oni poginą!
Nuże, wy raźne i mściwe Erinye,
       840 Krew węszcie, wojska nie szczędźcie całego.
A ty co pędzisz po wyniosłem niebie,
Heliosie, kiedy na ojców mych glebie
Wzrok swój zatrzymasz, pohamuj twe konie
Złotemi lejcy, daj biednym rodzicom
       845 Wieść o mych klęskach jak i moim zgonie.
Pewnie nieszczęsna to słysząc niewiasta
Zawyje jękiem straszliwym wśród miasta;
Lecz niech żal zmilknie, a łzy nie popłyną,
Bo czas dziś nagli do czynu!
       850 O śmierci, śmierci, ślij do mnie swe gońce.
Lecz z tobą jeszcze przebędę wiek długi,
Ale, ty drogie jasnego dnia słońce,
W ostatnie patrzę twych blasków ja smugi.
O światło, ziemio święta Salaminy
       855 Gdzie tli ognisko mej drogiej rodziny,
Słynne Ateny i szczepie mój bratni,
O równie Troi i źródła i rzeki
Co mnie żywiły, was żegnam na wieki.

Przyjmijcie słowo ostatnie odemnie,
       860 Reszty dosłyszą Hadesu już ciemnie!

PÓŁCHÓR a.

       861—879 Trud trudowi niesie trud,
Gdzieżem ja nie był,
Com zeszedł, co przebył!
A żaden ostęp nie przyniósł mi wieści,
Lecz słuchaj, słuchaj, bo coś tu szeleści.

PÓŁCHÓR b.

To my z okrętów waszych towarzysze.

PÓŁCHÓR a.

Więc cóż nowego?

PÓŁCHÓR b.

Wszystkom ja zeszedł od strony zachodu.

PÓŁCHÓR a.

I czyś co znalazł?

PÓŁCHÓR b.

Dużo zachodu, a więcej niczego.

PÓŁCHÓR a.

Lecz i od strony, gdzie słońce znów wstaje,
Próżno zbieżałem i drogi i gaje.

CHÓR.

       880—961 Więc któż mi wskaże te ślady?
Czyliż te chłopcy, co po nocach dybią
Na zdobycz rybią?
Nymfy z Olympu, czyli też Najady
Co tu Bosporu zamieszkują rzeki,
Gdzież on, czy blizki, daleki?

Bo przecie strasznem tak wielce się biedzić
A nic nie znaleść, nie wiedzieć.

TEKMESSA.

O biada, biada!

CHÓR.

Czyj głos tak straszny doleciał nas z gaju?

TEKMESSA.

O ja nieszczęsna!

CHÓR.

Widzę niewiastę, nieszczęsną tę brankę,
Tekmessę, w ciężkiej kroczącą rozpaczy.

TEKMESSA.

O ja zgubiona, zmiażdżona, o druhy!

CHÓR.

Cóż cię spotkało?

TEKMESSA.

Ajax tam leży, zbroczony posoką
Świeżą, a w ranie miecz pchnięty głęboko.

CHÓR.

Biada, z kim wrócę? Zabijasz w tej chwili
Nas również, którzy mu wiernie służyli.

TEKMESSA.

Rzecz już spełniona i biadać ci przyszło.

CHÓR.

Lecz któż przyłożył swą rękę do czynu?

TEKMESSA.

On sam się zgładził! Miecz w ziemię wkopany
Dowodzi jasno, kto zadał mu rany.

CHÓR.

Więc legł samotny, a ja ślepy szałem
Nicem nie słyszał i nic nie widziałem.
Gdzie więc, gdzie leży, na jakiej polanie
Człek o złowieszczem tem mianie?

TEKMESSA.

Precz teraz z wzrokiem; ja wprzódy całego
Chcę go osłonić szatami, bo przecie
Nikt, choć najbliższy, nie śmiałby oglądać,
Jako krew czarna mu bucha ku nozdrzom
I sączy z rany samochcąc zadanej.
Biada, cóż pocznę? Któż ciebie podniesie?
Gdzie Teukros? W porę by nadszedł on teraz,
Aby zmarłego opatrzyć tu brata.
O ty nieszczęsny! Jak los cię powalił?
Wróg nawet by się twej nędzy użalił.

CHÓR.

To przeznaczonem, byłoć przeznaczonem,
Abyś ty popadł twardy, nieugięty
W niezmiernej klęski odmęty.
Czy noc, czy jasne świeciło nam słońce,
Na zgubę twoją wciąż jęki grożące
Z gniewem miotałeś szalonym.
A klęsk tych posiew nieszczęsny czas rzucił,
Gdy oręż słynny was skłócił.

TEKMESSA.

O biada, biada!

CHÓR.

Wraża się w serce ta boleść tak straszna.

TEKMESSA.

O biada, biada!

CHÓR.

Wiedz, że nie dziwię się skargom twym mnogim
Po stracie męża, co był ci tak drogim.

TEKMESSA.

Tyś świadkiem tylko — ja zaś doświadczona.

CHÓR.

Zbyt to rozumiem.

TEKMESSA.

O dziecię, jaką nas ścisną obrożą
Niewoli, jacy siepacze nam grożą!

CHÓR.

Grozą Atrydów twa mowa się łzawi,
Niech bóg was od nich wybawi!

TEKMESSA.

Lecz przecież wszystko to z bogów dopustu.

CHÓR.

Zbyt ciężkim oni przygnietli was ciosem.

TEKMESSA.

Zeusowej córy gniew strasznej Pallady
Gwoli Odyssa siew rzucił zagłady.

CHÓR.

Więc w czarnej duszy raduje się burzą
Odys i z bólów tych szydzi,

A w śmiechach gorzkich królowie mu wtórzą,
Obaj Atrydzi.

TEKMESSA.

Niech więc się śmieją i szydzą z nieszczęścia,
A może w klęsce zatęsknią za zmarłym,
Którego lekko ważyli za życia.
       965 Bo człek niemądry dóbr, które posiada,
Zwykł nie doceniać, aż mienie postrada.
Mnie śmierć ta gorzką, dla tamtych zaś słodką,
A jemu miłą; bo czego pożądał,
Zgon upragniony mu przypadł w udziale.
       970 A z czegóż by się radować ci mieli?
Nie przez nich przecie, lecz zginął przez bogów.
Więc niech Odysseus urąga daremnie;
Ajaxa niema już dla nich; lecz dla mnie
Żale i jęki przez śmierć swą zostawił.

TEUKROS.

O biada, biada!

CHÓR.

       975 Milcz, bo Teukrosa głos słyszeć się zdaję,
A głos w tę klęskę, jakoby w cel godzi.

TEUKROS.

O ty najdroższy Ajaxie, mój bracie,
Czyś tego, o czem wieść głosi, dokonał?

CHÓR.

Zginął już mąż ten; wiedz o tem Teukrosie.

TEUKROS.

       980 Biada zaiste mej doli tak ciężkiej.

CHÓR.

Skoro to prawdą...

TEUKROS.

O ja nieszczęśliwy!

CHÓR.

Pora na żale.

TEUKROS.

O klęsko miażdżąca!

CHÓR.

Nazbyt zaiste.

TEUKROS.

Biada! Lecz gdzież dziecię
Ajaxa? gdzież się w Troadzie podziało?

CHÓR.

       985 Samotnem one u namiotów.

TEUKROS.

Czyż go
Tu nie sprowadzisz od razu, by czasem
Wróg go nie porwał, jak lwicy szczenięcia?
Idź, zrób to zaraz, bo wszyscy przywykli
Tym, którzy śmiercią polegli, urągać.

CHÓR.

       990 Już bo za życia mąż zlecał, byś troszczył
Się o to dziecko, jak teraz się troskasz.

TEUKROS.

O najstraszniejszy ze wszystkich widoku,
Jaki dotychczas widziały me oczy.

O drogo, która ze wszystkich, com przebył,
       995 Najciężej moje zakrwawiła serce,
Kiedym o twoim zwiedziawszy się losie
Szukał cię drogi Ajaxie i śledził.
Bo jak od boga zesłana wieść gorzka,
O twym wśród wszystkich rozeszła się zgonie.
       1000 Przeto rzecz słysząc jęczałem ja z cicha
W oddali, teraz zaś widzę i ginę.
O biada!
Odsłoń go, całą niech ujrzę ja grozę.
O twarzy straszna, o gorzki ty czynie,
       1005 Jakiż siew smutku padł na mnie z tym zgonem.
Bo gdzież podążę, do kogoż się zwrócę,
Skorom tak w niczem nie ulżył twej nędzy.
Czyżby Telamon, twój rodzic, mój również
Z życzliwą przyjął mnie twarzą, ujrzawszy,
       1010 Że ja bez ciebie przychodzę? Czemuż nie?
On, który nie znał uśmiechów i w szczęściu,
Cóż on zatai, jakiegoż oszczędzi
Słowa mnie, którym syn branki, nieprawy,
Winiąc, żem z trwogi cię zdradził, lub nawet
       1015 Podstępem, bracie, by posiąść twą władzę
I dom, któregoś był panem za życia.
To człek gniewliwy i wiekiem zgorzkniały
Rzeknie, a o nic się zrywa do zwady.
W końcu zaś z ziemi wyżenie, ogłosi
       1020 Mnie, którym wolny, shańbionym banitą.
To w domu ojca; zaś w Troi zbyt mnogich
Mam przeciwników, a sprzyja niewielu.
Twoim to zgonem osiągłem to wszystko.
Biada, cóż pocznę? jak ciebie odczepię
       1025 Od gorzkiej stali błyszczącej, nieszczęsny,

Przez której zamach tyś ducha wyzionął?
Widnem, że Hektor cię zmarły miał zabić.
O patrzcie, przebóg na losy dwóch mężów:
Hektora pas ten, dany przez Ajaxa
       1030 Dławił, gdy mężem pędzące rumaki
Póty miotały, aż życia dokonał.
Ten zaś miecz dzierżąc od tamtego w darze,
Teraz nań runął w śmiertelnym zapędzie.
Czyż nie Erinys więc miecz ten ukuła,
       1035 A pas nie Hada dzikiego wyrobem?
Bo sąd mej w takiej i wszelkiej wprost rzeczy
Nigdy działania bogów nie zaprzeczy.
A jeśli innem kto przejął się zdaniem,
Niech sądzi, jak chce, my przy tem zostaniem.

CHÓR.

       1040 Lecz dość już tego. Myśl raczej jakobyś
Trupa pogrzebał i cobyś wnet odrzekł;
Bo widzę męża, który snać urągać
Przychodzi klęsce, jak człowiek przewrotny.

TEUKROS.

Któż to, kogoś ty zobaczył z obozu?

CHÓR.

       1045 Menelaj idzie, tej sprawca wyprawy.

TEUKROS.

Widzę, bo z blizka już poznać go zdołam.

MENELAOS.

Do ciebie mówię, byś tego zmarłego
Nie grzebł, lecz tak go zostawił, jak leży.

TEUKROS.

Któż tak zuchwałe ci natchnął rozkazy?

MENELAOS.

       1050 Wola to moja i wola przywódcy.

TEUKROS.

Ale snać mógłbyś przytoczyć powody.

MENELAOS.

To powód, żeśmy go wiedli w nadziei,
Iż tu wspomoże i poprze Achajów,
A on się gorszym okazał od Frygów.
       1055 On, co się targnął na całe tu wojsko
I w nocy ruszył, aby je mordować.
I gdyby gwałtu bóg jakiś nie stłumił,
To my tym losem, któremu on uległ,
Leżelibyśmy sromotnie zwaleni,
       1060 A on by dychał; lecz nagle odwrócił
Bóg tegoż dłonie na bydło i trzody.
A więc dlatego nikt tyle nie znaczy,
Ażeby ciało to grześć się ośmielił.
Ale na żółtym porzucone piasku
       1065 Stanie się żerem dla ptastwa morskiego.
A wobec tego nie unoś się gniewem,
Bo, jeśli nie szło nam przemódz żywego,
Zmarłego, choćbyś ty nie chciał, zmożemy
Gwałtem; toć przecież nie zwykł on za życia
       1070 Nigdy słów naszych usłuchać powolnie.
A złym to znakiem, gdy obywatele
Nie chcą tym służyć, co stoją na czele.
Boć praw by w żadnym nie znoszono grodzie,
Gdyby im bojaźń nie stała w odwodzie.

       1075 I wojska niktby nie utrzymał w ręku,
Jeśliby zbrakło w niem wstydu i lęku.
Lecz mąż powinien, choć silny on ciałem,
Wiedzieć, iż zwalić go można złem małem.
Kto zaś w bojaźni się zawarł i wstydzie,
       1080 Ten już bezpiecznie przez życie to idzie.
A tam gdzie gwałty i swywola władną,
Wiedz, że te grody po czasie niedługim
Miast pewnie płynąć pochylą się na dno.
Więc niech mi bojaźń utwierdzi się w sercu,
       1085 Myśl, że złe czyny, spełnione z rozkoszą,
Wnet jako winy, nam kaźnie przynoszą.
Takim bieg rzeczy; ten przedtem w oporze
Dumnym się wybił; dziś ja go ukorzę.
Więc trupa nie tknij, bo wieszczę ja tobie,
       1090 Iż grzebiąc tego, sam znajdziesz się w grobie.

CHÓR.

O Menelaju, przemądrześ ty kazał,
Lecz bacz, byś zmarłych się krzywdą nie zmazał.

TEUKROS.

O! nie dziwiłbym się ludzie, mężowi,
Któryby rodem pośledni pobłądził,
       1095 Jeśli ci, którzy się szlachtą być mienią,
Takiemi słowy śmią kalać swe mowy.
Nuże, więc rzeknij mi naprzód, czy twierdzisz,
Żeś ty go zabrał i w pomoc Achajom
Wiódł, czy też z własnej sam ruszył on woli?
       1100 Gdzieś był mu panem, skąd dzierżysz ty prawo,
Tym rozkazywać, którym on dowodził?
Sparty ty panem przybyłeś, nie naszym,
I żaden układ nie zezwalał tobie

Nad nim przewodzić, ni jemu nad tobą;
       1105 Podległy innym tuś przybył, nie wodzem
Całego wojska, byś rządził Ajaxem;
Panuj tym, którym panujesz i słowem
Strofuj ich srogiem, a tego wbrew woli
Twojej i wodzów ja innych pogrzebię,
       1110 Jako należy, nie bojąc się ciebie.
Bo nie małżonce twej gwoli on ruszył
Ku Troi, jako ci w służbę wprzągnięci,
Lecz wskutek przysiąg, któremi się związał,
A nie dla ciebie, bo za nic cię ważył.
       1115 Więc przyjdź tu z większym heroldów zastępem
I z bratem wodzem; ja twoje hałasy
Za nic mam dzisiaj i po wieczne czasy.

CHÓR.

Żeś rzekł tak w klęsce, mój sąd znów przygani,
Bo słowo szorstkie, choć słuszne, wnet zrani.

MENELAOS.

       1120 Łucznik ten, zda się, zuchwałą ma duszę.

TEUKROS.

Bo o mej sztuce nie nizko ja tuszę,

MENELAOS.

Więcej byś tuszył, chwyciwszy się tarczy.

TEUKROS.

Naga ma siła na bronnych wystarczy.

MENELAOS.

Twój język strasznie odwagę ci syci.

TEUKROS.

       1125 Dumnym, kto słuszną się sprawą tu szczyci.

MENELAOS.

Więc słusznem mego mordercy grześć ciało?

TEUKROS.

Żywyś po zgonie — więc twierdzisz rzecz śmiałą.

MENELAOS.

Dla niegom zginął; bóg raczył mnie zbawić.

TEUKROS.

Nie śmiej więc bogów, twych zbawców niesławić.

MENELAOS.

       1130 W czembym obraził zakony ja boże?

TEUKROS.

Gdy zmarłych grzebać nie zwolisz w uporze.

MENELAOS.

Czyż to haniebnem, dla wrogów być srogim?

TEUKROS.

Czyżli ten Ajax był kiedy ci wrogiem?

MENELAOS.

Czuliśmy wzajem nienawiść zawziętą.

TEUKROS.

       1135 Boś go oszukał, gdy losy ciągnięto.

MENELAOS.

Niech człek win w sędziach, nie we mnie poszuka.

TEUKROS.

Skrycie pokrzywdzić, ot piękna mi sztuka.

MENELAOS.

Komuś to słowo na złe się obróci.

TEUKROS.

Bądź pewnym, że on złe z lichwą ci zwróci.

MENELAOS.

       1140 Nie masz grześć tego, przestanę na słowie.

TEUKROS.

Będzie pogrzebion; toć Teukros odpowie.

MENELAOS.

Znałem ja męża śmiałego w języku,
Co gnał przed burzą żeglarzy na morze,
Jako on zamilkł wśród gromów poryku
       1145 I wskroś się ukrył w swej szacie, jak w norze,
Znosząc, by ciura go deptał po grzbiecie.
Tak może teraz potężnej dech burzy,
Co nagle zerwie się z chmury niedużej,
Ciebie i twoje przechwałki wnet zmiecie.

TEUKROS.

       1150 Ja zaś znam człeka, co pustkę miał w głowie,
I bliźnim w nędzy obelgi nie skąpił.
Raz doń podobny mi człowiek przystąpił,
A równy wzięciem, by ozwać się w słowie:
O nie krzywdź, bratku, zmarłego człowieka,
       1155 Jeżeli skrzywdzisz, to kaźń ciebie czeka.
Tak on głupiego strofował w swej mowie;
Ja jego widzę i mógłbym ci dowieść,
Żeś owym głupcem. Niedobraż przypowieść?

MENELAOS.

Idę; bo szpetnem, gdyby się kto zwiedział,
       1160 Że karcę słowem, gdy w ręku moc dzierżę.

TEUKROS.

Wynoś się zaraz, bo razi me uszy
Słuchać człowieka o marnej wskroś duszy.

CHÓR.

       1163—1167 O będzie z tego spór wielki i długi!
Więc spiesz się Teukrze i dołóż twej chęci,
Za głębią obejrz się wszędzie,
Gdzie grób posępny ten zmarły posiędzie
Ku ludzi wiecznej pamięci.

TEUKROS.

Ot! w samą porę zbliżają się tutaj
Synek Ajaxa i tegoż małżonka,
       1170 Gdy ja zamyślam zmarłego pochować.
Synu przystępuj i blizko stanąwszy
Tknij się nabożnie twojego rodzica
I skłoń się kornie, trzymając w twem ręku
Matki i moich i własny pęk włosów
       1175 Jako ofiarę błagalną. A gdyby
Kto ze żołnierzy odrywał cię gwałtem,
Niechby on kraju, pogrzebu nie zaznał,
Niechajby zginął z wszem rodem doszczętnie,
Tak, jak tych włosów splot teraz odcinam. —
       1180 Imaj się dziecię, strzeż, nie daj się ruszyć,
Zgiąwszy kolana obejmij zmarłego.
Wy zaś odważnie, a nie jak niewiasty,
Przystąpcie, nieście mi pomoc, aż póki
Grób ja przyrządzę, choć niktby nie zwolił.

CHÓR.

       1185—1222 O kiedyż wreszcie ucieszę się słońcem
Lat błędnych kresem i końcem?

One przybrały mnie w oszczep i zbroję
I bezkresnego przydały moc trudu,
Co wali dotąd w rozłożną tę Troję
Z hańbą Hellenów wszechludu.

Niechby się wprzódy w powietrza przestwory
Albo też zapadł w Hadesu ostoje
Ten, co zbrojne posiał spory,
Hellenów wywiódł na boje!
O trudy nowych praojce znów trudów,
On był przekleństwem dla ludów.

On wieńce z głowy, z rąk czary wytrącił,
Przed nim pierzchnęli dobrzy towarzysze,
On słodkie fletu piosenki zamącił,
Nocną zakłócił nam ciszę.
Miłość, ach miłość już tu się nie święci.
I zapomniany wciąż leżę tu jeszcze
Ze skronią, włosem zwilżonym przez deszcze
Ku smutnej Troi pamięci.

A przedtem, gdy mnie nawiedzał strach nocny,
Za tarcz mi służył i puklerz przed strzałą
Ajax ów mocny.
Z wyroku bogów dziś go mi nie stało;
Cóż mnie, cóż skrzepi, gdym taki zmiażdżony?
Niechbym mógł przesłać z pod Sunionu skały,
Którą gaj wieńczy, a fale oblały
Świętym Atenom pokłony.

TEUKROS.

Szybko wróciłem, ujrzawszy, że tutaj
Wódz Agamemnon kieruje swe kroki,
       1225 A pewnie słowo wypuści niemądre.

AGAMEMNON.

Doszło to do mnie, żeś w słowach złośliwych
Śmiał gębę na nas rozdzierać bezkarnie,
Ty z niewolnicy i branki zrodzony.
Cóż, gdyby mać cię zrodziła szlachetna,
       1230 Jakbyś ty górnie i mówił i stąpał,
Gdy będąc marnym się stawiasz za marnym
I wskroś zaprzeczasz, abyśmy wodzami
Achajów, twymi przybyli pod Troję,
Twierdząc, że Ajax był panem dla siebie?
       1235 Czy można ścierpieć to z ust niewolnika?
O kimże głosisz tu takie przechwałki?
Cóż stawił, sprawił ów Ajax bezemnie?
Czyż wśród Achajów krom niego brak mężów?
Chybaśmy zgubne o broń Achillesa
       1240 Pośród Argiwów zrządzili zawody,
Jeżeli Teukros nam wszędy złorzeczy
I pokonanym wam się nie podoba
Sędziów większości ulegać wyrokom,
Ale po klęsce wciąż na nas godzicie
       1245 I chcielibyście nas ubóść podstępnie.
Gdyby zwyczaje te przyjąć się miały,
Żadne już prawa by się nie ostały,
Gdy tych, co słusznie przemogli, zepchniemy
A pokonanym przyznamy pierwszeństwo.
       1250 Trza to potępić; nie ci, co zażywni
I co barczyści, górują dzielnością,
Lecz człek rozumny powszechnie zwycięża.
Wół silny w grzbiecie pod drobnym batogiem
Kroki swe prosto skieruje w koleje.
       1255 I widzę, że ci się przyda kaźń taka,
Jeśli rozumu nie zyskasz choć trochę.

Ty co za mężem, co niczem, już cieniem,
Tak się unosisz, gardłujesz zuchwale,
Czyż zrozsądniejesz? czyż widząc kim jeśteś
       1260 Tu nie przywiedziesz wolnego człowieka
Który za ciebie przedłoży twe sprawy?
Twe słowo wcale do duszy nie wnika,
Bo barbarzyńców ja nie znam języka.

CHÓR.

Rozsądku niech wam przybędzie wśród zwady,
       1265 Nie miałbym lepszej na dzisiaj ja rady.

TEUKROS.

Biada! Jak szybko umarłych wspomnienie
Tu się zaciera, jak chyżo zagaśnie,
Jeśli cię mąż ten w tak nizkiej ma cenie
I już nie pomni, Ajaxie? A właśnie
       1270 Tyś go jak tarczą osłaniał swą duszą,
Więc to już przeszło, zasłane by głuszą.
O ty, coś wyrzekł niemądrych słów wiele,
Czyż nie pamiętasz już wcale, gdy w szańcach
Byliście zewsząd ściśnięci przez wrogów,
       1275 I zagrożeni, jak nagle was zbawił
On swem zjawieniem, a ogień już buchał
Około ławic wioślarzy, zaś Hektor
Wpadł przez okopy na wasze pokłady?
Któż was obronił? nie jegoż to dzieło,
       1280 Choć go od wszelkiej odsądzasz dzielności?
Czyż jego czyny nie znajdą uznania?
A potem, czyż to na starcie z Hektorem
Z własnej nie wyszedł on woli, bez musu?
Przytem nie tchórzył, nie wrzucił miast gałki
       1285 Grudki zawilgłej on ziemi, lecz kostkę,
Co pierwsza ulży puszystej przyłbicy.

Ajax to sprawił, a jam go popierał,
Ja ten niewolnik i z branki zrodzony.
Gdzież oczy twoje, gdy mówisz nędzniku?
       1290 Czyż nie wiesz, że ten, co ojca ci spłodził,
Stary ów Pelops pół dzikim był Frygiem,
Że znowu Atreus, twój rodzic, bezecną
Z dzieci dla brata zgotował biesiadę,
Że cię wydała mać z Krety, na której
       1295 Schwytawszy ojciec rodzony parobka,
Rybom go rzucił niemownym na strawę?
Takim więc będąc mnie ród mój wyrzucasz?
Mnie, com zrodzony z ojca Telamona,
Który za dzielność otrzymał w nagrodę
       1300 Matkę tę moją z królewskiego szczepu,
Laomedona córkę; dar wybrany
Przypadł mu w dziale od syna Alkmeny.
Więc zacny z zacnej zrodzony ja pary,
Czyż mógłbym teraz pohańbić mych krewnych,
       1305 Których ty w nędze zgrążonych ostatnie
Zbawiasz pogrzebu, rzecz głosząc bezwstydnie?
Wiedz przeto dobrze, gdy tego gdzieś rzucisz,
Wyrzucisz również nas trojga z nim razem,
Bo przecie szczytniej mnie zginąć za brata,
       1310 W obliczu ludzi, niż gdybym dał życie
Gwoli niewiasty lub też Menelaja.
Nie na mnie tylko, lecz bacz ty na siebie,
Bo żal niemały uczujesz po winie,
Żeś się nie uląkł, lecz śmiałym był w czynie.

CHÓR.

       1315 Odyssie! w dobrej stanąłeś tu porze,
Jeśli chcesz godzić, nie wikłać w tym sporze.

ODYSSEUSZ.

Cóż to, mężowie, bo w dali mnie doszły
Krzyki Atrydów nad trupem tym dzielnym.

AGAMEMNON.

Czyż tu nie padły obelgi hańbiące
       1320 Na nas, Odyssie, z ust tego człowieka?

ODYSSEUSZ.

Jakie? bo zwykłem przebaczać mężowi,
Który zelżony obrazą zapłaci.

AGAMEMNON.

Szpetnem ja słowem zganiłem czyn szpetny.

ODYSSEUSZ.

Cóż więc on spełnił, by na to zasłużyć?

AGAMEMNON.

       1325 Mówi, że tego nie zostawi trupa
Tu bez pogrzebu, lecz złamie zakazy.

ODYSSEUSZ.

Czyż więc nie wolno rzec słowa ci prawdy,
Bym potem dawną odnalazł przychylność?

AGAMEMNON.

Mów, bo inaczej bym szpetnie postąpił,
       1330 Ja co nad wszystkich cię cenię Argiwów.

ODYSSEUSZ.

Więc słuchaj! Tego tu męża na bogów,
Nie chciej bez wszelkiej porzucać żałoby,
A nie daj nigdy się porwać przewadze,
By z nienawiści aż prawa podeptać.

       1335 Bo i mnie kiedyś niecierpiał ten zmarły,
Skoro posiadłem oręże Achilla,
Lecz chociaż takim był dla mnie on wrogiem,
Nie chciałbym ująć mu czci i zaprzeczyć,
Że był z Argiwów, co przyszli pod Troję,
       1340 Pierwszym on mężem po jednym Achillu. —
Przeto byś shańbił człowieka niesłusznie
I tem nie jego umniejszył, lecz prawa
Boże. Niegodnem, byś dzielnych ohydził
Po zgonie, choć byś ich wprzód nienawidził.

AGAMEMNON.

       1345 Wbrew mnie Odyssie więc za tym obstajesz?

ODYSSEUSZ.

Tak, bom niecierpiał, póki to przystało.

AGAMEMNON.

A czyż zmarłego nie godzi się skopać?

ODYSSEUSZ.

Nie ciesz się zyskiem nie pięknym, Atrydo.

AGAMEMNON.

Nie łacno królom przestrzegać zakonów.

ODYSSEUSZ.

       1350 Lecz łacno uczcić życzliwych porady.

AGAMEMNON.

Zacny mąż władców swych słuchać powinien.

ODYSSEUSZ.

Zwyciężysz, gdy cie przyjaciel pokona.

AGAMEMNON.

Lecz pomnij, kogo ty wspierasz życzliwie.

ODYSSEUSZ.

Był on mym wrogiem, lecz dzielnym był mężem.

AGAMEMNON.

       1355 Więc cóż? wrogiego tak uczcisz ty trupa?

ODYSSEUSZ.

Bo męża dzielność przemoże nienawiść.

AGAMEMNON.

Lecz ludzie, jak ty, chwiejnością zawinią.

ODYSSEUSZ.

Bywa, że przyjaźń się w gorycz zamieni.

AGAMEMNON.

Więc ty zachwalasz wręcz takich przyjaciół?

ODYSSEUSZ.

       1360 Ja nie zachwalę przenigdy uporu.

AGAMEMNON.

Toć chciałbyś, bym się dziś miękkim ukazał?

ODYSSEUSZ.

Nie! ale prawym w obliczu Hellenów.

AGAMEMNON.

Więc chcesz, bym trupa pogrzebać pozwolił?

ODYSSEUSZ.

Tak! bo i na mnie czas kiedyś ten przyjdzie.

AGAMEMNON.

       1365 Wszystko tu równem; w każdym myśl o sobie.

ODYSSEUSZ.

Komuż bym raczej niż sobie usłużył?

AGAMEMNON.

Lecz niech twem dziełem to nazwą, nie mojem.

ODYSSEUSZ.

Jakkolwiek poczniesz, to zacnym się wydasz.

AGAMEMNON.

Wiedz tedy, że ja i większej ci łaski
       1370 Bym nie poskąpił z uczucia przyjaźni,
Lecz ten na zawsze me wstręty odzierżył
Tu i w Hadesie; — czyń ty, coś zamierzył.

CHÓR.

Ktoby, Odyssie, nie uznał cię mądrym,
Temu bym ja znów odmówił rozumu.

ODYSSEUSZ.

       1375 Więc teraz głośno, o Teukrze, zapowiem
Taką ci przyjaźń, jak niegdyś nienawiść,
I że cię wesprę przy męża pogrzebie,
Nie zniecham trudu i żadnej posługi,
Jaka się dzielnym od bliźnich należy.

TEUKROS.

       1380 Dobry Odyssie, wyrażam ci dzięki,
Żeś zawiódł moje obawy i troski,
Bo będąc tego wrogiem zapalczywym
Sam go wspomogłeś i nie chciałeś żywy
Na żaden sposób uchybić zmarłemu,
       1385 Jak czynić chcieli i wódz ten szalony
I brat ów, którzy ten zamysł uknuli,
Aby go w hańbie porzucić bez grobu.
Więc niechaj rodzic, co władcą w Olimpie,
Pomna Erinys i Dyka stateczna

       1390 Tak łotrów zmiażdżą, jak oni zechcieli
Przez te zniewagi pohańbić zmarłego.
Lecz ty, starego Laertesa synu,
Nie tknij się, proszę, zmarłego i grobu,
By to snać przykrem dla niego nie było.
       1395 Zresztą mnie poprzyj i jeśli niektórych
Z wojska chcesz przybrać, jać tego nie zbronię.
A mą powinność sam spełnię; lecz zjawię
Cześć ja ci moją za zacność w tej sprawie.

ODYSSEUSZ.

Chciałem ci pomódz; lecz chętnie się godzę
       1400 Na twoje słowa i precz już odchodzę.

TEUKROS.

       1401—1416 Lecz teraz czas, już nagli czas,
Niech kopią grób więc jedni z was,
Trójnożne drudzy stawią czary
I ogień wzniecą na ofiary.
Niech inni znów w swą ujmą dłoń
I złożą tu zmarłego broń.
Ty dziecię zaś, co starczy sił
Wznieś ze mną wraz rodzica bok,
By wstrzymać krew, co z ciepłych żył
I z drogich sączy zwłok.
Niech każdy zechce pomoc nieść,
Miłośnie się utrudzi,
By oddać temu hołd i cześć,
Co był najtęższym z ludzi.









Elektra.

Dwie bohaterki greckiego dramatu żyją po dziś dzień pełnem życiem, a tak są nam blizkie, że obcujemy z niemi myślą i uczuciem, nieomal jak z kimś istniejącym i poufałym. Kości i krew dali im w wielkiej części poeci, mianowicie Sofokles. Jedna, biała miłością i dziewictwem, to Antygona, druga, także pełna miłości, ale ze znamieniem krwi na czole, dziewica zemsty, to Elektra. Sofokles miał szczególny pociąg do malowania postaci niewieścich, do wyczuwania tajemnic serca i duszy kobiecej. Nakreślił więc nam dwa typy, wcielające bierność, pokorę, miękkość, potulność i przytulność kobiety, w Ismenie i Chrysothemis; a obok nich stoją dzielniejsze płci swojej przedstawicielki, w których nie rozum, ale właściwy żywioł kobiety, uczucie, spotęgowane jest do najwyższych granic i szczytów. Stróżki to jego i szermierki, wybijające się ponad zwykły zakres pocieszania, kojenia, łagodzenia, do wyższych zadań krzepienia, podniety, obrony tego, co wobec praw pisanych twardej rzeczywistości żyje i promienieje, bo jest nieśmiertelnem, niepisanem wprawdzie, ale wyrytem w samym rdzeniu i w głębi najskrytszej sumienia i serca ludzkiego.
Z tych uczuć wezbranych rodzi się ich czyn. Antygona oddaje ostatnią posługę bratu, mimo zakazu władców, działa w służbie miłości, którą Grek uznał za najwyższą, najszlachetniejszą, głosząc, że inne straty, jak dziecka, można przeboleć i powetować, kiedy natomiast potarganie węzła łączącego rodzeństwo, brata ze siostrą, pozostawia ranę najdotkliwszą, której nic ukoić ani zabliźnić nie zdoła. A wobec tej, która

Współkochać przyszła, nie współnienawidzić,

mamy Elektrę, innego pokroju i nastroju dziewicę, dyszącą nienawiścią i żądzą zemsty za zniszczenie i shańbienie domowego ogniska. I ona ma tę prawdziwie grecką miłość do brata, za którym tęskni bezustannie i niepomiernie. Ale z siostrzaną tęsknotą łączy się tu gwałtowność uczucia, rwąca się do czynu męskiego i w zastępstwie mężczyzny. Ona przecie gotową nawet sama targnąć się na życie Egista. A potem, kiedy Orestes się pojawił, nie kala wprawdzie rąk swych w krwi morderców ojca, ale współuczestniczy w czynie usługą, słowem, ognistemi hasłami, które rzuca i któremi zagrzewa do działania. I ma ona wśród tego niewątpliwie niejakie podobieństwo do biblijnych postaci kobiecych; patrzymy w Starym Zakonie na Judyt, dążącą do namiotu wrogiego króla, za przynętę i broń zarazem służą jej czary niewieściej gładkości. Skoro według przepysznego wyrażenia Pisma św. „zwątliła go pięknością twarzy swojej“, godzi weń prawicą „i uderzyła dwakroć w szyję jego“. Elektra na to się nie zdobywa; ale starczy jej mściwości, aby Orestesowi, walącemu matkę na ziemię, strasznem za wtórzyć słowem: „Tnij znów jeśli możesz“. — I zresztą, kiedy snuła niegdyś mordercze swe plany, marzyła ona o sławie i hołdach, które obywatele

w dni świąteczne, na ludu zebraniach
za męstwo

składać jej będą. Znowu to przypomina nam Judyt, o której powiedziano, że po czynie „wychadzała w święta z wielką chwałą“.
Mimowoli nasuwają się te porównania, bo w Elektrze, która śpiewa jedną pieśń zemsty, jest jakiś rys namiętności prawie wschodniej, jak w wielu postaciach baśni i mitologii greckiej, jak w wielkim tragiku, który niektóre z tych postaci geniuszem swym utrwalił i uwiecznił; w Eschylosowej podniosłości dopatrzono się przecież podobieństw do nastroju Proroków Izraela.
Prawiono niegdyś dużo o mierze greckiej, była to jedna z tych formułek, w którą wtłaczano gwałtem życie, dławiąc je ku zbudowaniu i podziwowi ludzi, myślących i czujących jedynie we wygodnych formułkach. Ale życie ich nie cierpi, a poezyę przeniosą skrzydła po za gnuśne zapory książkowej teoryi. — Elektra niema miary w swej skardze. Tragedya zaczyna się nieomal od jęku i odtąd zapełniają te zawodzenia Elektry połowę dramatu. Pewna niepowściągliwość, nam obca, jest pod tym względem cechą znamienną tragików ateńskich. Prometeusz w okowach u Eschylosa żali się bez końca, Persowie tegoż poety są wielką, długą lamentacyą nad pogromem ojczyzny, Antygona Sofoklesa roztapia się we łzach przed nami, podobnie jęczą Filoktet i Elektra. Wstydliwość łzy i miarę (pudor aut modus Horacyuszowski) wprowadzili dopiero Rzymianie i przeszła ona do nas; u Greków tymczasem roztacza się rozpacz przed widzem i świadkami w tysiącznych okrzykach, westchnieniach, prawie aż do znużenia i przesytu. Grecka gadatliwość czyha niejako na każde uczucie i drgnienie duszy i nie pozwala mu zamrzeć głucho na ustach.
Wtóruje mu zaś równie niepowściągliwe słowo pociechy. U nas współczucie i bezbronność wobec wielkich smutków objawia się w litosnem spojrzeniu i milczeniu; zrozumieli jego doniosłość przyjaciele Hioba, gdy „siedzieli z nim na ziemi siedem dni i siedem nocy, a żaden do niego słowa nie mówił, bo widzieli, że boleść była gwałtowna“. Greccy przyjaciele nie byliby się zataili w tak biernym udziale. Okeanidy w Prometeuszu nie skąpią męczennikowi upomnienia i pociechy, chór w Antygonie i Elektrze wtóruje żalom bohaterek ciągłemi przemówieniami i wyrazami ulgi. Bo myśl grecka i piśmiennictwo stworzyły osobny dział konsolacyi, w których na wszystkie bóle i cierpienia ludzkości zgotowano leki i ochłodę. Wypływało to z wysokiego wyobrażenia o prawach słowa i jego skuteczności. Myślano, że potęga mowy zażegnać zdoła rozmaite siły świata, a przedewszystkiem boleść przemoże; nawet tam, gdzie cierpienie pod obuchem nieszczęścia prawie niemiało, myśl grecka, lubująca się w subtelnościach, wysilała się jeszcze na wyszukanie pociechy. W początku Elektry mamy też prawdziwe zmaganie się między słowem a twardą rzeczywistością; Grek miał dla pierwszego cześć tak bezgraniczną, że te zapasy i igrzyska nie wydawały mu się ani jałową myśli igraszką, ani pustem igraniem z uczuciem.
Ta niepowściągliwość słowa greckiego widnieje dalej w tych przydługich turniejach, w których krzyżową sztuką spierają się zapaśnicy w dramacie. Rozprawy Elektry i Chrysothemis, Elektry z Klytaimestrą wypłynęły z tej myśli greckiej, wyszkolonej i oćwiczonej w dyalektyce i dyalektycznych zapasach. Nazwaliśmy je turniejami, bo znać w tym objawie lubowanie się Greka w doraźnych ruchach i odruchach myśli, w jej biegach i wybiegach, a zarazem próbę, czy język dorówna jej lotom, znać wreszcie znów tę samą nieograniczoną wiarę w potęgę języka, którego jeden z ówczesnych mistrzów słowa greckiego „potężnym władcą“ mianował. W nowoczesnej tragedyi rzadkimi są takie zapasy; sławny spór między Elżbietą i Maryą Stuart u Schillera analogicznem jest zjawiskiem, ale niema przecież tego czegoś stylizowanego, sztucznego, co zawsze jest cechą nieodłączną nadmiernych i zbyt symetrycznie zbudowanych dyalogów greckich, czyli t. zw. stychomytyi.
Podziwiają dramata greckie za ich ogólno-ludzkie znaczenie i doniosłość, nie mniejszy jednak ma w nich urok ta przymieszka rodzima, indywidualna, w której czuć woń i siłę ziemi, co ludzi tych i arcydzieła wydała. Bo śmiertelne znamię czasu i miejsca bywa często w płodach ducha ludzkiego warunkiem i zadatkiem nieśmiertelności. To znamię miejscowe wyryło się także na całym rozwoju tragedyi. Kiedy Orestes radził się Apollina, jakimby sposobem mógł dokonać zemsty na siepaczach rodzica, odrzekło bóstwo:

Że sam bez tarczy i zbrojnych zastępów,
Podstępem słusznej dokonać ma kaźni.

A ten podstęp odtąd tysiącem swych tkanin oplótł całą fabułę, przedstawioną przez poetę. Podstęp ten zwodzi Klytaimestrę, zwodzi samą Elektrę, mami w końcu Egista. Grek lubuje się w przebiegłości, jak w przędzach wyobraźni poetycznego zmyślenia. Raduje się on przecie całym tak bujnym gadek zasobem, które się złożyły na jego mitologię, przecie w tych ludziach chytrość i wybieg tak ogromną odgrywają rolę, a polytropos, przebiegły Odysseusz, stał się przednim ulubieńcem narodu. Jowisz podchodził Herę i jej ziemskie rywalki, Apollo i Hermes oszukiwali się nawzajem, podstęp odgrywa pierwszorzędną rolę w opowieściach o Troi i ich bohaterach, n. p. w tragedyi Filoktetesa. Grecy mają znaną z Fausta a prawie dziecinną Lust am Trug, a nowszy autor przypisuje im „nadziemską naiwność w kłamaniu“. Otóż ta Grecya kłamliwa, jak ją piętnował Rzymianin, w Elektrze nastawia wszystkie zwrotnice dramatu, a obok okrzyków tryumfu nad zwycięstwem, spotykamy się w nim z radosnymi odgłosami nad udatnem powikłaniem, które do ostatecznego rozwikłania doprowadziło. Znowu to rys bardzo rodzimy; ręka poety przeplata nadziemskie myśli i prawdy bardzo ziemskiemi zmyśleniami.
Wielką jest jednak ta tragedya, istna pieśń nad pieśniami na zemstę. Jak zazdrość w Otellu, tak tutaj nienawiść znalazła swe najwyższe i ostatnie wyrazy. Ona jest osią dramatu. W końcu, przy stanowczym rozrachunku przybiera to poczucie i krwi pożądanie jakieś cechy prawie nieludzkie, kiedy Elektra nawoływa brata do ponownego ciosu na matkę zwaloną, albo znów mroźne, kiedy Orestes obawiać się zdaje, aby w kaźni, którą Egistowi gotuje, nie zabrakło ani źdźbła piołunu. Oko za oko, ząb za ząb — odwet ma wyrównać i odpłacić wszystkie winy i zbrodnie przeszłości. Zemsta tak waży szale kary i występku, tak się rozkoszuje w swych wyrokach i wymiarach, iż wśród tych rozrachowań nie dorównywa prawie porywającym wzlotom uprzednich żądz i pragnień, jak rzeczywistość i fakt nagi bywają bardziej poziomemi od marzeń i uczucia.
Erinye spełniły więc swoje zadanie: chór Elektry Sofoklesowej uderza w końcowych słowach w pieśń tryumfu. Eschylos, który tensam temat opracował w środkowym dramacie trylogii, domięszał do ostatnich scen Choeforów zapowiedź dalszych pościgów Erinyi, które niebawem nękać będą matkobójcę. Stąd groza osiadła na zwycięstwie Oresta i Elektry; okrzykom tryumfu wtóruje krzyk krwi świeżo przelanej, która woła o nowe pomsty i zadosyćuczynienia. Sofokles przedstawił dzieje odwetu w jednej odrębnej sztuce. Niema tu dlatego żadnych gróźb ani wróżb na przyszłość, dramat pełny uczucia wieńczy się w końcu pełnią czynu i rozwiązaniem tak stanowczem, iż słuchacz dzień gniewu mógł był uważać za przesłankę pogody, wnoszącej ukojenie i słońce. Poezya stwarza w ten sposób całości, zaczynające się od skargi i ciemni, a kończące pieśnią wesela, przeprowadza przez odmęty nieszczęścia w świetlane marzeń krainy.

Powiedział ktoś o posępnym Tacycie, że biada narodowi, który tego pisarza zrozumie zupełnie. Aby pojąć, a przedewszystkiem odczuć Elektrę, na to też są potrzebne osobne struny w duszy, a może i osobne życia warunki. Te struny drgają w pieśni zemsty wysokiego nastroju, pełnej wybuchów nienawiści i wybuchów wesela nad pogromem owej magna meretrix, wielkiej wszetecznicy, kalającej ogniska domowe całych narodów; one też wybrzmiały w literaturze, która bez skargi nie zna już śpiewu, opowieścią o Wallenrodzie, „krwi głodną“ piosenką Konrada i licznymi fragmentami Dziadów, wreszcie wspaniałym, pełnym gniewu świętego Chorałem.






Od tłomacza.

Wychodzisz z domu, dziewczyno, na pole,
Nie dla wesela, jak Twoi rówieśni,
Lecz by wynurzyć Twe męki i bole,
Zakląć je w rytmy nieśmiertelnej pieśni
I przez przekleństwa i twardych słów chrzęsty
Rzucić ogniste, krwawe hasło zemsty.

Bo wróg-najezdca wtargnął Ci do domu
I wdarł się w ojca Twojego łożnicę,
Zmienił ją w przystań zniewagi i sromu,
Ciebie w żałosną, nędzną niewolnicę,
A teraz strzeże Twych oczu i wargi,
By łez nie ujrzeć, nie usłyszeć skargi.

Lecz nie ustrzeże on się mary sennej,
Która przystąpi doń z prawdy pochodnią
I w twarz mu rzuci swój wyrok płomienny
I w słuch mu wrazi, że zbrodnia jest zbrodnią,
A w mroku nocnym pod nieba zawyje
Głos krwi co skrzepła i tej krwi co żyje.

Wyszłaś Elektro na światło i słońce,
By ulżyć w słowie brzemieniu twej duszy,
By słać w powietrze żałoby jak gońce,
Za zbawcą, który Ci pęta rozkruszy.
I choć odwaga w sercu prawie kona,
Ty do nadziei wyciągasz ramiona!


Więc przymawiano ci, że łzy daremne,
Że ci, co legli, za winę kaźń wzięli,
Że ich nie puszczą już bogi podziemne,
Nieba nie ześlą na pomoc mścicieli;
I wspominano, że wieku się tonie
Nad Twem kochaniem zawarły ogromem
I że ten ogień co w sercu ci płonie,
Gromnicą będzie w Twem ręku, nie gromem.
I wiarę Twoją i drogie marzenia
Chciano zatopić w mętach zapomnienia.

A Ty wytrwałaś i w dumie i w wierze,
Łowiąc gdzieś w dali świtania promienie
I grobów mowy, gdzie drzemią rycerze.
Tak zapatrzona w te brzaski i cienie,
Stałaś wśród śmiechów i szyderstw wylewu,
Jak anioł smutku i archanioł gniewu.

Więc pełni pychy i pewni swej siły,
Nowe mąk próby zmyśliły Twe katy,
Że aż w krwi głębie i duszy się wpiły
Krzywdy, obelgi i groźby zatraty,
W których szydzono z Twych uczuć anielich,
Sklęto Twą ziemię, świętości i bogów.
Lecz Ty, spełniając ten goryczy kielich,
Piłaś zarazem nienawiść do wrogów,
I byłaś w walce z cierpieniem i trudem
Hasłem na życie i przetrwania cudem.

A gdy ci dano na domiar Twej męce
Rzekome brata popioły i urnę,
Tyś skarb ten drogi pochwyciła w ręce
I wznosząc w niebo Twe czoło pochmurne,

Czułaś, że w prochach jest siły zarzewie,
Że w nich tli iskra dotąd nie zgaszona,
Że Twój ciemiężca o płomieniach nie wie,
Które stąd przejdą do Twojego łona.

Tak z podniesioną w niebo śmiałą twarzą,
Prochami silna zaklęłaś przysięgą,
Że tych popiołów mścicielem i strażą
Przed wrogów będziesz potęgą.
I stałaś jako wielkie bolu znamie
Naprzeciw ludzi okrzykom i złości,
Ufna, że fala bezprawia się złamie
O moc miłości.

Łzy Twe spływały w tę wieków cysternę,
Co wchłania bole ludzkości i żale;
Tam je przeliczy Bóstwo miłosierne,
Bada ich czystość i rzuca na szalę;
I kiedy z czasem do ciemnych tych wnętrzy
Nadmiar boleści napłynie,
Z toni, co ludzkim uciskiem się spiętrzy,
Krwi żądne wstaną Erinye.

Twój mściciel przyszedł — pierzchły wrogów mocy,
Poległa tłuszcza piekielna.
Ujrzałaś pogrom — a wśród wieków nocy
Świecisz Ty odtąd, wierna, nieśmiertelna,
Jak łzami tkana tęcza jaśniejąca,
Zwiastunka pomsty i słońca.






Osoby dramatu.
PEDAGOG.
ORESTES.
ELEKTRA.
CHÓR DZIEWIC MYKEŃSKICH.
CHRYSOTHEMIS, siostra Elektry.
KLYTAIMESTRA.
AIGISTHOS.


Rzecz dzieje się w Mykenach.






PEDAGOG.

O synu tego, co kiedyś pod Troją
Szykom przewodził, ciesz teraz twe oczy
Tem, za czemś tęsknił oddawna serdecznie.
Bo otóż Argos stare, upragnione,
       5 Szalonej córy Inacha siedziba;
To zaś, Oreście, boga wilkobójcy
Rynek lykejski; z lewego masz boku
Hery świątynię przesławną; więc wolnoć
Złotem błyszczące oglądać Mykeny
       10 I krwią zbroczone Pelopidów domy,
Skąd kiedyś w strasznym rodzica pogromie,
Ja cię z rąk siostry rodzonej przejąłem
By cię stąd uwieść, zbawić i wychować,
Ażbyś mi wyrósł na ojca mściciela.
       15 Nuże, Oreście i ty druhu miły,
Pyladzie, radźcie, co czynić wypada,
Bo już nam słonko błysło z za osłonek
I budzi ptasząt poranne świergoty
A noc już zwija gwiaździstą oponę;
       20 Więc zanim z domu kto wyjdzie, rzecz całą
Ułóżcie dobrze, byście nie zwlekali,
Kiedy nie pora; dziś czynów trza stali.

ORESTES.

O wierny sługo, niechybne ty znaki
Dajesz twej dobrej dla panów swych woli.

       25 Bo jako rumak szlachetny, w złej chwili
Pomimo wieku, nie pada na duchu,
Lecz kark podniesie, ty również podniety
Nie skąpiąc w pierwszym zstępujesz szeregu.
A więc wyjawię ci moje zamysły,
       30 Ty zaś słuchając uważnie słów moich
Gdy w czem pobłądzę, nie poskąp mi rady.
Kiedym więc stanął przed Pytyi wyrocznią,
By się wywiedzieć, jakim to sposobem
Pomściłbym mego rodzica morderców,
       35 To rzekł Apollo, co zaraz usłyszysz:
Że sam bez tarczy i zbrojnych zastępów
Podstępem słusznej dokonać mam kaźni.
Że więc tak bóstwo do nas przemówiło,
Ty, skoro tylko nadarzy się pora,
       40 Wejdź tam do wnętrza i zbadaj co czynią,
Byś nam dokładną dał o tem wiadomość.
Wiek i czas długi nie dadzą cię poznać,
A siwe włosy podejrzeń nie wzbudzą.
Powiesz im tedy, że zdala przybywasz
       45 Od Fanoteusa, człowieka z Focydy;
Który jest z nimi przymierzem związany.
Rzeknij, przysięgą stwierdzając twe słowa,
Że Orest poległ za losu dopustem,
Skoro wśród igrzysk pytyjskich się zwalił
       50 Z wartkiego wozu. Tak niechaj brzmi mowa.
My zaś grób ojca — jak to przykazano —
Ofiarnym płynem i włosów kędziorem
Uwieńczym, potem zaś tutaj wrócimy,
W ręku dźwigając miedzianą tę urnę,
       55 Która — jak wiesz to — ukryta wśród krzewów,
By w zmyślnej mowie wygłosić im chytrze

Orędzie miłe, że znikłem ze świata,
Żem na proch starty i żarem zwęglony.
Bo cóż mi szkodzi, gdy w słowie umarły
       60 W rzeczy żyć będę i sławy dostąpię?
Nie groźnem mniemam słowo, co zysk niesie.
Toż mówią często, że i mądrzy ludzie
Śmierć swą zmyślali; a kiedy do domu
Potem wrócili, cześć mieli tem większą.
       65 Więc i ja tuszę, że wbrew ludzkim głosom
Wrogom żyw błysnę, jak gwiazda niebiosom.
Ojczysta ziemio, opiekuńcze bogi,
Dajcie mi szczęście na przyszłości drogi!
Gniazdo rodowe, tchnij we mnie hart męski,
       70 Bom tu zesłany na pomstę twej klęski.
Nie dopuść na mnie hańby ni pożogi,
Że rząd i świetność przynoszę w te progi.
To się wyrzekło, a teraz wnet, starcze,
Patrz, byś dokonał swojego zadania.
       75 My zaś odejdźmy, nim pora odbieży,
Co w każdej ludzi potrzebie ster dzierży.

ELEKTRA.

Biada mi, biada!

PEDAGOG.

Jakiś głos, synu, doleciał mych uszu
Z wnętrza, zapewne jęk domowej sługi.

ORESTES.

       80 Może Elektry nieszczęsnej: czyż czekać
Tu nie należy, by skargi wysłuchać?

PEDAGOG.

Bynajmniej. Wprzódy Loxiasa rozkazy
Wykonać trzeba i od nich poczynać,

Rosząc ofiarą grób ojca, a z płynu
Zejdzie zwycięstwo i siła do czynu.

ELEKTRA.

       86—120 O święte słońce i wietrzne powiewy,
Co okalacie tę ziemię,
Wyście słyszały żałoby mej śpiewy,
Znacie rozpaczy mej brzemię.
I wy widzicie me pieśni skrwawione,
Gdy noc uchyli zasłonę.
A kiedy pomrok nad światłem przemoże,
Z żalami wtedy i boleścią domu
Dzielę nieszczęsne wciąż łoże.
Płaczę nad ojcem, bo krwawym zamachem
Ares nie uczcił go w dali,
Lecz jak dąb runął, a matka mu z gachem
Egistem byli za drwali.
Ostrem mu głowę rozszczepią żelazem
A nikt nie płacze, że srodze
Pod tak strasznym zginął razem,
I sama w bólu zawodzę.

Lecz w tym żalu nie ustanę,
Nie zniecham skargi gorącej,
Dopóki patrzę w gwiazd smugi świetlane,
Patrzę w jasnego dnia słońce.
I ze słowikiem, co płacze swe dzieci
W drzwiach tego domu się puszczę w zawody,
Aż głos mój wszędzie doleci.
O wy Hadesu, Persefony grody
Hermesie zmarłych i Pani ty zemsty,
Srogie Erinye, potomstwo wy boże,

Zbrodniczych ciosów śledzicie pochrzęsty
I tych co w cudze wkradają się łoże;
Przyjdźcie, wspomóżcie, pomścijcie śmierć ojca,
I w rodzinną ziemię
Wróćcie mi prędko bratniego mołojca,
Bo rozpaczy brzemię
Tak mnie ugniata, że jedna wśród żarów
Nie dźwignę takich ciężarów.

CHÓR.

       121—250 Elektro, matki nieszczęsnej o dziecię,
Czemuż tak ciągle roztapiasz się w jęki
Nad tym, co w matki podstępne wpadł siecie,
Ze zbrodniczej zginął ręki?
Klnę temu co się pokalał w tym czynie,
Jeśli mi rzec to przystoi — niech zginie!

ELEKTRA.

O miłe drużki, z pociechą w żałobie
Przyszłyście do mnie — to pewnem,
Lecz ja nie ścierpię, bym na ojca grobie
Płaczem nie łkała wciąż rzewnym,
Choć wy gotowe do wszelkiej miłości,
Dajcie mi szaleć w żałości.

CHÓR.

A przecież Hades z wszechwspólnej czeluści
Na żadne prośby, ofiary
Ojca ci już nie wypuści.
Czemuż się gubisz, tak jęcząc bez miary?
Czemuż, gdy nic już klęski nie przemoże,
Gonisz mary w twym uporze?

ELEKTRA.

Głupim, kto zgon rodziców w niepamięci fali
Grzebie, bo we mnie współczucie obudzi
Ptaszę co nad Itysem, Itysem się żali,
Płochy śpiewak, przez Zeusa zesłany do ludzi;
Cześć oddam bożą nieszczęsnej ja Niobie
Gdy w kamiennym płacze grobie.

CHÓR.

Nie w ciebie jedną życia gromy biją,
Lecz ból twój jednak nadmiernym się wyda,
Jeżeli spojrzysz, jak siostry twe żyją
Ifianassa i Chrysotemida.
A w młodzi wieńcu, nietknięty od ciosów
Ten, w którym kiedyś Mykeńska kraina
Powita zbawcę z ramienia niebiosów
I cnych ojców przyjmie syna.

ELEKTRA.

On to, za którym wciąż myślą ja gonię,
Błądząc bez dziatek, niezwiązana śluby,
Brnąc w łez i klęski niezgłębione tonie.
A on tymczasem mych ofiar i zguby
Niepomny żywot daleko gdzieś pędzi
Głuchy dla moich orędzi.
I wciąż tęsknotą się łzawi
Lecz tęskniąc, tu się nie jawi.

CHÓR.

Odwagi, dziecię, przecież Zeus na niebie
Dojrzy wszystkiego, on rządca ogromny,
Zwierz mu cierpienia, które gniotą ciebie
Nie sarkaj — lecz nie zapomnij!

Czas to zręczny bóg — on zmieni
Myśl Oresta, co u skłonu
Skał kryzejskich dziś się leni,
On zmiękczy nawet władcę Acheronu.

ELEKTRA.

A mnie tymczasem uchodzą nadzieje,
Sił już na życie nie starczy
I bez rodziców w sieroctwie marnieję,
I bez męża bronnej tarczy.
Toż pogardzonej równa służebnej
W ojcowskim domu padam od mozołów
I w przetartej szacie zgrzebnej
Do pustych zbliżam się stołów.

CHÓR.

Żałosnym był powrotny jęk,
Żałosną ta biesiada,
Od żelaznych kiedy szczęk
Trupem mąż upada.
Zdrada radziła, a miłość zabiła,
Z nich się ta zbrodnia poczęła,
Czy to, że bogów przydała się siła,
Czy rąk śmiertelnych to dzieła.

ELEKTRA.

O najstraszniejszy z wszystkich dni,
Które przeżyłam na świecie,
O nocy, uczty zlanej w krwi
Klątwa nas gniecie.
Zabłysły ojcu dwie podłe prawice,
Zrobiły ze mnie nędzną niewolnicę
Życie me starły na nice.

Niech więc Olimpu potężny pan włości
Kary im srogie wyliczy,
Niech nie zaznają już żadnej radości
Za czyn zbrodniczy.

CHÓR.

Miarkuj, dziecko, gniewny szał
I hamuj głos zawzięty,
Czyż nie widzisz jak on rwał
W nieszczęścia cię odmęty?
Nie widzisz jako ciągła burza,
Gdy niecisz ją w zgorzkniałej duszy,
Coraz cię głębiej zanurza?
Żle, gdy kto władców na siebie obruszy.

ELEKTRA.

Zło mnie przemogło, wiem ja, wiem,
Gniew mnie porywa.
Nie stłumię go dopókim w złem
I pókim żywa.
Bo miłe drużki, jakiemi wy słowy,
Któż rozumnemi pociechy namowy
Troski mi ujmie grobowej?
Przestań więc, przestań co prędzej!
Głos wasz rany nie zagoi,
Niema końca dla mej nędzy,
Kresu skardze mojej.

CHÓR.

A przecież ja cię jakby matka wierna
Upominałam serdecznemi słowy,
Byś do klęsk dawnych nie przydała nowej.

ELEKTRA.

Czyż złość tamtych nie bezmierna?
Przepomnieć zmarłych, czyż rzecz to przystojna,
Kogóż ich pamięć nie wzruszy?
Niechbym, dopóki źdźbło cnoty mam w duszy,
Nie żyła z tymi we czci i spokojna,
Rozdźwięcznych żalów połamawszy pióra,
Ojców mych wyrodna córa!
Bo jeśli zmarłych czas w marny proch zetrze,
Ci krwią nie spłacą za krew i ohydy,
To ludzi zbożność i wszelakie wstydy
Wnet się ulotnią w powietrze.

CHÓR.

My tu przyszłyśmy, o dziecię, w twej sprawie
I własnej także; nie uznasz słów naszych,
To zwycięż, a my pójdziemy za tobą.

ELEKTRA.

Wstyd mi, niewiasty, jeżeli zawodząc
       255 Tak bezustannie, niesforną się wydam;
Lecz życia groza do tego mnie zmusza.
A więc wybaczcie; bo któraż szlachetna
Tak nie postąpi na widok klęsk domu,
Które tak we dnie oglądam i w nocy,
       260 Że rosną raczej niźliby znikały.
Bo naprzód matki, która mnie zrodziła
Wstrętne postępki, — a potem w mym domu
Z ojca zbirami przebywać mi przyszło;
Ci mi panują i od nich zależę,
       265 Czy mi co dadzą, czy w nędzy pogrążą;
A dalej jak się wydadzą dni moje,
Że tutaj w ojca oglądam sadybach

Egista, widzę w ojcowskich go szatach,
Patrzę, jak w miejscu, gdzie jego powalił,
       270 Spełnia ofiary przy domu ognisku,
Aż przyszło ujrzeć mi hańbę ostatnią,
Tego mordercę w ojcowskiej łożnicy
Z nieszczęsną matką, jeżeli już matką
Nazwać tę trzeba, co z nim się związała.
       275 Z wstydu tak ona wyzuta, iż żyjąc
Z nim, drżeć przestała przed kaźnią Erinyi
I jakby świętym urągając rzeczom,
Dzień obliczywszy, w którym-to zgładziła
Ojca naszego podstępnie, taneczne
       280 Stroi obchody i składa ofiary,
Dla zbawczych bogów miesięczną podziękę.
A ja, nieszczęsna, oglądać to muszę,
Płaczę i ginę i jęczę nad ojca
Słynną biesiadą, nieszczęściem brzemienną,
       285 Sama ze sobą; — bo płakać do syta
Jakbym zechciała, i tego nie wolno.
Wyniosła bowiem ta w mowach swych pani
Takie przekleństwa w twarz głośno mi rzuca:
»Bogów zakało, czyż tobie jedynej
       290 Zmarł rodzic? Inni czyż próżni żałoby?
Zgiń ty ze szczętem i niechby cię nigdy
Z nędzy podziemne nie zwolniły bogi!«
Taki gwałt czyni, chyba, że kto szepnie,
Iż Orest wraca; wtedy w gniewu szale
       295 Przystąpi z krzykiem: »Nie tyś temu winna,
Nie twojemż dziełem, twojem, co mi z ręki
Skradłaś Oresta, aby go zratować?
Lecz wiedz, że hojnie mi za to zapłacisz«.

Tak ona wyje, a wręcz jej wtóruje
       300 Ów gach jej głośny, z pomocą gotowy,
Ów całą duszą niewieściuch i truteń,
Ów kobiet drużba w rycerskiej potrzebie. —
Ja zaś Oresta czekając jak zbawcy
W nieszczęściach moich i nędzy marnieję.
       305 Bo czyn zwiastując ciągle, już zniweczył
On wszystkie, które żywiłam, nadzieje.
I wobec tego ja, dziewki, ni miary
Ni folgi zdolna, a w złego zalewie
Wkrótce zło inne zgotuję w mym gniewie.

CHÓR.

       310 Powiedz nam, proszę, czy Egist w pobliżu,
Kiedy to mówisz, czy poszedł gdzie — w pole?

ELEKTRA.

Tak, on na polu, bo gdyby był w domu,
Nie myśl, bym z wnętrza wychodzić tu śmiała.

CHÓR.

Toż się odważniej wdam z tobą w rozmowę,
       315 Jeżeli rzeczy po prawdzie tak stoją.

ELEKTRA.

Jego tu niema, więc badaj co zechcesz.

CHÓR.

Pytam się tedy, co mniemasz o bracie,
Czy przyjdzie, czy się ociąga? Mów o tem.

ELEKTRA.

Przyrzeka, ale nie spełnia przyrzeczeń.

CHÓR.

       320 Zwykł mąż, co wielką myśl knuje, rzecz zwlekać.

ELEKTRA.

A ja bez zwłoki ratowałam jego.

CHÓR.

Ufaj, on dzielny i pomni na drugich.

ELEKTRA.

Ufam, inaczej już dziś bym nie żyła.

CHÓR.

Nie mów nic więcej, bo widzę, jak z domu
       325 Siostrzyca twoja, Chrysothemis idzie,
Dary ofiarne dźwigając na ręku,
Jakie się zmarłym pod ziemią należą.

CHRYSOTHEMIS.

Czemuż, o siostro, przed domu bramami
Znowu twą dawną zawodzisz piosenkę?
       330 Przecz nie pouczył cię jeszcze czas długi,
By próżnym gniewom nie folgować darmo?
Przecież wiem tyle, że cierpię ja równie
Nad rzeczy stanem i, gdyby sił stało,
Tobym zjawiła me dla nich uczucia.
       335 Lecz wśród tej nędzy trza zwijać nam żagle,
W czyn się nie stroić, co wrogom nie szkodzi.
Obyś i ty więc czyniła tak samo!
Choć słuszność, wiem to, nie w mojej jest mowie,
Lecz w twoim sądzie, — wolności że pragnę,
       340 Przeto do władców we wszystkiem się nagnę.

ELEKTRA.

Strasznem, że będąc ojca twego córą,
Jego nie pomnąc o matkę się troszczysz,

Bo wszystkie twoje dla mnie upomnienia
Przejęłaś od niej, nie z własnej masz duszy.
       345 Więc jedno z dwojga: albo myśl twa błędna,
Albo nie pomnisz świadomie o drogich.
Mówisz ty przecie, że nabrawszy siły,
Wnet byś odkryła swą dla tych nienawiść.
A mnie, gdy pomstę gotuję rodzica,
       350 Ty miasto poprzeć, odwracasz od czynu.
Poucz mnie bowiem, lub ucz się odemnie,
Czy zysk bym miała zniechawszy żałoby?
Nie żyjęż? Życia mi starczy, choć we mnie
Ból; a tych gryzę, skąd płynie na groby
       355 Cześć, jeśli zmarłym ta miłość co znaczy.
Twoja nienawiść li w słowach się iści,
W rzeczy przestajesz wśród ojca siepaczy,
I choćby miano wszelakie korzyści,
Z których ty dumna, mnie przynieść w daninie,
       360 Ja niemi wzgardzę. Niech tobie zastawą
Stół błyszczy, życie dostatkiem opłynie.
Bo dla mnie będzie jedyną to strawą,
Że się nie truję. Szczęście twe nie budzi
Pragnień w mej duszy; gdybyś rozum miała,
       365 Niembyś wzgardziła. Najtęższego z ludzi
Zwano cię dzieckiem, dziś będziesz się zwała
Twej matki córką, w twarz rzucą ci winy,
Żeś zdrajcą ojca i zdrajcą rodziny.

CHÓR.

O niezbyt gniewnie, na Boga! z mów waszych
       370 Dla obu płynie nauka i każda
Z przemowy drugiej coś zyskać by mogła.

CHRYSOTHEMIS.

Ja, o niewiasty, do mów jej przywykłam
Niemal i jużbym nie zważała na nie,
Gdyby nie wieści, że wielka jej grozi
       375 Kaźń, która głośne te skargi uciszy.

ELEKTRA.

Mów o tej grozie, bo jeśli przewyższy
To, co dziś cierpię, natenczas już zmięknę.

CHRYSOTHEMIS.

A więc ci powiem wszystko, co mnie doszło.
Chcą oni ciebie, gdy skarg nie zaniechasz,
       380 Wtrącić, gdzie nigdy już słońca promieni
Nie ujrzysz, żywa w zamkniętej ciemnicy
Gdzieś po za miastem masz płakać twe bóle.
Więc zaradź temu, byś potem wśród klęski
Mnie nie ganiła; czas teraz namysłu.

ELEKTRA.

       385 Więc to ich wolą, tę kaźń mi wymierzyć?

CHRYSOTHEMIS.

Tak, skoro Egist do domu powróci.

ELEKTRA.

Niechby dlatego się zjawił co prędzej!

CHRYSOTHEMIS.

Nieszczęsna, jakąż wypraszasz ty klątwę!

ELEKTRA.

Aby już przyszedł, jeśli to zamierza.

CHRYSOTHEMIS.

       390 Czegóż pożądasz? Gdzież rozum u ciebie?

ELEKTRA.

Tego, by od was gdzieś uciec najdalej.

CHRYSOTHEMIS.

I o to życie już nie dbasz zupełnie?

ELEKTRA.

Pięknem me życie, że podziw aż budzi.

CHRYSOTHEMIS.

Byłoby pięknem, by rozum ci służył.

ELEKTRA.

       395 Nie ucz, bym względem mych drogich złą była.

CHRYSOTHEMIS.

O nie! Chcę tylko, byś władcom uległa.

ELEKTRA.

Ty się tak składaj, nie dla mnie ta droga.

CHRYSOTHEMIS.

A przecież pięknem, nie upaść wśród szału.

ELEKTRA.

Padnę, gdy trzeba, na służbie rodzica.

CHRYSOTHEMIS.

       400 Lecz ojciec, wiem to, wybaczy co czynię.

ELEKTRA.

Te słowa wniosą ci poklask złych ludzi.

CHRYSOTHEMIS.

A ty czyż rady nie posłuchasz mojej?

ELEKTRA.

Nie, jeszczem chyba przy pełnym rozumie.

CHRYSOTHEMIS.

Podążę tedy dokąd mnie posłano.

ELEKTRA.

       405 Dokądże zmierzasz? Dla kogóż te dary?

CHRYSOTHEMIS.

Matka kazała mi zrosić grób ojca.

ELEKTRA.

Cóż mówisz? męża wrogiego nad wszystkich?

CHRYSOTHEMIS.

Którego sama zgładziła, — toć w myśli.

ELEKTRA.

Któż ją nakłonił? Skąd zamysł w niej taki?

CHRYSOTHEMIS.

       410 Nocne widziadła, jak mniemam, powodem.

ELEKTRA.

Ojczyste bogi! na pomoc choć teraz!

CHRYSOTHEMIS.

Czyż ty z tej trwogi nabierasz otuchy?

ELEKTRA.

Rzeknę, jeżeli sny owe wyjawisz.

CHRYSOTHEMIS.

Lecz wiedząc mało, nie wiele rzec mogę.

ELEKTRA.

       415 Choć to mi powiedz, bo i drobne słowo
Zwali człowieka lub dźwignie na nowo.

CHRYSOTHEMIS.

Mówią, że ona naszego rodzica
Widziała postać, zjawioną powtórnie
Na światło ziemi; że on przy ognisku
       420 Zatknął to berło, które sam piastował
Niegdyś, zaś Egist dziś dzierży; że z niego
Bujna latorośl strzeliła, od której
Cień padł na całą krainę Mykenów.
Gdy więc sny owe przedkładała słońcu,
       425 Ktoś to podsłyszał i mnie rzecz powtórzył.
Nic nadto nie wiem — prócz tego, że ona
By strach zażegnać, mnie w pole wysłała.
A więc na bogi cię błagam rodowe,
Słuchaj i nie gub się w błędzie. Bo jeśli
       430 Wzgardzisz mną, w klęsce wnet do mnie się zwrócisz.

ELEKTRA.

Niechby nic z tego, co w ręce masz twojej,
Grobu nie tknęło, o siostro ma droga!
Dar i ofiara ojcu nie przystoi,
Które posyła niewiasta mu wroga.
       435 Porzuć to wichrom, lub skryj w ziemi łonie,
Aby nic z tego w głąb się nie dostało,
Na ojca łoże; lecz po onej zgonie,
Niechaj te dary jej umają ciało.
Bo gdyby z swego bezwstydu nie znaną
       440 Była wśród niewiast, ofiary tej wstrętnej
Temu, którego zabiła, za wiano
Słaćby nie śmiała. Czyż mniemasz, że chętny
Dar z owej ręki by przyjął umarły,
Że jak nad wrogiem pastwiła się ona,
       445 Że w jego włosach, ażby się zatarły,

Krwawe tej zbrodni ścierała znamiona?
Przecież nie zechcesz oczyszczać tej winy?
Nie! więc to porzuć, a w dani nagrobnej
Twoich kędziorów odcięte kończyny
       450 Ponieś i zwitek mych włosów choć drobny;
Czem mogę, służę nieszczęsna; weź z sobą
I tę opaskę co złotem nie świeci.
A padłszy błagaj, by on z poza grobu
Z pomocą przyszedł życzliwą dla dzieci,
       455 Żeby Orestes zwycięskim pochodem
Stanął i wrogów podeptał żyw karki,
Byśmy skrzepione za przyszłym zawodem
Na grób obfitsze nieść mogły podarki.
Wierzę ja, wierzę, że i wielki zmarły
       460 Podżega na nią straszliwe te mary;
Czas jednak, siostro, byśmy wraz poparły
Ojca, nas samych, dochowawszy wiary
Temu, co godzien największej miłości
Wśród Hadesu spoczął włości.

CHÓR.

       465 Zbożnie mówiła ta dziewka, ty przeto,
Jeśliś rozsądna, o dziecko, posłuchasz.

CHRYSOTHEMIS.

Posłucham; o to przecie, co godziwem,
Nie trza się swarzyć, w czyn lepiej uderzyć.
Lecz wy, na bogi, chowajcie milczenie,
       470 Bo gdyby matce o tem doniesiono,
Gorzko by przyszło spłacić myśl szaloną.

CHÓR.

       472—515 Jeśli mój rozum te znaki przenika,
Jeśli mi umysł nie kłamie,

Wróża wnet stanie tu Dyka
I prawem silne podniesie swe ramię,
Zjawi się, na sąd zasiędzie, o dzieci,
Nowe otuchy się rodzą.
A ze snów błoga nadzieja się nieci,
Bo w Hellenów wodzu,
W rodzicu waszym pamięć nie zadrzemie
I pomnieć będzie
To, co go kiedyś zwaliło na ziemię,
Mordu dwusieczne narzędzie.

I wielonoga, sturęka w jej tropy
Zstąpi Erinys, co skryta gdzieś zdradnie
Miedzianemi runie stopy;
Krwawych bo ślubów żądza nimi władnie,
Miłostek bez czci i wiary.
Ufam, więc ufam, że za takie czyny
Senne się ludziom pojawiają mary,
Gromiąc winy i współwiny.
I chyba snów by już myśl nie odgadła
I z znaków wróżyć nie będzie,
Jeżeli z tego nocnego widziadła
Dobre nie świta orędzie.

Pelopsa ów nieszczęsny sprzęg,
Co niósł go kiedyś cwałem,
O jakiż on sprowadził jęk
Z wiekowych klęsk nawałem!
Bo odkąd Myrtil w głębi śni,
Poszedłszy w fale na dno,
Z rydwanu co się złotem lśni
Strącony ręką zdradną,

Odtąd już nigdy w wnętrzu tego domu
Nie zbrakło zbrodni ni sromu.

KLYTAIMESTRA.

Znów więc, jak widzę, bezkarnie się włóczysz,
Gdy Egist poszedł, który cię wstrzymywał,
Byś choć pod niebem nie lżyła rodziny;
Że go tu niema, za nic ty mnie ważysz,
       520 Co więcej gadasz przed całym wręcz światem,
Że ja i słowem i czynem bezprawym
Zaczepiam, krzywdząc, i ciebie i twoich.
A krzywdy nie chcę, lecz za twe złe mowy
Równemi tobie odpłacam się słowy.
       525 Ojciec — to ciągle wszem wobec wywieszasz —
Poległ z mej ręki. Tak — wiem ja to dobrze
I nie zamyślam zaprzeczyć uczynku.
Dyki bo wyrok był to, nie mój tylko,
Tę byś uznała, gdy być rozum służył.
       530 Bo ów twój rodzic, nad którym zawodzisz,
Sam wśród Hellenów śmiał twoją siostrzycę
Bogom poświęcić, choć pono nie cierpiał
Gdy ją posiewał, jak ja, gdym rodziła.
Dość tego, rzeknij, komu, którym gwoli
       535 On ją poświęcił, mów czyli Argiwom?
Przecie nie mieli ci prawa mej zgładzić!
Więc gdy w zastępstwie brata Menelaja
Zabił me dziecko, miałamże przebaczyć?
A czyż Menelaj nie miał dwojga dziatek,
       540 Którym przed moją umierać przystało,
Z matki, dla której tę wszczęto wyprawę?
Czyż może Hades więcej się łakomił

Na moje płody, niż tamtej potomstwo?
Lub czyż wyrodny ojciec dla mych dzieci
       545 Nie miał dość serca, miał dla Menelaja?
Czyż to nie zamysł i zły i przewrotny?
Sądzę tak, choćbyś inaczej mniemała,
A głos by zmarłej, gdyby mógł, przywtórzył.
Ja więc wyrzutów po tem, co się stało,
       550 Nie mam, a jeśli przyganiasz mej winie,
Rozważ co słusznem, potem lżyj rodzinie.

ELEKTRA.

Nie mów choć teraz, że ja mą zaczepką
Gniewne od ciebie wywołałam słowa.
Lecz gdy zezwolisz, to prawdę za zmarłych
       555 I za mą siostrę wypowiem otwarcie.

KLYTAIMESTRA.

Wręcz ja pozwalam, a gdyby twe wstępy
Zawsze tak brzmiały, mniej byś mnie raziła.

ELEKTRA.

Wręcz ci więc powiem; żeś ojca zabiła,
Nie przeczysz. Jestli haniebniejsze słowo,
       560 Równo czy słusznym czyn był, lub niesłusznym?
Ja zaś dowiodę, że żadne cię prawo,
Lecz podszept złego podmówił człowieka,
Z którym przestajesz. — Pytaj Artemidy,
Za co w Aulidzie wszelakie powiewy
       565 Wstrzymała, albo ja dam ci odpowiedź,
Bo ona zmilknie. Ojciec więc mój niegdyś,
Jak wieść, wczasując w gaiku bogini,
Spłoszył jelenia, pstrej barwy, rogala,
A nad ubitym zaś rzucił przechwałkę.

       570 Stąd tedy gniewna Letojska dziewica
Więzi Achajów, aż dałby za zwierze
Ojciec swą córę jak okup w ofierze.
Tak do niej przyszło; li za tym wykupem
Wojsko pójść mogło ku domom lub Troi.
       575 A więc dla sprawy, z musu, poniewoli,
Ledwie dał córkę, a nie bratu gwoli.
A gdyby — powiem z twej myśli — owemu
Zadość chcąc czynić, tak sobie był począł,
To czyż paść musiał z twej ręki? Gdzie prawo?
       580 Patrz, byś ty ludziom ten zakon zlecając,
Kaźni i żalu nie ściągła na siebie.
Za krew bo jeśli krwią płacić będziemy,
Pierwsza byś legła z wyroków tych mocy.
Bacz więc, byś próżnej nie wdziała osłony!
       585 A jeśli zechcesz, poucz nas, dla czego
Tak podle sobie poczynasz, ty, która
Dzielisz twe łoże z siepaczem, co niegdyś
Wraz z tobą ojca naszego zmordował,
I dalej płodzisz, dawniejsze i prawe,
       590 Z prawych zrodzone odtrąciwszy dzieci?
Mam ja to chwalić? czy powiesz mi może,
Że tem się także za córkę mścisz twoją?
Szpetnem to, choćbyś tak rzekła; poślubiać
Z powodu córki nie przystało wrogów.
       595 Lecz ciebie ani upomnieć nie można,
Bo zaraz krzyczysz, że własnej my matce
Złorzeczym słowem. Po prawdzie ja w tobie
Nie mniej wciąż Panią jak matkę uznaję,
Ja co tu żyję wśród nędz i wśród męki,
       600 Które mi matka i druh jej zadali,
A on tymczasem uszedłszy twej ręki,

Nieszczęsny Orest marnieje gdzieś w dali.
Skarżysz się ciągle, że złość moja judzi
W bracie mściciela; wiedz żebym czyniła
       605 Tak, gdybym mogła. Dlatego wśród ludzi
Niechbyś mnie choćby i złą ogłosiła,
I jeśli trzeba, oszczerczą, bezczelną!
Bo jeśli prawda, żem w rzeczach tych celną,
Że mi gwałtowność i gniewność wrodzona,
       610 To krwi nie shańbię, ni twego ja łona.

CHÓR.

Że gniewem zieje, to widzę, lecz nie wiem,
Czy w gniewie słuszność ma również na względzie.

KLYTAIMESTRA.

Jakiż ja dla tej bym jeszcze wzgląd miała,
Która tak matkę swą własną znieważa
       615 I to w tym wieku; czyż ona w bezwstydzie
Wszelkiego czynu nie wyda się zdolną?

ELEKTRA.

Wiedz ty, żem jeszcze nie wyzuta z wstydu,
Choć sąd twój inny; dziś słyszę, że działam
Nad wiek i płonę nieprzystojnym gniewem,
       620 Lecz twa złość przecież i twoje to czyny
Mnie popychają do gwałtu i winy,
Bo złe postępki są złego posiewem.

KLYTAIMESTRA.

Bezczelna dziewko, ja i słowa moje
I czyny zbytnią tchną w ciebie wymowę.

ELEKTRA.

       625 Tyś więc wymowna, nie ja! Bo ty działasz,
A gdy czyn knowa, zawtórzą mu słowa.

KLYTAIMESTRA.

Na Artemidę, wnet ciężko odpłacisz
Twoją zuchwałość, gdy Egist się zjawi.

ELEKTRA.

Widzisz, w gniew wpadasz, choć dałaś mi wolność
       630 Mówić, co zechcę, a słuchać nie umiesz.

KLYTAIMESTRA.

Czyż choć ofiary bez krzyków złowrogich
Nie ścierpisz, skoro ci usta rozwarłam?

ELEKTRA.

Nuże, święć, składaj, nie złorzecz mym ustom,
Bo ja już słowa więcej nie wyrzeknę.

KLYTAIMESTRA.

       635 Złóż więc, służebno, zaraz te ofiary
Różnoowocne, bym wzniosła do Pana
Modły, któreby tej zmory ujęły.
Wysłuchaj zaraz, o Febie, obrońco,
Słów moich skrytych; bo nie wśród przyjaznych
       640 Mówić mi przyszło, ni można odsłonić
Wszystkiego światłu, gdy ta jest przytomną,
By snać zawistnie i z krzykiem skwapliwym
Marnych posłuchów nie głosiła miastu.
Tak więc posłuchaj, jako mówić będę.
       645 Dziwaczne mary, zjawione mi w nocy
Wśród snu, ty obróć, o Lykejski władco,
Jeżeli szczęście mi wróżą, na dobro,
A jeśli klęski, na wrogów je skieruj.
I jeśli z bogactw, co dzierżę, zdradliwie
       650 Chcą mnie ograbić niektórzy, nie dopuść,
Lecz zwól, bym żyła tu nadal bez szkody
Atrydów domem władając i berłem,

Wespół z druhami, z którymi dziś żyję,
W słodkim spokoju, wśród dziatek, od których
       655 Ani mi zawiść ni gorycz nie grozi.
O Apollinie, ziść wszystkie błagania,
Które zanosim, skinieniem twem błogiem,
A co przemilczę w tej modlitwie mojej,
Tego się domyśl, zaklinam, tyś bogiem,
       660 A synom Zeusa wszechwiedza przystoi.

PEDAGOG.

Niewiasty obce, pozwólcie się spytać
Czy to jest władcy Egista domostwo?

CHÓR.

Tak jest, przybyszu! Sam zgadłeś to trafnie.

PEDAGOG.

Czyż jego żoną tę słusznie być mniemam,
       665 Bo na me oko ma wygląd królowej.

CHÓR.

O tak, najsłuszniej. To ona przed tobą.

PEDAGOG.

Witaj mi księżno! Przynoszę ja wieści
Słodkie dla ciebie, Egista zarówno.

KLYTAIMESTRA.

Przyjęłam wstępy. Zasię wiedzieć pragnę
       670 Przed wszystkiem, któż cię tu przysłał z orędziem.

PEDAGOG.

Fanoteus z Focys, rzecz wielką sprawiając.

KLYTAIMESTRA.

Jaką, przybyszu! Rzeknij, bo ja pewna,
Że mąż życzliwy życzliwe śle wieści.

PEDAGOG.

Orest nie żyje. Masz wszystko w trzech słowach.

ELEKTRA.

       675 O ja nieszczęsna, ten dzień mnie powalił.

KLYTAIMESTRA.

Co, co, przybyszu? Mów! Tamtej nie słuchaj.

PEDAGOG.

Jak rzekłem, mówię, że Orest nie żyje.

ELEKTRA.

Zginęłam biedna, nie jestem już niczem.

KLYTAIMESTRA.

Patrz-że swych rzeczy, a ty prawdę zaraz,
       680 Jaką zmarł śmiercią, opowiedz przybyszu!

PEDAGOG.

Na tom posłany i wszystko wypowiem.
On więc przybywszy na słynny w Helladzie
Delfickich igrzysk blask, żądny zapasów,
Kiedy usłyszał donośny głos męża,
       685 Co w pierwszym rzędzie obwieszcza wyścigi,
Wystąpił świetny, na podziw zebranym,
A dorównawszy biegiem przyrodzeniu
Wziął cel i szczytną pierwszeństwa nagrodę.
Z wielu chwał jego, bym wspomniał cośkolwiek,
       690 Nie wiem wprost, ktoby mu dorósł w przewadze;
Jedno zaś rzeknę; czy gier kierownicy
Podwójne biegi czyli pięciorakie
Zapowiadali zapasy, on wszędzie
Z walki i próby wychodząc zwycięsko
       695 Zdobywał chwałę, aż wszędzie to brzmiało,
Jako się młodzian Argejski odznaczył,
Orestem zwany, syn męża, co kiedyś

Słynnym zastępom Hellady przewodził.
I tak do czasu. Lecz gdy bóg chce szkodą
       700 Człeka umniejszyć, to siły zawiodą.
Bo dnia innego, gdy o słońca wschodzie
Miały być wozów harce szybkonogie,
Stawił się Orest z innymi znów w szranki.
Był tam Achajczyk i Spartańczyk z rodu,
       705 Dwaj sprzężnych wozów aż z Libii sternicy,
Piąty on stanął, tessalskie rumaki
Mając u dyszla, kasztany wiódł szósty,
A był z Etolii, z Magnezyi znów siódmy,
Ósmy Ainiańczyk postawił dwa siwki,
       710 Dziewiąty z Aten bożego był grodu,
Wreszcie Beotczyk dopełniał dziesiątki.
Stanąwszy w szyku, który im wyznaczył
Los wyciągnięty przez mistrze zapasów,
Na odgłos trąby spiżowej ruszyli.
       715 I trzęsąc sprzężą, raz wraz swe rumaki
W głos poganiali, że całe wnet pole
Brzmiało turkotem kół skrzypnych, a w górę
Wydął się piasek. Pospołu zmięszani
Bata nie szczędzą, by tylko wyminąć
       720 Coprędzej osie i koni parskania;
Bo piana biła to w grzbiety, to w kolne
Obręcze razem z prychaniem rumaków.
A on za każdym obrotem słup z kraja
Piastą przycierał, ręcznemu koniowi
       725 Folgując, tego hamując, co w lejcu.
I tak do czasu szły wozy bez szwanku.
Gdy nagle źrebce człowieka z Ainanii
Poniosły, na kieł biorąc i przy skręcie
W końcu szóstego lub siódmego biegu

       730 Na łeb się zderzą z Barcejskim zaprzęgiem.
Potem już jeden najeżdżał drugiego
I sam się walił — a Kryzejskie pole
Pełnem wnet było i trzasku i złomów.
Widząc to zręczny w wyścigu Ateńczyk
       735 Skręca w bok toru i mimo zostawi
Wir koni, wozów skłębionych w pośrodku; —
Ostatni jechał, wstrzymując rumaki
Orest, szczędzący na dojazd ich siły.
Kiedy więc widzi, że tamten pozostał
       740 Jeden na torze, batogiem po uszach
Świśnie źrebakom. Zrównawszy tak wozy
Gnali, a pędząc to jeden to drugi
Naprzód się w biegu wysuwał o głowę.
I z innych zwrotów wyszedłszy tak cało
       745 Na całym wozie stał śmiało nieszczęsny.
Wtem lewe lejce zbytecznie puściwszy
Przy zwrocie konia uderzy w słup z kraja
I kolną piastę strzaskawszy przez poły
Wali się z siedzeń i plącze wśród węzłów
       750 Ciętych rzemieni; wraz z jego upadkiem
Konie na środek rzucają się ślepo.
Zoczywszy jego nieszczęsne potknięcie
Tłum nad młodzieńcem litośnie zapłakał,
Że tak począwszy zakończył tak marnie,
       755 Wleczon po ziemi, to znowu ramiona
Ku niebu wznosząc; aż wreszcie woźnice
Ledwie ująwszy zbiegane rumaki
Krwią zbroczonego zwolnili, że z blizkich
Niktby nieszczęsnej nie poznał postaci.
       760 Więc go spalili i w miedzi maleńkiej
Wielkie to ciało w proch nędzny rozpadłe

Niosą tu ludzie nasłani z Focydy,
Ażeby w ziemi grób znalazł rodzinnej.
Tak się rzecz miała. Straszliwa i w mowie,
       765 Tym co widzieli tak pełna boleści,
Że sroższej nigdy nie słyszał nikt wieści.

CHÓR.

O biada! Cały mych panów wiekowych
Ród, jak się zdaje, wyginął do szczętu.

KLYTAIMESTRA.

Jak mam to nazwać, o Zeusie, czy szczęściem,
       770 Czy obok ciosu to zyskiem; choć boli
Na własnych stratach opierać swe życie.

PEDAGOG.

Cóż teraz w słowach tak tracisz ty ducha?

KLYTAIMESTRA.

Jest jakaś siła w rodzeniu; bo nawet
Krzywdy zapomnisz tym, których zrodziłaś.

PEDAGOG.

       775 A więc na darmo, zda się, tu przybyłem.

KLYTAIMESTRA.

O nie na darmo! Jak możesz tak mówić
Ty, który pewne przyniosłeś świadectwo
O zgonie tego, co z duszy mej zrodzon
Pierś mą porzucił i karmę, by uciec
       780 Gdzieś na obczyznę i już mnie nie ujrzał
Zbiegłszy z tej ziemi, a ojca morderstwo
Wciąż wyrzucając straszliwe miótł groźby.
Tak, że sen słodki ni we dnie, ni w nocy
Mnie nie osłaniał, lecz czas jako sternik

       785 Wiódł mnie statecznie ku śmierci objęciom.
A teraz, w dniu tym, pierzchnęły gdzieś strachy
Przed nim i przed nią; bo gorsza ta plaga
Mieszkając ze mną, krew szczerą mi z duszy
Wciąż utaczała; więc odtąd w spokoju
       790 Snać na jej groźby już baczyć nie przyjdzie.

ELEKTRA.

O ja nieszczęsna! Dziś pora opłakać
Los twój, Oreście, któremu w tej nędzy
Matka urąga; czyć dobrze się dzieje?

KLYTAIMESTRA.

Nie tobie, jemu dziś dobrze z pewnością.

ELEKTRA.

       795 Słysz to Nemesis i pomnij krwi świeżej.

KLYTAIMESTRA.

Co trza, słyszała i dobrze zrządziła.

ELEKTRA.

Szydź, bo dziś tobie uśmiecha się szczęście.

KLYTAIMESTRA.

Ni ty, ni Orest nie ujmą mi jego.

ELEKTRA.

My powaleni, nie nam ciebie walić.

KLYTAIMESTRA.

       800 Przybyszu, jakiej ty godny podzięki,
Jeśliś poskromił tej krzyki natrętne.

PEDAGOG.

Więc czas już odejść, gdy wszystko się składa.

KLYTAIMESTRA.

O nie! bo toby ni mnie nie przystało,
Ni temu, który cię nasłał z orędziem.
       805 Lecz wstąp do wnętrza, a ta niech się dalej
Nad swoim, brata pogromem tu żali.

ELEKTRA.

Czyż wam się zdaje, iż w bólu i jęku
Srodze płakała, że wyła nad synem,
Który tak zginął nieszczęśnie? — Bynajmniej.
       810 Lecz szydząc, poszła precz stąd. — O ja biedna,
Oreście drogi, śmierć moja w twym zgonie,
Znikłeś wyrwawszy nadzieję, co jedna
Jeszcze się tliła i drgała mi w łonie,
Że żyw tu staniesz, by pomścić rodzica
       815 I mnie nieszczęsną. — Gdzież pójdę dziś bracie
Po twojej śmierci, po ojca utracie?
Chyba więc znowu jako niewolnica
U wrogich ludzi zostanę wśród sromu,
Wśród ojca zbirów. Czyż to mi nie błogiem?
       820 O nie! ja nie chcę podzielać już domu
Z nimi, lecz raczej samochcąc, za progiem,
Bez pociech życia dokonam i marnie.
A jeśli kogo mój upór oburzy
Niech mnie zabije; bo życie męczarnie,
       825 A śmierć da radość; — nie pragnę żyć dłużej.

CHÓR.

       826—870 Gdzież Zeusa groty, gdzież Helios na niebie,
Błyszczący, jeśli ogląda te sprawy
I bez odwetu pogrzebie!

ELEKTRA.

O biada, biada!

CHÓR.

Cóż płaczesz dziewczyno?

ELEKTRA.

O!

CHÓR.

Nie bluźń tylko.

ELEKTRA.

Gubisz mnie!

CHÓR.

I czemże?

ELEKTRA.

Kiedy ułudne rozsiewasz pogłoski
O tych co zeszli w Hadesu dzierżawy,
Przymnażasz tylko mi troski.

CHÓR.

Wiem że Amfiaraus, co w zdradne padł siecie
Złotą niewiasty pętlicą zmotany,
Nawet w podziemnym dziś świecie...

ELEKTRA.

O biada, biada!

CHÓR.

Potężnie rządzi.

ELEKTRA.

Biada.

CHÓR.

Jej biada występnej.

ELEKTRA.

Kaźń wzięła.

CHÓR.

O pewnie!

ELEKTRA.

Wiem ja, wiem dobrze! Bo przecież w żałobie
Znalazł pamiętnych; mój mściciel porwany
Zniknął i zdala legł w grobie!

CHÓR.

Klęska ci z klęski się rodzi.

ELEKTRA.

Świadomem mi to, aż nazbyt świadomem,
Mnie, w którą pośród nieszczęścia powodzi
Grom wciąż uderza za gromem.

CHÓR.

Znamy twe bóle.

ELEKTRA.

Więc mnie nie wiedźcie gdzieś w złudy krainy
Tam gdzie...

CHÓR.

Cóż powiesz?

ELEKTRA.

Żadna nadzieja nie wschodzi
Pomsty od mojej rodziny.

CHÓR.

Zgon śmiertelnych jest udziałem.

ELEKTRA.

Czyż i to także, by w jeździe szalonej

Nędznie on poległ, pod końskich stóp cwałem,
Splotem zaprzęgu wleczony?

CHÓR.

Straszną ta klęska.

ELEKTRA.

Strasznem, jeżeli w dalekiej ustroni,
Bez usługi mojej dłoni...

CHÓR.

O biada!

ELEKTRA.

Nikt go ze swoich nie poniósł do grobu,
Ni łez opłakał żałobą.




CHRYSOTHEMIS.

Radość, ma droga, tak mną poganiała,
Abym przybiegła, nie dbając o miarę.
Bo niosę radość i ulgę w nieszczęściu,
Które swem jarzmem ci łzy wyciskało.

ELEKTRA.

       875 Jakbyś ty mogła znaleść w mem cierpieniu
Pomoc, gdy na nie już niema lekarstwa?

CHRYSOTHEMIS.

Orest się zjawił, to usłysz odemnie,
Tak jasno, jak ja przed tobą tu stoję.

ELEKTRA.

Czyś bez rozumu, nieszczęsna, i z twojej
       880 Jako i mojej natrząsasz się nędzy?

CHRYSOTHEMIS.

Klnę się na domu ognisko, że mówię
To bez szyderstwa, iż on tutaj stanął.

ELEKTRA.

O ty nieszczęsna, jakiego człowieka
Słysząc, zbyt łatwo zawierzyłaś słowom?

CHRYSOTHEMIS.

       885 Od siebie mam to, bom znaki widziała
Pewne i z nich mi zstąpiła ta wiara.

ELEKTRA.

Jakiż masz dowód? cóżeś ty spostrzegła,
Że aż gorejesz szalonym tym żarem?

CHRYSOTHEMIS.

Na bogów, słuchaj, aż rzeczy poznawszy
       890 Potem osądzisz, czym zdrowa, czy głupia?

ELEKTRA.

Mów więc, jeżeli to radość ci sprawia.

CHRYSOTHEMIS.

Wszystko ci tedy powiem, com widziała.
Kiedy tam przyszłam, gdzie ojca grób dawny,
Widzę, że sączy z samego wierzchołka
       895 Świeżo wylana ciecz mleczna, a w koło
Wszelkimi kwiaty kurhan umajony.
Dziw mnie zdjął wielki, rozglądam się przeto
Czy się nie natknę na człeka w pobliżu.
A kiedy widzę, że cisza w około,
       900 Pomknę do grobu i nagle spostrzegam
Pęk młodych włosów na szczycie mogiły.
Więc na ten widok wręcz staje przedemną

Zżyłe z mą duszą zjawisko i brata,
Co mi najdroższy, znak widzieć już mniemam.
       905 W dłoń to ująwszy, ni słowa nie rzekłam,
Lecz łzą radosną mi zaszły źrenice.
A teraz jako i wtedy tak trzymam,
Że to od niego ta przyszła ofiara.
Któż bo mógł złożyć ją, prócz nas obydwu?
       910 A to wiesz przecie, że ni ja sprawczynią
Ani ty również; nam bowiem bezkarnie
Nawet do świątyń wyjść z domu nie wolno.
Zaś matce czyn ten nie byłby po myśli,
I nie uszedłby przed ludzi oczyma.
       915 Więc od Oresta te przyszły daniny.
Ufaj ty przeto; dopusty raniące
Nie zawsze przeciw tym samym się srożą.
Źle nam się działo, lecz doby tej słońce
Może dni jasnych zaświta nam zorzą.

ELEKTRA.

       920 Biada ci, ślepej, żal ciebie mi dawno.

CHRYSOTHEMIS.

Cóż to? czyż wieść ta nie sprawia ci ulgi?

ELEKTRA.

Nie wiesz, jak zbaczasz z rozumu i drogi.

CHRYSOTHEMIS.

Jakoż ja wiedzieć niemam, com widziała?

ELEKTRA.

Zmarł on, nieszczęsna, a poszły na nice.
       925 Wszelkie nadzieje; więc próżno nań baczyć.

CHRYSOTHEMIS.

O ja nieszczęsna, skąd wzięłaś te wieści?

ELEKTRA.

Od świadka, który przy jego był zgonie.

CHRYSOTHEMIS.

Gdzież on? dziw wielki przejmuje mnie całą.

ELEKTRA.

We wnętrzu matka nim teraz się cieszy.

CHRYSOTHEMIS.

       930 O ja nieszczęsna! Więc jakiż śmiertelnik
Na grobie złożył te hojne ofiary?

ELEKTRA.

Jabym mniemała, że ktoś po umarłym
Oreście takie poskładał pamiątki.

CHRYSOTHEMIS.

O srogi losie; radośnie przybiegłam
       935 Z takiemi wieści, nie wiedząc, że na dnie
Byłyśmy klęski. I teraz przyszedłszy,
Prócz dawnych nieszczęść zastaję tu nowe.

ELEKTRA.

Tak rzeczy stoją. Lecz, jeśli posłuchasz,
Mogłabyś ulżyć brzemienia, co gniecie.

CHRYSOTHEMIS.

       940 Czyżbym ja miała znów wskrzeszać umarłych?

ELEKTRA.

Nie to mi w myśli, nie jestem szaloną.

CHRYSOTHEMIS.

Jakiż więc rozkaz, któremu mam sprostać?

ELEKTRA.

Byś śmiało moje spełniła zlecenie.

CHRYSOTHEMIS.

Jeśli w niem korzyść, nie cofnę się przed tem.

ELEKTRA.

       945 Bacz, że bez trudu nie dojdzie rzecz żadna.

CHRYSOTHEMIS.

Baczę i chętnie wedle sił usłużę.

ELEKTRA.

A więc posłuchaj, co w myśli ja roję.
Odkąd tych, co nas wśród nieszczęść nawały
Krzepili, Hades w dzierżawy wziął swoje,
       950 Wiedz, żeśmy tutaj samotne zostały.
I pókim jeszcze słyszała o bracie
Że zdrów i żyje, czekałam mołojca,
Aż przyjdzie, pomści zbrodniczy mord ojca;
Dziś, że go zbrakło, spoglądam więc na cię,
       955 Aby poparły siostrzane mnie dłonie,
Gdy godzić będę w mordercę rodzica
Aigista. Nic bo już ci nie osłonię.
Gdy czekasz gnuśnie, jakaż ci przyświeca
Jeszcze nadzieja? Toć stękać już tobie
       960 Li tylko wolno, gdy mienie wziął zdzierca
I więdnąć wolno w tej ciągłej żałobie
Bez łoża, ślubów, miłości i serca.
A że to przyjdzie, nie łudź się szalona!
Toć Aigistowi nie obce rachuby,
       965 Że dziecię z mego lub twojego łona

Dlań by stanęło jak zapowiedź zguby.
Lecz, jeśli będziesz mym radom powolną,
To ci od tamtych, co legli w Hadesie,
Czyn Twój świadectwo zbożności przyniesie.
       970 A potem jakoś zrodzona, tak wolną
Będziesz w przyszłości i zwiążesz się śluby
Godnymi, — w każdym bo dzielność dziw budzi.
A czyż nie widzisz, jak wielkie my chluby,
Gdy mnie usłuchasz, zyskamy u ludzi?
       975 Bo jakiż człowiek obcy czy miejscowy
Tak pochlebnemi nie uczci nas słowy:
Patrzcie, o mili, na sióstr tych postępki,
Które dom ojca zbawiły wśród klęski,
Które swym wrogom, płużącym w dostatku,
       980 Życia nie szczędząc, śmierć dzielnie zadały.
Te uczcić trzeba, te wespół szanować,
Tym w dni świąteczne na ludu zebraniach
Za męstwo winny hołd oddać należy.
Takim nas każdy wysławi sposobem,
       985 Skąd tutaj chwałę zyszczem i za grobem.
Więc moja miła, służ, pomóż co prędzej
Ojcu i bratu, wyratuj mnie z nędzy
I ratuj siebie, uznając, że szpetnie
Żyć temu w wzgardzie, co zrodzon szlachetnie.

CHÓR.

       990 W sprawach tak ciężkich zarówno rozwaga
Tego, co mówi i słucha, wspomaga.

CHRYSOTHEMIS.

Gdyby, o drużki, ona przed mówieniem
Miała rozsądek, byłaby ostrożność
Tak zachowała, jak nie zachowywa.

       995 Bo cóż ty widzisz, że w taką odwagę
Sama się zbroisz, na pomoc mnie wzywasz?
Czyś ślepą? jesteś niewiastą, nie mężem,
A siły twoje wrogowi nie równe.
I szczęście tamtym na razie przychylne,
       1000 A nam pierzchnęło i w nic się rozwiało.
Któż więc takiego chcąc męża pogromić
Wyjdzie bez szwanku i cały z potrzeby?
Bacz, byśmy biedne nie w większe zabrnęły
Klęski, jeżeli kto przejmie te mowy.
       1005 Bo nic nam z tego, że zyskawszy sławę
Przyjdzie nam potem w niesławie umierać,
A nie zgon strasznym, lecz kiedy kto zgonu,
Choć chciałby zemrzeć, osiągnąć nie może.
Przeto cię błagam, nim zginiem doszczętnie
       1010 I ginąc całą zniszczymy rodzinę,
Pohamuj gniew twój, a ja twoje słowa
Tak skryję, jakbyś ich nigdy nie rzekła.
Przejrzyj to wreszcie, o siostro, że teraz
Bezsilnej trzeba się ugiąć przed siłą.

CHÓR.

       1015 Słuchaj, bo rozum przecież i rozwaga
Największym zawsze dla człowieka skarbem.

ELEKTRA.

Rzekłaś to, czegom po tobie czekała,
Wiedziałam dobrze, iż myśl mą odtrącisz,
A więc ja sama przystąpię do dzieła,
       1020 Bo nie dopuszczę, by poszło na marne.

CHRYSOTHEMIS.

Gdyby duch taki był w tobie naówczas,
Gdy legł nasz ojciec, byłabyś nam zbawcą.

ELEKTRA.

Ducha już miałam, lecz rady nie stało.

CHRYSOTHEMIS.

Staraj się taką pozostać przez życie.

ELEKTRA.

       1025 Nie chcąc współdziałać, tak mnie upominasz?

CHRYSOTHEMIS.

Bo z czynu złego wyłoni się klęska.

ELEKTRA.

Twój rozum podziw, trwożliwość wstręt budzi.

CHRYSOTHEMIS.

Zniosę przyganę, jak kiedyś pochwałę.

ELEKTRA.

Z mych ust nie doznasz ty nigdy tej drugiej.

CHRYSOTHEMIS.

       1030 Przyszłość dość długa, by rzecz tę rozstrzygnąć.

ELEKTRA.

Idź, boś niezdatna do żadnej posługi.

CHRYSOTHEMIS.

Owszem, lecz w niczem ty nie chcesz posłuchać.

ELEKTRA.

Poszedłszy, matce twej wyjaw to wszystko.

CHRYSOTHEMIS.

Tak bardzo przecie nie jestem ci wrogą.

ELEKTRA.

       1035 Lecz wiedz stanowczo, iż w zdrożność mnie pędzisz.

CHRYSOTHEMIS.

Nie zdrożność przecie, ostrożność ci zlecam.

ELEKTRA.

Mam ja więc twoim dać folgę wywodom?

CHRYSOTHEMIS.

Bo gdy zmądrzejesz, ty będziesz przewodzić.

ELEKTRA.

Strasznem, tak pięknie przemawiać, a błądzić.

CHRYSOTHEMIS.

       1040 Trafnie określasz, co tobie dolega.

ELEKTRA.

Cóż? czy mą mowę niesłuszną być mniemasz?

CHRYSOTHEMIS.

Bywa, że słuszność i szkodę przyniesie.

ELEKTRA.

Nie chcę praw takich stosować w mem życiu.

CHRYSOTHEMIS.

Ale po czynie wnet uznasz me słowa.

ELEKTRA.

       1045 Wręcz go dokonam, nie bojąc się ciebie.

CHRYSOTHEMIS.

Więc to stanowczem i zdania nie zmienisz?

ELEKTRA.

Nic bo wstrętniejszem nad zdanie przewrotne.

CHRYSOTHEMIS.

Myśl twoja, zda się, przeciwną mym słowom.

ELEKTRA.

Dawno już ona, nie teraz powzięta.

CHRYSOTHEMIS.

       1050 Więc już stąd pójdę; bo ani ty moich
Słów nie chcesz uznać, ni ja twych zamysłów.

ELEKTRA.

Wstępuj do wnętrza, nie pójdę za tobą.
Choćbyś pożądać mnie miała, bo znakiem
To bezrozumu, gdy mary kto ściga.

CHRYSOTHEMIS.

       1055 Jeślić się zdaje, że dobrą myśl twoja,
Myśl tak; niebawem gdy zabrniesz już w progi
Nieszczęścia, uznasz ty moje przestrogi.

CHÓR.

       1058—1096 Patrząc na ptaki przemyślne w błękicie,
Jako się troszczą by głodu
Ci nie zaznali co dali im życie,
Kiedyś niańczyli za młodu,
Czemuż ród ludzki w ich ślady nie idzie?
Lecz ma nadzieja w Zeusowym piorunie,
W niebiańskiej nadto Temidzie,
Że na tych klęska wnet runie.
O wieści! zstąp do podziemi
I wołaj w głośnej żałobie
Atrydom, co legli w grobie,
Jako się hańba tu plemi.

Że dom ich cały zgnębiony i chory
A wśród rodzeństwa i dzieci
Gniewliwe wybuchły spory,

I zamiast zgody rozterka się nieci
I że Elektra zdradzona, jedyna,
Błądząc wśród skargi żałosnej,
Ojca wciąż z jękiem wspomina
Jako łkający ptak wiosny.
I ani baczy na trwogę, że zginie,
Wzrok zajdzie ciemnią śmiertelną,
Byle zyskała dwoiste Erinye.
Któżby się zrównał z tą dzielną?

Nikt ze szlachetnych na świecie
Życiem wyrodnem nie pokala sławy,
By w hańbę zabrnąć, o dziecię!
I tyś wołała wśród biedy żyć łzawej
Tak nędzą strojna, że podwójne miano
Mądrej i dzielnej córy ci nadano.

Żyj więc i wznieś się nad wrogi
W tak górnym wzlocie, mieniem i prawicą,
Jak dzisiaj los twój jest srogi.
Bo choć cię widzę biedną niewolnicą,
Żeś była wierną najświętszym ty prawom,
Zbożność okryje cię sławą.

ORESTES.

Czyż, o niewiasty, słyszeliśmy dobrze?
Czyż dobrze idziem tam gdzieśmy zechcieli?

CHÓR.

Co szukasz, z jakim przybyłeś zamiarem?

ORESTES.

       1100 Gdzie Egist mieszka, oddawna już pytam.

CHÓR.

Tutaj — i trafnie wskazano ci drogę.

ORESTES.

Któżby obwieścił więc tym, co we wnętrzu,
Nasze przybycie, wielce upragnione?

CHÓR.

Ta, bo najbliższej to donieść przystoi.

ORESTES.

       1105 Pójdź, o niewiasto i wieść, że niejacy
Męże z Focydy z Egistem chcą mówić.

ELEKTRA.

O ja nieszczęsna! Czyż może nowiny,
Która nas doszła, znak jasny niesiecie?

ORESTES.

Twej wieści nie znam; mnie Strofios sędziwy
       1110 O Orestesie nakazał tu donieść.

ELEKTRA.

Cóż? o przybyszu! bo zbiera mnie trwoga.

ORESTES.

Marne my szczątki w tem drobnem naczyniu
Dźwigając niesiem, jak widzisz, po zmarłym.

ELEKTRA.

O ja nieszczęsna! więc, jako się zdaje,
       1115 Tuż mi oglądać już przyszło to brzemię.

ORESTES.

Jeśli tak płaczesz nad losem Oresta,
Wiedz, że ta urna proch jego zawiera.

ELEKTRA.

Daj ją, na bogów, przybyszu, do ręki,
Jeżeli on jest ukryty w tym spiżu,
       1120 Abym i siebie i cały ród społem
Łzami oblała wraz z jego popiołem.

ORESTES.

Ktokolwiek ona, dajcie jej, bo żąda
Nie jak osoba co wroga uczuciem,
Lecz albo przyjaźń lub krew ją nakłania.

ELEKTRA.

       1125 O ty pamiątko, co jedna została
Po mym najdroższym; zawiodłeś mnie w wierze,
Wracając innym, niż kiedym cię słała.
Bo dziś w mej dłoni proch marny ja dzierżę
A wówczas, dziecię, tak byłeś świetlanym.
       1130 O czemuż raczej wtedym nie umarła,
Nim cię wysłałam ku krajom nieznanym,
Nimem cię chyłkiem z rąk śmierci wydarła?
Byłbyś w dniu owym legł pomiędzy swymi,
Ojcowska by ci przypadła mogiła,
       1135 A dziś za domem, na obcej cię ziemi,
Zdala od siostry śmierć straszna zdławiła.
I ani płynów ofiarnych na ciało
Twe nie polałam, ni z ognia, co płonie,
Prochów nie wzięłam tak jako przystało,
       1140 Lecz przez nieznane pogrzebion ty dłonie
Drobnem brzemieniem w drobnym wracasz dzbanie.
O ja nieszczęsna! na cóż ja daremnie
Tak się troskałam, na cóż me staranie
I trudy słodkie, bo przecież odemnie
       1145 Ani cię matka kochała goręcej,

I nikt ci w domu nie niańczył, ja tobie
I niańką byłam i siostrą co więcej.
A dziś to poszło w niwecz w jednej dobie
Wraz z twoim zgonem; bo jako nawała
       1150 Rwąc przeleciałeś, i ojca już niema,
Tyś mnie opuścił, jam tobie skonała,
Śmieją się wrogi, radosny szał wzdyma
Matkę nie — matkę, przed którą w te progi
Tajneś mi wieści słał i obietnice,
       1155 Że przyjdziesz z zemstą; dziś los twój złowrogi
I mój zarówno starł wszystko na nice,
Ten, co zawiszcząc najdroższej mi twarzy,
Prochem i cieniem znikomym mnie darzy.
O biada mi, biada!
       1160 O postaci marna!
O drogo tylu grozami ciężarna,
Którą przebyłeś! Zmiażdżyłeś me życie,
O tak, najdroższy, o głowo rodzona!
Więc przyjm mnie teraz w twe ciemne ukrycie,
       1165 Nic do niczego, bym z tobą złączona
Mieszkała nadal; wszak w życiu ja tobie
Wszystko dzieliłam po równi; w tej chwili
Umrzeć więc pragnę i ledz z tobą w grobie,
Bo ból nie sięga tych, co tam wstąpili.

CHÓR.

       1170 Śmiertelnym ród twój, to pomnij Elektro
I brat śmiertelnym, więc niezbyt rozpaczaj,
Przecie nas wszystkich tu czeka los równy.

ORESTES.

O! cóż ja powiem? i jakich wybiegów
Użyję? ledwie już mowę powstrzymam.

ELEKTRA.

       1175 Cóż cię tak tknęło? Dlaczegóż to rzekłeś?

ORESTES.

Czyż ta jest słynną Elektry postacią?

ELEKTRA.

Masz ją przed sobą — w tak nędznem przybraniu.

ORESTES.

O jakże ciężkie to losu zrządzenie!

ELEKTRA.

Chyba nie ja ci wyrywam te żale?

ORESTES.

       1180 O ciało hańbą i zbrodnią zniszczone!

ELEKTRA.

A więc ty mojej litujesz się nędzy?

ORESTES.

Biedne twe życie bez męża i szczęścia!

ELEKTRA.

Cóż, patrząc na mnie tak jęczysz przybyszu?

ORESTES.

Bo ja zaprawdę nie znałem mej klęski.

ELEKTRA.

       1185 Któreż z słów moich ci mogło ją zjawić?

ORESTES.

To żem cię ujrzał przybraną w tę nędzę.

ELEKTRA.

A przeciesz widzisz li cząstkę mych bolów.

ORESTES.

Czyż można jeszcze gorszego co widzieć?

ELEKTRA.

To że żyć muszę tu razem wśród zbirów...

ORESTES.

       1190 Czyich? Skąd snujesz okropne domysły?

ELEKTRA.

Mego rodzica. I służyć im muszę.

ORESTES.

Któż ze śmiertelnych ten gwałt ci zadaje?

ELEKTRA.

Matką się zowie, lecz z matki nic niema.

ORESTES.

Cóż czyniąc, gwałtem czy krzywdą to zrządza?

ELEKTRA.

       1195 Przez gwałt i krzywdy i wszelkim uciskiem.

ORESTES.

A niemasz, ktoby ci pomógł, rzecz wstrzymał?

ELEKTRA.

Niema; był jeden — tyś przyniósł go prochem.

ORESTES.

O biedna! widok ten dawno mnie wzrusza.

ELEKTRA.

Wiedz, żeś ty jeden się wzruszył mym losem.

ORESTES.

       1200 Bom jeden przyszedł, by współczuć w twej doli.

ELEKTRA.

Czybyś był krewnym, gdzieś z dala przybyłym?

ORESTES.

Juścić bym wyrzekł, jeśli te życzliwe.

ELEKTRA.

Życzliwe one i ufać im możesz.

ORESTES.

Daj więc tę krużę, byś wszystko poznała.

ELEKTRA.

       1205 Na bogi, nie czyń mi tego, przybyszu!

ORESTES.

Słuchaj słów moich, a pewnie nie zbłądzisz.

ELEKTRA.

Na twe oblicze, nie bierz, co mi drogiem.

ORESTES.

Ja nie ustąpię.

ELEKTRA.

Nieszczęsnam przez ciebie,
       1210 Bracie, gdy prochów twych grześć mi nie dadzą.

ORESTES.

Waż to co mówisz; bo jęczysz niesłusznie.

ELEKTRA.

Nad zmarłym bratem czyż jęczę niesłusznie?

ORESTES.

Nie tem ci słowem przemawiać przystoi.

ELEKTRA.

Czyżbym tak była niegodną zmarłego?

ORESTES.

       1215 O nie niegodną. Lecz to... obcem tobie.

ELEKTRA.

Nie obcem, jeśli proch Oresta dzierżę.

ORESTES.

To nie Oresta. Zmyślono to w mowie.

ELEKTRA.

Gdzieżby więc grób miał ów biedak nieszczęsny?

ORESTES.

Niema, bo żywy nie posiada grobu.

ELEKTRA.

       1220 Co rzekłeś, drogi?

ORESTES.

Nie zmyślam niczego.

ELEKTRA.

Czyż więc on żyje?

ORESTES.

Jeśli ja przy życiu.

ELEKTRA.

Czybyś ty był nim?

ORESTES.

Spójrz na tę obrączkę
Ojca i osądź, czy w prawdzie ja mówię.

ELEKTRA.

O dniu najmilszy!

ORESTES.

Najmilszy, przywtórzę.

ELEKTRA.

Czyż głos twój słyszę?

ORESTES.

       1225 Nie badaj już innych.

ELEKTRA.

Mam cię w mej dłoni?

ORESTES.

I oby na zawsze.

ELEKTRA.

Najmilsze drużki, kochane rodaczki,
Otóż Orestes, co zmarł li podstępem,
Teraz podstępem został ocalony.

CHÓR.

       1230 Widzimy, dziecię, a z losu wyrokiem
Łza mi radosna wytrysła pod okiem.

ELEKTRA.

       1232—1287 O bracie mój, o witaj nam,
Posiewie najmilejszych ciał!
Stanąłeś więc u domu bram,
Znalazłeś, widzisz, kogoś chciał!

ORESTES.

Jestem, lecz teraz trwać trzeba w milczeniu.

ELEKTRA.

Czemuż?

ORESTES.

Trza milczeć, by nas kto z wnętrza nie słyszał.

ELEKTRA.

Na Artemidę i na jej dziewictwo,
Nie doznam więcej już strachu
Przed kobiet zmorą, co gości w tym gmachu.

ORESTES.

Bacz jednak na to, że Ares niekiedy
Wstąpi w niewiastę; wiesz to z doświadczenia.

ELEKTRA.

O, biada mi! Odnawiasz ślad
Przelanej w domu krwi,
Nie zatrze go mi szereg lat,
Nie skryją, zmyją mgły.

ORESTES.

Wiem o tem dzieci! Gdy pora nam skinie,
Ufaj, że pomnieć będę o tym czynie.

ELEKTRA.

O w każdy czas i w każdy dzień
Przystoją o tem mowy,
Bo prysł niewoli dawny cień
I prysły z ust okowy.

ORESTES.

I ja przyznaję; strzeż więc nowej doli.

ELEKTRA.

Co czyniąc?

ORESTES.

Kiedy nie pora, nie chciej mówić długo.

ELEKTRA.

Któżby zamienił, gdyś ty się pojawił,
W milczenie szczęścia odgłosy,
Gdy wbrew nadziei przywiodły cię losy.

ORESTES.

Ujrzałaś ty mnie natenczas, gdy bogi
W rodzinną ziemię mi wrócić kazali.

ELEKTRA.

Wygłaszasz lepszą jeszcze wieść
Od dawnych — bo jeżeli Bóg
Wprowadził cię w ojczysty próg.
On szczęście da i cześć.

ORESTES.

Raz nie śmiem wstrzymać twej chwalby radosnej,
To znów się boję uciechy zbyt głośnej.

ELEKTRA.

O, skoroś raczył przez najmilszą drogę
Po długim czasie się zjawić,
Nie chciej, gdy widzisz niebogę...

ORESTES.

Cóż mam zaniechać?

ELEKTRA.

Tego mnie pozbawić,
Bym, kiedy brat mój już w domu tym gości,
Folgi nie dała radości.

ORESTES.

Ktoby tak czynił, doznałby mych gniewów.

ELEKTRA.

Więc wolno?

ORESTES.

Czemuż nie?

ELEKTRA.

Bracie, wieść miałam straszną, niespodzianą
I w niemej ścięta boleści
Stałam słuchając tej wieści.
Teraz cię dzierżę i w twarz ukochaną
Radosna patrzę,
Klęska już chwil tych w pamięci nie zatrze.

ORESTES.

Puść to, co zbytniem byłoby w twej mowie,
Ani też ucz mnie, że matka przewrotną,
       1290 Ani, że Egist domu ojcowiznę
Niszczy i trwoni i marnie rozprasza.
Bo słowa cenny czas by pochłonęły.
Lecz co przydatnem i w porę by było,
Mów, gdzie zjawieni albo też ukryci
       1295 Stąpiąc swywolnych ukrócimy wrogów.
Tak aby matka snać nie wypatrzyła
Jasnej twej twarzy, gdy wkroczym do domu.
Więc jak nad ciosem, co głosem zmyślony,
Żal się; bo gdy się wybijem z niedoli,
       1300 Będziem radować i śmiać się do woli.

ELEKTRA.

Przecie o bracie, jako tobie miłem,
Tak ja postąpię, bo wszelkie pociechy

Przez ciebie przyszły, nie ze mnie mi płyną
I nie chciałabym twym bólem choć drobnym
       1305 Zysk mój okupić; bo takbym niepięknie
Się przysłużyła dla chwili obecnej.
A przyszłość chyba znasz, jeżeli powiem,
Że Egist teraz nie gości w tych murach,
Matka zaś w domu; nie trwóż się by ona
       1310 Twarz mą ujrzała zjaśnioną radością.
Bo wstręt mi dawny aż wpij się w głąb duszy,
A łez radosnych nie zniecham już nigdy
Ujrzawszy ciebie; jakżebym zniechała,
Ja która ciebie za jednym obrotem
       1315 Widziałam żywym i zmarłym — cud istny;
Toć gdyby rodzic mój żyw tutaj stanął,
Już bym bez dziwu wierzyła mym oczom;
Więc skoroś przybył mi takim sposobem,
Pocznij jak uznasz; mnie bowiem tu samej
       1320 Z dwojga by jedno przypadło w udziale,
Albo żyć podle, lub zginąć wspaniale.

ORESTES.

Milczeć mi teraz — bo słyszę przy wyjściu
Niejakie szmery.

ELEKTRA.

Wejdźcie, o przybysze,
Zwłaszcza dźwigając coś, czego od progów
       1325 Nikt nie odtrąci, nie przyjmie radośnie.

PEDAGOG.

O wy niemądrzy i próżni rozwagi,
Czy już nie dbacie zupełnie o życie,
Czy też rozsądku nie dała przyroda,

Kiedy nie wiecie, że nie u krawędzi,
       1330 Lecz w samym złego jesteście odmęcie.
I gdybym ja się nie znalazł na straży
Przy tych podwojach, to wasze zamysły
Przed ciałem w tych by znalazły się progach;
Lecz ma przezorność was przed tem ustrzegła.
       1335 Teraz więc długich niechając już gadań
I tych wybuchów radości zbyt głośnych
Wejdźcie do wnętrza, bo złą w takich razach
Zwłoka i raźnie się sprawić należy.

ORESTES.

Cóż więc zastanę wstępując do wnętrza?

PEDAGOG.

       1340 Wszystko w porządku, bo nikt cię tam nie zna.

ORESTES.

Rzekłeś, żem umarł, jak rzec należało?

PEDAGOG.

Wiedz, żeś w ich myśli Hadesu mieszkańcem.

ORESTES.

Czyż się tem cieszą? lub jakie ich mowy?

PEDAGOG.

Po czynie powiem; na razie tam wszystko
       1345 Po myśli, nawet co mniej jest po myśli.

ELEKTRA.

Któż to, o bracie? objaśń mnie na bogów.

ORESTES.

Czyż nie zgadujesz?

ELEKTRA.

O, ani mi w głowie.

ORESTES.

Nie wiesz ty, komu oddałaś mnie kiedyś?

ELEKTRA.

Komu? Co mówisz?

ORESTES.

Którego ramiona
       1350 Stąd do Focydy mnie wiodły z twej rady.

ELEKTRA.

Czyż to ów człowiek, co z wielu jedynie
Wiernym pozostał wśród ojca pogromu?

ORESTES.

Tak jest, już dzisiaj nie badaj mnie słowy.

ELEKTRA.

Światło ty drogie, jedyny ty zbawco
       1355 Atrydów domu, skąd idziesz? tyż jesteś
Tym, co mi jego z klęsk tylu wybawił?
Najmilsza dłoni, najsłodszą posługą
Były twe stopy: jakimże sposobem
Takeś się ukrył długo i nie zdradził,
       1360 Miażdżąc mnie mową, gdyś prawdę niósł słodką?
Witaj mi ojcze, bo jakbym w rodzica
Patrzyła. Wiedz to, że z ludzi najbardziej
Byłeś mi wstrętnym i drogim w dniu jednym.

PEDAGOG.

Dość tego dzisiaj. Co zaszło w tych czasach,
       1365 O tem dni wielu i nocy obroty

Jasno cię kiedyś pouczą, Elektro.
Wam zaś, co tutaj stoicie, wręcz mówię:
Brać się do czynu; Klytaimestra sama
I niema mężczyzn we wnętrzu; a wiedzcie,
       1370 Że w razie zwłoki z tymi i z chytrością
Innych, liczniejszych potykać się przyjdzie.

ORESTES.

Już długie mowy, Pyladzie, do rzeczy
Nicby nie miały, lecz wewnątrz co prędzej
Wstąpmy, ojczystych uczciwszy wprzód bogów,
       1375 Którzy mieszkają na straży tych progów.

ELEKTRA.

O Apollinie, błogosław tej parze,
A i mnie także, bo przecie bywało.
Że hojnym darem twe czciłam ołtarze.
Dzisiaj cię wzywam tem, na co mnie stało,
       1380 Błagam i proszę, o cny Apollinie,
Wesprzyj nas łaską w tej ciężkiej godzinie.
A ludziom pokaż, jakimi wawrzyny
Wieńczą bogowie bezbożne ich czyny.

CHÓR.

       1384—1397 Patrzcie, jak runął gwałtownemi stopy
Ares i mordu krwią zionie,
Jak społem wtargły pod domowe stropy
Zbrodni pogonie,
W pościgu rącze — psy gończe.
Więc ufam, że już niebawem
Sny moje staną się jawem.

Bo pobiegł z nimi w zawody
Umarłych mściciel i zdradnie

W ojca błyszczące zagrody
Jako pogrom z mieczem wpadnie.
Hermes syn Mai — swą pomoc mu rai
I podstęp przyćmi nocnymi pomroki
I kres ukaże bez zwłoki.

ELEKTRA.

O miłe drużki, niebawem mężowie
Spełnią to dzieło, więc trwajcie w milczeniu.

CHÓR.

       1400 Cóż więc, cóż czynią?

ELEKTRA.

Ta urnę uwieńcza,
Gwoli pogrzebu; ci stoją w pobliżu.

CHÓR.

A pocóż wyszłaś ty z domu?

ELEKTRA.

Dla straży,
By Egist nie wszedł snać chyłkiem do wnętrza.

KLYTAIMESTRA.

Biada, o domy
       1405 Próżne przyjaciół, a pełne morderców!

ELEKTRA.

Krzyczy ktoś w domu. Czyście nie słyszały?

CHÓR.

Jęk niesłychany słyszałam, aż groza mną trzęsie.

KLYTAIMESTRA.

O ja nieszczęsna! gdzież jesteś Egiście!

ELEKTRA.

Ot, znów ktoś krzyczy.

KLYTAIMESTRA.

O dziecie, me dziecie!
       1410 Litość dla matki!

ELEKTRA.

Ni on tej litości,
Ani też rodzic nie doznał od ciebie.

CHÓR.

O miasto, nieszczęsne rodzeństwo!
Dziś się wypełnia wiekowe przekleństwo.

KLYTAIMESTRA.

O srogi ciosie!

ELEKTRA.

Tnij znów, jeśli możesz.

KLYTAIMESTRA.

       1415 O znów!

ELEKTRA.

Płacz siebie i jęcz nad Egistem.

CHÓR.

       1416—1421 Spełnia się klątwa i życie wśród grobów się znaczy
I zemstopłynną krew toczą
Umarli z swoich siepaczy.

CHÓR.

Otóż i oni, zbroczone ich dłonie
Cieczą Aresa, przyganiać nie mogę.

ELEKTRA.

Jak poszło, bracie?

ORESTES.

Tam w domu rzecz poszła
Dobrze, jeżeli bóg dobrze mi wróżył.

ELEKTRA.

       1425 Czyż ta nieszczęsna nie żyje?

ORESTES.

Nie trwóż się,
By cię gniew matki dosięgnął już kiedy.

CHÓR.

Cicho, bo widzę Egista w pobliżu.

ELEKTRA.

Ustąpcie na bok, o mili.

ORESTES.

Gdzież człeka
       1430 Tego widzicie?

ELEKTRA.

Tu ku nam z za miasta
Dąży i w twarzy ma wyraz radosny.

CHÓR.

Stańcie za bramą co prędzej, o mili,
Abyście dobrze i z tym się sprawili.

ORESTES.

Ufaj, sprawimy.

ELEKTRA.

Więc raźno do dzieła.

ORESTES.

       1435 Już ja odchodzę.

ELEKTRA.

A reszta mą troską.

CHÓR.

       1436—1441 Szepnij mu słowo i wyraz łaskawy
Przybierz, by mąż ten nieświadom stąd ruszył
Do walnej z zemstą rozprawy.

EGIST.

Któż z was mi powie, gdzie ludzie z Focydy,
Którzy tu pono donieśli, że Orest
Życie postradał pod wozów złomami?
       1445 Ciebie ja pytam, ciebie, która wprzódy
Tak byłaś krnąbrną, bo myślę, że ciebie
Głównie to tknęło i wiesz to najlepiej.

ELEKTRA.

O wiem! Jakoż nie? Inaczej bo chyba
Najdroższych doli byłabym ja obcą.

EGIST.

       1450 Gdzież ci przybysze? więc poucz mnie o tem.

ELEKTRA.

W domu; uprzejmą trafili tam Panią.

EGIST.

A czy prawdziwie wieścili go zmarłym?

ELEKTRA.

Zjawili oczom, co w mowie wyrzekli.

EGIST.

A więc mi wolno to stwierdzić naocznie?

ELEKTRA.

       1455 Wolno — nikt tego nie wzbroni widoku.

EGIST.

Uciesznie witasz mnie dziś wbrew zwyczajom.

ELEKTRA.

Ciesz się, jeżelić pociechą to będzie.

EGIST.

Milczeć więc teraz i bramy roztworzyć,
By wszyscy z Myken i Argos widzieli,
       1460 A jeśli który swe płonne nadzieje
Wiązał z tym mężem, niech trupa zobaczy
I jarzmo przyjmie, nie gwałtem dopiero
Pod moim knutem do rozumu wróci.

ELEKTRA.

Dokonam tego, co miałam, bo czasy
       1465 Mnie nauczyły, by służyć przedniejszym.

EGIST.

O Zeusie! — widzę zjawisko zesłane
Z bożej zawiści; czy z kaźni, nie rzeknę.
Zdejmijcie wszelką z przed oczu zasłonę,
Bym i ja zronił łzę nad tem, co krewnem.

ORESTES.

       1470 Sam ty ją podnieś, twa rzecz to, nie moja,
Temu się przyjrzeć i słodko przemówić.

EGIST.

Dobrze ty mówisz, usłucham, ty zasię,
Jeśli jest w domu, Klytaimestrę zwołaj.

ORESTES.

Ona przy tobie, nie szukaj daleko.

EGIST.

       1475 Biada, co widzę!

ORESTES.

Skąd strach? Nie poznajesz?

EGIST.

W jakich ja mężów postawy i siecie
Wpadłem, nieszczęsny?

ORESTES.

Czyż nie wiesz, że dawno
Mówisz do żywych, jak gdyby pomarli?

EGIST.

Biada! już jasnem to słowo, bo chyba
       1480 To sam Orestes, co do mnie przemawia.

ORESTES.

I wieszczkiem będąc błądziłeś tak długo?

EGIST.

Zginąłem marnie, lecz pozwól choć słówko
Mi wypowiedzieć.

ELEKTRA.

Nie zezwól mu mówić,
Przebóg o bracie, ni mowy przedłużać.
       1485 Cóżby człek zyskał dobrego na zwłoce,
Gdy kto ma zginąć z przestępców skalanych?
Lecz wraz go zabij i rzuć go zabiwszy
Takim, na jakich zasłużył, grabarzom,

By znikł nam z oczu; że będzie ich łupem,
       1490 To mi jedynym za klęski okupem.

ORESTES.

Wstępuj co prędzej do domu, bo walka
Tu nie na słowa, lecz chodzi o życie.

EGIST.

Cóż w dom mnie pędzisz? jeżeli czyn piękny,
Na cóż mu ciemni, cóż wręcz nie zabijasz?

ORESTES.

       1495 Nie rządź ty tutaj; idź tam gdzieś powalił,
Mego rodzica, byś w miejscu legł zbrodni.

EGIST.

Więc dom ten musi koniecznie oglądać
Byłe i przyszłe Pelopidów klęski?

ORESTES.

Twoje z pewnością — te jasno ci wróżę.

EGIST.

       1500 Lecz ojca sztuki nie mógłbyś wysławiać.

ORESTES.

Zbyt ty gardłujesz, a droga się wzdłuża.
Naprzód więc!

EGIST.

Prowadź.

ORESTES.

Tobie iść na przedzie!

EGIST.

Bym snać nie uciekł?

ORESTES.

Byś śmierci nie zaznał
Według swej woli. Ja gorzką przyprawię.
       1505 Doraźna śmierci kaźń powinna gromić
Tego, co prawa złamie i znieważy,
A mniej by było na ziemi zbrodniarzy.

CHÓR.

       1508—1510 Atreusa siewie, z jak wielkiej ty klęski
Wybrnąłeś wreszcie wolnością zwycięski
Przez czyn, co zbawił twe syny.









Edyp król.

Laios, król Teb i mąż Jokasty, otrzymał był groźną wróżbę, że zginie z rąk własnego syna. Gdy mu się więc syn ten narodził, oddał go niewolnikowi i kazał wynieść w ustronne góry. Niewolnik jednak, zdjęty litością, nie uśmierca dziecka, lecz oddaje je znajomemu pasterzowi z Koryntu. Ten znów powierza nieszczęśliwe pacholę bezdzietnym panom Koryntu, królowi Polybosowi i jego małżonce Meropie. Tutaj tedy wzrasta młodzieniec, nazwany Edypem, i przepędza pierwsze szczęśliwe lata w błogiej nieświadomości, że nie jest właściwie synem tych przybranych tylko rodziców. Nierozważne słowo towarzysza budzi w nim jednak pewne niepokoje. Postanawia więc on w Delfach od Apollina dowiedzieć się prawdy. Bóg jednak, zamiast pożądanego światła, daje mu straszną odpowiedź, że własnego ojca zamorduje i pojmie za żonę własną matkę, że spłodzi z nią nieszczęsne pokolenie. Aby uniknąć tej grozy opuszcza tedy Edyp Korynt, gdzie jego mniemani pozostają rodzice i samowolnie puszcza się na pielgrzymkę przez Focydę. W tym samym jednak czasie król tebański Laios wybrał się był w podróż do wyroczni delfickiej. Przypadek zrządza, że w ciasnym wąwozie poczet króla spotyka się z młodzieńczym pielgrzymem. Przy wymijaniu się przychodzi do obrazy i bójki, która zakończyła się krwawo. Młody Edyp zabija Laiosa i jego towarzyszów, z wyjątkiem jednego, który wraca do Teb, i aby zakryć się tutaj przed hańbą i zarzutem tchórzostwa, rozsiewa wieść, że król zginął z ręki rozbójników. Edyp tymczasem, pielgrzymując dalej, zawitał także do stolicy tebańskiej. W Tebach siał wtedy spustoszenie Sfinks, istota mityczna, ciążąca jak zmora, nad osieroconem miastem. Zadawała ona zagadki, a kto ich nie rozwiązał, znajdował śmierć w przepaści, nad którą się rozsiadła straszliwa poczwara. Młody jednak Edyp zbliża się do niej odważnie i rozwiązuje odrazu postawioną mu zagadkę. Sfinks rzuca się wtedy w przepaść, a miasto oddycha po tem wyzwoleniu od dziesiątkującej je zmory. W nagrodę oddają jego mieszkańcy młodemu przybyszowi berło królewskie i wdowę po Laiosie w małżeństwo. — Groźna wróżba spełniła się więc w całej pełni na nieświadomym złego Edypie. Tutaj zaczyna się nasz dramat. Panował on już cały szereg lat nad miastem, czczony i szanowany przez wszystkich. Teraz złowrogie Erinye zaczynają dobierać się do drzwi jego pałacu, w którym zgroza i ohyda bez ludzkiej wiedzy się rozgościła i już się nawiązał najstraszniejszy z dramatów.
Zaraza, której przyczyn i powodów nikt zbadać nie umie, naraz wybuchła w Tebach i dziesiątkuje miasto. Zapytana wyrocznia delficka odpowiada, że krew zamordowanego Laiosa woła o pomstę i sprowadza te klęski, że winowajcę wytropić należy i usunąć z kraju. Natenczas Edyp zabiera się do spełnienia tego zadania, chce rozjaśnić ciemności, a działanie jego gromadzi wraz ze światłem coraz cięższe gromowładne chmury nad jego głową, tak ciężkie, że go spychają wreszcie w otchłań bezbrzeżną rozpaczy i nędzy. Poeta przeprowadza tę walkę o prawdę, raniącą, miażdżącą bohatera dramatu, z wspaniałym artyzmem. Mamy tu całą skalę od budzących się wewnętrznych niepokojów, od szarpania się i miotania ze świtąjącem światłem aż do ostatecznego przejrzenia rzeczywistości, której oko bohatera znieść już nie może. Jeżeli cię oko twoje gorszy, wyjmij je, — to wypełnia Edyp, bo mu się w końcu tak otwierają oczy na prawdę, pełną grozy, że aż patrzeć na nią nie jest w stanie i woli w ślepocie zamknąć się przed tej sromoty obrazem. Kiedy wreszcie ona w całej nagości i przejrzystości mu się wyłania, zwraca się Edyp w przepięknej inwokacyi do słońca i światła dziennego, żegna się z jego strugami, aby niebawem własną ręką na wzrok swój się targnąć. Stoczenie się ze szczytu chwały i potęgi chyba w żadnej tragedyi takiego odgłosu nie znalazło. Fortuna rzadko się pastwi w tak okrutny sposób nad swoją ofiarą. Edyp ma w królu Lirze postać pokrewną bezmiernością nieszczęścia, które setką ramion i sieci sięga po przeznaczone ofiary, nasuwa przy runięciu w przepaść ułudne gałęzie ratunku, które łamią się za dotknięciem i pogrążają gwałtowniej i głębiej w czeluściach rozpaczy. Rozpacz ta wybrzmiewa w końcu tragedyi w tych urywanych, poszarpanych przemowach Edypa, które są jękami bolu i nędzy wobec widza, jękami bolu, sromoty... i miłości wobec własnych dzieci, które jak białe anioły opromieniają swem zjawieniem się w końcu dramatu oślepionego starca, uchwyconego w szpony czarnego demona nieszczęścia.
Wszystkie boleści tych, co szukają winy w sobie, by kraj ratować, tych, którzy wszelką ofiarę, nawet własnej osoby, własnego szczęścia gotowi złożyć na ołtarzu prawdy i dobra ogólnego, przedstawiono tu w sposób pełen grozy. I na końcu tragedyi nad ruinami ludzi i wielkości pozostaje i króluje lodowata, niezmienna twarz Przeznaczenia, które w żadnej tragedyi Sofoklesa takich nie święci tryumfów i zwycięstw. Patrzy ono na walące się trony i pękające serca bezlitośnemi, ołowianemi oczyma, z wysokości swego tronu, którego żadne siły nie wywrócą, z wyżyn swej bezsercowości, której żadne jęki nie wzruszą.
Nie wchodzimy w szczegóły dramatu. Ale nie podobna nam pominąć wspaniałego zestawienia króla i proroka, Edypa i Tyrezyasza, sceny, w której bunt ludzi i ludów, co kamienują swoje proroki, wspaniałe znalazł odbicie. Edyp tu sarka i miota się przeciw słowom wróżbity, jak Agamemnon w Iliadzie, jak królowie Izraelscy, Jeroboam i Manasse, karcący Amosa i Izajasza. Wieczny bunt człowieka przeciw bolącej prawdzie, budzi się w Edypie wśród zapasów, aby tę prawdę wydrzeć tajemnicy, która go otacza. Tyrezyrasz rzuca wobec tego słowo, które odtąd w rozlicznych odmianach tyle razy pobrzmiewać miało w starciach między władcami ziemi a potęgą duchową:

Nie ty jesteś mi panem — ja sługą Apolla.

Obok Edypa występuje Jokasta, żona dwóch królów tebańskich, ojca i syna, istota, biorąca życie lekko, widząca grę obłoków tam, gdzie piętrzą się chmury przed burzą, durząca siebie i drugich przydługo w błogiej niepewności, pociechę i wybieg mająca na wszystko — wybieg nawet w okolicznościach, w których o wyjście trudno. Wreszcie, kiedy straszna rzeczywistość przemówiła zbyt jasno i niedwuznacznie, wiesza się ona wskutek gwałtownego wstrząśnienia, kończy śmiercią, która w tej tragedyi nie jest ostatniem słowem dramatu i wobec grozy życia oślepionego Edypa ma prawie brak powagi i majestatu. — Kreon, brat jej i szwagier królewski, reprezentuje powszedni typ człowieka, rozkoszującego się w błogości wysokiej parenteli, w błogości swej dworskiej a nieodpowiedzialnej pozycyi, w powszedniej służbie u zdrowego rozsądku. Jest to jeden z tych ludzi, którzy pchają swą taczkę i o rydwanach nie marzą; a w wyścigach życia taczki idą pewniej, a czasem i prędzej dobiegają do mety. — Wreszcie towarzyszy całej akcyi chór, czyli życie powszednie, codzienne, rozwijające się na szarej płaszczyźnie u stóp góry, na której rozgrywają się burze dramatu. Ten chór tragedyi greckiej niże na wątku akcyi swoje sądy i zdania, wplata w prozę i grozę życia pogodne kwiaty poezyi, w dramat życiowy odgłosy praktycznego, czasem prawie poziomego rozsądku. Ta vox populi bywa niekiedy vox Dei, ale czasem głosem tego Boga, którego poeta francuski nazwał le dieu des bonnes gens. Przez cały nasz dramat chór ten współczujący z Edypem, chwieje się między przywiązaniem i ufnością do władcy, a strachem przed grozą, która zawisła nad jego głową. Wreszcie żegna on nędznego, opuszczającego Teby Edypa refleksyą nad znikomością szczęścia ziemskiego i wielkości tego świata. Wiersze te są jak fala, która zmącona na chwilę piorunami, wygładza się znowu i zamyka nad ofiarami, które pochłonęła głębina. Życie się tak zawiera nad wielkiemi szczerbami losu, aby płynąć dalej z zasiłkiem doświadczenia, które ze stołu bogatych w duchu spada w okruchach na łono tych, których duch powszedni lub ubogi.
Niechaj więc ten najnieszczęśliwszy z królów, ojciec najpiękniejszej dziewicy, Antygony, przedstawi się naszym czytelnikom w całym majestacie swej chwały poetycznej i grozy życiowej, niech wywoła równe wrażenie, jakie wywołał kiedyś wśród Greków peryklesowej epoki. Sławiono Sofoklesa w Atenach, że do końca długiego żywota zachował niezwykłą młodzieńczość. Pozostał on młodym aż do naszych czasów.






Od tłomacza.

Przyszła ku Tobie z twarzą lodowatą
I wpiła w ciebie swe oczy bezłzawe,
Grożąc ci hańbą, nieszczęściem, zatratą.
W miedzianem ręku trzyma jak buławę
Rózgi, któremi zamierza cię chłostać,
Młot, którym ściera w proch śmiertelnych cienie.
Spójrz na tę siną, bezlitośną postać:
To przeznaczenie.

W pochodzie swoim jałowy kłos skruszy
I zapomnienia zasuje całunem;
Lecz kiedy stanie wobec wielkiej duszy,
Wie, że w nią trzeba ugodzić piorunem,
Gniewem na ludzką dostojność zapłonie
I cała w strasznym wysiłku się zdębi,
By strącić dumę i wyniosłe skronie
Do nieszczęść głębi.

W mroźne więc ramion ująwszy cię sploty,
Ręce ci zbruka posoką rodzica,
Potem z krwi strugi w kał pędząc sromoty,
Występną żądzą zrumieni twe lica
I tak zdradami uwikła okropnie,

Że ty omotan w piekielnej nić przędzy
Weźmiesz stok hańby za chwały twej stopnie
I bezdeń nędzy.

.............

Wtem świty prawdy zabłysną wśród mroków
I wieść, że ona wyzwoli lud z próby.
Wtedy nie zląkłszy się grozy wyroków,
Wyrywać będziesz jej słowa... twej zguby.
I trwając mężnie na życia boisku
Wrazisz w twą duszę sam po kolcu kolec,
Gotów od prawdy krwawego pocisku
Runąć i poledz.

I mów trwożących okolą cię fale
I runą zewsząd kłębiące się wieści,
Wyjąc jak pustyń złowrogie szakale
Nad polem hańby, sromu i boleści.
Aż kiedy groza nad głowę się spiętrzy,
W źrenice ostrze zatopisz krwawiące,
Aby nie miało do mroku twych wnętrzy
Dostępu słońce.

O ciemny starcze! W twych łkaniach żałoba
Ludzkości mówi, w bezmiarze twej męki
Bratem ty Leara i druhem ty Hioba,
Serca ci oni użyczą i ręki.
Choć los potargał szkarłatne opony,
Bije ci z twarzy majestat, o królu!
Waląc się z tronu, tyś wyniósł na trony
Królewskość bólu.


Więc żeś w ofiarnej za prawdę szermierce,
Za twych najbliższych i za całe plemię
Wchłonął wszechludu boleści w twe serce
I wszechciężarów na siebie wziął brzemię,
Żeś mężnie kroczył przez szlaki niedoli,
Choć słońca oko nad tobą zagasło,
Widnieć ty będziesz jak prawdy i woli
Rycerz i hasło.

.............

Lecz ta, co zawsze z litością się skłoni
Nad świata nędzą, serdeczna baśń ludu,
Dojrzy ofiary wśród krwawej łez toni
I spiesząc z lekiem dla cierpień i trudu,
Ujmie boleści w miłosne swe dłonie
I w kraj zawiedzie, gdzie w słońca lazurze
Lśni gród Pallady i w gajów osłonie
Kolonu wzgórze.

Tam nad twą biedną, poniżoną skronią,
Nieba zapłaczą srebrzystemi rosy,
Tam skardze twojej słowiki przydzwonią,
A żal z ich pieśnią gdzieś pójdzie w niebiosy.
Fiołki, narcyzy pokłonią się wiosną,
Bluszczu zawoje oplotą swym chłodem,
Szmer Afrodyty ułoży cię do snu
Z Muz korowodem.

I zaśniesz w śmierci kojącej pieszczocie...
A twoim śladem ci, co w ziemi boju
Mdleją, ustając w pracy i ochocie,

Pić będą życie u piękności zdroju;
Innym im śpiewem gaj święty rozdźwięczy
I inne błędnych zagnają tam burze,
Lecz, jak za Ciebie, młodości czar wieńczy
Kolonu wzgórze.






Osoby dramatu.
EDYP.
KAPŁAN.
KREON.
CHÓR TEBAN.
TEREZYASZ.
JOKASTA.
POSŁANIEC z KORYNTU.
SŁUGA LAIOSA.
POSŁANIEC DOMOWY.







EDYP.

O dzieci, Kadma starego potomstwo,
Czegoście na tych rozsiedli się progach,
Trzymając w ręku te wiązki błagalne?
Czemuż nad miastem dym wonnych kadzideł
       5 Wznosi się razem z modlitwą i jękiem?
Ja, że niechciałbym przez usta posłańców
O tem zasłyszeć, sam tutaj przybyłem,
Ja, Edyp, sławą cieszący się ludzi.
Rzeknij więc, starcze, boś ty powołany
       10 Za innych mówić, co was tu zebrało,
Strach czy cierpienie? Wyjaw to mężowi,
Co chce wam ulżyć; bo byłby bez serca,
Gdyby ten widok mu serca nie wzruszył.

KAPŁAN.

O Panie, który nad ziemią tą władasz,
       15 Widzisz, jak garnie się wsze pokolenie
Do twych ołtarzy; jedni, to pisklęta
Długiego lotu niezdolne, a drugich
Wiek już pogarbił; ja służę Zeusowi
A tamci innym bogom; równe tłumy
       20 Siadły gdzieindziej, gdzie chramy Pallady
I tam, gdzie ołtarz Ismena popielny,
Bo miasto — jak ty sam widzisz — odmęty

Złego zalały i lud bodaj głowę
Wznosi wśród klęski i krwawej pożogi,
       25 Mrąc w ziemi kłosach i ziemi owocach,
Mrąc w stadach bydła i niewiast porodach,
Płonnych od kiedy bóg ogniem zionący
Zaciężył srogą nad miastem zarazą,
By grody Kadma pustoszyć, a jękiem
       30 Czarne Hadesu wzbogacić ostępy.
Choć więc my Ciebie nie równamy bogom,
Ani te dzieci, siedliśmy w tych progach,
Bo Ciebie pierwszym mienimy wśród ludzi,
Wśród ciosów życia i wśród nieba gromów.
       35 Tyś bo przybywszy, gród stary Kadmosa
Od strasznych ofiar dla Sfinxa wyzwolił,
Nic od nas wprzódy się nie wywiedziawszy,
Ni pouczony; nie! z ramienia bogów
Dałeś nam życia ochłodę i ulgę.
       40 A więc ku Tobie, któryś nam najdroższym,
Ślemy, Edypie, tę prośbę błagalną,
Byś nas ratował, czy z bogów porady
Znajdując leki, czy z ludzi natchnienia.
Bo przecież widzę, jako doświadczonych
       45 Rady najlepszym poprawy zadatkiem.
Nuże więc, mężom ty przoduj, skrzep miasto,
Nuże, rozważnie działaj, bo ta ziemia
Zbawcą Cię mieni za dawną gotowość.
Niechbyśmy rządów Twych tak nie pomnieli,
       50 Iż po naprawie upadek nas zgrążył;
Ale stanowczo wznieś gród ten ku szczęściu.
Z ptakiem tu dobrej nastałeś Ty wróżby
I dziś dorównaj tej szczęsnej przeszłości.
Bo jeśli nadal zachowasz ster rządów,

       55 Piękniej Ci mężom przewodzić, niż próżni.
Ni gród, ni okręt nic przecie nie waży,
Jeśli nie stanie męża dla ich straży.

EDYP.

O biedna dziatwo! Nazbyt ja świadomy
Próśb waszych celu; wiem, że wszystkie domy
       60 Gnębi choroba, lecz wśród zła powodzi
Najgorsza nędza w mą osobę godzi.
Bo was jedynie własne brzemię dręczy,
Gdy moja dusza za mnie, za was jęczy,
Za miasto całe; ze snu się nie budzę
       65 Na wasze głosy; wiedzcie, że łzy ronię
I częstem troski błąkaniem się trudzę,
By co obmyśleć ku ludu obronie.
I uczyniłem, co dobrem się zdało,
Syna Menoika a żony mej brata
       70 Do Apollina pytyjskich wyroczni,
Posłałem, aby Kreon się wywiedział,
Co czyniąc, mówiąc, zbawiłbym to miasto.
A odmierzając dzień jego odejścia,
Już spokój tracę, bo nad miarę czasu
       75 Zwykłą nie widać go w domu z powrotem.
Lecz skoro wróci — to byłbym przewrotnym,
Gdybym za głosem nie postąpił boga.

KAPŁAN.

Mówisz nam z duszy, a właśnie zwiastują
Okrzyki ludzi Kreona przybycie...

EDYP.

       80 O Apollinie! Niechby on ze słowem
Tak zbawczem przyszedł, jak wygląd ma jasny.

KAPŁAN.

Dobrą nowinę ja wróżę, bo czyżby
Inaczej wieńczył swą głowę wawrzynem?

EDYP.

Wnet się dowiemy, już słyszeć nas może. —
       85 O książę, krewny mi synu Menoika,
Jakież przynosisz nam wieści od bóstwa!

KREON.

Dobre, bo mniemam, że i ciężkie sprawy
Z dobrym obrotem szczęsnemi się stają.

EDYP.

Jakież jest słowo? bo z tej oto mowy
       90 Strachu bym nie mógł wysnuć, ni otuchy.

KREON.

Czy chcesz, bym mówił odrazu przed ludźmi,
Lub wszedł do domu; na wszystko ja gotów.

EDYP.

Mów tu, wszem wobec; bo tamtych katusze
Bardziej mnie dręczą, niż strach o mą duszę.

KREON.

       95 Niech więc wypowiem, co Bóg mi obwieścił. —
Febus rozkazał stanowczo, abyśmy
Ziemi zakałę, co w kraju się gnieździ,
Wyżęli i nie znosili jej dłużej.

EDYP.

Jakim obrzędem? gdzież skryta ta zmora?

KREON.

       100 Wypędzić trzeba, lub mord innym mordem
Okupić, krew ta ściąga na nas burze.

EDYP.

Jakiegoż męża klęskę Bóg oznacza?

KREON.

Rządził, o królu, niegdyś nad tą ziemią
Laios, zanim tyś ujął ster rządu.

EDYP.

       105 Wiem to z posłuchu, bom męża nie zaznał.

KREON.

Tych więc, co jego zabili, rozkazał
Bóg nam ukarać i pomścić stanowczo.

EDYP.

Ale gdzież oni? Gdzież znajdą się ślady
Dawnej i wiekiem omszałej już zbrodni?

KREON.

       110 W tej, mówił, ziemi; śledźmy a schwytamy.
Ujdzie bezkarnie to, co człek zaniecha.

EDYP.

Czy w wnętrzu domu, czy też gdzie na polu,
Czy na obczyźnie Laiosa zabito?

KREON.

Wyszedł on z kraju pielgrzymem i potem
       115 Już nie powrócił do swojej stolicy.

EDYP.

A świadka albo towarzysza drogi
Czyż niema, by się go można wypytać?

KREON.

Zginęli; jeden, który zbiegł z przestrachem,
Krom jednej rzeczy, nic nie wie stanowczo.

EDYP.

       120 Cóż to? rzecz jedna wiele odkryć może,
Byleby czego mógł domysł się czepić.

KREON.

Mówił, że Laios nie z jednej padł ręki,
Lecz że liczniejsi napadli go zbóje.

EDYP.

Czyżby zbójowi, gdyby on pieniędzy
       125 Stąd nie był dostał, starczyło odwagi?

KREON.

Wieść to głosiła, lecz po zgonie króla
Nikt nie wystąpił, by pomścić tę zbrodnię.

EDYP.

I cóż sprawiło, że po klęsce króla
Prawdy wyświecić tutaj nie zdołano?

KREON.

       130 Sfinks ciemnowróży ku troskom chwilowym
Od spraw tajemnych odciągnął uwagę.

EDYP.

Więc od początku ja rzeczy ujawnię.
Bo słusznie Febus i ty równie słusznie
Ku umarłemu zwróciliście troskę;
       135 Z wami ja wspólnie siły złączonemi
Spłacę dług bogu i dług naszej ziemi,
A tem nie dalszym z pomocą ja idę,
Lecz sam ze siebie tę zrzucę ohydę.
Bo ów morderca mógłby równie łacno
       140 Zbrodniczą dzisiaj na mnie podnieść rękę.
Zmarłemu służąc, usłużę więc sobie.
Nuże więc dzieci, powstańcie z tych stopni

Co prędzej wiązki podniósłszy błagalne.
I niech kto inny lud na wiec tak zbierze,
       145 Iżby gotowym mnie wiedział; a z woli
Bogów los szczęścia spłynie lub niedoli.

KAPŁAN.

Powstańmy, dziatwo; przecież nas tu wiodły
Te właśnie cele, które on obwieszcza.
A niechby Febus, co przesłał te rady,
       150 Jak zbawca z ciężkiej nas wywiódł zagłady.

CHÓR.

       151—215 Zeusa wieści ty wdzięczna, jakież w złociste Teb progi
I w Pytona wzniosły chram
Wici niesiesz nam?
Duch się wytęża, a kłębią się myśli od grozy i trwogi.
Delicki władco, o Peanie,
Drżę ja czy nowy trud nastanie,
Czy dawne trudy w czasów odnowisz kolei?
Głosie niebiański, ty przemów, ty dziecię złotej nadziei!

Naprzód niechaj mnie Zeusa córa, odwieczna Pallada
I Artemida wspomoże,
Która strzeże tej ziemi i tron okrężny zasiada
Na Teb agorze.
Przyjdź i Febie w dal godzący,
Stańcie troje jak obrońcy.
Jeśli już dawniej wy grozę ciążącą na mieście
Precz stąd wyżęli, przybądźcie i teraz i pomoc mi nieście.

Zło mnie bezbrzeżne dotknęło. O biada!
Naród wśród moru upada
I myśli zbrakło już mieczy
Ku obronie i odsieczy.

Pola kłosem się nie skłonią,
Matki w połogach mrą lub płody ronią.
Jak lotne ptaki, wartkie błyskawice,
Mkną ladzie cwałem w Hadesu ciemnice.

Nad miastem zawisła głusza
I stosy trupów po ulicach leżą,
A śmierć i dżumę szerzą;
Nikt ich nie płacze, nie rusza;
Żony i matki z posrebrzonym włosem
Żałobnym zawodzą głosem.
Skarga wszechludu zabłysła wśród nocy,
O Zeusa złota córo, udziel nam pomocy!

Przybądź chyżo — oto wróg,
Choć mu nie lśni mieczem dłoń,
Z krzykiem wtargnął w miasta próg.
Wyprzyj go na morską toń
Lub pędź w niegościnną dal,
W głębie trackich fal.
Choć oszczędzi ciemna noc,
To dzień wtóry zgnębi dom,
Ty, co grzmotów dzierżysz moc,
Zeusie, ciśnij grom!

Z twego łuku złotych strun,
Puść Apollo krocie strzał,
Artemis, spuść żary łun,
Z któremi mkniesz wśród Lykii skał.
Ciebie wzywam, złotosploty,
Boś tej ziemi syn,
Niechaj zaznam twej ochoty,
Ty, coś panem win!

O Bakchusie, pośród gór
Pląsasz w Menad gronie,
W Boga klęsk, co niesie mór,
Żagwią mieć co płonie!

EDYP.

Prosisz a prosząc mógłbyś znaleść ulgę,
Siłę i z kaźni srogich wyzwolenie,
Jeśli słów moich posłuchasz powolnie,
Które ja obcy zupełnie tej wieści
       220 I obcy sprawie wypowiem. Toć sam bym
Nie wiele zbadał bez wszelkiej wskazówki.
Teraz żem świeżym tej gminy jest członkiem,
Do was się zwracam z następną przemową:
Kto z was by wiedział, z czyjej zginął ręki
       225 Śmiercią ugodzon Laios Labdakida,
Niech ten mi wszystko wypowie otwarcie.
Gdyby się trwożył sam siebie oskarżać,
Niech wie, że żadnej srogości nie dozna
Nad to, że cało tę ziemię opuści.
       230 A jeśli w obcej by ziemi kto wiedział
Sprawcę, niech mówi, otrzyma nagrodę
I nadto sobie na wdzięczność zasłuży.
Lecz jeśli milczeć będziecie, kryć prawdę,
To o przyjaciół się trwożąc, to siebie,
       235 Tedy usłyszcie, co wtedy zarządzę.
Niechajby taki człowiek w naszej ziemi,
Nad którą władzę ja dzierżę i trony,
Ani nie postał ni mówił z innymi,
Ni do czci bogów tu był dopuszczony,
       240 Ni do żadnego wspólnictwa w ofierze.
Zawrzyjcie przed nim podwoi ościeże,

W żadnym on domu niech nigdy nie spocznie,
Bo tego chciały pytyjskie wyrocznie.
Ja więc i Bogu i zbrodni ofierze
       245 Ślubuję taką służbę i przymierze.
I tak złoczyńcy klnę, aby on w życiu
Czy ma wspólników, czyli sam w ukryciu,
Nędzy, pogardy doświadczył i sromu.
I zaklnę dalej, że gdyby osiadły
       250 Znalazł się z moją wiedzą, w moim domu,
Aby te klątwy na mą głowę spadły.
A was zaklinam, abyście to wszystko
Czynili dla mnie, boga i tej ziemi
Od zbóż i bogów tak osieroconej.
       255 Bo choćby boga głos nie nakazywał,
Nie trzeba było popuścić bezkarnie
Śmierci przedniego człowieka i króla,
Lecz rzecz wyśledzić. Że ja teraz dzierżę
Rządy te, które on niegdyś sprawował,
       260 Łoże i wspólną z nim dzielę niewiastę,
Że moje dzieci byłyby rodzeństwem
Jego potomstwa, gdyby on ojcostwem
Mógł był się cieszyć; że grom weń ugodził,
Przeto ja jakby za własnym rodzicem
       265 Wystąpię za nim, wszystkiego dokonam,
Aby przychwytać tego, co uśmiercił
Syna Labdaka, wnuka Polydora,
Któremu Kadmus i Agenor przodkiem.
A tym, co działać omieszkają, bogi
       270 Niech ani z ziemi nie dopuszczą płodów,
Ni dziatek z niewiast; niech oni marnieją
Wśród tej zarazy lub gorszym dopustem.
Was za to, którzy powolni mym słowom,

Wspólnictwo Dyki niech skrzepi łaskawie
       275 I bogi w każdej niech poprą was sprawie.

CHÓR.

Jak mnie zakląłeś, tak powiem ci, książę.
Ni ja zabiłem, ni wytknąć umiałbym
Tego mordercy; ten, co drogi wskazał,
Febus, sam jeden odkryłby złoczyńcę.

EDYP.

       280 Słusznie to rzekłeś. Ale wymódz z bogów,
Czego nie zechcą, nie zdoła śmiertelny.

CHÓR.

Lecz drugie wyjście śmiałbym ci polecić.

EDYP.

Mów i o trzeciem, jeżeli ci świta.

CHÓR.

Mistrzowi wiedzy najbliżej dorówna
       285 Tyrezyasz, jego więc rady sięgając
Najwięcej, książę, zyskałbyś dziś światła.

EDYP.

Przecież już anim tego nie zaniechał;
Bo za namową Kreona dwukrotnie
Słałem umyślnych, a zwłoka mnie dziwi.

CHÓR.

       290 Inne bo rzeczy są głuche i marne.

EDYP.

Co mniemasz? Każdy tu szczegół ma wagę.

CHÓR.

Mówią, że zginął z rąk ludzi podróżnych.

EDYP.

I ja słyszałem. Lecz świadka nie widać.

CHÓR.

Toć, jeśli w sercu drobinę ma trwogi,
       295 On się przed twemi ulęknie przekleństwy.

EDYP.

Nie strwożą słowa, kogo czyn nie straszył.

CHÓR.

Lecz otóż człowiek, co sprawy wyjaśni.
Bo już prowadzą boskiego wróżbitę,
W którego duszy prawda ma ostoję.

EDYP.

       300 O Tyrezyaszu, co sprawy przenikasz
Jasne i tajne, na ziemi i niebie!
Chociasz ty ślepym, nie uszło twej wiedzy,
Jako choruje gród ten; przeto w tobie
Upatrzyliśmy zbawcę i lekarza.
       305 Bo Febus, jak ci już może donieśli,
Po wieściach naszych tę wróżbę obwieścił,
Że wyzwolenie li wtedy nastąpi,
Skoro odkrywszy morderców Laiosa
Na śmierć ich albo wygnanie skażemy.
       310 Ty przeto lotu ptaków nie niechając,
Ni innych środków twej wróżbiarskiej sztuki,
Siebie i miasto, ratuj mą osobę,
I zbaw nas z wszelkiej zakały tej zbrodni.
W tobie nadzieja; kto, czem tylko może,
       315 Wesprze bliźniego, spełni dzieło boże.

TYREZYASZ.

Biada, o biada tej wiedzy, co szkodę
Niesie wiedzącym; znam ja to zbyt dobrze
I pomny na to nie byłbym tu stanął.

EDYP.

W czem powód, żeś tu przybył poniewoli?

TYREZYASZ.

       320 Puść mnie do domu; bo łacniej co twoje
I ja co moje zniosę, gdy usłuchasz.

EDYP.

Miastu, któregoś dzieckiem, służyć radą
Jest obowiązkiem miłości i prawa.

TYREZYASZ.

Widzę, że słowa niekoniecznie w porę
       325 Tyś wyrzekł; obym ja równie nie zbłądził.

CHÓR.

Na bogów, wiedząc nie ukrywaj światła,
Przecież my wszyscy na klęczkach błagamy.

TYREZYASZ.

Wy wszyscy w błędzie. Ja nigdy złych rzeczy
Moich, by nie rzec... Twoich nie wyjawię.

EDYP.

       330 Więc wiedząc zmilkniesz? czyż myślisz człowieku
Miasto to zdradzić i zniszczyć ze szczętem?

TYREZYASZ.

Ani ja ciebie, ni siebie nie zmartwię.
Próżno mnie kusisz, nie rzeknę już słowa.

EDYP.

Ze złych najgorszy — bo nawet byś skałę
       335 Obruszył — wiecznie więc milczeć zamierzasz
I niewzruszony tak wytrwać do końca?

TYREZYASZ.

Gniew ty mój ganisz, a w sobie nie widząc
Zarzewia gniewu, nademną się znęcasz.

EDYP.

Któżby na takie nie uniósł się słowa,
       340 Któremi nasze znieważasz ty miasto?

TYREZYASZ.

Zejdzie to samo, choć milcząc się zaprę.

EDYP.

Przeto co zejdzie, winieneś wyjawić.

TYREZYASZ.

Nie rzeknę słowa już więcej. Gdy zechcesz,
Zapłoń chociażby najstraszniejszym gniewem.

EDYP.

       345 A więc wypowiem, co mi w błyskach gniewu
Już świta; wiedz ty, iż w mojem mniemaniu
Tyś ową zbrodnię podżegł i zgotował
Aż po sam zamach; a nie byłbyś ślepym,
To i za czyny bym ciebie winował.

TYREZYASZ.

       350 Doprawdy? a więc powiem ci, byś odtąd
Twego wyroku pilnując, unikał
Wszelkiej i ze mną i z tymi rozmowy,
Jako ten, który pokalał tę ziemię.

EDYP.

Jakie bezczelne wyrzucasz ty słowa?
       355 I gdzież zamyślasz przed srogą ujść karą?

TYREZYASZ.

Uszedłem, prawda jest siłą w mej duszy.

EDYP.

Gdzieś ty jej nabył? Chyba nie z twej sztuki.

TYREZYASZ.

Od ciebie. Tyś mnie zmusił do mówienia.

EDYP.

Czego? Mów jeszcze, abym się pouczył.

TYREZYASZ.

       360 Czyś nie rozumiał, czy tylko mnie kusisz?

EDYP.

Nie wszystko jasnem; więc powtórz raz jeszcze.

TYREZYASZ.

Którego szukasz, ty jesteś mordercą.

EDYP.

Nie ujdziesz kary za wtórą obelgę.

TYREZYASZ.

Mam mówić więcej, by gniew twój zaostrzyć?

EDYP.

       365 Mów co chcesz, słowa twe na wiatr ulecą.

TYREZYASZ.

Rzeknę, iż z tymi, co tobie najbliżsi,
W sromie obcując nie widzisz twej hańby.

EDYP.

Czy myślisz nadal tak bredzić bezkarnie?

TYREZYASZ.

Jeżeli w prawdzie jest moc i potęga.

EDYP.

       370 O jest, lecz w tobie jej niema, boś ślepym
Na uchu, oczach, i ślepym na duchu.

TYREZYASZ.

A ty nieszczęsny urągasz, ty, który
Wnet staniesz wszystkim na urągowisko?

EDYP.

Nocy ty synem, zaszkodzić nie zdołasz
       375 Ni mnie, ni innym, co w słońce patrzymy.

TYREZYASZ.

Bo nie pisano, abym ja cię zwalił;
Mocen Apollo, aby to wykonać.

EDYP.

Czy to są twoje sztuki, czy Kreona?

TYREZYASZ.

Nie Kreon, lecz ty sam sobie zatratą.

EDYP.

       380 Skarby, królestwo i sztuko, co sztukę
Przewyższasz w życia namiętnych zapasach,
Jakże was zawiść natrętnie się czepia,
Jeżeli z tronu, którym mnie to miasto
W dani, bez prośby mojej zaszczyciło,
       385 Kreon ów wierny, ów stary przyjaciel
Zdradą, podstępem zamierza mnie zwalić

I tak podstawia tego czarodzieja,
Kuglarza, który zysk bystro wypatrzy,
A w swojej sztuce dotknięty ślepotą.
       390 Bo, nuże, rzeknij, kiedyś jasno wróżył?
Dla czego, kiedy potwór śpiewotwórczy
Srożył się, zbrakło ci słów wyzwolenia?
Przecież zagadkę tę nie pierwszy lepszy
Mógł był rozwiązać — bez jasnowidzenia.
       395 A tobie wtedy ni ptaki, ni bogi
Nic nie jawiły; lecz ja tu przyszedłszy
Nic nie wiedzący zgnębiłem potwora,
Ducha przewagą, nie ptaków natchnieniem.
Mnie więc ty zwalić zamierzasz, w nadziei,
       400 Że blizkim będziesz przy Kreona tronie.
Lecz ciężko i ty jak ów, co to knuje,
Odpokutujesz, a gdyby nie starość,
Wraz byś otrzymał kaźń za twe zamysły.

CHÓR.

Nam mowa starca wydała się gniewną
       405 I twoja także, Edypie, a przecież
To nie na czasie; lecz patrzeć należy,
Byśmy głos boga spełnili najlepiej.

TYREZYASZ.

Chociaż ty władcą, jednak ci wyrównam
W odprawie. Słowem i ja także władam.
       410 Nie twoim jestem sługą, lecz Apolla;
I nie zawezwę zastępstwa Kreona,
Lecz sam ci powiem, tobie, który szydzisz
Z mojej ślepoty, patrzysz a nie widzisz
Nędzy twej, nie wiesz z kim życie ci schodzi,
       415 Gdzie zamieszkałeś i kto ciebie rodzi.

Między żywymi i zmarłymi braćmi
Wzgardę masz, klątwy dwusieczne cię z kraju
Ojca i matki w obczyznę wygnają,
A wzrok, co światło ogląda, się zaćmi.
       420 Jakiż Acheron i jakie przystanie
Echem nie jękną na twoje wołanie,
Gdy przejrzysz związki, kiedy poznasz nagle,
W jaką to przystań nieprzystojną żagle
Pełne się wniosły; nieszczęścia ty głębi
       425 Nie znasz, co z dziećmi cię zrówna i zgnębi. —
Szydź więc z Kreona, szydź z mojej ty mowy,
Bo niema człeka między śmiertelnymi,
Którego złe by straszniej zmiażdżyć miało.

EDYP.

Czy znośnem takie wysłuchać obelgi?
       430 Precz stąd co prędzej z przed mego oblicza,
Co żywo z tych się wynosić mi progów!

TYREZYASZ.

Nie byłbym stanął, gdybyś nie był wzywał.

EDYP.

Gdybym był wiedział, że głupstwa pleść będziesz,
Nie byłbym ciebie zawezwał przed siebie.

TYREZYASZ.

       435 Głupim ja może li tobie się wydam, —
Tym, co cię na świat wydali, rozsądnym.

EDYP.

Jakim? Zaczekaj! Któż moim rodzicem?

TYREZYASZ.

Ten dzień cię zrodzi i ten cię zabije.

EDYP.

Jakież niejasne ty stawiasz zagadki?

TYREZYASZ.

       440 Czyś nie ty mistrzem w ich rozwiązywaniu?

EDYP.

Urągaj temu, w czem uznasz mnie wielkim.

TYREZYASZ.

A jednak to cię zgubiło zdarzenie.

EDYP.

Jeślim wyzwolił gród — niech i tak będzie.

TYREZYASZ.

Więc już uchodzę. — Prowadź mnie, pacholę.

EDYP.

       445 Niech cię prowadzi. Obecność twa przykra,
Twoje odejście usunie tę plagę.

TYREZYASZ.

Rzekłszy co miałem — idę, nie z obawy
Przed twem obliczem, bo próżne twe groźby.
A powiem jeszcze: człek, którego szukasz,
       450 Z dawna pogróżki i wici o mordzie
Laiosa głosząc, jest tutaj na miejscu.
Obcym go mienią, ale się okaże,
Iż on zrodzony w Tebach; nie ucieszy
Tem się odkryciem; z widzącego ciemny,
       455 Z bogacza żebrak na obczyznę pójdzie,
Kosturem drogi szukając po ziemi.
I wyjdzie na jaw, iż z dziećmi obcował
Własnemi, jak brat i ojciec, że matki

Synem i mężem był, wreszcie rodzica
       460 Współsiewcą w łożu i razem mordercą.
Zważ to, a jeśli to prawdę obraża,
Za niemądrego ogłoś mnie wróżbiarza.

CHÓR.

       463—512 Na kogóż wskazał delfickich głos skał?
Kto strasznej zbrodni krwią ręce swoje zlał?
Niechby szybkim pędem koni,
Co cwałują w chmur tabunie,
Uszedł on pogoni!
Bo Apollo wnet nań runie
Z błyskiem, gromem, burzą,
I niechybne wnet Erinye grozie tej przywtórzą.

Więc z Parnasu śnieżnych wirchów głos błyszczący padł,
By przestępcy ukrytego badać wszędzie ślad.
On jak buhaj w dzikim lesie
Raz postoi w ciemnych grotach,
To znów w skalne jary rwie się
W omylnych obrotach.
Od wyroczni w środku ziem w dalsze pomknie sioła,
Ale słowo wciąż jej żyje i krąży do koła.

Straszną, o straszną wróżbiarz budzi trwogę,
Słowom przywtórzyć ni przeczyć nie mogę.
Błądzę wśród obaw; i błądząc już nie wiem,
Między Labdakidów rodem
A synem Polybosa, cóż gniewu zarzewiem,
Co mogło być walki powodem.
Wieść o tem milczy. Pocóżbym więc ujął Edypa ja sławy
Jako mściciel ciemnej sprawy?

Zeus i Apollo przenikną człowieczych dusz ciemnie,
A fałszywy sąd tego, któryby nademnie

Stawiał wróżbiarza. Bywa, iż posiędzie
Mąż jeden więcej mądrości.
Lecz nie przywtórzę mu nigdy, aż prawda na jaw się dobędzie.
Bo gdy potwór skrzydlaty w grodzie naszym gości,
Stanął mąż i wyzwolił i zagoił rany;
Nie dozna on mojej przygany.

KREON.

Drodzy ziomkowie, doszło moich uszu,
Że Edyp władca ciężko mnie winuje.
       515 Więc tu przybywam z obrazą. Bo jeśli
Mniema, iż ja się czy słowem, czy rzeczą
Do troski, co go gnębi, przyczyniłem,
To już nie pragnę dłuższego żywota
Pod tym zarzutem. Toć takie mniemanie
       520 Nie drobną tylko wyrządza mi krzywdę,
Ale największą, skoro ja rodakom,
Wam i mym blizkim przewrotnym się wydam.

CHÓR.

Zarzut ten jednak w gniewliwym zapale
Raczej się począł, a nie w głębi duszy.

KREON.

       525 Skąd te posłuchy, iż z mego podmuchu
Wróżbiarz kłamliwe wygłasza twierdzenia?

CHÓR.

Słowo to padło; skąd poszło, ja nie wiem.

KREON.

I z prostym wzrokiem i wzniesionem czołem
Takie tu na mnie miotano zarzuty?

CHÓR.

       530 Nie wiem. Co władcy czynią, ja nie śledzę.
Lecz otóż książę sam kroczy z pałacu.

EDYP.

Tyś tutaj? A więc śmiesz tak być bezczelnym,
Aby do moich przybliżać się progów,
Ty, coś zamierzył popełnić morderstwo
       535 I z władzy króla mnie gwałtem ograbić?
Rzeknij na bogów, czy słabość czy głupstwo
We mnie spostrzegłeś, by snuć te zamiary?
Czyś mniemał, że twych ukrytych podstępów
Nie dojrzę, że się obronić nie zdołam?
       540 Czyż nie przewrotnem twoje przedsięwzięcie,
Bez sił, wspólników, tak rwać się na trony,
Które się ludźmi zdobywa i złotem?

KREON.

Radzę ci naprzód wysłuchać mej mowy,
A potem rzeczy poznawszy, osądzić.

EDYP.

       545 W słowach ty dzielny, lecz złym ci ja będę
Uczniem, bo mam cię za zdrajcę i wroga.

KREON.

Posłuchaj oto, co powiem w tej sprawie.

EDYP.

Nie praw ty oto, że jesteś bez winy.

KREON.

Jeżeli mniemasz, iż upór jest skarbem,
       550 Choć bezrozumny, to mniemasz przewrotnie.

EDYP.

Jeżeli sądzisz, iż krzywdząc krewnego
Nie zaznasz kary, to sądzisz fałszywie.

KREON.

Uznam twe zdanie; lecz poucz mnie przecież,
Cóż ci się teraz wydarzyło złego?

EDYP.

       555 Czyś mnie namawiał, czyli nie namawiał,
Bym tu sprowadził znanego wróżbitę?

KREON.

I dziś obstaję przy tej samej radzie.

EDYP.

Jakże to dawno, od czasu gdy Laios...

KREON.

Cóż począł? Słów twych nie całkiem pojmuję.

EDYP.

       560 Zniknął śmiertelnym ugodzony ciosem?

KREON.

Będzie już dawno od tego zdarzenia.

EDYP.

Czyż wtedy wróżbiarz sprawował swą sztukę?

KREON.

Równie był mądrym i w równej już cenie.

EDYP.

Czyż on naówczas mnie wspomniał choć słówkiem?

KREON.

       565 Nigdy, przynajmniej jam tego nie słyszał.

EDYP.

A czyście wtedy zarządzili śledztwo?

KREON.

Tak, oczywiście, lecz było daremnem.

EDYP.

I czemuż wtedy nie gadał ten znachor?

KREON.

Nie wiem; a kiedy czego nie wiem, milczę.

EDYP.

       570 Lecz tyle z wiedzą mógłbyś rzec i znawstwem...

KREON.

Co znów? nie zaprę się rzeczy mi znanych.

EDYP.

Gdyby nie schadzki z tobą, nie nazwałby
Śmierci Laiosa on moich rąk dziełem.

KREON.

Jeśli tak mówi, wiesz to sam; ja ciebie
       575 Chciałbym wypytać, jak ty mnie badałeś.

EDYP.

Badaj, bo mordu mi nikt nie dowiedzie.

KREON.

Mów więc — maszli ty mą siostrę za żonę?

EDYP.

Tego pytania zaprzeczyć nie mogę.

KREON.

Czy nie dopuszczasz onej do współrządów?

EDYP.

       580 Cokolwiek zechce, przyznaję jej chętnie.

KREON.

Czyż więc ja trzeci nie równam się z wami?

EDYP.

W tem właśnie widzę twą złość i przewrotność.

KREON.

Nie, gdybyś słuchał, jak ja cię słuchałem. —
Rozważ to naprzód, czy ktoby przekładał
       585 Rządy wśród trwogi nad spokój pogodny,
Któryby równą zapewniał mu siłę.
Jam tedy nigdy nie marzył, by królem
Być raczej niśli królewskie mieć życie
I nikt rozumny tego nie zapragnie.
       590 Teraz mam wszystko od ciebie bez znoju,
Gdy królów wolę częstokroć mus pęta.
Jakże więc przeniósł bym godność i trony
Nad stanowisko, co dzierżę wśród wczasów?
Nie jestem przecie głupim, by pożądać
       595 Czegoś innego nad zaszczyt z korzyścią.
Czczą mnie tu wszyscy, wszystko mi się kłania,
Ci, co do ciebie dążą, mi schlebiają,
Bo od mej łaski tak wiele zależy.
Więc czemużbym ja to wszystko porzucił?
       600 Nie wykolei się człowiek rozważny,
Anibym powziął ja takich zamiarów,
Ani też innych nie poparł w tem dziele.
Więc dla dowodu, zapytaj się w Delfach,
Czy w całej prawdzie oddałem głos boga;
       605 A gdybyś poznał, że spiski knowałem

Wespół z wróżbitą, to chwyć mnie i zabij.
Dwoistym, moim i twoim wyrokiem!
Ale nie rzucaj niepewnych podejrzeń,
Bo się nie godzi złych mienić prawymi,
       610 Ni prawych złymi bez wszelkiej przyczyny.
Dobrego człeka odepchnąć, to tyle,
Jakby kto drogiej się wyzbył chudoby.
Poznasz to z czasem stanowczo, albowiem
Cnocie czas jeden świadectwo wystawi,
       615 A złość nieprawych dzień jeden wyjawi.

CHÓR.

Pięknie on mówił i zlecił przezorność,
Bo człek porywczy zbyt łatwo się potknie.

EDYP.

Nagle i chyłkiem, gdy ku mnie podstąpią,
Trzeba mnie także w rozmyśle być nagłym.
       620 Gdybym w spokoju trwał, to on by dzieła
Dokonał, ja zaś doznałbym wnet szwanku.

KREON.

Cóż więc zamierzasz? czy z kraju mnie wygnać?

EDYP.

Nic mniej; chcę śmierci twojej, nie wygnania.

KREON.

Dowiedź mi naprzód, w czem moja jest wina.

EDYP.

       625 Więc ani folgi mi nie dasz ni wiary?

KREON.

Bo ci rozwagi brak.

EDYP.

Mam ją dla siebie.

KREON.

Trza jej i dla mnie.

EDYP.

Ty złym jesteś człekiem.

KREON.

A gdybyś błądził?

EDYP.

Jednak słuchać trzeba.

KREON.

I złego pana?

EDYP.

O miasto, ty miasto!

KREON.

       630 I ja też miasta cząstką, nie ty jeden.

CHÓR.

Dość tego kniaziu; w sam raz, jak spostrzegam,
Wychodzi z domu Jokasta; z nią razem
Trzeba zażegnać drażniące te swary.

JOKASTA.

Czemuż, nieszczęśni, jątrzycie się słowy?
       635 Nie wstyd wam ludzi, gdy ogół chorzeje,
Własne poruszać spory i zatargi?
Idź więc do domu ty i pójdź Kreonie,
By błahych żalów nie spiętrzać nad miarę.

KREON.

O siostro! Mąż twój straszne miota na mnie
       640 Groźby, podwójne wydziela mi kaźnie:
Albo wygnanie, lub życia utratę.

EDYP.

Tak jest, bom schwycił na złych go zamysłach
Podstępnie przeciw mej kutych osobie.

KREON.

Niechbym nie uszedł, lecz zginął pod klątwą,
       645 Jeśli prawdziwe twoje oskarżenia.

JOKASTA.

Zawierz na bogów, Edypie, tej mowie,
Bacząc nasamprzód na święte zaklęcia,
A potem na mnie i tych co obecni.

CHÓR.

       649—696 Usłuchaj chętnie i mądrze, o to cię błagam, mój władco!

EDYP.

W czem mam ustąpić?

CHÓR.

Zważ, iż nie był niemądrym, uszanuj jego zaklęcia!

EDYP.

Wiesz czego żądasz?

CHÓR.

Wiem.

EDYP.

A więc wypowiedz!

CHÓR.

Że pozwał bogów, nie mieć bez przyczyny
Hańbiącej w twarz jego winy!

EDYP.

Wiedz ty, iż tego żądając odemnie
Żądasz mej śmierci i mego wygnania.

CHÓR.

Klnę się na słońce, co niebios wiedzie rej,
Niechbym zginął marnym zgonem,
Jeśli kiedy w duszy mej
Myśl ta postała; w sercu ja zgnębionem
Drżę, iż do nieszczęść, co trapią tę ziemię,
Nowych klęsk przydacie brzemię.

EDYP.

Niech więc on idzie, choćbym i ze szczętem
Miał zginąć, albo z hańbą być wygnanym.
Litość mą budzą twe słowa, nie jego.
Moja nienawiść wszędzie go doścignie.

KREON.

Zżymasz się jeszcze, kiedy ustępujesz,
Zgnębionym jesteś, gdy gniew twój przycichnie,
Takie natury są sobie katuszą.

EDYP.

Precz stąd nareszcie.

KREON.

Uchodzę w tej chwili.
Niechby wbrew tobie mnie tamci uczcili.

CHÓR.

Księżno, czemu ty zwlekasz, by go wprowadzić do domu?

JOKASTA.

Niechbym poznała co zaszło.

CHÓR.

Ciemnych głos padł podejrzeń, które wgryzają się w serce.

JOKASTA.

Czyż z ust ich obu?

CHÓR.

Obu.

JOKASTA.

Cóż więc rzekli?

CHÓR.

O dość już cierpień! o nie każ mi mową
Rany tej jątrzyć na nowo!

EDYP.

Widzisz, gdzieś zaszedł ty z twoją mądrością,
Zdradzasz mą sprawę i tępisz mi serce.

CHÓR.

Rzekłem już nieraz, o książę,
Że brakło by mi rozumu i sądu,
Gdybym się zaparł miłości, co z tobą mnie wiąże,
Z tobą, coś nawę tej ziemi do lądu
Skierował pośród burz i mąk.
O nie puszczaj steru z rąk!

JOKASTA.

Na bogów, powiedz i mnie wreszcie, królu,
Czemu tak wielkim zapłonąłeś gniewem.

EDYP.

Rzeknę — bo więcej cię od tamtych cenię, —
       700 Jakie to Kreon knuł na mnie zamysły.

JOKASTA.

Mów, jeśli pewne masz winy poszlaki.

EDYP.

On mnie nazywa Laiosa mordercą.

JOKASTA.

Czy z własnej wiedzy, czyli też z posłuchu.

EDYP.

Nasłał wróżbitę przewrotnego, który
       705 Słów mu oszczędził i głowę osłonił.

JOKASTA.

Ty więc nie bacząc wiele na te rzeczy,
Mnie raczej słuchaj i wiedz, iż śmiertelnych
Sztuka wróżenia nie ima się wcale.
Złożę ci na to stanowcze dowody.
       710 Wiedz więc, że Laios otrzymał był wróżby
Nie od Apolla, lecz od jego służby,
Iż kiedyś śmierć go z rąk syna pokona,
Co zeń zrodzony — i z mojego łona.
A przecież jego, jak wieść niesie obce
       715 Zabiły zbiry w troistem rozdrożu.
A to niemowlę, gdy trzeci dzień świtał,
Przebiwszy u nóg kosteczki wysadził,
On ręką obcą gdzieś w górskich ostępach.
I tak Apollo nie dopełnił tego,
       720 By syn ten ojca powalił, ni groźby,
Że Laios legnie pod syna zamachem.
A tak głosiły przecie przepowiednie.

Nie troszcz się o nie. Gdy tajemnej toni
Bóg chce co wydrzeć, on sam to odsłoni.

EDYP.

       725 Po twoich słowach, jakiż mną owładnął,
Żono, niepokój i ducha wzruszenie!

JOKASTA.

Nowa więc troska znów ciebie się czepia?

EDYP.

Słyszałem, tak mi się zdaje, że Laios
Legł, gdzie potrójne rozchodzą się drogi?

JOKASTA.

       730 Tak wieść głosiła i dotąd się krzewi.

EDYP.

A gdzie spełniono nieszczęsną tę zbrodnię?

JOKASTA.

Focydą zwie się kraj ów, a dwie drogi
Z Delf i Daulidy zbiegają się w jedną.

EDYP.

A jak to dawno od tego zdarzenia?

JOKASTA.

       735 Na krótko, nim ty władcą tej krainy
Zostałeś, wieść ta doszła do stolicy.

EDYP.

O Zeusie, cóż ty kazałeś mi spełnić?

JOKASTA.

Cóż ci tak serce, Edypie, porusza?

EDYP.

Nie pytaj więcej, lecz powiedz mi, jaki
       740 Laios miał wygląd i w jakim był wieku?

JOKASTA.

Smagły był, włosów bielała już wełna,
Od twej postawy nie wiele się różnił.

EDYP.

Biada mi, straszną rzuciłem ja klątwę,
Jak się wydaje, nieświadom na siebie.

JOKASTA.

       745 Cóż mówisz, książę! Z trwogą na cię patrzę.

EDYP.

Drżę ja, iż wróżbiarz nie całkiem był ślepym;
Rzecz mi wyjaśnisz, gdy jedno odpowiesz.

JOKASTA.

Waham się, ale odrzeknę, gdy spytasz.

EDYP.

Czy jechał skromnie, czy też jako książę
       750 Liczną drużynę miał na swe rozkazy?

JOKASTA.

Pięciu ich było, a wśród nich obwiestnik;
Wóz tylko jeden Laiosowi służył.

EDYP.

Biada — już świta zupełnie; któż tedy
Takich szczegółów udzielił wam, żono?

JOKASTA.

       755 Jeden ze służby, co uszedł ze życiem.

EDYP.

Czyż on się teraz znajduje w tym domu?

JOKASTA.

O nie! bo kiedy wróciwszy zobaczył,
Że ty u steru, że Laios zabity,
Zwrócił się do mnie z pokornem błaganiem,
       760 Bym go posłała na wieś między trzody,
Tak iżby najmniej oglądał to miasto.
Ja go puściłam, bo chociaż niewolnik,
Tej lub i większej był godzien nagrody.

EDYP.

Niechby on tu się pojawił co żywo!

JOKASTA.

       765 Łatwem to; ale cóż go tak pożądasz?

EDYP.

Boję się żono, żem orzekł zbyt wiele,
Więc z tej przyczyny oglądać go pragnę.

JOKASTA.

Stawi się tutaj; ale i ja godna,
Byś mi powiedział, co gnębi twą duszę.

EDYP.

       770 Nie skryjęć tego, skorom tak daleko
Zapadł już w trwogę; a komuźbym raczej
Wśród takiej burzy otworzył me wnętrze? —
Ojcem był moim Polybos z Koryntu,
Matką Merope z Doris. Zażywałem
       775 Tam ja czci wielkiej, aż się przytrafiło
Coś, co urazy zapewne jest godnem,
Godnem nie było takiego porywu.

Bo wśród biesiady podniecony winem
Mąż w twarz mi rzucił, że jestem podrzutkiem.
       780 A ja, choć gniewny, umiałem na razie
Się pohamować; nazajutrz badałem
Ojca i matkę, a oni do sprawcy
Takiej obelgi żal wielki uczuli.
To mnie cieszyło; lecz słowa te jednak
       785 Ciągle mnie truły i snuły się w myśli.
A więc bez wiedzy rodziców poszedłem
Do świętych Delfów, a tu mi Apollo
Tego, com badał nie odkrył; lecz straszne
Za to mi inne wypowiedział wróżby,
       790 Że matkę w łożu ja skalam, że spłodzę
Ród, który ludzi obmierznie wzrokowi
I że własnego rodzica zabiję.
To usłyszawszy, zdala od Koryntu
Błądziłem kroki gwiazdami kierując,
       795 Aby przenigdy nie zaznać nieszczęścia,
Hańby, któraby spełniła tę wróżbę.
I krocząc naprzód, przyszedłem na miejsce,
Gdzie według ciebie ten król był zabitym.
Zeznam ci wszystko po prawdzie; gdym idąc
       800 Do troistego zbliżył się rozdroża,
Wtedy obwiestnik i mąż jakiś wozem
W konie sprzężonym jadący, jak rzekłaś,
Mnie najechali, i z drogi mnie gwałtem
Woźnica spędzał wraz z owym staruchą.
       805 Ja więc wzburzony uderzam woźnicę,
Co mnie potrącił; a gdy to zobaczył
Starzec, upatrzył gdym podle był wozu
I w głowę oścień mi wraża kolczasty; —
Oddałem z lichwą; ugodzon kosturem

       810 Runął on na wznak ze środka siedzenia. —
Tnę potem drugich; a jeśli obcego
Łączyło jakie z Laiosem krewieństwo,
To któż nędzniejszym byłby od zabójcy,
Któż w większej bogów pogardzie i nieba?
       815 Przecież go obcym, ni ziomkom nie wolno
Przyjąć pod dachem, ni uczcić przemową,
Lecz precz należy odtrącić. Nikt inny,
Lecz ja tę klątwę sam na się rzuciłem.
A ręką kalam ofiary dziś łoże,
       820 Co w krwi broczyła. — Czyż ja nie shańbiony?
Nie zbezczeszczony doszczętnie? Jeżeli
Tułać się przyjdzie, w tułaczce już moich,
Ani ojczyzny oglądać nie będę.
Inaczej matkę bo pojąć i zgładzić
       825 Ojca bym musiał, tego, co dał życie.
Ktoby w tem widział srogiego demona
Dopust, czyż domysł ten byłby fałszywym?
Niechbym nie zajrzał, o boże wy mocy,
Tego ja słońca i zginął bez wieści
       830 Z pośród śmiertelnych, nim takie nieszczęście
Ostrzem by w moją ugodziło głowę.

CHÓR.

Strasznem to panie, lecz póki ów świadek
Prawdy nie wyzna, trwaj jeszcze w nadziei.

EDYP.

Żyje też we mnie li tyle nadziei,
       835 By się owego doczekać pasterza.

JOKASTA.

Jakąż otuchę opierasz ty na nim?

EDYP.

Zaraz ci powiem; jeśliby tak samo.
Jak ty, on mówił, uszedłbym ja zguby.

JOKASTA.

Jakież wyrzekłam ja słowa znaczące?

EDYP.

       840 Rzekłaś, że kilku podawał on zbójców
Za sprawców zbrodni; jeśliby tę liczbę
Znowu potwierdził, to nie ja zabójcą.
Jeden i wielu, to przecież nie równem.
Lecz gdyby wspomniał o jednym podróżnym,
       845 Natenczas zbrodnia się na mnie przewali.

JOKASTA.

Wiedz więc stanowczo, że tak brzmiały słowa,
A niepodobnem, by wraz je odwołał.
Gdyż wszyscy, nie ja słyszałam to sama.
A gdyby nawet od słów swych odstąpił,
       850 To i tak przecie zgon ten Laiosa
Wróżby nie spełni; bo temu Apollo
Groził, że zginie od syna prawicy,
A syn nieszczęsny nie zabił go przecie,
Lecz sam dokonał już przedtem żywota.
       855 Ja więc na słowa wróżbiarzy ni tyle
Się nie oglądam, a tyle je ważę...

EDYP.

Trafnie to mówisz, poślij jednak kogo,
Aby przystawił pasterza, nie zwlekaj.

JOKASTA.

Wnet poślę, wstąpmy tymczasem do domu,
       860 Bo, co ci miłem, nie zniecham niczego.

CHÓR.

       861—910 Niechbym ja słowom i sprawom co święte
Cześć wierną dał i pokłony.
Strzegą ich prawa w eterze poczęte,
Nadziemskie strzegą zakony.
Olimp im ojcem, z ziemskiego bo łona
Takie nie poczną się płody,
Ani ich fala zapomnień pokona.
Trwa w nich Bóg wielki, mocny, wiecznie młody.

Pycha rodzi tyranów; gdy pychy tej szały
Prawa i miarę przekroczą,
Runie na głowę ze stromej gdzieś skały,
Gdzie głębie zgubą się mroczą.
Nic jej stamtąd nie wyzwoli.
Do Boga wzniosę ja prośbę gorącą,
By zbawił tego, co nas ratował w niedoli.
Bóg mi ostoją i wiernym obrońcą!

A gdy ludzi czyn lub głos
Prawa obrazi i święte bóstw trony,
Niech ich straszny dogna los,
Skarci dumy wzlot szalonej,
Gdy za brudnym zyskiem gonią,
Gdy od ludzi złych nie stronią,
Świętość grzeszną skażą dłonią.
Któżby jeszcze się chełpił, iż kary on groty
I bogów odeprze gniewy?
Jeśliby takie cześć miały roboty,
Na cóż me tańce i śpiewy?

Już do Olimpii nie pójdę, nie pójdę Delfów ja szlakiem,
Nie ujrzy mnie Abejski chram,

Aż niebo swym wszechwidnym znakiem
Mowom ludzi zada kłam.
O Zeusie, jeśliś ty panem niebiosów,
O wszechwładco ziemi losów,
Bacz na krnąbrność ludzkich głosów.
Co Bóg o Laiosie wieści,
Mają już za sen i mary
I Apollo już bez części!
W niwecz idą wiary.

JOKASTA.

O głowy miasta, dobrem mi się zdało
Do domów bożych pójść przybrawszy ręce
W wieńce i wonne dla bogów kadzidła.
Bo troski różne zawładły nadmiernie
       915 Duchem Edypa; i nie jak rozumny
Nowe on wieści według dawnych waży,
Lecz tym, co grozę wróżą, się poddaje.
Więc gdy mu żadnej nie wlałam otuchy,
Do ciebie, żeś tu blizki, Apollinie,
       920 Z prośbą się teraz zwracam i błaganiem,
Żebyś nam ulgi przysporzył ty zbożnej.
Bo teraz my tu wszyscy zatroskani,
Patrząc na trwogi sternika tej nawy.

POSŁANIEC Z KORYNTU.

Czy mógłbym od was dowiedzieć się, kumy,
       925 Gdzie tu mieszkanie jest króla Edypa.
Lub raczej mówcie, gdzie teraz przebywa.

CHÓR.

Otóż dom jego, a on sam jest w domu
I otóż żona, matka jego dzieci.

POSŁANIEC.

Niechajby szczęsna ze szczęsnymi żyła,
       930 Ona, co prawą jest jego małżonką.

JOKASTA.

Niechaj i tobie Bóg szczęści, boś pięknie
Nas to pozdrowił; lecz wyjaw przyczynę
Twego przybycia, jaką wieść przynosisz.

POSŁANIEC.

Dobrą wieść niosę dla domu i męża.

JOKASTA.

       935 Jaką nowinę? Skądże to przybywasz?

POSŁANIEC.

Z Koryntu — słowa, które wnet wypowiem,
Sprawią ci radość — a może i troskę.

JOKASTA.

Cóż to, co siłę podwójną mieć może?

POSŁANIEC.

Jego chcą ludzie Istmijskiej krainy
       940 Posadzić na tron; tak o tem mówiono.

JOKASTA.

Cóż? czyż już stary Polybos nie rządzi?

POSŁANIEC.

Przestał, bo śmierć go zabrała do grobu.

JOKASTA.

Cóż znowu? umarł więc, starcze, Polybos?

POSŁANIEC.

Niech zginę, jeśli prawdy nie wyrzekłem.

JOKASTA.

       945 Donieś więc o tem, służebno, co prędzej
Mojemu panu. O bogów wyrocznie!
Cóż się to stało? Z trwogi przed tym mężem
Uciekał Edyp, by snać go nie zabił.
A teraz los weń — nie Edyp, ugodził.

EDYP.

       950 O najmilejsza ma żono, Jokasto,
Po coś mnie tutaj wywołała z domu?

JOKASTA.

Wysłuchaj tego człowieka i rozważ,
Jako się pustym okazał głos bogów.

EDYP.

Co on za jeden i cóż nam zwiastuje?

JOKASTA.

       955 Idzie z Koryntu z nowiną o ojcu,
Że już nie żyje Polybos, że — skonał.

EDYP.

Cóż to przybyszu! Sam mów co przynosisz.

POSŁANIEC.

Jeśli to wprzódy mam tobie obwieszczać,
Wiedz, że ów człowiek już poszedł na mary.

EDYP.

       960 Podstęp go, czyli zwaliła choroba?

POSŁANIEC.

Drobna niekiedy rzecz starca powali.

EDYP.

A więc z słabości skończył jak się zdaje.

POSŁANIEC.

I z miary wieku, która nań przypadła.

EDYP.

Przebóg! pocóżby, o żono, kto zważał
       965 Na Pytyi trony, niebieskie świergoty
Ptaków, za których-to głosów przewodem
Ja ojcobójcą być miałem; toć teraz
Ten już pod ziemią, a ja zaś oszczepu
Ani się tknąłem; więc chyba tęsknota
       970 Za mną go zmogła; — tak byłbym zabójcą.
Zabrawszy tedy grożące wyrocznie
Legł on w Hadesie i starł je na nice.

JOKASTA.

Czy nie mówiłam ci tego już dawno?

EDYP.

Mówiłaś, ale mną trwoga władnęła.

JOKASTA.

       975 Nadal więc nie bierz tych rzeczy do serca.

EDYP.

Lecz matki łoże, czyż nie ma mnie trwożyć?

JOKASTA.

Czemuż-by troskał się człowiek, co w ręku
Losu, przyszłości przewidzieć nie zdolny?
Jeszcze najlepiej żyć tak — od dnia do dnia.
       980 A tych miłostek się z matką nie strachaj,
Bo wielu ludzi już we śnie z matkami

Się miłowało; swobodnie ten żyje,
Kto snu mamidła lekko sobie waży.

EDYP.

Pięknem byłoby to wszystko coś rzekła,
       985 Gdyby nie matka — przy życiu; że żyje,
Choć pięknie mówisz, ja muszę się trwożyć.

JOKASTA.

I z grobu ojca nie zabłysł ci promień?

EDYP.

Zabłysł, nie przeczę, lecz matki się boję.

POSŁANIEC.

Jakaż niewiasta tak wielce was trwoży?

EDYP.

       990 Meropa, starcze, żona Polybosa.

POSŁANIEC.

Cóż więc takiego, co grozę wam sprawia?

EDYP.

Straszliwa wróżba zesłana od bogów.

POSŁANIEC.

Poznać ją można, czy milczeć musicie?

EDYP.

Owszem, znać możesz. Loxias mi zwiastował
       995 Niegdyś, że matkę obejmę na łożu
I że własnego ojca krew przeleję.
Przeto ja długo, by złego się ustrzedz,
Mijałem Korynt, na szczęście; lecz przecież
Patrzeć w rodziców oblicze rozkoszą.

POSŁANIEC.

       1000 Czyż dla tej trwogi uszedłeś ty z kraju?

EDYP.

Tak, starcze, nie chcąc być ojca mordercą.

POSŁANIEC.

Czemuż więc dotąd, o władco, z tej trwogi
Cię nie wywiodłem, gdym przybył tu chętny?

EDYP.

A przecież wdzięczność zyskałbyś tem wielką.

POSŁANIEC.

       1005 Potom tu przybył, by skoro do domu
Wrócisz, i mnie się też co okroiło.

EDYP.

O! z rodzicami nie stanę pospołu!

POSŁANIEC.

Synu, toć jasnem, iż nie wiesz co czynisz.

EDYP.

Jakto, mój stary, poucz mnie na bogi!

POSŁANIEC.

       1010 Czyż dla tych ludzi unikasz ty domu?

EDYP.

W trwodze, by Febus się jasno nie ziścił.

POSŁANIEC.

Byś od rodziców nie przejął zakały?

EDYP.

To właśnie ciągle, o starcze, mnie trwoży.

POSŁANIEC.

Więc nie wiesz, że się strachasz bez powodu.

EDYP.

       1015 Jakoż? gdy jestem tych dzieckiem rodziców.

POSŁANIEC.

Polybos tobie żadnym nie był krewnym.

EDYP.

Cóż to, Polybos nie byłby mi ojcem?

POSŁANIEC.

Nie więcej ojcem odemnie, lecz równym.

EDYP.

Skądby się ojciec z tym równał, co nie jest?

POSŁANIEC.

       1020 Przecież ni ja cię spłodziłem, ni tamten.

EDYP.

Więc po cóż wtedy on mienił mnie synem?

POSŁANIEC.

Wiedz, iż z rąk moich otrzymał cię w darze.

EDYP.

I z obcej ręki przyjąwszy, tak kochał?

POSŁANIEC.

Bezdzietność takie mu dała uczucia.

EDYP.

       1025 A tyś mnie kupił, czy znalazł przypadkiem?

POSŁANIEC.

Znalazłem w krętych Kiteronu jarach.

EDYP.

Jakże dostałeś się do tych ostępów?

POSŁANIEC.

Górskiemu bydłu za pastucha byłem.

EDYP.

Pastuchem byłeś wędrownym i płatnym?

POSŁANIEC.

       1030 I twym wybawcą natenczas, o synu.

EDYP.

A w jakiej ty mnie zeszedłeś potrzebie?

POSŁANIEC.

Stopy nóg twoich dać mogą świadectwo.

EDYP.

Biada mi, dawne wspominasz niedole.

POSŁANIEC.

Ja zdjąłem pęta z twoich stóp przebitych.

EDYP.

       1035 Z pieluch więc straszną wyniosłem ohydę?

POSŁANIEC.

Od nóg nabrzmiałych nadano ci imię.

EDYP.

Przebóg, mów, ojciec czy matka je nadał?

POSŁANIEC.

Nie wiem, wie lepiej ten, co mi cię zwierzył.

EDYP.

Nie sam mnie zszedłeś, lecz z innejś wziął ręki?

POSŁANIEC.

       1040 Nie sam, lecz inny cię wydał mi pastuch.

EDYP.

Któż on? Czy zdołasz go jeszcze oznaczyć?

POSŁANIEC.

Mówiono, że był u Laiosa w służbie.

EDYP.

W służbie u króla dawnego tej ziemi?

POSŁANIEC.

A jużci; pasał on Laiosa trzody.

EDYP.

       1045 Czy on przy życiu, czy mógłbym go widzieć?

POSŁANIEC.

Miejscowi ludzie to wiedzieć by mogli.

EDYP.

Czyż więc wśród ludzi, którzy tu obecni,
Zna kto człowieka, którego on wskazał,
Czy go nie widział czy w polach, czy w domu?
       1050 Mówcie, bo światła nadarza się pora.

CHÓR.

Nie znam innego krom sługi, którego
Wezwać już z poła kazałeś. Jokasta
Chyba najlepszej udzieli wskazówki.

EDYP.

Żono, czy znasz ty człowieka, za którym
       1055 Posłałem w pole, o którym ten prawi?

JOKASTA.

Cóż? kto mu w myśli? nie zważaj ty na to,
Słów tu mówionych nie pomnij na próżno.

EDYP.

Rzecz niepodobna, bym takie poszlaki
Dzierżąc, nie badał mego pochodzenia.

JOKASTA.

       1060 Jeśli, na bogów, życie tobie miłe,
Nie badaj tego; starczy mej katuszy.

EDYP.

Odwagi! nic ci nie ujmie, chociażbym
Z dziadów i ojców pochodził niewoli.

JOKASTA.

Jednak mnie słuchaj, błagam, nie czyń tego.

EDYP.

       1065 Zbytnia uległość nie zawrze mi prawdy.

JOKASTA.

Z serca najlepszą ci służę poradą.

EDYP.

Co zwiesz najlepszem, od dawna mnie dręczy.

JOKASTA.

Nieszczęsny, niechbyś nie wiedział, kim jesteś.

EDYP.

Czyż mi nie stawią wnet tego pastucha?
       1070 Ta — niech się cieszy świetnością swych przodków.

JOKASTA.

Biada, nieszczęsny, to jedno już słowo
Rzeknę, a głos ten już będzie ostatnim.

CHÓR.

Dla czegóż żona w tak dzikiej rozpaczy
Precz stąd wybiegła, Edypie? Strach zbiera,
       1075 Że jaka klęska w milczeniu się zerwie.

EDYP.

Niechaj się zrywa; ja jednak mojego
Dojdę początku, chociażby był marnym.
Tej pono, że jest wyniosłą niewiastą,
Mojej nędzoty powstydzić się przyjdzie.
       1080 Ja zaś, co synem szczęścia się być mienię
Dobrotliwego, nie doznam shańbienia.
Ono mi matką, a druhy miesiące
Dały mi szmaty i dały szkarłaty.
Wobec tej matki zmiany się nie boję,
       1085 Gdy poznam w pełni pochodzenie moje.

CHÓR.

       1086—1109 Jeśli to nie sen, nie złuda,
Jutro, gdy skała twa, o Kiteronie,
W pełni miesiąca zapłonie,
Wysławię cześć twą i cuda.
Zaśpiewam chwały pieśń wielką,
Zwąc cię Edypa matką, żywicielką.
Pląsem cię uczczę, iż byłeś ostoją mym panom,
A ty, Febie, zawtóruj i pieśni i tanom.

Jakaż bo ciebie zrodziła dziewica,
Czyś ty był ojcem, o Panie,

Czy też Apolla znęciły ją lica
Na szczytów cichej polanie?
Czy Bóg, co włada w Kyllenejskim jarze,
Lub Bakchus lśniący na wirchów gdzieś tronie
Od krasnych dziewic otrzymał cię w darze
Nimf w Helikonie?

EDYP.

       1110 Jeśli ja także, choć wprzód go nie znałem,
Zgadywać mogę, mniemałbym, o starcy,
Że ten, którego czekamy od dawna,
Pastuch się zjawił, bo wiek za tem mówi.
A zresztą w ludziach, którzy go prowadzą,
       1115 Widzę me sługi; osądzisz to łatwiej,
Boś znał człowieka przed dawnemi laty.

CHÓR.

On to, mój Panie, wśród domu Laiosa
Wiernym był sługą, jak mało kto inny.

EDYP.

Naprzód cię pytam, przychodniu z Koryntu,
       1120 Czyś tego mienił?

POSŁANIEC.

Tego, co tu stanął.

EDYP.

Starcze, patrz na mnie, i wręcz odpowiadaj,
Gdy spytam; byłeś ty sługą Laiosa?

SŁUGA.

Tak, byłem sługą domowym, nie kupnym.

EDYP.

Jakie tu miałeś zajęcia i służbę?

SŁUGA.

       1125 Najwięcej, panie, chodziłem za bydłem.

EDYP.

A w jakich miejscach miałeś twe szałasy?

SŁUGA.

Na Kiteronie i blizkich polanach.

EDYP.

Czyś widział kiedy tego tu człowieka?

SŁUGA.

Przy jakiej sprawie? Kogóż masz na myśli?

EDYP.

       1130 Tego tu, czyś ty z nim zadał się kiedy?

SŁUGA.

Na razie ciężko to sobie przypomnieć.

POSŁANIEC.

Nie dziw, o panie! ja wraz mu przypomnę
To, co zabaczył. Bo wiem to ja przecie,
Że on wie także, jakośmy trzy lata
       1135 W ciepłych miesiącach wyganiali trzody
Tu na Kiteron; gdy zima nastała,
Ja przepędzałem bydło do mych stajen,
On do Laiosa obory; no! mówże,
Czy tak się działo, czy zmyślam te rzeczy?

SŁUGA.

       1140 Będzie to prawda — choć temu już dawno.

POSŁANIEC.

Więc powiedz dalej, czy pomnisz, żeś dziecko
Oddał mi jakieś na pielęgnowanie?

SŁUGA.

Cóż to, po cóż mi pytanie to stawiasz?

POSŁANIEC.

Oto ten, kumie, co wtedy był dzieckiem.

SŁUGA.

       1145 Cóż ty, do licha, nie zamkniesz raz gęby?

EDYP.

Nie łaj go, stary, bo raczej twe słowa
Zgromić należy, nie jego przemowy.

SŁUGA.

W czemże ja, dobry panie, zawiniłem?

EDYP.

Że przeczysz dziecku, za którem on śledzi.

SŁUGA.

       1150 Plecie bo na wiatr, nie wiedzieć dlaczego.

EDYP.

Nie zeznasz z chęcią, to zeznasz pod batem.

SŁUGA.

Przebóg, nie smagaj, o panie, staruszka.

EDYP.

Niechaj mu ręce spętają na grzbiecie.

SŁUGA.

Za co? o biada! jakiej chcesz nowiny?

EDYP.

       1155 Czyś dał mu dziecię, o które się pyta?

SŁUGA.

Dałem; niechajbym dnia tego był zginął.

EDYP.

Przyjdzie do tego, gdy prawdy nie zeznasz.

SŁUGA.

Doszczętniej zginę, skoro ją wypowiem.

EDYP.

Człowiek ten szuka, jak widać, wykrętów.

SŁUGA.

       1160 O nie! toć rzekłem, iż dałem je dawno.

EDYP.

Skąd wziąłeś? z domu? czy dał ci je inny?

SŁUGA.

Mojem nie było, z innej wziąłem ręki.

EDYP.

Któż był tym mężem, z jakiego on domu?

SŁUGA.

Na Boga, panie, nie pytaj mnie więcej!

EDYP.

       1165 Zginąłeś, jeśli raz pytać nie dosyć.

SŁUGA.

A więc — z Laiosa to było pomiotu.

EDYP.

Czy z niewolnicy, czy ze krwi szlachetnej?

SŁUGA.

Biada, ma mowa tuż u grozy kresu.

EDYP.

I słuch mój również, lecz słuchać mi trzeba.

SŁUGA.

       1170 Zwano go synem jego; lecz twa żona
Najlepiej powie, jak rzeczy się miały.

EDYP.

Czy tedy ona oddała?

SŁUGA.

Tak panie.

EDYP.

W jakimże celu?

SŁUGA.

Bym zabił to dziecię.

EDYP.

Wyrodna matka!

SŁUGA.

Trwożył ją wróżby.

EDYP.

       1175 Jakie?

SŁUGA.

Że dziecko to ojca zabije.

EDYP.

Po cóż je tedy oddałeś tamtemu?

SŁUGA.

Z litości, panie, myślałem, że weźmie
Dziecię do kraju, skąd przybył; i otóż

On je zratował na zgubę, bo jeśli
       1180 Tyś owem dzieckiem, to jesteś nędzarzem.

EDYP.

Biada, już jawnem to, czegom pożądał,
O słońce, niechbym już cię nie oglądał!
Życie mam, skąd nie przystoi i żyłem,
Z kim nie przystało — a swoich zabiłem.

CHÓR.

       1185—1222 O śmiertelnych pokolenia!
Życie wasze, to cień cienia.
Bo któryż człowiek więcej tu szczęścia zażyje
Nad to, co w sennych rojeniach uwije,
Aby potem z biegiem zdarzeń
Po snu chwili runąć z marzeń.
Los ten, co ciebie, Edypie, spotyka,
Jest mi jakby głosem żywym,
Bym żadnego śmiertelnika
Nie zwał już szczęśliwym.

Twe cięciwy miotły strzały
Gdzieś daleko za granice
Zwykłych szczęść i chwały.
Wróżą zmogłeś ty dziewicę
Ostrzem zbrojną szponów.
Żeś nam stanął jako wieża
Obronna od zgonów,
Uczcił w tobie lud rycerza
I wywyższył cię ku niebom,
Byś królem był Tebom.

A dziś kogo większa moc
Klęsk i złego gnębi?

Któż w czarniejszą runął noc
Do nieszczęścia głębi?
Edypa głowo wysławiona,
Jednej starczyło przystanie
Na syna, ojca kochanie
I jednego łona.
Jakoż cię mogły znosić do tej pory
W milczeniu ojca ugory?

Czas wszechwidny, ten odsłoni
Winy twojej brud,
Ślub nieślubny zemsta zgoni
Płodzących i płód.
O niechajbyś się Laiosa dziecię
Nigdy nie był zjawił,
Nie byłbym teraz rozpaczą, co miecie
Jęki, serc krwawił.
Tyżeś to kiedyś roztworzył me oczy
I dziś ty grążysz mnie w mroczy.

POSŁANIEC DOMOWY.

O wy, którzyście starszyzną tej ziemi,
Jakież będziecie wnet słyszeć i widzieć
       1225 Klęski i jakiej doznacie boleści,
Jeżeli trwacie w miłości tych domów.
Myślę, iż Istru, ni Fasisu Wody
Kałów nie zmyją, co kryją się w wnętrzu
Tego domostwa i wyjrzą na światło. —
       1230 Woli to dzieła. A najgorszą męką
Ta, którą człowiek własną ściągnie ręką.

CHÓR.

To już, co wiemy, dość daje żałoby
I dosyć jęków. Cóż nadto przynosisz?

POSŁANIEC.

By jednem słowem wyrzec i pouczyć.
       1235 Wiedzcie, że boska Jokasta nie żyje.

CHÓR.

O ta nieszczęsna! Jak ona zginęła?

POSŁANIEC.

Z własnej swej ręki. Co grozą w tym czynie,
To was oszczędzi, boście nie patrzeli.
Jednak, o ile rzecz w mojej pamięci,
       1240 Straszne niewiasty opowiem katusze.
Gdy bowiem w szale rozpaczy wkroczyła
W przedsionek, wbiegła prosto do łożnicy
Włosy targając obiema rękami,
A drzwi za sobą gwałtownie zawarłszy,
       1245 Cieniów zmarłego woła Laiosa,
Starych pamiętna miłości, od których
On zginął, matkę zostawiając na to,
Aby płodziła dalej z własnym płodem.
Jękła nad łożem, co dała nieszczęsnej
       1250 Męża po mężu i po dzieciach dzieci,
I jak wśród tego skończyła; już nie wiem.
Bo wyjąc Edyp wbiegł i od tej chwili
Już nie widziałem, co ona poczyna,
Lecz jego tylko śledziłem już ruchy.
       1255 Biegał on, od nas żądając oszczepu,
Wołał, gdzie żona, nie żona, gdzie rola
Dwoista, której był siewcą i siewem.
I szalonemu duch chyba to wskazał,
Nie żaden z ludzi, którzy tam obecni.
       1260 Więc z krzykiem strasznym, jakby za przewodem
Runął ku odrzwiom i wnet ze zawiasów

Wysadził bramę i wpadł do komnaty. —
A tam zoczymy niewiastę jak wisi
Chustą zdławiona. Edyp na ten widok
       1265 Z wyciem okropnem, nieszczęsny, rozplątał
Węzeł ofiary, a kiedy jej ciało
Zwisło na ziemię, zdwoiła się groza.
Bo sprzączki z szaty wyrwawszy złociste,
Któremi ona spinała swe suknie,
       1270 Wzniósł je i wraził w swych oczu źrenice,
Jęcząc: że dotąd wyście nie widziały,
Co ja cierpiałem i com ja popełnił,
Przeto na przyszłość w ciemności dojrzycie,
Czegobym nie chciał, co chcę, nie poznacie.
       1275 Wśród takich zaklęć, raz wraz on wymierza
Ciosy w powieki; wydarte źrenice
Zbarwiły lica, bo krew nie ściekała
Zrazu kroplami, lecz pełnym strumieniem
I z ran sączyła w dół czarna posoka.
       1280 To się z obojgu zerwało nieszczęście,
Nieszczęście wspólne mężowi i żonie. —
Była tu świetność zaprawdę świetnością
Za dni minionych, w dniu jednak dzisiejszym
Nastała groza, śmierć, hańba i jęki,
       1285 Nie brak niczego, co złem się nazywa.

CHÓR.

Cóż więc poczyna teraz ów nieszczęsny?

POSŁANIEC.

Krzyczy, by bramy rozwarto i Tebom
Wskazano tego, co ojca zmordował,
Co matkę — wstręt mi przytoczyć te słowa; —
       1290 Woła, że z kraju uchodząc pod klątwą

Tu nie zostanie, jak sam się zaklinał.
Lecz brak mu siły i brak przewodnika,
Bo złe zbyt ciężkie na niego runęło.
Wnet to ujrzycie, bo bram tych zawory
       1295 Się roztwierają, a stanie przed wzrokiem
Taki wam widok, że wróg by zapłakał.

CHÓR.

       1297—1368 O straszny los dla ludzkich ócz,
Straszniejszy cios od wszelkich klęsk,
Które widziałem na ziemi.
Jakiż wśród nędz nagarnął cię szał
I jakiż duch
Z nawałem burz
Do takiej zgrążył cię głębi?
Biada ci, biada, wymija cię wzrok
A chciałbym wiele się pytać,
Wiele się zwiedzieć i wiele rozważyć,
Lecz strach mną trzęsie i groza.

EDYP.

O biada mi, biada!
Nieszczęsny ja, do jakich ziem
Podążę? gdzież uleci głos?
O losie, w coś ty mnie powalił?

CHÓR.

W strasznego coś, co słyszeć, widzieć grozą.

EDYP.

O ciemnie,
Chmury, i straszne i czarne,
Tyłu klęskami ciężarne,
Biada mi!

Biada mi! — jakże porówno w niedoli
Rany i pamięć mych czynów mnie boli.

CHÓR.

Nie dziw, że pośród tak ogromnej męki
Podwójnie cierpisz, zdwojone ślesz jęki.

EDYP.

O przyjacielu!
Tyś jeden nie ustał w ochocie
By nieść ulgę mej ślepocie.
Nie uszło mi to! Bo chociaż mi ciemno,
Głos twój ja słyszę nademną.

CHÓR.

O straszny czynie! o straszny demonie,
Któryś mu w oczy pchnął dłonie!

EDYP.

Apollo, on to sprawił, przyjaciele.
On był przyczyną mej męce.
Na oczy, własne targnęły się ręce.
Bo cóż wzrok jeszcze użyczy
Temu, co widząc, nie dojrzy słodyczy.

CHÓR.

Tak, jako mówisz, się stało.

EDYP.

Któżby mnie witał, kto kochał w tem mieście,
Cóżby słuchowi ochłodę dawało?
O przyjaciele! co prędzej unieście
Precz mnie, bom ziemi zakałą,
I ściągnąłem do mych progów
Gniew i klątwę bogów.

CHÓR.

Klęska cię gnębi, świadomość cię mroczy,
Czemuż cię, czemu poznały me oczy?

EDYP.

O niechajby się ten nie był narodził,
Który mnie znalazł dzieckiem opuszczonem,
Życie zratował i z pęt oswobodził.
Czemużem wtedy mym zgonem
Sobie i miłym nie ujął niedoli?

CHÓR.

Po mojej także byłoby to woli.

EDYP.

Nie byłbym krwawych spełnił win,
Ni matki skalał sromu;
Dziś nędzny ja, wyrodny syn,
Zakałą jestem domu.
I wszelkie klęski i katusze
W głowę godzą, dręczą duszę.

CHÓR.

Żeś dobrze począł — nie śmiałbym ja wierzyć,
Żyć w takiej ciemni! O lepiej ci nie żyć.

EDYP.

Że nie najlepiej ja sobie począłem,
       1370 Nie praw mi tego i szczędź mi nauki. —
Bo jakim wzrokiem patrzałbym na ojca
Wstąpiwszy z ziemi do Hadu ogrojca,
Jakim na matkę? Spełniłem ja czyny.
Że żaden stryczek nie zmógłby tej winy.
       1375 A czyżby dziatki przy ojcowskim boku —

Skądkolwiek one — coś dały ochłody?
Nie dla mnie rozkosz takiego widoku!
Ni miasto, bogów świątynie i grody!
Bom ja najwyższą w Tebach dzierżąc chwałę,
       1380 Sam ich się zbawił, gdym miótł złorzeczenia,
By wygnać zbrodnię i bogów zakałę.
Choćby z Laiosa była pokolenia.
Czyżbym ja zdołał, takie hańby znamię
Dźwigając, podnieść ku dzieciom me czoło?
       1385 O nie! lecz raczej podniósłbym me ramię
Na słuch i ten bym zmiażdżył, by w około
Szczelnie odgrodzić nieszczęsne me ciało,
Aby i ucho odtąd nie słyszało;
I tak pozbawion i wzroku i słuchu,
       1390 Możebym wytchnął w nieświadomym duchu.
Czemuś mnie przyjął, szczycie Kiterona,
Czemuś nie zabił, by wśród twych pasterzy
Wieść gdzieś zamarła, z jakiego ja łona!
Polybie, moja rzekoma macierzy,
       1395 Koryncie, czemuż dla złego osłony
Mnie w pozłociste przybrano tam strzępy?
Dziś ja nieszczęsny, z nieszczęsnych zrodzony!
Troiste drogi i leśne ostępy,
Bory, rozbieżne wśród gęstwin wąwozy,
       1400 Co ojcobójczą posoką sączycie,
Czy wam wiadomem, czy dotąd pomnicie,
Co ja spełniłem i w jakie ja grozy
Zabrnąłem dalej? o śluby, o sromy!
Nas zrodziłyście, a potem posiewy
       1405 Brałyście od nas i jedne tu domy
Objęły matki i żony i dziewy
Z krwi jednej, ojców i braci i syny

I hańby bezdeń wśród ludzkiej rodziny.
Lecz że te wstydy aż w słowa jąć trudno,
       1410 Przebóg, ukryjcie mnie kędyś w oddali,
Zabijcie, albo w toń morza odludną
Strąćcie, bym nigdy nie wyjrzał już z fali.
Bierzcie mnie! niech się z was żaden nie wzdrygnie.
Dalej bez trwogi, bo takiej ohydy
       1415 Żaden śmiertelnik już po mnie nie dźwignie.

CHÓR.

Kiedy tak błagasz, właśnie w samą porę
Nadszedł tu Kreon, by działać i radzić,
Bo on po tobie tej ziemi jest stróżem.

EDYP.

Biada mi! Cóż ja do niego wyrzeknę?
       1420 Czyż on zawierzy? w ostatnich bo czasach
Srodze ja wobec niego zawiniłem.

KREON.

Nie by urągać przyszedłem, Edypie,
Nie by cię gromić za dawniejsze winy.
Lecz jeśli nie wstyd wam zwykłych śmiertelnych,
       1425 Baczcie przynajmiej na to wszechwidzące
Światło Heliosa, aby nie wystawiać
Na widok takiej ohydy; nie ścierpi
Jej ani ziemia, dżdże święte, ni słońce.
A więc zawrzyjcie go w domu co prędzej,
       1430 Bo tylko krewni mogą bez pochyby
Krwi swojej grozy i widzieć i słyszeć.

EDYP.

Na bogów, skoroś mą trwogę rozproszył
I dobrotliwie do złego się zwrócił,

Usłuchaj prośby, którą ci wypowiem,
       1435 Raczej na ciebie bacząc, niż na siebie.

KREON.

O co więc błagasz mnie z takim naciskiem?

EDYP.

Wyrzuć co żywo mnie z tej tu krainy
Tam, gdziebym żadnych nie spotykał ludzi.

KREON.

Byłbym to spełnił, wiesz dobrze, lecz wprzódy
       1440 Bóstwo chcę spytać, co czynić należy.

EDYP.

Lecz przecież tego wola już zjawiona:
Chce bezbożnego śmierci ojcobójcy.

KREON.

Taki był wyrok, lecz w dzisiejszej doli
Lepiej wybadać, co począć nam trzeba.

EDYP.

       1445 O mnie nędznego ty badać chcesz bogów?

KREON.

Bo i ty pono dasz teraz im wiarę.

EDYP.

I ja mą wolę ci zwierzę i zlecę,
Abyś pogrzebał Tę w domu jak zechcesz,
Bo tym, co twoi, nie ujmiesz posługi. —
       1450 Lecz mnie nie uznaj snać czasem ty godnym,
Bym żywy miasto ojczyste zamieszkał,
Lecz puść mnie w góry, kędy mój Kiteron
Wystrzela w nieba, gdzie moi rodzice

Żywemu niegdyś znaczyli mogiłę,
       1455 Bym przez tych zginął, co zgubić mnie chcieli.
Tyle wiem jednak, że ani choroba,
Ni co innego mnie zmoże, ni zwali.
Śmierć ja przeżyłem, by w grozie paść wielkiej.
Niech więc się moje spełnia przeznaczenie!
       1460 A z dzieci moich — o chłopców Kreonie
Nie troszcz się zbytnie; są oni mężami
I nie zabraknie im życia zasobów.
Lecz o biedaczki, sieroce dziewczęta,
Które siadały tu ze mną pospołu,
       1465 Z któremi, skoro wyciągły rączęta,
Każdą się strawą dzieliłem ze stołu,
O te się troskaj; pozwól je rękami
Objąć, rzewnemi opłakać je łzami.
Uczyń to, książę szlachetny!
       1470 Zrób to! Bo gdy je przytulę, ukoję,
Choć ich nie dojrzę, czuć będę, że moje
Cóż to?
Czyż mnie słuch zwodzi, na bogi, czy słyszę
Głos moich pieszczot, jak kwilą, czyż Kreon
       1475 Litośnie wezwał najdroższe me dzieci?
Czyż to nie złuda?

KREON.

O nie! zrobiłem po twojej ja woli
Wiedząc, co serce twe zwykło radować.

EDYP.

Niech ci się szczęści i z łaski niebiosów
       1480 Niechbyś tu lepszych, niż ja, zaznał losów.
O dziatki? gdzież wy? nie strońcie odemnie,
Niech was obejmę w miłosnym uścisku

W rękach, co oczy niegdyś pełne błysku
Ojca w tak czarne pogrążyły ciemnie.
       1485 Jam to bezwidny, bezwiedny z tej samej
Spłodził was roli, która mnie wydała.
Choć was nie widzę, zapłaczę nad wami,
Bo mi się roi wasza przyszłość cała,
Którą na świecie wam pędzić wypadnie:
       1490 Rzadki ten człowiek, co wsparcia użyczy,
Rzadką zabawa, w którejby się na dnie
Łez co nie kryło i nieco goryczy.
A gdy kochania zabłysną wam lata,
Któż się tu stawi z miłosną ochotą,
       1495 Podejmie hańbę, co groźną sromotą
Rodziców miażdży i dzieci przygniata?
Któż bo w straszniejszej ohydzie tu brodził?
Ojca morderca, on w łożu swej matki,
Z której ma życie i sam się narodził,
       1500 Waszym był ojcem, o nieszczęsne dziatki!
To wam w twarz rzucą. Więc któż wam swe serce
Odda? Któż pojmie? Któż w domu ugości?
Nikt! o nieszczęsne! w ciężkiej poniewierce
Żyć wam tu przyjdzie bez czci i miłości.
       1505 Synu Menoika! żeś ojcem ty jednym
Dla tych sierotek, nie żałuj zachodu,
Gdy nas im zbrakło, nie pozwól tym biednym
Tułać się samym wśród nędzy i głodu.
Nie zrównaj nigdy niedoli ich z moją,
       1510 Niech twe litości je przed tem osłonią,
Boś dla tych ofiar jedyną ostoją;
Przyrzeknij, poręcz to, książę, mi dłonią.
Gdyby nie wiek wasz, o dzieci, ni głosu,
Ni rad bym szczędził; dziś prośbą skończycie,

       1515 Bym żył, gdzie dadzą, a wam z ręki losu
Lepsze niż ojcu przypadło tu życie.

KREON.

Łez już dosyć, dość już żalu, wstępuj więc do wnętrza już

EDYP.

Słucham, choć mi to bolesnem.

KREON.

Wszystko ma swój kres i czas.

EDYP.

Wiesz ty, jaką mam nadzieję?

KREON.

Mów, bym poznał twoją myśl

EDYP.

       1520 Że mnie wyślesz stąd daleko.

KREON.

Co nastąpi, wskaże Bóg.

EDYP.

Lecz ja w bogów nienawiści.

KREON.

Toż osiągniesz, czego chcesz.

EDYP.

A więc zgoda?

KREON.

Co nie w myśli, tego w fałsz nie stroję słów.

EDYP.

A więc stąd mnie już uprowadź.

KREON.

Idź, lecz wprzódy dzieci puść.

EDYP.

Nie odrywaj ich odemnie.

KREON.

Nie chciej woli przeprzeć znów,
       1525 Bo cośprzedtem ty osiągnął, zniszczył dalszy życia bieg.

CHÓR.

O ojczystych Teb mieszkańcy, patrzcie teraz na Edypa,
Który słynne zgłębił tajnie i był z ludzi najprzedniejszym,
Z wyżyn swoich na nikogo ze zawiścią nie spoglądał,
W jakiej nędzy go odmętach srogie losy pogrążyły.
       1530 A więc bacząc na ostatni bytu ludzi kres i dolę,
Śmiertelnika tu żadnego zwać szczęśliwym nie należy,
Aż bez cierpień i bez klęski krańców życia nie przebieży.









Trachinki.

Tragedya przedstawia dramat rodzinny w domu Heraklesa, losy i zgon Dejaniry podczas wypraw słynnego jej małżonka, wreszcie ostatnie chwile samego bohatera. — Eurytos, król Oichalii na Eubei, miał pełną wdzięku córkę Iole na wydaniu. Kiedy Herakles do Oichalii zawitał, doznał on tam bardzo nieżyczliwego przyjęcia. Aby to pomścić, strącił więc syna Eurytosowego Ifitosa, kiedy tenże szukając uprowadzonych klaczy do Tirynsu się zabłąkał, z murów miejskich zdradną zasadzką w przepaście. Lecz Zeus wymierzył następnie za ten czyn podstępny na Heraklesa kaźń hańbiącą, zgrążając mordercę w służbę u kobiety, słynnej Omfali. Żona Heraklesa musi tymczasem uchodzić z Tirynsu na wygnanie do Trachis, w Tessalii. Po roku niewoli kobiecej zbiera następnie Herakles hufce wojenne i z nimi wyrusza na oblężenie Oichalii i pogrom Eurytosa. Gród ten pada rzeczywiście w gruzy, Eurytos zostaje zabitym, a Iole dostaje się w ręce zwycięscy. — Tymczasem Dejanira gubiła się w domysłach i marniała w tęsknocie, nie wiedząc niczego pewnego o losach swego małżonka, który już od piętnastu miesięcy bez wieści ją pozostawił. Wreszcie dochodzą pogłoski o jego tryumfie a pochód branek, wśród których znajduje się Iole, zapowiada blizkie pojawienie się samego Heraklesa. Tu się zaczyna tragedya. Dejanirze odsłania się wnet prawda, iż Iole nie jest branką pospolitą na niewolnicę przeznaczoną, lecz że zajęła i zdobyła serce jej męża. Aby więc klęskę od siebie odwrócić, zamierza Dejanira miłość męża na wszelki sposób sobie zabezpieczyć. Centaur Nessos, śmiertelnie niegdyś przez Heraklesa ugodzony, zwierzył jej tajemnie, iż krew z jego rany posłuży jej w razie potrzeby jako płyn czarowny na odzyskanie uczuć małżonka. Zawierzyła ona niestety tym słowom i z miłosnym zamiarem i nadzieją przesyła teraz szatę namaszczoną ową posoką Heraklesowi. Niebawem jednak zaczynają w Dejanirze straszne kiełkować wątpliwości, czy owa rada nie była czasem zdradą pomsty żądnego Nessosa, a po chwili powraca Hyllos, którego matka Dejanira wysłała do ojca na zwiady, ze straszną już i groźną wieścią, że Heraklesowi owa szata złowroga wżarła się w ciało i mąk okrutnych stała się przyczyną. Dejanira, typ łatwowiernej, lecz szczerze kochającej niewiasty, odbiera sobie wskutek tego życie wśród wybuchów rozpaczy. Na tem jednak sztuka się nie kończy. Albowiem podobnie jak w Ajaxie następuje teraz część druga, w której Herakles główną jest osobistością dramatu; męki jego i ostatnie chwile przed wstąpieniem na stos śmiertelny przedstawiono tu z realizmem i brutalnym weryzmem czynu i słowa, które nie koniecznie naszym uczuciom przypadną do smaku. Występuje tu bohater, pełen ludzkich instynktów, nie uświetniony jeszcze tą nadludzką aureolą, która go w późniejszej poezyi z bogami zrównała. Dziwi nas przedśmiertne zlecenie Heraklesa, aby syn Hyllos pojął Iole za żonę. Wygląda to na sztuczne „zaopatrzenie“, jakiego przykłady znajdujemy w utworach dramatycznych wszystkich wieków i narodów. Ale rys ten tłómaczy się po części dawną tradycyą, zmienioną w Trachinkach, że Herakles nie dla siebie, lecz dla swego syna o rękę Ioli się ubiegał. W ogóle zlały się w tragedyi Sofoklesa rozmaite motywy i różnorodne warstwy baśni na całość nie zupełnie wyrównaną. Wyrażono też przypuszczenie, że na ujęcie i rysy charakterów zarówno Heraklesa jak i Dejaniry w Trachinkach, wpłynął w pewnej mierze młodszy Sofoklesa rywal, Euripides, który w swym Heraklesie szalonym opisał niemniej brutalnie przedzgonne szały bohatera, a zawsze z lubością namiętności i obłędy serc kobiecych przedstawiał i piętnował zarazem na scenie. I dziwnymi nam się wydają u Sofoklesa szumne wywody przedśmiertne bohatera, z których wy słyszeć możemy przeddźwięki chwalb i deklamacyi, jakiemi w późniejszych czasach grzmiały szkoły retorów i sztuczną siłą obrzękłe Seneki tragedye.






Osoby dramatu.
DEJANIRA.
PIASTUNKA.
HYLLOS.
CHÓR NIEWIAST z TRACHINU.
POSŁANIEC.
LICHAS.
STARZEC.
HERAKLES.







DEJANIRA.

Od wieków zdanie między ludźmi chodzi,
Że życia człeka, zanim dojdzie kresu,
Ni złem, ni szczęsnem nazwać się nie godzi.
Lecz ja już, zanim wstąpię do Hadesu,
       5 Wiem, że mam żywot nieszczęsny i ciężki.
Bo jeszcze w domu ojczystym Ojneusa,
W Pleuronie będąc, przedślubnemi trwogi
Drżałam, jak żadna etolska dziewica,
Gdy mi się zlecał rwący Acheloos,
       10 Co w trzech postaciach mnie żądał u ojca,
Raz w kształcie byka, raz jako smok zwinny
I łyskający, raz z przodem bydlęcia
Na ludzkiem ciele, a z ciemnej mu brody
Sączyły wody źródlanej potoki.
       15 Więc, że gach taki mi przypadł w udziale,
Ciągle już śmierci pragnęłam nieszczęsna,
Zanimbym w takie pójść miała ja łoże. —
Lecz wreszcie stanął, a miły był oczom
Moim, syn Zeusa sławny i Alkmeny,
       20 Który puściwszy się z tamtym w zapasy
Stał mi się zbawcą; przebiegu zaś walki
Skreślić nie zdołam, bo nie znam; lecz mógłby
Człek, co śmiał starcia być widzem, to zrobić.
Bo ja siedziałam przejęta wskroś trwogą,

       25 By wdzięki mi nie przyniosły udręki;
Zeus zaś szermierczy kres szczęsny położył,
Jeśli on szczęsny. Toć godną uznana
Łoża Herakla, wciąż troskę po trosce
Żywię o niego się trwożąc; noc jedna
       30 Wpuszcza je, druga wypiera z kolei.
I przyszły dziatki, któremi się cieszył,
Jako ów rolnik dalekimi łany,
Z rzadka, wśród siewu i żniwa jedynie.
Takie to życie od domu do domu
       35 Wciąż męża gnało gdzieś w obce posługi;
A teraz, kiedy kres nastał tym znojom,
Największy z wszystkich mną włada niepokój.
Bo skoro zgnębił Ifita on siłę,
My jak wygnańcy żyjemy w Trachinie,
       40 W domu nam obcym, a nikt o tem nie wie,
Gdzie on się podział, lecz gorzkie zaiste
Smutki odchodząc zaszczepił mi w duszę,
I wiem ja tyle, że popadł on w kięski;
Bo czas niemały, lecz dziesięć miesięcy
       45 Nad innych pięć już zostawia bez wieści.
A cierpi wielce. Wszak takie mi pismo
Idąc przekazał; więc łaski ja boskiej
Wzywam, by źródłem nie było mi troski.

PIASTUNKA.

O Dejaniro, ma pani, już często
       50 Widziałam ciebie w bezmiernej żałobie
I smutku nad tą Herakla wyprawą,
Lecz teraz, jeśli wolno niewolnicy
Pouczać panią, zwól mówić w tej sprawie.
Czemuż ty mając tak liczne potomstwo

       55 Nie ślesz nikogo w pogoni za mężem?
A głównie Hyllos mi w myśli, by zbadał,
Gdzie rodzic, jakich zażywa on losów. —
Toć on nadbiega sam właśnie do domu,
Więc, jeśli w porę służyłam ci mową,
       60 Możesz wyzyskać i chłopca i słowo.

DEJANIRA.

O dziecię, synu; wszak z ust pospolitych
Bywa, iż padnie myśl trafna; toć rzekła
Ta niewolnica szlachetne wręcz słowo.

HYLLOS.

Jakie? Niech znam je, jeśli znać się godzi.

DEJANIRA.

       65 Zwieszcza ci hańbę, gdybyś nie wyśledził,
Gdzie rodzic, który tak dawno się błąka.

HYLLOS.

Wiem ja to, jeśli posłuchom dać wiarę.

DEJANIRA.

Więc ty słyszałeś, synu, gdzie przebywa?

HYLLOS.

Podobno służył zeszłego on lata
       70 Jako pachołek lydyjskiej niewieście.

DEJANIRA.

Jeśli to przeniósł, snać wszystko przeniesie.

HYLLOS.

Lecz, jakom słyszał, zwolniony on z tego.

DEJANIRA.

Gdzieżby więc teraz żył albo i umarł?

HYLLOS.

Zwą na Eubei Eurytosa miasto,
       75 Że on je zwalcza, lub zwalczać zamierza.

DEJANIRA.

A czy wiesz, synu, że wróżby on pewne
Mnie o tym kraju odchodząc zostawił?

HYLLOS.

Jakież o matko? Bo rzecz mi nieznaną.

DEJANIRA.

Że albo kresu dokona tam życia,
       80 Lub znój przetrwawszy, już resztę dni swoich
W przyszłości pośród pogody przebędzie.
Więc, gdy on w takim przełomie, o synu,
Czyż go nie poprzesz? Toć razem zwyciężym,
Gdy on zwycięży, lub zginiem wraz z mężem.

HYLLOS.

       85 Więc ruszam matko; a gdybym znał przedtem
Wróżby tej słowa, ruszyłbym już dawniej,
Lecz zwykłe ojca szczęście i przewagi
Nie dały zbytnio o niego się troszczyć.
Teraz zaś świadom, niczego nie zniecham,
       90 By całą prawdę o sprawie tej posiąść.

DEJANIRA.

Więc idź o synu! Choć w późnej godzinie
Uszczkniesz wieść dobrą, to zysk cię nie minie.

CHÓR.

       93—140 O ty, którego noc gwiezdna w swym skonie
Rodzi i do snu wśród żarów układa,
Heliosie, wznoszę ku tobie me dłonie,

Zwieść mi, kto synem Alkmeny dziś włada,
O strojny w błyski, dziś pytam ja ciebie,
Czy ląd dwoisty, czy mórz kręte tonie?
O ty wszechwidny na niebie!

Bo Dejanira wśród złego powodzi,
Co raz wraz na nią uderzy,
Jako ptak tęskny zawodzi
I nigdy oczu od płaczów nie zdzierzy.
Lecz pomnąc, jak mąż po drogach się znoi,
Nęka się ciągle sieroctwem swych leży
I przyszłe klęski wciąż roi.

A jak na morzu, gdy wpadnie do głębi
Czy to Boreasz czy Notos z podmuchem,
Fala się kładzie, to skłębi,
Burzliwym wełniąc się ruchem,
Tak Kadmeidy, by kretyjskie morze,
Znój się raz zelży, raz wzmoże.
Ale dzielnego bóg wzdy nie opuści,
Od Hada zbroni czeluści.

Więc moje słowo nie śmiało, o pani,
I twoim mowom przygani,
I męstwa rzuci ci hasła,
By twa nadzieja nie zgasła.
Przecież wszechwładny ów pan nasz Kronida
Nie zwolnił ludzi od wszelkiej tęsknicy,
Lecz raz im smutku, raz uciech znów przyda,
Na modłę krętych zwrotów niedźwiedzicy.

I nocy gwiezdnej i szczęścia i mienia
Nikt ze śmiertelnych na zawsze nie zdzierzy,
Wszystko z kolei się zmienia,

Raz nam los smutek, raz radość wymierzy.
Niech ci to, pani, nadzieje wciąż nieci!
Któż widział Zeusa niepomnym swych dzieci?

DEJANIRA.

Przyszłaś tu, jak się wydaje, świadoma
Mojego smutku; a tego, co cierpię,
Nie zaznaj nigdy, boś dotąd bez troski.
Wszak młodość buja na swoim ugorze,
       145 I ani jej tam żar nieba nie spłoszy,
Ni burza, ani moc wichru nie zmoże,
Lecz życiem górnem oddycha w rozkoszy,
Aż gdy dziewicy powiedziano: żono
I pośród nocy pojawią się trwogi
       150 O męża, dzieci, szarpiące jej łono.
Więc, ktoś, co własne rozważy swe drogi,
Mógłby snać pojąć, czem ja tak zgnębiona.
Bo już nad wielu płakałam smutkami,
A jeden, dotąd stajony wnet zjawnię.
       155 Otóż Herakles, gdy dom swój opuszczał
Na swą ostatnią wyprawę, list stary
Zostawił, w którym wyraził swą wolę,
A nie zwykł dotąd nią ze mną się dzielić,
Gdy ruszał w pole, boć przecie wychodził
       160 Z myślą o czynie, nie zgonu przeczuciem.
Teraz zaś, jakby już zmarły, stanowił,
Co mym małżeńskim być miało udziałem,
Co synom z ziemi ojczystej przeznacza,
I czas określił z góry, iż jeżeli
       165 Rok i miesięcy trzy tu nie powróci,
Natenczas albo mu śmierć już przypadnie,
Albo przeszedłszy tę czasu granicę

W przyszłości życia zażyje pogody.
Tak, mówił, wyrok wydany przez bogów
       170 Co do Herakla spełniłby się trudów,
Jak o tem wieścił niegdyś dąb gaduła
W Dodonie, wróżąc przez parę gołębi;
A głosów prawda tych stwierdzić się musi
Teraz, bo już się wypełniły czasy.
       175 Przeto w śnie błogim ja zrywam się z łoża,
W lęku, o drogie, i w trwodze śmiertelnej,
Czy mi na zawsze porwany ten dzielny.

CHÓR.

Strzeż się złej wróżby; bo widzę, że kroczy
Z dobrem orędziem tu człek uwieńczony.

POSŁANIEC.

       180 O Dejaniro! ja pierwszy z posłańców
Troski cię zbawię: wiedz, że syn Alkmeny
Żyje, zwycięża i walk pierwociny
Przywiedzie bogom tej ziemi wnet w darze.

DEJANIRA.

Cóż za wiadomość mi niesiesz, o starcze?

POSŁANIEC.

       185 Iż twój małżonek wielce ukochany
Wkrótce tu stanie w potędze zwycięstwa.

DEJANIRA.

Któż obcy, albo krajowiec to zwieścił?

POSŁANIEC.

Ot na bydlęcem to błoniu ogłaszał
Lichas ów herold; a ja rzecz słyszawszy,

       190 Wnet się porwałem, bym pierwszy to doniósł
I coś od ciebie i wdzięczność twą zyskał.

DEJANIRA.

Przecz Lichas z dobrą nie przybył sam wieścią?

POSŁANIEC.

Jemu samemu tu stanąć nie łacno,
Bo lud malijski otoczył go kołem
       195 I bada, tak, że mu ruszyć się trudno.
Każdy bo chciałby usłyszeć, co pragnie,
I nie popuści aż uszy nasyci.
Więc poniewoli, lecz innym on gwoli
Tam został; zresztą wnet stanie przed tobą.

DEJANIRA.

       200 Zeusie, co w Ojcie bezżęte masz błonie,
Niech za pociechę, choć późną, się skłonię.
Wznieście niewiasty też dzięki gorące
W domu i w polu, iż mimo nadziei
Wieści radosnej dziś weszło mi słońce.

CHÓR.

       205—224 Pieśnią wesela niech zabrzmią te mury,
Niech krasawica poczyna,
A wnet młodzieńców zawtórzą jej chóry,
Sławiące moc Apollina,
Boga obrońcy, o pięknym kołczanie.
Złączcie się razem w pochwalnym peanie,
Śpiewnym peanie dziewice
Na Artemidę Apolla siostrzycę
Tę Ortygijską, łowczą, strojną w żary;
Sławcie też nimfy, co dzierżą te jary.

Rwę się do tańca, z radością flet słyszę,
Panie, jam tobie oddany,
Bluszcz oto sprawił, że szałem ja dyszę,
Bakchijskie wznowił on tany.
O! o! o boski Peanie!
Paś, o ty droga niewiasto, twe oczy
Chwałą, co żywcem tu kroczy.

DEJANIRA.

       225 Widzę to, drogie, nie uszedł czujności
Oczu mych widok takiego pochodu.
Naprzód pozdrowię herolda, co późno
Stanął tu, byle przynosił mi zdrowie.

LICHAS.

Sczęsny nasz powrót i szczęsne witanie
       230 Po szczęsnym znoju; mężowi, co zdzierży
Zwycięstwo, dobre się słowo należy.

DEJANIRA.

O ty najmilszy; wraz, co najpierw pragnę
Usłyszeć, powiedz, czy Herakles żyje.

LICHAS.

Jam go zostawił przy pełnej tam sile,
       235 Życiu i chwale i pełnem też zdrowiu.

DEJANIRA.

Gdzie, wśród rodaków czy też barbarzyńców?

LICHAS.

Jest brzeg Eubei, na którym wydziela
Ziemię i płody dla Zeusa z Kenaion.

DEJANIRA.

Ślub mu czy wróżby zleciły ofiarę?

LICHAS.

       240 Ślubem się związał, gdy miasto zdobywał
Tych oto niewiast, co stoją przed tobą.

DEJANIRA.

A one skąd są i czyje poddane?
Toć chyba słusznie wzbudzają mą litość.

LICHAS.

Gród Eurytosa zdobywszy, je zabrał
       245 Na swoją własność i ofiarę bogom.

DEJANIRA.

Czyż pod tem miastem te czasy bezmierne
I niezliczalne przepędził on dzionki?

LICHAS.

Nie, lecz sam zeznał, że czasu najwięcej
Nie jak człek wolny wśród Lydów zostawał,
       250 Lecz jak pachołek; sam Zeus miał w tem rękę.
Przeto niech rzecz ta cię zbytnio nie mierzi.
Więc barbarzyńskiej sprzedany Omfali,
Rok u niej przebył, jako sam wyznaje,
A tak go wielce zraniła ta hańba,
       255 Iż sam tę sobie nałożył przysięgę,
Że sprawcę, który go zgrążył w tę nędzę,
Z dziećmi i żoną w niewolę pogrąży.
I nie zapomniał on ślubu; lecz kiedy
Był się oczyścił, zebrawszy wraz hufce
       260 Pod Eurytosa gród podszedł; a twierdził,
Że jego hańby ten sprawcą jedynie;
Bo ten, gdy Herakl w dom jego zawitał,
Ufając dawnym stosunkom rodzinnym,
Zraził go mową i dumą złośliwą,

       265 Głosząc, że chociaż łuk dzierży niechybny,
W zawodach jego ustąpiłby synom,
Że mową swoją zdradza niewolnika
I pójdzie w jarzmo; a gdy Herakl wreszcie
Ucztą się schmielił, wyrzucił go z domu.
       270 Więc Herakl gniewny, gdy Ifitos stanął
U wzgórz Tiryntu, szukając swych klaczy
A raz tu wzrokiem, raz myślą tam gonił,
Strącił go nagle z wyniosłej w dół skały.
Co mszcząc na sprawcy wszech rodzic i władca,
       275 Zeus olimpijski w niewolę go zgrążył
I ścierpieć nie chciał, że Herakl podstępem
Tego jednego zgładził wśród śmiertelnych.
Bo gdyby go był bez zdrady pokonał,
Byłby Zeus uznał to słuszne zwycięstwo.
       280 Lecz zbrodni przecież nie schwalą bogowie. —
Zaś ci, co złemi unieśli się mowy,
Wszyscy w Hadesu zmieszkali ostępach,
A gród w niewoli. I oto te dziewki
Po szczęsnem życiu strącone do nędzy
       285 Ku tobie idą. Bo tak był to zlecił
Pan nasz, a wierny ja sługa to spełniam.
On więc, gdy tylko Zeusowi ofiary
W dzięk za opiekę i zdobycz tę złoży,
Przyjdzie niebawem; toć z całej powieści
       290 Najmilej ta wieść twe ucho popieści.

CHÓR.

O pani, radość wyraźna ci świta
Z tego widoku i słów zasłyszanych.

DEJANIRA.

Jakżebym słusznie, o męża tych czynach

Słysząc chwalebnych, się cieszyć nie miała?
       295 Radość ma musi wtórować tej sławne.
A jednak czepi się w tych, co rozważni,
Troska szczęsnego, by kiedyś nie upadł.
Toż wielka litość mnie zbiera, o drogie,
Gdy patrzę na te biedaczki bezdomne,
       300 Co się w obczyźnie tułają bez ojców,
A pewnie z wolnych rodziców zrodzone
Dziś pożywają chleb gorzki niewoli.
Zeusie obrończy, niech nigdy nie ujrzę,
Byś tak na moje nastąpił potomstwo,
       305 Niechbym ja tego nie dożyła ciosu!
Taką bo troską tych widok mnie przejął. —
O ty nieszczęsna, chcę wiedzieć, czem jesteś,
Panną czy matką, bo co do wyglądu
Dziewką się zdajesz, a z rodu przedniego.
       310 Lichasie, komuż porwano tę brankę,
Któż jest jej matką i któż jej rodzicem?
Mów, bo z litością tem większą nań patrzę,
Że widzę w twarzy tej jednej rozpacze.

LICHAS.

Cóż wiem? na cóż ty mnie badasz? być może,
       315 Że tam zrodzona nie z podłych rodziców.

DEJANIRA.

Czyż królów córą, czyż nie Eurytosa?

LICHAS.

Nie wiem, bom głębiej nie badał tej rzeczy.

DEJANIRA.

Aniś jej nazwy nie słyszał od innych?

LICHAS.

Bynajmniej; służbę spełniałem w milczeniu.

DEJANIRA.

       320 Więc daj ty sama wiadomość o sobie,
Bo przecie źle jest nie wiedzieć, kim jesteś.

LICHAS.

Toć ona takoż, jak w uprzednim czasie.
Ust nie roztworzy, bo dotąd nie chciała
Większem ni mniejszem odezwać się słowem.
       325 Lecz ciągle jęcząc nad jarzmem niewoli
Łzy tylko leje, od kiedy ojczyznę
Wietrzną rzuciła; los srogi zaiste
Spotkał ją, ale znajduje współczucie.

DEJANIRA.

Puśćcie ją tedy, niech idzie do domu,
       330 Jak tego pragnie, bo przecie ja nie chcę
By się jej żałość zdwoiła przezemnie.
Dość jej ma ona; a idźmy do wnętrza
Już wszyscy, byś ty podążył, gdzieć pilno,
A ja bym w domu wszystko opatrzyła.

POSŁANIEC.

       335 Lecz naprzód zostań tu chwilkę i bez tych
Dowiedz się, kogo tam puszczasz do domu,
I zwiedz się o tem, co słyszeć ci trzeba,
Bo ja o wszystkiem zdać mogę ci sprawę.

DEJANIRA.

Cóż to? dlaczegoś zastąpił mi drogę?

POSŁANIEC.

       340 Stój i posłuchaj. Bom na wiatr nie gadał
Przedtem i teraz nic na wiatr nie powiem.

DEJANIRA.

Czyż więc napowrót zwołamy tych z domu,
Czy chcesz li do mnie i do tych przemówić?

POSŁANIEC.

Do ciebie i tych, a tamtym daj spokój.

DEJANIRA.

       345 Toż oni poszli; więc mów, co zamierzasz.

POSŁANIEC.

Ten człek, co tobie rzecz właśnie przedkładał,
Mijał się z prawdą i albo on teraz
Prawdzie uchybił, lub przedtem siał fałsze.

DEJANIRA.

Co mówisz? Myśl mi twą wyjaw dokładnie,
       350 Bo coś powiedział, nie było mi jasnem.

POSŁANIEC.

Jam tedy słyszał, jako człek ten mówił
Przy wielu świadkach, że dla tej dziewoi
Herakles właśnie Eurytosa zwalczał
I tę wieżystą Oichalię, że Eros
       355 Jedyny z bogów go popchnął do czynu,
A nie ta służba u Lydów, Omfali,
Ani mordercze Ifita strącenie,
Co przekręcając człek ten inak twierdzi.
Toć Herakl, gdy nie przekonał rodzica,
       360 By mu dał córkę swą na nałożnicę,
Drobny znalazłszy wnet zarzut i powód,
Na kraj ten rusza, którym, jak ów mówił,
Eurytos władnął, i wraz tam zabija
Księcia, jej ojca i miasto wyburza.

       365 I teraz, jako to widzisz, do domu
Wraca, śląc tutaj ją z jakimś zamiarem,
Nie na niewolę; nie przypuść ty tego.
Tego nie zrządzi mąż, który pożąda.
Więc zamyśliłem ja wszystko ci zwieścić,
       370 Cokolwiek, pani, słyszałem z ust człeka,
A to wraz ze mną słyszało porównie
Wielu z zebranych wonczas Trachińczyków,
Że świadczyć mogą. Jeśli toć niemiłem,
Przykro mi będzie, lecz prawdę zjawniłem.

DEJANIRA.

       375 O ja nieszczęsna! gdzież los mnie znów strącił,
Jakąż ukrytą przyjęłam pod dachy
Zatratę! Więc tej nie zbrakło imienia,
Jak się zaklinał człek, co ją prowadził!

POSŁANIEC.

Dostojną ona z oblicza i rodu,
       380 I Eurytosa się córą być szczyci,
I zwie się Iolą; człek tamten o rodzie
Jej nie wspominał, bo snać go nie śledził.

CHÓR.

Choćby nie wszyscy źli sczeźli, niech padnie
Ten, co niegodną rzecz uknuł tak zdradnie.

DEJANIRA.

       385 Cóż czynić, drogie? Bo we mnie te słowa,
Które tu padły, jak grom ugodziły.

CHÓR.

Tamtego badaj, boć powie on prawdę,
Jeślibyś gwałtem naparła człowieka.

DEJANIRA.

Pójdę doń; rada twa wcale rozumna.

POSŁANIEC.

       390 A ja mam czekać? lub cóżbym miał sprawić?

DEJANIRA.

Czekaj, bo człek ten sam zjawia się z domu,
Chociaż ja dotąd nie słałam po niego.

LICHAS.

Cóż więc mam donieść Heraklowi, pani,
Bo widzisz, że już doń odejść zamierzam?

DEJANIRA.

       395 Jakoż ty nagle, przyszedłszy tak późno,
Zrywasz się, zanim wznowimy rozmowy!

LICHAS.

Chceszli ty jeszcze mnie badać, to służę.

DEJANIRA.

Lecz czy ty prawdę wprost wyznasz mi szczerą?

LICHAS.

Wielki Zeus niechaj przyświadczy mym słowom.

DEJANIRA.

       400 Kim więc niewiasta, którąś tu sprowadził?

LICHAS.

A cóż cię skłania do tego pytania?

DEJANIRA.

Odrzeknij śmiało, jeżeliś przy zmysłach!

LICHAS.

Z Eubei ona. Lecz nie znam jej rodu.

POSŁANIEC.

Ty, patrz mi w oczy! Bacz, przed kim ty mówisz.

LICHAS.

       405 Przed Dejanirą, co moją władczynią,
Ojneusa córą i żoną Herakla,
Jeśli ułudą nie zaszły mi oczy.

POSŁANIEC.

Tego się chciałem dowiedzieć. Więc mienisz
Tę swoją panią?

LICHAS.

Zapewne, bo słusznem.

POSŁANIEC.

       410 Na jakąż karę więc sobie zasłużysz,
Gdy wobec pani postąpisz nieprawie?

LICHAS.

Skąd ja nieprawym? I po cóż te sztuczki?

POSŁANIEC.

Nie ja, ty ciągle nadrabiasz tu sztuką.

LICHAS.

Odejdę. Przecież nie głupim cię słuchać.

POSŁANIEC.

       415 Nie, póki słówka spętany nie rzekniesz.

LICHAS.

Gadaj do woli. Snać z ciebie gaduła.

POSŁANIEC.

Brankę tę, którąś sprowadził do domu,
Znałeś ty chyba?

LICHAS.

Jużci. Lecz cóż pytasz?

POSŁANIEC.

Czyś nie rzekł, nimeś tu udał głupiego,
       420 Że to Iole, Eurytosa córa?

LICHAS.

Przed kim tom mówił? skąd zjawi się człowiek,
Świadcząc, że słyszał rzecz taką z ust moich?

POSŁANIEC.

Poświadczy wielu; wśród tłumu w Trachinie
Z ust twoich wielu słyszało te słowa.

LICHAS.

Tak!
       425 Rzekłem, żem słyszał. A nie jest tem samem,
Coś li przypuścić, a twierdzić stanowczo.

POSŁANIEC.

Cóżeś przypuszczał? czyś raczej nie przysiągł,
Że tę na żonę dla Herakla wiedziesz?

LICHAS.

Jemu za żonę!? Na bogi, o pani,
       430 Racz mi powiedzieć, kto jest ten przybłęda.

POSŁANIEC.

Ten, co od ciebie usłyszał, że miasto
Ze żądzy ku tej padło, że Lydyjka
Go nie zburzyła, lecz nowa ta miłość.

LICHAS.

Precz z tym człowiekiem! bo z głupim niechętnie
       435 Mąż, co rozsądny, w rozprawy się zada.

DEJANIRA.

Na tego Zeusa, co z Ojty wierzchołków
Zsyła nam gromy, nie ukryj mi prawdy!
Bo nie przemówisz do marnej niewiasty,
Której by uszło, że męże nie zwykli
       440 W jednem na długi czas wytrwać uczuciu.
Przecież człek, coby z Erosem na pięście
Poszedł w zapasy, nie miałby rozumu.
Bo on bogami, jak zechce, zawładnie
I mną; czyż ujdzie mu która niewiasta?
       445 Więc, gdybym męża, co tknięty tym szałem,
Mego ganiła, lub ową podwikę,
Co nic szpetnego i żadnej mi krzywdy
Nie wyrządziła, szał ze mnie by mówił.
Więc tak nie będzie; lecz jeśli cię wprawił
       450 Tamten do kłamstwa, złąś posiadł naukę.
A jeśliś sam się do rzeczy zaprawił,
To chcąc być celnym, bezczelnym się wydasz.
Powiedz więc prawdę mi całą; bo shańbi
Wolnego znamię, gdy rzeknę, że kłamie.
       455 A prawdę ukryć i tak się nie uda;
Toć wielu, którymś to zwieścił, rzecz zdradzi.
Jeśli zaś nie śmiesz, to próżno się trwożysz,
Bo nie wiadomość, ta właśnie mi przykrą;
A cóż strasznego to wiedzieć? czyż Herakl
       460 Nie miał w przeszłości już sporo kochanek?
A z tych ja przecie żadnej nie zelżyłam,
Ani skarciłam; tej również nie pomszczę,
Choćby topniała z miłości, bo przecież
Litość odczułam ją widząc, że krasa
       465 Życie jej zmogła, że wbrew swojej woli
Na kraj swój gruzy ściągnęła nieszczęsna

I srom; lecz to już niech będzie jak będzie!
Tobie zaś radzę, byś sztuki twe zużył
Na innych, mnie zaś li prawdą usłużył.

CHÓR.

       470 Dobrej tej rady usłuchaj, a z czasem
Schwalisz tę panią i zyskasz me dzięki.

LICHAS.

Więc droga księżno, skoro rzecz mi jasną,
Że ludzkie sprawy po ludzku ty sądzisz,
Całą wręcz prawdę wyznam, nie zataję.
       475 Bo tak rzecz stoi, jak tamten zeznawał.
Żądza ku dziewce tej straszna owładła
Kiedyś Heraklem i z jej to przyczyny
Legła Ojchalia w zniszczeniu i gruzach.
A, że i tamtej wysłuchać trza strony,
       480 On sam nie kazał zaprzeczać, kryć zdarzeń,
Lecz ja o pani, strwożony, by serca
Twego nie zranić mojemi mowami,
Zbłądziłem, jeśli za błąd to poczytasz.
Więc skoroś całą posiadła już prawdę,
       485 W imię tej waszej wzajemnej miłości
Znoś tę niewiastę i niechby te słowa,
Któreś wyrzekła, stwierdziły się czynem,
Bo mąż twój w każdej potrzebie zwycięski
Doznał w rozprawie z tej miłością klęski.

DEJANIRA.

       490 Toć przecie ja tak zamierzyłam działać
I nie powiększyć zwleczonej choroby
Walką z bogami. Lecz idźmy do domu,
Bym ci zwierzyła me ustne zlecenia

I dary, które tych darów dorosną;
       495 Boć próżno wracać nie będzie przystojnem
Temu, co przybył z orszakiem tak strojnym.

CHÓR.

       497—530 Moc potężna Cyprydy ziem i nieba sięga,
Bogów zmilczę, Kronidę jak podeszła ona,
Jak ciemnego Hadesa jej zmogła potęga
I ziemiotrząscę zmogła Poseidona,
Lecz powiem, jako o tej pani łoże
Siłacz z siłaczem się zmoże.

Pierwszym moc rzeki, w kształt, rogi i siły
Byka się przybrał, Acheloos; drugi
To z Teb Bakchosa syn Zeusa przybyły,
Dierży łuk, oszczep i brzemię maczugi.
I wkrótce obaj wystąpili w szranki,
Walcząc o zdobycz kochanki.
A opiekunka łóż w środku Cypryda
Baczy, kto tęższym się wyda.

I był tam rąk i łuków szczęk
I rogów powiązanych wraz,
Ten czołem bódł, ten chwytał w pas
A z piersi szedł im jęk.
Urocza dziewka zaś siadłszy na górze
Miłosny wzrok swój wytęża
I trwożnie czeka na męża.
— Żem była widzem, uczuciom jej wtórzę. —
W oku, o które się toczą zapasy,
Litości łzy jej migocą,
Potem od matki, za góry, za lasy
Jałówką poszła sierocą.

DEJANIRA.

Podczas gdy w domu, me drogie, ten obcy
Z temi brankami na odchodnem gada,
Skrycie ja tutaj wykradłam się do was,
By wam powiedzieć, com zmyślnie sprawiła
       535 I by wraz z wami opłakać mą klęskę.
Bo dziewkę, może nie dziewkę, lecz żonę
Przyjęłam tutaj, jak żeglarz ładunek,
Zgubny dla serca mojego nabytek.
Więc dwie on teraz na jednem posłaniu
       540 Może uścisnąć. I takie nagrody
Herakl ten wiernym, uczciwym przezemnie
Nazwany, śle mi za długą straż domu,
A ja się gniewać na niego nie zdołam,
Boć on w tę często popadał chorobę;
       545 Lecz jakaż z nią by zdołała niewiasta
Współmieszkać, dzielić to samo z nią łoże?
Toć widzę, że jej uroda w rozkwicie,
A moja więdnie; tam cieszy się oko
Wonią i kwiatem, tę mnie chętnie pominie.
       550 Więc ja się trwożę, by Herakl małżonkiem
Nie zwał się moim, tej młodszej zaś mężem.
Lecz już mówiłam, że gniew nie przystoi
Roztropnej żonie; a jakie snać leki
Na złe znalazłam, to wnet wam przedstawię.
       555 Miałam ja skryty w miedzianej gdzieś czarze
Dar, którym stary mnie niegdyś obdarzył
Dzikal, bo dał mi go Nessos kosmaty,
Kiedy przeszyty śmiertelnie już konał,
Ów, który ludzi za płacą przez głębie
       560 Rzeki Euena przenosił, ni wioseł
Sprawnych, ni żagli nie mając w użyciu.

Ten mnie, gdym świeżo rozstawszy się z ojcem
Szła za Heraklem w młodocianej krasie,
Uniósł na barkach, a w środku mnie brodu
       565 Lubieżnie musnął; jam wtedy krzyknęła,
A syn Zeusowy się zwrócił i z ręki
Pierzastą strzałę wypuścił; przez piersi
Ta weszła w płuca; a dzikal konając
Tak rzekł mi: córo starego Ojneusa,
       570 Mój znój ci, jeśli posłuchasz, się przyda,
Bo cię ostatnią przeniosłem z śmiertelnych.
Jeżeli krew ty stężałą ran moich
Z miejsca pozbierasz, gdzie hydra lernejska
Czarną swą ropą zwilżyła te strzały,
       575 To zdzierżysz środek czarowny na serce
Twego Herakla, iż nadal nie będzie
Żadnej nad ciebie miłował kobiety.
To więc zważywszy, o drogie — bo w skrzyni
Po jego śmierci zawarłam to skrzętnie, —
       580 Strój ten krwią maszczę, przydawszy co jeszcze
Żyjąc ów zlecił. Więc to już gotowem.
Złych sztuk zaś nigdy niech zdolną nie będę,
Ni je posiędę, bo wstręty me budzą.
Lecz jeśli tamtej pomięszam rachuby
       585 Miłosnym płynem, a tego zdobędę,
To na cóż bym tej ulękła się próby?
Może stąd dla mnie korzyści wypłyną,
Jeśli się łudzę, to zniecham ja czynu.

CHÓR.

Jeżeli tylko masz ufność w tej sprawie,
       590 Sądzim, że dobrze obmyślasz twe plany.

DEJANIRA.

O tyle ufam, że mam to mniemanie,
Lecz żadne skutku nie stwierdziły próby.

CHÓR.

Wiedzy trza czynom, bo choćbyś mniemała,
Pewności zbraknie, co z doświadczeń płynie.

DEJANIRA.

       595 Wnet zyskam pewność; bo widzę już tego
Przy drzwiach, a stąd on pospieszy niebawem,
Lecz proszę milczeć; bo przecież w ukryciu,
Choćbyś źle począł, to ujdziesz shańbienia.

LICHAS.

Cóż czynić? rzeknij mi Ojneusa córo,
       600 Bom tu już zbytnio przeciągnął mój pobyt.

DEJANIRA.

Lecz ja tu właśnie działałam Lichasie,
Gdyś ty we wnętrzu z brankami rozprawiał,
Abyś mógł zabrać tę powłóczną szatę
Za dań mej ręki dla cnego małżonka,
       605 A dawszy rzekł mu, by żaden śmiertelny
Przed nim nie wdziewał jej na swoje ciało,
Aby jej przedtem słońce nie widziało,
Ni ostęp święty, ni płomień ogniska,
Aż on z nią w całej pokaże się chwale
       610 Ludziom i bogom w święto bykorzezi.
Tak ślubowałam, iż kiedy zobaczę,
Albo posłyszę, że wraca, to składnie
Strój ten przyprawię i bogom ukażę
Nowego w nowym ofiarnika stroju;
       615 A znak ten weźmiesz, który na pieczęci

Łacno mąż pozna i uzna niebawem.
Więc idź i pilnie strzeż tego zlecenia,
A nie rób, czego robić nie przystoi,
Bo tak i jego wdzięczności i mojej
       620 Dosięgniesz, przez co zapłata się zdwoi.

LICHAS.

Toć, gdy Hermesa uprawiam ja sztukę
Wiernie, i ciebie w niczem nie zawiodę,
A tłumok tak, jak tu dzierżę, dostawię
I słowa twoje powtórzę sumiennie.

DEJANIRA.

       625 Już ruszaj; boś się już zwiedział dokładnie,
Jak w naszym domu złożyły się sprawy.

LICHAS.

Wiem to i powiem, że wszystko w porządku.

DEJANIRA.

Widziałeś przecie również, jak tę brankę
Ja sama tutaj przyjęłam uprzejmie.

LICHAS.

       630 Toć, aż mi serce zadrgało w radości.

DEJANIRA.

Cóż byś rzekł jeszcze? lecz już się ogromnie
Trwożę, iż wspomnisz o mojej tęsknocie,
Zanim się dowiesz, czy on tęskni po mnie.

CHÓR.

       634—662 O wy, co ciepłych źródeł grań wysoką
I Ojty dzikie obsiedliście skały
I nad Malijską mieszkacie zatoką

I na wybrzeżu dziewy złotostrzałej,
Kędy zdążają na radę Helleni,
Która pylijską się mieni.

Fletu głos ostry wnet zabrzmi nad wami,
A będzie jako bożej liry granie,
I nie zapłacze znów jękiem i łzami.
Bo Zeusa możny syn zaraz tu stanie
A z plonem bujnym dzielności swej żniwa
Do nas przybywa.

Zaginął gdzieś nam w rozłące on srogiej
I rok na morzach w ciemnej poniewierce
Zanikł bez śladu, skąd żonie tej drogiej
W serdecznym żalu pękało już serce.
Lecz teraz Ares wśród burzy i boju
Wyzwolił twarde dni znoju.

Niechby przyniosły, o niechby przyniosły
Lotnemi tutaj okręta go wiosły,
Niechby tu stanął i z wyspy ustąpił,
Gdzie bogom ofiar nie skąpił,
Czarem zmaszczone na zawsze wdział szaty,
Jak zlecił zwierz ów kosmaty.

DEJANIRA.

Jakże się troskam, niewiasty, że stało
To się nie w porę, co właśnie zrobiłam.

CHÓR.

       665 Cóż tobie w myśli, Ojneusa ty córo?

DEJANIRA.

Nie wiem, lecz trwoga mnie nęka, czy klęski
Wielkiej nie sprawię wbrew pięknej nadziei.

CHÓR.

Czyć w myśli dary Heraldowi słane?

DEJANIRA.

Tak jest i nigdy ja nagłych zbyt działań
       670 Bym nie zlecała, gdy sprawa niejasną.

CHÓR.

Poucz, gdy możesz, cóż ciebie tak trwoży?

DEJANIRA.

Coś się zdarzyło, co, gdy wam opowiem,
Dziwem się wyda, niewiasty, niezwykłym.
Bo owczej wełny kłębek, którym właśnie
       675 Szatę tę białą, świąteczną maściłam,
Zanikł, choć nic go w domu nie zniszczyło,
Lecz sam przez siebie doszczętnie się strawił
I w proch się rozpadł; a byś znała wszystko,
Jak się to stało, wydłużę mą mowę.
       680 Ja ze słów, które mi centaur, zraniony
W bok gorzką strzałą, wyszeptał przed zgonem
Nic nie zroniłam, lecz wbiłam je w pamięć,
Jak w miedź tablicy się pisma znak ryje;
Jak więc rzeczono, tak wszystko zrobiłam,
       685 By krew tę ustrzedz w ukryciu od żarów,
Przed wszelkim ciepła ochronić promieniem,
Nimbym cośkolwiek zwilżyła tą ropą.
Więc tak zrobiłam; gdy działać mi przyszło,
W domu zmaściłam ukrytym zakątku
       690 Wełny kłęb, z runa mej owcy uszczknięty,
Potem złożyłam i skryłam przed słońcem
W skrzynce ja dar ów, jakeście widziały.
Lecz później od was odszedłszy wnet ujrzę
Rzecz niesłychaną i trudną do wiary,

       695 Bo zwitek wełny, którym strój maściłam,
Rzuciłam potem na stronę, gdzie błyski
Słońca go doszły, a skoro się zagrzał,
W nic się rozpada, rozpyla na ziemi,
Tak niemal, jako się widzi przy pile
       700 Luźne trociny, gdy drzewa rzną drwale.
Tak to leżało na garści, a z miejsca,
Gdzie rzecz widniała, wykipia wraz piana,
Jako moszcz tłusty, który byś w jesieni
Z bakchijskich jagód wylewał na ziemię.
       705 Więc nie wiem biedna, co sądzić mam o tem,
A widzę jako spełniłam rzecz straszną.
Bo skąd i za co ów zwierz w chwili zgonu
Dobrzeby świadczył tej, za którą ginął?
O nie! lecz pomścić chcąc swego mordercę
       710 Mnie on omamił; co później niestety,
Gdy to już próżnem, dopiero przejrzałam.
Bo ja go sama, jeśli myśl nie kłamie,
Ja go nieszczęsna zabiję, powalę.
Toż ja o strzale, co jego przeszyła,
       715 Wiem, że zraniła i boga, Chirona,
Że pada od niej zwierz wszelki. Więc jakby
W strzale krwią czarnej, co siała już mordy,
I ten nie znalazł zatraty? Nie wątpię.
Wiem zaś stanowczo, że jeśli on zginie,
       720 Ja wraz z nim umrę w tej samej godzinie,
Bo żyć w niesławie tej przecie nie łacno,
Któraby chciała uchodzić za zacną.

CHÓR.

W sprawach tak groźnych człek musi się trwożyć,
Lecz źle nadzieję przed wynikiem morzyć.

DEJANIRA.

       725 Kiedyś źle począł, już trudno nadzieję
Żywić, co w duszę otuchy coś wleje.

CHÓR.

Lecz gdy wbrew woli ktoś spełnił złe czyny,
Snać wielkich gniewów nie wznieci przez winy.

DEJANIRA.

Mówić tak zdoła, kto nie brał udziału
       730 W złem, lecz się żadną nie splamił zakałą.

CHÓR.

Lepiej, byś dalszej zniechała już zwady,
Chyba co rzekniesz do syna; bo widzę
Tego, co ruszył za ojcem na zwiady.

HYLLOS.

Matko! z trzech wybrać dziś jedno ci trzeba,
       735 Albo, byś zmarła, lub żyjąc tu dalej,
Byś matką była innemu, lub z nieba
By ci bogowie myśl lepszą zesłali.

DEJANIRA.

O synu, cóż ci tak we mnie wstręt budzi?

HYLLOS.

Wiedz ty, żeś męża, a mego rodzica
       740 Dnia dzisiejszego twą ręką zabiła.

DEJANIRA.

O biada! jakież zwiastujesz mi słowo?

HYLLOS.

Takie, co odstać się nigdy nie zdoła,
Bo któżby umiał odrobić, co zaszło?

DEJANIRA.

Cóż mówisz synu? Któż przyniósł wieść taką,
       745 Że mnie o czyny ty winisz tak wstrętne?

HYLLOS.

Sam oglądałem tę klęskę rodzica
Na oczy, nie zaś poznałem z posłuchu.

DEJANIRA.

Gdzieżeś go spotkał i gdzie z nim przestawał?

HYLLOS.

Jeśli chcesz wiedzieć, to wszystko rzec trzeba.
       750 On więc zdobywszy gród słynny Euryta,
Zwycięstwa wiodąc oznaki i łupy
Przybił do brzegu nadmorskiej Eubei,
Do wzgórz Kenajskich, gdzie ojcu Zeusowi
Gaj i ołtarze z wdzięczności poświęca.
       755 Tam go ujrzałem z radosną tęsknotą.
Kiedy zaś rzezać chciał liczne ofiary,
Zjawił się Lichas, ów herold domowy,
Dar twój przynosząc, tę szatę złowrogą.
Wdziawszy ją tedy, jak tyżeś zleciła,
       760 Zabija byków bezbłędnych dwanaście,
Wybór wśród łupów, bo przywiózł on razem
Aż setkę bydląt pospołem zmięszanych.
I naprzód, biedny, w poczuciu błogości
Zdobną radując się szatą, wzniósł modły.
       765 Lecz kiedy z świętych tych ofiar wybuchnął
Żar krwawy, sosny żywicą sycony,
Pot zlał mu ciało, a szata wnet cała
W boki się wgryzła, przylgnęła by siłą
Mistrza do członków; wraz w kościach łamania

       770 Przyszły szarpiące, a potem by żmiji
Wrogiej i krwawej jad trawić go począł.
Na nieszczęsnego więc krzyknął Lichasa,
Który twych czynów był zgoła niewinnym,
Z czyją to zdradą on przyniósł tę szatę.
       775 A ten zaś trwożny, niczego nieświadom,
Twym to zwał darem, boś ty go przesłała.
Gdy ten to słyszy, a kurcz mu straszliwy
Pierś właśnie ścisnął, za nogę wnet chwyta,
Gdzie koło kostki związane są ścięgna,
       780 I rzuca człekiem o skałę nadbrzeżną,
Tak iż wśród włosów wypryska mózg biały
I krew przez czaszki wytryska szczeliny.
Więc z piersi wszystkich jęk głośny się dobył
Nad tego bólem i zgonem tamtego
       785 I nikt wręcz nie śmiał przystąpić do męża,
Bo raz na ziemię się rzucał, raz w górę,
Krzycząc i jęcząc; a echem wtórzyły
Lokryjskie skały i wzgórza Eubei.
A gdy mdlał prawie po ziemi włóczony
       790 Bólem i piersi zrywając jękami,
Klnąc łoże twoje, nieszczęsnej, co było
Dlań klęsk podłożem, klął śluby Ojneusa,
Skąd nań spłynęły przekleństwa żywota,
Wreszcie wśród myśli zmięszania wzrok błędny
       795 Wzniósł i wraz dostrzegł wśród ludzi zebrania
Mnie płaczącego; więc tak on zawołał:
O synu, zbliż się, nie mijaj mej klęski,
Choćbyś miał społem z mą śmiercią śmierć znaleść,
Lecz stąd mnie zabierz i zanieś w ostępy,
       800 Gdzieby nie dojrzał mnie nikt ze śmiertelnych.
Jeśli masz litość, to uwieź co prędzej

Mnie z tego kraju, niech tutaj nie ginę.
Gdy on to zlecił, złożywszy na łodzi,
Ledwieśmy do tej przybili z nim ziemi,
       805 Gdyż wił się w kurczach; więc męża niebawem
Żywym ujrzycie, lub zmarłym przed chwilą. —
To więc twe myśli i czyny spełniły,
Matko, na ojcu, co niechby pomściły
Dika z Erinyą! Czyż słusznie się modlę?
       810 Słusznie, boś słuszność zdeptała ty podle,
Zabiwszy męża, któremu w przyszłości
Nikt nie dorówna w sile i dzielności.

CHÓR.

Cóż milcząc idziesz? Czyż nie wiesz, że z ciszy
Każdy stwierdzenie tej winy wysłyszy?

HYLLOS.

       815 Dajcie jej odejść; niech wiatry zatoczą
W dal ją życzliwą, gdzie zniknie mi z oczu.
Cóż nazwy matki znaczyłaby chwała
W tej, co przeciwnie, jak matka, działała?
Niech idzie rada, a los, który ściele
       820 Mojemu ojcu, jej padnie w udziele.

CHÓR.

       821—862 Ot, patrzcie dziewy, jak prędko się w ciało
Starej wyroczni to słowo przybrało,
Które wieściło, że miesiąc gdy zbieży
Roków dwanaście, to kres się wymierzy
Synowi Zeusa wśród znojów łańcucha.
Błogości powiew dziś dmucha.
Bo jakże, gdy się powieki już zwarły,
W znojnej by służbie się znoił ten zmarły?

Kiedy zdradliwa krwawiącą osłoną
Centaura siła rozrania mu łono,
A jad go żre swą posoką,
Co śmierci dzieckiem, a w bystrym tkwił smoku,
Czyż nowe słońce już błyśnie mu chwałą,
Gdy hydra wpiła się w ciało,
I czarnym kudłem ów zwierz uwłosiony
Krwawe, podstępne zatopił weń szpony?

O co ta biedna nietrwożna,
Widząc, że grożą domowi jej zdrady
Z tych nowych ślubów, i sama, czem można,
Los chce zażegnać i obcej porady
W podszepcie, szuka złowieszczym.
Więc snać się teraz od jęków zanosi,
Więc snać obfitym łez deszczem
Oblicze swoje wciąż rosi.
A przeznaczenie kroczące jej wieści
Długie i ciężkie boleści.

Łez się zerwały strumienie,
Bo taka padła choroba nań sroga,
Że nigdy dotąd podobne cierpienie
Nie przyszło jemu od wroga.
Czarny oszczepie, o bądźże przeklęty,
Któryś tę dziewkę wiódł szybkim pochodem,
Górnym Ojchalii zawładnąwszy grodem,
Ostrza przemocą zajętej.
A pewnem, że to, choć pomoc swą skryła,
Milcząc Cypryda sprawiła.

PÓŁCHÓR.

Czy ja się mylę, czy słyszę, że właśnie

Jakieś tu jęki zabrzmiały we wnętrzu?
       865 Czyż słusznie mówię?

PÓŁCHÓR.

O! niewątpliwem, że ktoś tam boleśnie
W domu zawodzi; nowego coś zaszło.

PÓŁCHÓR.

Patrz, jako chmurna i z czołem zmarszczonem
Stara ta ku nam się zbliża z orędziem.

PIASTUNKA.

       870 Dziewki, nie małych klęsk dla nas zaiste
Dar Heraklowi słany był posiewem.

CHÓR.

Cóż znów się stało, co wieścisz nam stara?

PIASTUNKA.

Że Dejanira, ni stopą nie drgnąwszy,
Ostatnią poszła już ze wszystkich drogą.

CHÓR.

       875 Chyba nie na śmierć?

PIASTUNKA.

Słyszałaś już wszystko.

CHÓR.

Cóż, więc umarła?

PIASTUNKA.

Tak, słysz to powtórnie.

CHÓR.

Biada! o biada! lecz jakim sposobem?

PIASTUNKA.

Strasznym zaiste.

CHÓR.

Lecz powiedz nam przecie,
Jakoż zginęła?

PIASTUNKA.

Zabiła się sama.

CHÓR.

       880—886 Jakiż gniew, albo też obłęd to sprawił,
By chwycić ostrze w swe dłonie
I zgon ponowić po zgonie?

PIASTUNKA.

Cięciem ta miecza zginęła bolesnem.

CHÓR.

I ty widziałaś, bezmyślna, tę zbrodnię?

PIASTUNKA.

Widziałam, bom ja w pobliżu niej stała.

CHÓR.

       890 Jakże się stało, o jakże, mów zaraz.

PIASTUNKA.

Sama na swoje targnęła się życie.

CHÓR.

Cóż znowu mówisz?

PIASTUNKA.

Co szczerą jest prawdą.

CHÓR.

       893—895 Ściągnęła, nowa ta dziewka, ściągnęła

Groźnej Erinyi przekleństwa i gromy
Na nasze domy!

PIASTUNKA.

O nazbyt ciężkie! A gdybyś ty świadkiem
Była tej śmierci, jęczałabyś ciężej.

CHÓR.

I na to targła kobieca się ręka?

PIASTUNKA.

Zbyt śmiało. Słuchaj i wnet to potwierdzisz.
       900 Bo kiedy sama wstąpiła do wnętrza
I widzi, jak syn w podwórzu słał nosze,
Aby wyjść znowu na ojca przyjęcie,
Skryła się w głębi, by nikt jej nie widział
I ku ołtarzom runąwszy zajękła,
       905 Iż pustką staną, imała się płacząc
Sprzętów, co dotąd służyły nieszczęsnej.
A tak po całym błąkając się domu,
Skoro z czeladzi spotkała twarz drogą,
Widok ten z oczu wnet łzy jej wycisnął,
       910 Sama zaś głośno stękała nad klęską
I nad bezdzietnem dni przyszłych sieroctwem.
A kiedy ścichła, niebawem ja widzę,
Jak do Herakla wtargnęła łożnicy.
Więc ja się w ciemnej ukrywszy gdzieś skrytce
       915 Baczę; a ujrzę niewiastę, jak ściele
Na heraklowym łożu jego szaty;
Co gdy skończyła, zadawszy się w górę
I siadłszy w środku małżeńskiej pościeli
Rozwiera łez swych gorących potoki
       920 I rzecze: Leże i łożnico moja

Bądźcie mi zdrowe, bo nigdy już odtąd
Mnie nie przyjmiecie na sen i spoczynek.
A to wyrzekłszy, wnet sprawną swą ręką
Rozpina szatę, gdzie złotem ozdobna
       925 Sprzączka na piersi, i całe obnaża
Łono zupełnie i lewe swe ramię.
Więc ja pobiegłam, co sił mi starczyło,
Zwieście synowi, co ona zamierza.
Lecz nim tam byłam i znowu z powrotem
       930 Widzimy, jako obosiecznym mieczem
W pierś swą i serce się pchnęła do głębi.
Co syn spostrzegłszy, jęk wydał, bo przejrzał,
Że jego gniewy zażegły nieszczęście,
A poznał późno przez ludzi domowych,
       935 Że ona nie chcąc, za zwierza podszeptem
Rzecz popełniła; więc w jęku syn biedny
Wręcz nie ustawał, nad śmiercią jej płacząc,
Padał na usta i pierś swą do piersi
Przydawszy leżał, bez przerwy się żaląc,
       940 Że w nią tak próżnym ugodził wyrzutem,
Że wnet rodziców dwojga pozbawiony
Sieroctwa na dwie doświadczy on strony.
Takoż się ma rzecz, więc ktoby tu wierzył,
Że los mu dwa dni lub więcej wymierzył
       945 Jeszcze, ten głupim, bo jutra wręcz niema,
Zanimbyś szczęśnie dzisiejszy dzień przeżył.

CHÓR.

       947—970 Kogóż opłaczę ja prędzej,
Kto głębiej zabrnął wśród nędzy,
Sąd mój rozstrzygnąć nie może!

Bo na to w domu już patrzą me oczy
A tamtem przyszłość się mroczy,
Więc cierpię, nadal się trwożę.

Niechby nad mojem ogniskiem powiały
Wiatry, gdzieś w dal mnie wyparły,
Abyśmy widząc, że Zeusa syn śmiały
Zgnębion, wnet z trwogi nie zmarły,
Bo mówią, że on nieszczęściem znękany
W progu już, dziw niesłychany.

Jak słowik dźwięczny, w żałosnem snać pieniu
Nad czemś ja blizkiem płakałam. W milczeniu
Toć idą! Jak go miłośnie wśród ciszy
Niosą, jak kroków ich nikt nie dosłyszy.
Biada, on sam się już w głos nie odzywa,
Czy zmarł, czy tylko spoczywa?

HYLLOS.

       971—987 Biada mi!
Me serce, o ojcze, się żali,
Cóż cierpię, pocznę ja dalej?

STARZEC.

Powstrzymaj synu twe skargi,
I nie jątrz ojca, co w bólu zgorzkniały,
Bo on żyje, choć omdlały;
Więc przygryź, zawrzyj twe wargi.

HYLLOS.

Jak mówisz starcze, więc żyje?

STARZEC.

Nie budź go, kiedy on we śnie spoczywa
I nie rusz, nie płosz ty złego z łożyska,

Które się nagle podrywa
I nagle męża uciska.

HYLLOS.

Lecz na mnie troski bezmierne dziś padło
Brzemię i duszą zawładło.

HERAKLES.

O Zeusie!
Gdzie ja, wśród jakich ja ludzi
Leżę tym bólem zmiażdżony?
W ciele on topi swe szpony.

STARZEC.

       988—1017 Czyś więc nie przejrzał korzyści mej mowy,
By w ciszy zawarł się człowiek,
Abyś nie zegnał senności mu z głowy
I snu nie zegnał mu z powiek.

HYLLOS.

Lecz trudno przemódz i żale i jęki,
Widząc te męki.

HERAKLES.

O wy Kenajskie ołtarze!
Cóż wy za zbożne te moje świadczenia
Mnie nieszczęsnemu przyniosłyście w darze!
Jaką hańbę i cierpienia!
Obym był nigdy tej klęski nie zoczył,
Na szałów szczyty nie wkroczył.
Bo jakież pieśni, jakiej sztuki siły
Bóle by moje uśpiły?
Chyba Zeus jeden przyniósłby mi leki,
Lecz cud ten pono daleki.

Więc mnie zostawcie, zostawcie w spokoju;
Kiedy mnie ruszasz i trudzisz.
Zgubę, zatratę ty moją,
Ból, co ustąpił, znów budzisz.
Chwyta mnie, znowu się zbliża. O, gdzie wy, gdzie wy jesteście,
Wy niegodziwce pośród Hellenów, którym ja niegdyś
Wielcem się czyszcząc te kraje zasłużył po morzu i lasach,
Ginąc nieszczęsny, a teraz, gdy ciężka choroba mnie trawi,
Nikt z nich ognia zbawczego ni miecza tu nie dostawi,
Nikt śmiertelnego mi ciosu nie zada,
O ja nieszczęsny! o biada!

STARZEC.

       1018—1043 Męża tego o synu, większe tu czeka zadanie,
Co przerasta me siły, więc podejm się tego, bo przecie
Większą masz śmiałość ty w oku.

HYLLOS.

Toć ja się podejmę,
Lecz już nigdy z pamięci ta nie uleci niedola
W domu ani za domem; snać Zeusa zsyła to wola.

HERAKLES.

O synu, gdzież ty jesteś, gdzież?
Ulż męki, w pół mnie bierz,
Bo straszny ból jak cwałem mknie,
Raz tu, raz tam znów tnie,
I wnet przyniesie, ściągnie on
Niechybną śmierć i skon.
O synu, znów mnie to szarpie, o synu,
Zlituj się ty nad rodzicem i uchwyć miecz nienaganny,
Ostrzem tem ugódź pod szyję; ulż bólom, które zadała

Matka twoja bezbożna, a niechaj ona tak padnie,
Jako zgubiła mnie zdradnie!
O ty mój bratni, o słodki Hadesie,
Bierz mnie, niech śmierć mi moc twoja przyniesie.

CHÓR.

Drużki, gdy słyszę, krew w żyłach się stęża
       1045 Przy takich jękach tak dzielnego męża.

HERAKLES.

Ja tym, co w tylu opałach rozgłośnych
Tak wiele zniosłem i ręką i grzbietem,
Lecz równej kaźni na mnie nie włożyła
Ni Zeusa żona, ni straszny Eurystheus,
       1050 Jak ta, którą mi zażegła podstępna
Oineusa córa, wkładając na barki
Erinyi przędzę, od której wręcz ginę.
Do ciała bowiem przyległszy doszczętnie
Wgryza się w kości i żyły mi w płucach
       1055 Wysysa do dna i krew mego życia
Wypiła ona, iż cały niszczeję
Na ciele, w ślepe zwikłany obieże.
Tego ni oszczep polny, ni gigantów
Szyk, z ziemi wzrosły, ani też moc zwierza,
       1060 Ni Hellas, ani kraj niemy, ni żaden,
Gdziem zbawcą stąpał, mi nie wyrządziły.
Żona zaś z mocą kobiecą, nie męską,
Sama bez miecza doszczętnie mnie zmogła.
O synu! bądź mi prawowitym synem
       1065 I matki nazwy nie uczcij ty więcej.
Przystaw mi ręką sam zaraz ją z domu
Tę rodzicielkę, bym widział naocznie,
Czy moim bardziej kajałbyś się losem,

Czy, gdyby słusznie jej ciało skarcono.
       1070 Idź synu śmiało! miej litość nademną,
Bom żalu godzien, gdy tu jak dziewica
Szlocham i płaczę, a przecie nie powie
Nikt, by mnie kiedy kwilącym był widział,
Ale bez jęku stąpałem po grozach,
       1075 A teraz zmiękłem niemal jak niewiasta.
Więc zbliż się do mnie i przystań przy ojcu,
Bym ci pokazał, co mnie tak dotknęło,
Iż cierpię; z pod szat odsłonię ci prawdę.
Ot, patrzcie wszyscy na zwłok mych katusze,
       1080 Widźcie, z jakiemi mękami się zmagam.
O ja nieszczęsny!
Właśnie mnie nową boleścią kurcz pali,
Przenika piersi i nigdy cierpienia
Ulgi nie znają, nie zniosą wytchnienia.
       1085 O cny Hadesie, ty przyjmuj do siebie,
O gromie Zeusa na niebie,
Wypuść swe strzały i ugódź w me ciało,
Ojcze, piorunem, bo znowu wezbrało
Zło i się wzmaga. O ręce, me ręce,
       1090 Piersi i barki, o drogie ramiona,
Wyście to przecie Nemei mieszkańca,
Lwa, który niszczył pasterzom ich trzody,
Postrach ów straszny i nieubłagany,
Siłą zwalczyły, wy hydrę lernejską,
       1095 I dziki, konny, dwukształtny ten hufiec
Zwierząt, co prawo giął siłą i gwałtem,
I Erymantu odyńca, Hadesu
Psa o trzech głowach, podziemny dziw groźny,
Strasznej Echidny płód, jako też smoka,
       1100 Co jabłek złotych na ziemi strzegł krańcach.

Innych też wiele zaznałem ja trudów,
A nikt przenigdy nie przemógł mej dłoni;
A teraz taki skręcony, stargany
Ślepego padłem nieszczęścia ja łupem,
       1105 Ja synem matki dostojnej nazwany,
Ja w gwiazdach Zeusa zwieszczony potomkiem.
Lecz wiedźcie dobrze, że choćbym już niczem
Był i nie stąpał, to jednak wnet pomszczę
Złego sprawczynię; niech tutaj się zbliży
       1110 A pouczona niech wszystkim pokaże,
Że złych ja żywy i po zgonie karzę.

CHÓR.

Biedna Hellado, w jakiej ty żałobie
Zapłaczesz, tego gdy zabraknie tobie.

HYLLOS.

Skoroś zezwolił mi mówić, o ojcze,
       1115 Słuchaj mnie zmilkłszy, choć cierpisz tak wielce.
Bo cię ja o to poproszę, co słusznem;
Oddaj mi siebie, lecz porzuć te gniewy,
Bobyś inaczej nie przejrzał, czem próżno
Chciałbyś się cieszyć i czem się dziś trapisz.

HERAKLES.

       1120 Co chcesz wypowiedz i milcz. Bo choremu
Z dawna niejasną zbyt sztuczna twa mowa.

HYLLOS.

O matki chciałbym powiedzieć ci losie
I jako ona zbłądziła wbrew woli.

HERAKLES.

O ty bezczelny! czyż śmiałbyś ty jeszcze
       1125 Tę ojcobójczą wspominać przedemną?

HYLLOS.

Bo sprawa taką, że milczeć nie można.

HERAKLES.

Zaiste, bacząc na złe, co spełniła.

HYLLOS.

Tymbardziej bacząc na los jej dzisiejszy.

HERAKLES.

Więc mów, lecz uważ, byś nie był złym synem.

HYLLOS.

       1130 Mówię; ta właśnie skonała zabita.

HERAKLES.

Przez kogo? Dziwy ty wieścisz w złem słowie.

HYLLOS.

Własną swą ręką, nie gwałtem obcego.

HERAKLES.

Biada! więc zanim skarciłem ją słusznie.

HYLLOS.

I ty byś stłumił gniew, wszystko poznawszy.

HERAKLES.

       1135 Wstęp to doniosły; więc mów, coś zamierzył.

HYLLOS.

W tem rzecz, iż w dobrej zbłądziła ta wierze.

HERAKLES.

Więc dobrem, łotrze, rodzica ci zgładzić?

HYLLOS.

Miłosnym czarem zechciała cię spętać,
Ujrzawszy w domu kochankę; w tem wina.

HERAKLES.

       1140 A któż w Trachinie takim czarodziejem?

HYLLOS.

Nessos ów centaur w nią wszczepił te wiary,
Że miłość twoją usidli przez czary.

HERAKLES.

O ja nieszczęsny! Już po mnie, już po mnie
Ginę ja, ginę, zagasło mi słońce.
       1145 Biada, wiem teraz, co los mi przeznaczył!
Idź więc o synu, bo ojca już nie masz,
I zwołaj tutaj potomstwo mi całe,
Zwołaj nieszczęsną Alkmenę, co próżno
Zeusa kochanką, a ja wam odsłonię,
       1150 Co o mym końcu bóg wieścił i zgonie.

HYLLOS.

Lecz matki niema, bo tak się złożyło,
Że ta w nadbrzeżnym przebywa Tiryncie,
A z dzieci jedne przy sobie odżywia
A drugie wiedz to, iż w Tebach osiadły.
       1155 Lecz my, co tutaj jesteśmy, od razu
Gotowi słuchać twojego rozkazu.

HERAKLES.

Więc mnie posłuchaj; a wskażesz ty ninie,
Czy liczyć mogę na dzielność w mym synie.
Bo ojciec niegdyś mi zwieścił, że czeka
       1160 Zgon mnie nie z ręki żywego człowieka,

Lecz z rąk zmarłego, co zmieszkał w Hadesie.
Więc też zwierz centaur dziś zgon mi przyniesie,
Zmarły żywemu, by stwierdzić te słowa.
A ujrzysz, że z tem wyrocznia się nowa
       1165 Zgadza zupełnie i dawnej przywtórzy.
Którą wkroczywszy w gaj Sellów górali
I ziemiokładnych spisałem, słuchając
Dębu rodzica, co różną brzmi mową.
Sen więc mi wróżył, że w obecnej chwili
       1170 Szala się moich mozołów przesili
I kres nastanie; więc śniłem ja miło,
A śmierć to, nie co innego, znaczyło.
Boć zmarli żadnej nie znają już męki.
Więc skoro wszystko tak zgadza się pewnie,
       1175 Użycz mi synu pomocnej twej ręki,
Nie czekaj, ażbym upomniał cię gniewnie,
Lecz służ sam, pomnąc, jak przednią to cnotą
Własnemu ojcu usłużyć z ochotą.

HYLLOS.

Ja, ojcze, w spór ten zabrnąwszy się trwożę,
       1180 Ale przed wolą się twoją ukorzę.

HERAKLES.

Więc przedewszystkiem daj twoją prawicę.

HYLLOS.

Dlaczego żądasz tej zbytniej poręki?

HERAKLES.

Czyż jej nie podasz co żywo, nie słuchasz?

HYLLOS.

Ot, już przysięgam, nie oprę się w niczem.

HERAKLES.

       1185 Przysiąż na głowę Zeusa, co mnie zrodził.

HYLLOS.

Że co uczynię? czyż i to mi zjawnisz?

HERAKLES.

Że mi usłużysz w tem, co ci wnet powiem.

HYLLOS.

Przysięgam, Zeusa wzywając na świadka.

HERAKLES.

A gdy przekroczysz, to zaklnij kaźń bogów.

HYLLOS.

       1190 Po cóż? Toć zrobię. Lecz jednak ja zaklnę.

HERAKLES.

Znasz ty najwyższy szczyt Ojty Zeusowej?

HYLLOS.

Znam, bom tam często me składał ofiary.

HERAKLES.

Tam tedy moje masz zanieść ty ciało
Na własnych rękach i druhów ramieniu
       1195 I naciąć dużo dębiny w głąb wrosłej
I dużo drzewa z pniów męskiej oliwki
Dzikiej, a na stos położyć me ciało,
Pochodni smolnej żar wreszcie ująwszy
Podpalić. Żadnej nie dopuść tam skargi,
       1200 Lecz jeśliś synem ty moim, bez płaczu
Zrób to; bo gdybyś się kajał żałobą,
Klątwa ma zwiśnie w podziemiach nad tobą.

HYLLOS.

Ojcze, coś rzekł mi i cóżeś uczynił?

HERAKLES.

Co czynić trzeba, inaczej rodzica
       1205 Innego szukaj i nie zwij się moim.

HYLLOS.

Biada mi, cóż ty nakładasz, bym twoim
Był ja siepaczem i na cię się targnął?

HERAKLES.

Bynajmniej, lecz chcę, byś ulgę mi sprawił
I byś ty jeden mnie z nędzy wybawił.

HYLLOS.

       1210 Lecz jakoż paląc bym zleczył twe ciało?

HERAKLES.

Jeślić to trwoży, to usłuż czem innem.

HYLLOS.

Bym cię tam poniósł, nie wzdrygnę się przed tem.

HERAKLES.

Czyż i przed stosu wspomnianą budową?

HYLLOS.

Bylebym jego się ręką nie tykał,
       1215 W innej posłudze niczego nie zniecham.

HERAKLES.

To już wystarczy; lecz po za wielkiemi
Wyświadcz mi jeszcze tę drobną wnet łaskę.

HYLLOS.

Toć i przeważnej bym ci nie odmówił.

HERAKLES.

Znasz ty zapewne tę dziewkę Euryta?

HYLLOS.

       1220 Iole ci w myśli, jak śmiałbym przypuścić.

HERAKLES.

Tak jest, więc jedno ci kładę na serce.
Tę, kiedy zemrę, jeżelibyś zbożnym
Być zechciał, pomny przyrzeczeń mi danych,
Pojmij za żonę, a słuchaj rodzica;
       1225 Niechaj nikt inny tej, która leżała
Przy moim boku, miast ciebie nie ślubi,
Lecz ty, o synu, strzeż tego sam łoża.
Słuchaj, bo, kiedyś we wielkiem usłużył,
Tą drobną zdradą byś tamto poburzył.

HYLLOS.

       1230 Biada! Źle, kiedy się chory uniesie;
Lecz to, co zlecasz mi teraz, któż zniesie?

HERAKLES.

Więc się opierasz ty moim zleceniom?

HYLLOS.

Któżby tę dziewkę, co zgonu mej matki
Winną i twego nieszczęścia i klęski,
       1235 Poślubiał, jeśli mu pomsty bogowie
Ducha nie zmącą? toć śmierć bym ja chętny
Poniósł, by tylko nie pojąć tej wstrętnej.

HERAKLES.

Człek ten, się widzi, nie chciałby mi w zgonie
Oddać co słusznem; lecz jeśli odmówisz,
       1240 To cię swą klątwą dosięgną bogowie.

HYLLOS.

Biada! wnet zjawnisz snać, jakiś ty chory.

HERAKLES.

Ty przecie we mnie zło budzisz uśpione.

HYLLOS.

Biedny ja, w jakie popadłem rozterki!

HERAKLES.

Bo słów rodzica nie mienisz świętemi.

HYLLOS.

       1245 Więc czyż bezwstydu mnie chciałbyś nauczać?

HERAKLES.

To nie bezwstydem, ucieszyć me serce.

HYLLOS.

Więc ty stanowczo czyn taki mi zlecasz?

HERAKLES.

Tak i w tem bogów przyzywam na świadki.

HYLLOS.

Więc nie odmówię; lecz bogom ja wskażę,
       1250 Że czyn ten twoim; a ujdzie człek skazy,
Który li ojca wykonał rozkazy.

HERAKLES.

Dobrześ zakończył, a wyświadcz co prędzej
Także tę łaskę, iż zanim popadnę
W bóle lub szały, mnie złożysz na stosie.
       1255 Nuże, do pracy, bierzcie! To wytchnienie
Dla mnie, gdy pójdę między zmarłych cienie.

HYLLOS.

Wszak już nic pono w dziele nie przeszkodzi,
W którem twój rozkaz i przymus przewodzi.

HERAKLES.

       1259—1278 Więc zanim wróci ból i jęk,
O moja duszo harda,
Ty kamień zdobny włóż do szczęk
I załóż także stal,
By smutek zmilkł i żal,
Bo choć wbrew woli przyszedł on,
Radosnym mi ten zgon.

HYLLOS.

Ponieście, druhy, go na stos,
A mnie poświadczcie w wielki głos,
Żem wolny ja od win,
A z bogów szedł ten czyn,
Którzy, choć zwani ojcami, choć płodzą,
Z takim wyrokiem się godzą.
Nie sięgnie wzrok w jutrzejszy czas,
Zaś to co widzim, gnębi nas,
A bogom czci nie przyda,
Lecz najnędzniejszym z wszystkich mąż
Ten słusznie nam się wyda.

CHÓR.

I ty, o dziewo, nie zostań w tem wnętrzu,
Bo tu śmierć nowa i sroga się ściele,
I widzisz, jakie tam męki się piętrzą,
A Zeusa wola w tem dziele.









Filoktetes.

Filoktetes brał udział w wyprawie na Troję, jako jeden z najprzedniejszych bohaterów. Był on nietylko wybitnym wojownikiem wskutek swej osobistej dzielności, lecz prócz tego rósł w cenie dlatego, że posiadał oręż, który podnosił jego znaczenie w wojennych szeregach. Kiedy bowiem Herakles niegdyś na szczycie Ojty na stos wstępował, aby położyć kres swym ziemskim cierpieniom i ku bogom podążyć, poruczył on swój łuk i strzały wiernemu towarzyszowi, Filoktetesowi. — Ale Filoktetes nie dopłynął do Troi. Wśród wyprawy zadała mu bowiem żmija zatrutem ukąszeniem ciężką i bolesną ranę; nymfy Chryse to było dopustem, która z życzliwości dla Trojańczyków zamierzyła w ten sposób klęskę Troi opóźnić. Srodze nawiedzonego bohatera pozostawili tedy i wysadzili greccy bojownicy na wyspie Lemnie. Kiedy jednak następnie gród Troi opierał się przez długie lata oblegającym, a pojmany wróżbiarz trojański Helenos zwieścił Grekom, że tylko z pomocą łuku Herkulesa celu wyprawy dosięgną, zapadło postanowienie, aby Filoktetesa z odludnej wyspy do szeregów dostawić. Podanie i poezya rozmaitym bohaterom zadanie to przypisywały. Sofokles przybrał w nie młodocianego syna Achillesa, Neoptolema i Odysseusza, Ten drugi występuje w sztuce jako wcielenie podstępu i przebiegłości; „zmyślny“ Odysseusz chytrością usiłuje spętać i usidlić Filoktetesa. Tymczasem Neoptolemos, w którym młodzieńcza szczerość i dziedziczna dusza rycerska buntują się przeciw kłamstwu i podstępom, niekoniecznie się nadawał na narzędzie w ręku przebiegłego Laertesa potomka; litość i współczucie biorą w nim częstokroć górę nad zdradą i ostatecznie zamysły Odysseusza byłyby poszły na marne, gdyby Herakles sam się nie zjawił w końcu sztuki jako deus ex machina i nie nakłonił Filokteta do uległości wobec pragnień i zamiarów Greków. — Wpływ Euripidesa widocznym jest w tem wprowadzeniu syna Alkmeny, który rozcina powikłany węzeł sztuki; Sofokles w późniejszych utworach ulegał tak pod niejednym względem wzorom techniki scenicznej młodszego rywala. W r. 409 miał on jeszcze jako starzec sędziwy dosyć giętkości i siły, aby odstępować od utartych kolei, przejmować od innych motywy i natchnienia i stwarzać dzieła, w których po dziś dzień drga życie i poezya. Deus ex machina wydaje się nam, przyzwyczajonym do psychologicznych nawiązań i rozwiązań, czemś gwałtownem, trudnościami pisarza natchnionem; Greków jednak, obytych z bogami, którzy w poezyi po wszystkie czasy zstępowali pośród śmiertelnych, mniej raziły takie dramatyczne środki, które zapewniały wyjście w położeniach bez wyjścia i ratowały zarówno sztuki, jak poetów.
Filoktet Sofoklesa jest sztuką rycerską; w głównym bohaterze widnieje iście rycerskie przywiązanie do swego oręża i zapalczywość względem przeciwników. Neoptolemos jest wcieleniem szlachetności, chorążym sztandaru, na którym słowo: honor jaśnieje opromienione czarem i porywami młodości.






Osoby dramatu.
ODYSSEUSZ.
NEOPTOLEMOS.
CHÓR, złożony z towarzyszów Neoptolemosa.
FILOKTETES.
WŁAŚCICIEL OKRĘTU, czyli kupiec.
HERAKLES.







ODYSSEUSZ.

Oto brzeg ziemi oblanej Lemnosu,
Nietkniętej ludzi stopą i bezdomnej,
Gdzie, o przedniego wśród Hellenów ojca,
Achilla dziecię, ty Neoptolemie,
       5 Jam niegdyś syna Poiasa z Malii
Wysadził, który ociekał chorobą
Żrącą mu nogę. A czyn ten zlecili
Wodzowie, kiedy już płynnej ni dymnej
Jąć się ofiary nie było wręcz można,
       10 Bo dzikiem obóz napełniał on wyciem
Krzycząc i jęcząc. — Lecz pocóż te mowy?
Nie pora teraz na długie wywody,
By on nie zwietrzył snać mego przybycia,
A ja nie zdradził planu, co go spęta.
       15 Lecz twem zadaniem już reszty dokonać
I gdzie jaskinia wyśledzić dwuustna,
W której go porą zimową ukrzepia
Dwoiste w słońcu siedzenie, a w lecie
We wietrznej grocie sny przewiew nań zsyła.
Nieco zaś niżej, po lewej zapewne,
       20 Zoczysz źródlisko, jeżeli nie wyschło.
A więc podszedłszy daj znak mi w milczeniu,
Czy w tym kierunku to leży czy innym,

Wnet zaś usłyszysz, co czynić masz dalej,
       25 Jać wskażę, wspólnie zaś będziem działali.

NEOPTOLEMOS.

Znaczysz, Odyssie, cel mi niedaleki,
Toć grotę przez cię wspomnianą snać widzę.

ODYSSEUSZ.

W górze czy w dole? bo rzecz mi niejasną.

NEOPTOLEMOS.

W górze. Lecz stamtąd nie słyszę ja kroków.

ODYSSEUSZ.

       30 Bacz, czy on czasem we śnie nie spoczywa.

NEOPTOLEMOS.

Widzę sadybę tam pustą, bezludną.

ODYSSEUSZ.

Czy wewnątrz niema porządków domowych?

NEOPTOLEMOS.

Są liście zmięte jakby od leżenia.

ODYSSEUSZ.

A z resztą pustka i nic już nie widnem?

NEOPTOLEMOS.

       35 Jest kubek z drzewa prosty, rękodzieła
Wyrób lichego, są przytem krzesiwa.

ODYSSEUSZ.

Ot! tego męża znaczysz mi chudobę.

NEOPTOLEMOS.

O! o! i jeszcze tam suszą się szmaty
Jakąś okropną przesiąkłe wskróś ropą.

ODYSSEUSZ.

       40 Więc mąż ten mieszka stanowczo w tem miejscu
I gdzieś jest blizko; bo jakżeż dotknięty
Cierpieniem dawnem człek stąpił by dalej?
Albo on wyszedł za strawy słodkością
Lub ziołem, które zna, iż ulgę niesie.
       45 Ślij więc pachołka tego na przeszpiegi,
By chyłkiem mąż tu nie podszedł; wszak chętniej
Mnie on niż wszystkich ująłby Argiwów.

NEOPTOLEMOS.

Ot, ten już idzie i strzedz będzie ścieżki,
Ty zaś, gdy zechcesz, daj inne wskazówki.

ODYSSEUSZ.

       50 Achilla synu, w tem po coś tu przybył,
Nietylko ciałem dzielnym być ci trzeba;
A gdy usłyszysz to, czegoś nie wiedział
Przedtem, to usłuż, boś przybył na służbę.

NEOPTOLEMOS.

Cóż więc rozkażesz?

ODYSSEUSZ.

Filokteta umysł
       55 Mowami masz ty oszukać i słowem.
A gdy się spyta, ktoś zacz, skąd przybywasz,
Żeś syn Achilla, wyznaj, nie skryj tego,
Że ku domowi płyniesz, opuściwszy
Achajów flotę, powziąwszy gniew wielki
       60 Na tych co prośbą wywiódłszy cię z domu,
Tak jeno wierząc w Ilionu zdobycie,
Gdyś przyszedł, godnym nie uznali ciebie
Achilla broni wbrew słusznym żądaniom,

Lecz Odyssowi ją dali; mieć na mnie
       65 Choćby ostatnie z ostatnich przekleństwa,
Ilebyś zechciał; nie zrażą mnie one.
Lecz to zniechawszy, ból sprawisz Argiwom.
Jeśli bo łuku tego nie posiędziesz,
Nie zdołasz zdobyć Dardana ty grodu.
       70 Że zaś otwarciej z nim mógłbyś się zadać
Jakoteż śmielej odemnie, wiedz o tem,
Boś ty wypłynął, nie związan przysięgą,
Nie z musu, ani za pierwszą wyprawą,
A ja nic z tego zaprzeczyć nie zdołam.
       75 Więc jeśli dzierżąc łuk mnieby on dojrzał,
Zginę i ciebie też zgubię pospołem.
Należy tedy to chytrze obmyślić,
Jakbyś mu wydarł broń niezwyciężoną.
Wiem ci to synu, żeś ty z przyrodzenia
       80 Do takich słówek i sztuczek nie skłonny;
Lecz śmiej, bo słodkiem osiągnąć zwycięstwo,
A żeśmy prawi, to przyszłość wykaże.
Gwoli bezwstydu na krótką choć chwilę
Oddaj mi siebie; potem w czasów dali
       85 Niechby najświętszym wśród ludzi cię zwali.

NEOPTOLEMOS.

Ja mów, których już słuchałem ze wstrętem,
Synu Laerta, zmyślać bym nie zdołał.
Bo się przed szpetnym duch mój wzdryga czynem,
Jak snać się wzdrygał ten, któregom synem.
       90 Lecz gotów jestem gwałtem tego męża
Uwieść, nie zdradą; boć przecie człek chromy
Chyba nas silnych przemocą nie zmoże.
Przydany jednak tobie na wspólnika

Zawieść cię nie chcę; lecz chętniej tu, panie,
       95 Czyniąc szlachetnie choć w klęskę popadnę,
Niśli przez sztuki zwyciężał bym zdradne.

ODYSSEUSZ.

O zacne dziecię, ja sam miałem młody
Bezczynny język, a rękę zaś czynną,
Lecz potem życie wnet mnie pouczyło,
       100 Że język wyższą od czynu jest siłą.

NEOPTOLEMOS.

Cóż więc innego mi zlecisz prócz kłamstwa?

ODYSSEUSZ.

Mówięć, masz zdradą ująć Filokteta.

NEOPTOLEMOS.

Dlaczegóż zdradą raczej niż namową?

ODYSSEUSZ.

Bo nie usłucha, a gwałtem nie wskórasz.

NEOPTOLEMOS.

       105 Czyż ma tak straszną on siły przewagę?

ODYSSEUSZ.

Niechybne strzały, co sieją pożogę.

NEOPTOLEMOS.

Więc ani podejść ku niemu bezpiecznem?

ODYSSEUSZ.

Nie ujmiesz jego, powtarzam, bez zdrady.

NEOPTOLEMOS.

Czyż więc nie zawsze kłam hańbę zawiera?

ODYSSEUSZ.

       110 Nie, kiedy kłamstwo przynosi zbawienie.

NEOPTOLEMOS.

A z jakiemż czołem śmie człowiek to głosić?

ODYSSEUSZ.

Gdy czyn zysk niesie, nie godzi się wahać.

NEOPTOLEMOS.

Co zyskam, jeśli on pójdzie pod Troję?

ODYSSEUSZ.

Jego łuk tylko gród Troi posiędzie.

NEOPTOLEMOS.

       115 Więc nie ja gród ten zmogę, jak głoszono?

FILOKTETES.

Ni ty bez łuku, ani łuk bez ciebie.

NEOPTOLEMOS.

Jeśli więc trzeba, należy go posiąść.

ODYSSEUSZ.

A to zdziaławszy dwie zyskasz nagrody.

NEOPTOLEMOS.

Jakież? pouczon nie zniecham wręcz czynu.

ODYSSEUSZ.

       120 Zwanoby razem cię mądrym i dzielnym.

NEOPTOLEMOS.

A więc niech działam, wyzbywszy się wstydu.

ODYSSEUSZ.

A czyż pamiętasz, co ja ci zleciłem?

NEOPTOLEMOS.

Ufaj mi, skoro przyrzekłem raz słowem.

ODYSSEUSZ.

Zostawszy tedy wyczekuj tu męża;
       125 Ja zaś odejdę, by mnie nie zdybano,
I wywiadowcę na okręt też wyślę.
A znów, gdybyście czas mieli marnować,
Na powrót go tu odeślę w przebraniu,
W stroju udanym właściciela nawy,
       130 Aby go tutaj zgoła nie poznano.
A ty z mów jego układnie złożonych
Przejm to, o synu, co przydać się może.
Ja więc ku morzu, rzecz tobie zleciwszy;
Niech Hermes, wódz nasz, użyczy swej dłoni
       135 Nadal, niech sprzyja Atena grodowa,
Pani zwycięstwa, co zawsze mnie broni!

CHÓR.

       137—168 Co mówić mam, co ukryć panie
Ja przybysz obcy w obcy kraj,
Gdy mąż nieufny tutaj stanie,
Wskaż i poradę daj!
Bo przecie myśl nad myśl wybieży,
Nad sądem też góruje sąd
Tego, co berło w ręku dzierży
I z Zeusa woli dzierży rząd.
O wieków chwały dziedzicu i synu,
Jakiej chcesz służby i czynu?

NEOPTOLEMOS.

Teraz, o bracia, gdy ochota bierze,
Możecie śmiało to miejsce i leże

Jego oglądać, lecz niechbyście w chwili,
Gdy groźny stępak postąpi tu krokiem,
Wnet się znaleźli pod moim wy bokiem
I co należy sprawili.

CHÓR.

Co mówisz, bym miał oko na cię,
To troską moją wciąż.
Lecz rzeknij, w jakiej mieszka chacie,
Gdzie bywa teraz mąż?
Bo taka wieść mi dopomoże,
By chyłkiem tu nie wpadł,
Czy w wnętrzu on, czy też na dworze,
Gdzie jest, gdzie szedł, gdzie ślad?

NEOPTOLEMOS.

Otóż dom jego o bramie dwoistej
I skalne łoże.

CHÓR.

A gdzież sam nieszczęsny?

NEOPTOLEMOS.

Jasnem, że człowiek szukając swej strawy,
Teraz przez blizkie się wlecze dzierżawy,
Bo tak się żywi, wieść głosi,
Strzały skrzydlate miotając z swej ręki
W dzikiego zwierza, a nikt mu wśród męki
Ulg ni leku nie przynosi.

CHÓR.

       169—200 Litość mnie zbiera, że żaden ochotny
Człek doń z pomocą nie spieszy,
Ani go oko miłosne ucieszy,
Że taki nędzny, samotny.

Straszną zdjętego chorobą nowy wciąż trud woła,
O jakżeż on, jakże przetrzymać to zdoła!
Bogów dłonie, nieszczęsne śmiertelników domy,
Co się wzniosły nad poziomy!

Bo tego, co się przednim może rodem chwalił,
Godnością nie szedł za nikim,
Teraz żywego los srogi powalił
Samotnym zrobił, nędznikiem.
Więc ze zwierzem pstrym, szczecistym dzieli on tę ziemię
I wśród tego gnębi męża ból i głodu brzemię,
A gdy się cierpiąc użali,
Szemrzące jeno echo wtórzy jękom z dali.

NEOPTOLEMOS.

Żadnego dziwu to we mnie nie budzi,
Bo jeśli sądzić śmiem, sprawiły bogi,
Że on od dawna wśród cierpień się trudzi
I Chrysy dopust to srogiej.
A jeśli teraz bez ulgi boleje,
Znowu bóg jakiś nań zesłał te klęski,
Aby nie pierwej na Troi wierzeje
Boży łuk zmierzył zwycięski,
Aż czas się spełni i wyrok ów stały,
Że gród jego zmogą strzały.

CHÓR.

       201—218 Cicho, o synu!

NEOPTOLEMOS.

Cóż znów?

CHÓR.

Zabrzmiał jar
By jękiem męża, co bólem dręczony,

O słyszę, słyszę jakiś gwar
Czy z tej, czy z owej strony.
Jakby kto drogą wlókł marne swe ciało
I ciężko wzdychał... się zdało.

CHÓR.

Pilnuj więc synu!

NEOPTOLEMOS.

Czego?

CHÓR.

Coć zlecono,
Bo mąż ów zbliża się pono,
A nie przygrywa, jak polne pastuchy,
Ale chromając, śle jęki w kraj głuchy,
A wzrok w zatokę, która w swej dzikości
Statku nie gości.

FILOKTETES.

Biada! przybysze!
       220 Kto wy jesteście i skąd przychodzicie
W kraj ten bezludny, gdzie trudno zawinąć?
Czy zgadnę? ubiór wskazywać się zdaje
Na ziemię, co mi najdroższa, Helladę,
Lecz głosum ciekaw; a niech nie obruszy
       225 Ani was trwoży mój wygląd zdziczały,
Lecz miejcie litość nad mężem nieszczęsnym,
Co opuszczony, sam, bez przyjaciela.
Mówcie, czy tu się zbliżacie życzliwie?
No, odpowiedzcie; bo wręcz się nie godzi,
       230 Bym ja się na was, wy na mnie zawiedli.

NEOPTOLEMOS.

Wiedz tedy, druhu, naprzód, że jesteśmy
My Hellenami; wszak pragniesz tej wieści?

FILOKTETES.

Najmilszy dźwięku! biedny ten zaiste,
Kto długo z takim nie obcował mężem.
       235 Któż cię tu przywiódł i jaka potrzeba,
Jakaż myśl, synu, co za wiatr pomyślny?
Rzeknij to wszystko, bym wiedział, kim jesteś.

NEOPTOLEMOS.

Krajem mym Skyros, falami oblana,
Do domu płynę, a zwię się ja synem
       240 Achilla, Neoptolemem; ot wszystko!

FILOKTETES.

O cnego ojca, drogiej ziemi synu,
O wychowanku starca Lykomeda,
Jakim sposobem i skąd tu przybyłeś?

NEOPTOLEMOS.

Toć z Ilionu właśnie ja żegluję.

FILOKTETES.

       245 Jak mówisz? przecież nie byłeś wraz z nami
Na morzu, gdyśmy pod Ilion zdążali.

NEOPTOLEMOS.

To i ty brałeś udział w tej potrzebie?

FILOKTETES.

Czyż nie wiesz, synu, kogo masz przed sobą?

NEOPTOLEMOS.

Skąd bym cię poznał, nie widziawszy wprzódy?

FILOKTETES.

       250 Czyś o nazwisku ty mojem i klęskach
Nie słyszał nigdy, przez które tu ginę?

NEOPTOLEMOS.

Wiedz, że ja nie znam nic z tego, co badasz.

FILOKTETES.

O ja nieszczęsny, obmierzły wręcz bogom,
O którym ani wieść nigdzie nie doszła!
       255 Zaś ci, którzy mnie skrzywdzili bezbożnie,
Śmieją się w sercu, gdy moja tymczasem
Choroba krzewi i zwiększa się ciągle.
O synu, ojca Achilla ty dziecię,
Ja to tym jestem, o którymś snać słyszał
       260 Jako o łuku Heraklesa władcy,
Ja syn Poiasa, Filoktet, którego
Obaj wodzowie i kniaź Kefallenów
Tak porzucili samego, gdym marniał
Straszną chorobą, ugodzon przez żmiji
       265 Mężozabójczej straszne ukąszenie.
Z tem więc cierpieniem mnie tu zostawiwszy
Samego, znikli, skoro na okrętach
Od morskiej Chrysy tutaj zawinęli;
Spostrzegłszy bowiem, że po fal przeprawie
       270 Mnie gdzieś wśród skalnej jaskini sen zmorzył,
Wraz odpłynęli i jak dla żebraka
Marne rzucili tu szmaty i strawy,
Lichy zasiłek, co niechby im samym
Przypadł! A potem, jak myślisz o synu,
       275 Ja się, gdy oni zniknęli, zbudziłem,
Jakom nie płakał i jęczał nad nędzą?
Widziałem przecie, że znikły okręta.

Które ja wiodłem, iż niema w około
Człeka, któryby mnie wspomógł w chorobie,
       280 Oddał usługę; a patrząc przed siebie
Znalazłem, że tu nic niema prócz smętku,
Lecz tego, synu, aż wielka obfitość.
Więc tak mi płynął miesiąc po miesiącu,
I tak musiałem sam w marnym przytułku
       285 Ciągle się znoić. Aby głód usunąć,
Służył mi łuk ten, godzący w pierzaste
Gołębie; zasię za łupem, co poległ
Od strunoprężnej cięciwy, sam nędzny
Pełzałem, chorą powlekając nogą.
       290 Gdy zaś mi przyszło pragnienie ugasić,
Lub kiedy mrozy nastały wśród zimy,
Drzewa narąbać, sprawiałem to wszystko
Chromy i nędzny; bywało, że ognia
Zbrakło; więc krzemień trąc wtedy o krzemień
       295 Ledwie skrzesałem żar skryty, co zawsze
Mnie podtrzymywa. Bo z ogniem schronisko
Da wszystko okrom tego, bym nie chorzał.
Nuże, o wyspie zwiedź teraz się mojej!
Żaden tu żeglarz nie zdąży rozmyślnie,
       300 Bo niema tutaj przystani, w którejby
Mógł co stargować i znaleść gościnę.
Więc nie przybije tu człowiek rozważny,
Lecz może zbłąka się trafem; wszak takie
W kolei czasów się zdarzą wypadki.
       305 Takie przybłędy, o synu, słowami
Się ulitują i bywa, że strawy
Coś mi przydadzą, współczując, lub szatę.
Nikt jednak, ile ja pomnę, nie zechciał
Wziąść mnie do domu; więc rok już dziesiąty

       310 Mrę tu od głodu i nędzy, wraz żywiąc
Tę żrącą moje wskroś członki chorobę. —
Atrydów, gwałtu Odyssa to winą,
A niech za bogów Olimpu przyczyną
Klęski te w zamian na głowy ich spłyną!

CHÓR.

       315 Ja chyba, jako ci dawni przybysze,
Odczuję litość, o synu Poiasa.

NEOPTOLEMOS.

A ja zarówno przyświadczę tym słowom,
Że są prawdziwe, bom doznał też krzywdy
I od Atrydów i złości Odyssa.

FILOKTETES.

       320 Więc i ty także żal do tych przeklętych
Żywisz Atrydów i sarkasz skrzywdzony?

NEOPTOLEMOS.

Niechbym mógł ręką raz stwierdzić me gniewy,
Iżby Mykeny poznały i Sparta,
Że Skyros także cnych mężów macierzą.

FILOKTETES.

       325 Oby, o synu! a skąd ci te gniewy,
Które ty do nich powziąwszy przybyłeś?

NEOPTOLEMOS.

Synu Poiasa, wyjawię, choć wstrętnem,
Co od nich, gdym się pojawił, wyżyłem.
Więc, gdy Achilla los życia pozbawił...

FILOKTETES.

       330 O biada! dalej już nie mów, aż o tem
Pierwej się dowiem. Więc zmarł syn Peleusa?

NEOPTOLEMOS.

Zginął od strzały, nie ludzi, lecz boskiej,
Przez Feba, jako wieść głosi, trafiony.

FILOKTETES.

Więc i zabójca zacny i zabity;
       335 Nie wiem zaś, synu, czy wprzódy należy
Badać twą klęskę, czy płakać nad owym.

NEOPTOLEMOS.

Sądziłbym, że ci wystarczy twej biedy,
By się nad bliźnich nieszczęściem nie żalić.

FILOKTETES.

Słusznieś powiedział; toć przedstaw mi wprzódy,
       340 Jakim sposobem skrzywdzono i ciebie.

NEOPTOLEMOS.

Na zdobnej nawie więc po mnie przybyli
Boski Odysseus wraz z mistrzem rodzica,
Mówiąc, czy prawdą to było, czy fałszem,
Iż nie lżą, aby po zgonie Achilla
       345 Kto inny krom mnie mógł zdobyć te grody.
Tak mówiąc, druhu, sprawili ci ludzie,
Żem już nie zwłóczył spiesznego wyjazdu,
Głównie z tęsknoty za zmarłym, by ujrzeć
Męża, któregom nie znał, przed pogrzebem.
       350 Przystąpił k’temu wzgląd niemniej ponętny,
Czy idąc mógłbym ja przemódz gród Troi.
I już dzień drugi upłynął żeglugi,
Gdy do gorzkiego przybiłem Sigeion
Pomyślnem wiosłem; więc na ląd gdym stąpił,
       355 Zaraz mnie wojsko otoczyło kołem,
Wołając i klnąc, że widzą przed sobą

Znów tego, który już nie żył, Achilla;
Ów zaś na marach leżał; a ja biedny,
Skorom opłakał ojca, ku Atrydom
       360 Cnym, jak tuszyłem, podszedłem niebawem,
By żądać broni po ojcu i spadku.
Oni zaś, biada! bezzwłocznie mi rzekli:
Synu Achilla, ty możesz po ojcu
Brać inne rzeczy, lecz broni rodzica
       365 Inny już panem, potomek Laerta. —
Jam się więc porwał i w gniewie zawodząc
Ciężkim, tak do nich zawołam z goryczą:
O ty bezczelny, więc śmieliście komuś
Broń moją wydać, ani się spytawszy?
       370 A na to Odys rzekł, bo stał w pobliżu:
Dali ją, synu, zaiste najsłuszniej,
Bo ja i jego i broń tę wydarłem. —
Więc oburzony wnet klątwy miotałem
Wszelkie a żadnej zaistem nie skąpił,
       375 Gdyby on sobie miał broń tę zagrabić.
A on w tej chwili, choć nie był porywczym,
Słowem mem tknięty wręcz odrzekł w te słowa:
Gdzie my, nie byłeś, a byłeś, gdzieś nie miał;
A że ponadto gardłujesz, zaiste
       380 Nigdy z tą bronią nie ujrzy cię Skyros. —
To usłyszawszy i tak obrażony
Do domu płynę, dziedzictwa zbawiony
Przez złego i złych potomka Odyssa.
A nie winiłbym tak jego, jak wodzów,
       385 Bo całe miasto od ludzi naczelnych
Jako i wojsko zależy. Wszak mowa
Nauczycieli człowieka zepsowa.

Rzekłem już wszystko; Atrydom kto wrogiem,
Niechaj mnie będzie i bogom wraz drogim!

CHÓR.

       390—402 Górska Gaio wszechżywna i Zeusa samego macierzy,
Co mieszkasz, kędy Paktol złotonośny bieży,
Ciebie, Matko czcigodna, już tam ja wzywałem,
Gdy w tego gwałt Atrydów godził swym nawałem,
Kiedy zbroje ojcowskie bezprawnie oddano
— O ty, co bykobójczych lwów dzierżysz zaprzęgi! —
Synowi Laertesa, jako szczytne wiano.

FILOKTETES.

A więc goryczy znak mając wyraźny,
Jak widać, do mnie przyszliście, o druhy,
       405 Ze mną w tem zgodni, iż sprawy te wszystkie
Dziełem Atrydów i Odysseusza.
Bo wiem to dobrze, iż on przed ziem słowem
Ani przed czynem nie cofnie się zdrożnym
I że do końca w złej wytrwa kolei.
       410 To mi nie dziwnem, lecz to, że obecny
Aias, ów starszy, zniósł widok tych rzeczy.

NEOPTOLEMOS.

Nie żył już wtedy, o druhu, bo nigdy
Za życia jego nie byłbym znał krzywdy.

FILOKTETES.

Jak mówisz? więc on już także stąd poszedł?

NEOPTOLEMOS.

       415 Wiedz, że już naszem nie cieszy się słońcem.

FILOKTETES.

O ja nieszczęsny! Ale syn Tydeusa

I ten, którego Laert od Sisyfa
Nabył, ci żyją; a niechby nie żyli!

NEOPTOLEMOS.

Żyją, a wiedz to, że nawet powagą
       420 Cieszą się wielką w Argiwów obozie.

FILOKTETES.

A mój przyjaciel sędziwy i zacny,
Pylijczyk Nestor, czy żyje? Bo często
Złe ich zamiary krzyżował rozwagą.

NEOPTOLEMOS.

Ten dziś w strapieniu, po zgonie przedwczesnym
       425 Antilochosa, co jemu był synem.

FILOKTETES.

O biada! dwóch ty nazwałeś, o których
Najmniejbym pragnął usłyszeć ja zgonie;
Więc, gdzie biednemu się zwrócić, jeżeli
Tych zbrakło, Odys zaś żyje, gdy przecie
       430 Miast onych, jego zwać chciałbym umarłym.

NEOPTOLEMOS.

Zmyślny to szermierz, lecz i zmyślne rady
Często, o druhu, natrafią zapory.

FILOKTETES.

Nuże, a powiedz, gdzież był ci naonczas
Patrokl, kochanek twojego rodzica?

NEOPTOLEMOS.

       435 I tego zbrakło już; w krótkich wraz słowach
O tem pouczę; niechętnie bo wojna
Porywa złego, lecz prawych statecznie.

FILOKTETES.

Przywtórzę tobie; i właśnie zamierzam
O niegodnego zapytać się człeka,
       440 Co dzielny w gębie i zmyślny; cóż robi?

NEOPTOLEMOS.

Któż ci to w myśli byłby krom Odyssa?

FILOKTETES.

Ktoś inny; przecież był Tersyt niejaki,
Który raz tylko niechętnie zwykł mówić,
Wbrew wszystkich woli; cóż tedy wiesz o nim?

NEOPTOLEMOS.

       445 Tegom nie widział; lecz słychać, że żyje.

FILOKTETES.

Z pewnością; nic bo złego nie wymiera,
Lecz bogi w swojej to mają opiece
I, co przewrotnem, wytartem, niekiedy
Nawet z Hadesu zwracają; a zasię
       450 Zsyłają ciągle tam dzielnych i prawych.
Jakże to sądzić, jak bogów zmyć winy,
Gdy złość w nich znajdę, badając ich czyny?

NEOPTOLEMOS.

Ja tedy, synu rodzica z pod Ojty,
Na przyszłość zdala się będę Ilionu
       455 I równie bacznie wystrzegał Atrydów.
Gdzie człek podlejszy nad dzielnym góruje,
Prawość zamiera, a rządzi nikczemny,
Od takich mężów odwrócę ja serce.
Lecz nadal starczy mi Skyros skalista
       460 I tam się zawrę, by cieszyć się domem. —

Idę na okręt, ty synu Poiasa,
Bądźże mi zdrowym i żegnaj, a bóstwa
Niech cię, jak pragniesz, wyzwolą z choroby.
Więc naprzód! byśmy, gdy bóg nas wspomoże
       465 Pomyślnym wiatrem, ruszyli na morze.

FILOKTETES.

Już więc ruszacie?

NEOPTOLEMOS.

Sposobność nas nagli,
Z blizka, nie zdala pilnować trza żagli.

FILOKTETES.

Na ojca, matkę cię błagam, o synu,
I jeśli nadto co w domu ci drogiem,
       470 Klnę się, nie zostaw mnie tak opuszczonym
I tak samotnym, z tą nędzą, wśród której
Mnie tu oglądasz, o której słyszałeś,
Lecz rzuć na pokład; wiem ja to zbyt dobrze,
Jak przykrym będzie wam taki ładunek,
       475 A jednak zrób to, bo ludziom szlachetnym
Wstrętnem, co szpetne, co prawe, chwalebnem.
A ciebie, jeśli to zniechasz, rzecz shańbi,
Jeśli zaś sprawisz, przyczyni ci sławy,
Gdy ja żyw wstąpię w ojtejskie dzierżawy.
       480 Nuże — trud cały ni dzionka nie schłonie —
Odważ się, rzuć mnie zabrawszy, gdzie zechcesz
Na spód lub przodek, lub tyły okrętu,
Gdziebym co najmniej uprzykrzał się ludziom.
Na Zeusa, boga proszących, o synu,
       485 Błagam, usłuchaj; padnę na kolana
Choć ja kaleka i chromy; nie porzuć

Mnie tak samego, gdzie bliźnich ni śladu,
Lecz albo zabierz do swojej ojczyzny,
Lub na Eubeję, gdzie rządzi Chalkodon.
       490 Stamtąd do Ojty nie długa przeprawa,
Do gór Trachińskich i rwących Spercheja
Toni już będzie; a niechbyś mnie ojcu
Drogiemu stawił, jeśli się staremu,
Jako się trwożę, nie zmarło; bom często
       495 Słał ja do niego orędzia przez obcych,
By przysłał okręt i wziął mnie do domu,
Lecz zmarł on, albo też posły, jak bywa,
O moją mało troskając się sprawę,
Sami do swoich kwapili się domów.
       500 Lecz ty, bo znajdę zbawcę i zwiastuna
W jednej osobie, miej litość i ratuj.
Życie wszak groźne, a ludziom los zsyła
To powodzenia, to klęski na przemian.
Więc gdy nie cierpisz, bacz na to, co grozi,
       505 A gdy kto w szczęściu, strzedz mu się wypada,
Czy gdzie w ukryciu nie czyha nań zdrada.

CHÓR.

       507—518 Zlituj się książę! wyznał, jak strasznie się znoi,
Niech klęsk takich nie znają przyjaciele moi!
Jeśli zaś ku Atrydom ty żywisz gorycze,
To ja złości ich temu na dobre policzę
I chętnie bym go przewiózł, gdzie pragnie, do domu,
Na łodzi chyżej, wartkiej i tem się ochronił
Od bogów zemsty i gromu.

NEOPTOLEMOS.

Bacz ty, byś teraz nie zbyt był pochopnym,

       520 A gdy on z czasem się sprzykrzy chorobą,
Byś potem słowom nie dochował wiary.

CHÓR.

O nie! nie zdarzy się nigdy, byś słusznie
Takie mógł czynić mi kiedy wyrzuty.

NEOPTOLEMOS.

Toć szpetnem chyba, gdybym nie dorównał
       525 Tobie w ochocie, nie wspomógł obcego.
Więc, jeśli wola, ruszmy; niech się zbierze,
A łódź go zniesie i wstępu nie zbroni.
Byle z tej ziemi wywiedli nas bogi
I tam zawiedli, gdzie cel naszej drogi.

FILOKTETES.

       530 O dniu promienny, o mężu najsłodszy,
Żeglarze drodzy, jakoż wam ukażę
Czynem, jak wielką wdzięczność dla was żywię?
Idźmy o synu i uchylmy czoła
Przed mej siedziby tym domem bezdomnym,
       535 Byś widział, jak ja tu żyłem, jak mężnie.
Bo, mniemam, inny by oczom nie wierzył
Ani śmiał widzieć, com tutaj ja przeżył,
Ja, com się z musu trud kochać wyuczył.

CHÓR.

Stańcie, a baczność, bo dwaj tu mężowie,
       540 Jeden z tej nawy, a drugi nieznany
Idą; więc trza ich posłuchać przed wyjściem.

WŁAŚCICIEL OKRĘTU czyli KUPIEC.

Synu Achilla, ja temu druhowi,
Co strzegł twej nawy wraz z dwoma innymi,

Kazałem wskazać, gdziebyś się znajdował,
       545 Skorom na niego się natknął przypadkiem,
Gdy los ku tymże zapędził mnie brzegom.
Żeglując bowiem z mym statkiem ubogim
Nazad z pod Ilion ku Peparethowi,
Co słynna z winnic, zaledwiem zasłyszał
       550 Od tych pachołków, że w twojej są służbie,
Nie chciałem milczkiem wyruszyć stąd dalej,
Lecz z tym, co również tu przybił, pomówić.
Bo nie wiesz pono, że nowe knowają
Na twą osobę zamysły Argiwi,
       555 Jakie zamiary i nie już zamiary,
Co dotąd wszczęli, jeszcze nie dopięli.

NEOPTOLEMOS.

Wdzięczność za twoją, przybyszu, troskliwość,
Jeślim ja nie zły, czemś miłem mi będzie.
Ale, coś mówił, wyjaśnij, bym wiedział,
       560 Co znów przeciw mnie ukuli Argiwi.

KUPIEC.

Otóż za tobą puścili się morzem
Foinix ów starzec i syny Tezeja.

NEOPTOLEMOS.

Czy chcą mnie zwrócić słowami czy gwałtem?

KUPIEC.

Nie wiem, lecz tobie zwiastuję, com słyszał.

NEOPTOLEMOS.

       565 Czyż to więc Foinix i jego wspólnicy
Atrydom gwoli tak chętnie podjęli?

KUPIEC.

Wiedz, iż rzecz czynem, nie w myśli dopiero.

NEOPTOLEMOS.

A czemuż Odys nie zaraz wypłynął,
By mi to zwieścić? czyż strach go powstrzymał?

KUPIEC.

       570 Bo się wybierał wraz z synem Tydeusa
Za innym mężem, gdy ja odpływałem.

NEOPTOLEMOS.

Za jakim mężem by ruszył sam Odys?

KUPIEC.

Jest ktoś..., lecz wprzódy mi rzeknij, kto taki
Ten, co tu stoi, a rzeknij to cicho.

NEOPTOLEMOS.

       575 To jest ów sławny Filoktet, przybyszu.

KUPIEC.

Więc już nie pytaj, lecz wypłyń co prędzej
I zbierz się spiesznie, by ruszyć z tej ziemi.

FILOKTETES.

Cóż mówi, synu? dlaczego ciemnemi
Zdradza mnie słowy ten przybysz przed tobą?

NEOPTOLEMOS.

       580 Nie wiem, co myśli; więc rzec to powinien
Na głos przed tobą, przedemną, przed tymi.

KUPIEC.

Dziecię Achilla, nie oskarż przed wojskiem,
Że zdradzam, com nie powinien; ja przecie
Za ich świadczenia im służę, jak mogę.

NEOPTOLEMOS.

       585 Wróg ja Atrydów, a ten mi najbliższym
Druhem, bo również nie cierpi Atrydów.
Więc żeś tu przyszedł ku mnie po przyjaźni,
Nie trza niczego, coś słyszał, ukrywać.

KUPIEC.

Zważaj, co czynisz.

NEOPTOLEMOS.

Zważyłem już dawno.

KUPIEC.

       590 Ciebie obwinię za to.

NEOPTOLEMOS.

Wiń, lecz gadaj.

KUPIEC.

Więc mówię. Owi dwaj męże, jak rzekłem,
Syn Tydeusza i chytry wraz Odys
Płyną po tego, przysiągłszy, że albo
Słowem lub gwałtem go precz stąd uwiozą.
       595 A wszyscy o tem słyszeli Achaje,
Jak Odys mówił; bo ten miał otuchy
Więcej niż tamten, iż rzeczy dokona.

NEOPTOLEMOS.

A czemuż nagle po długiej tej zwłoce
Ten mąż znów przyszedł na myśli Atrydom,
       600 On, co go przecież tak dawno wyżęli?
Skąd ta tęsknota? czyż źródłem moc bogów
Albo i pomsta, co złe płaci czyny?

KUPIEC.

Ja więc o rzeczy, boś może nie słyszał,
Wszystko opowiem. Był wróżbiarz sławetny,

       605 Syn Priamosa, a zwał się nazwiskiem
Helenos; tego sam nocą wyszedłszy
Człek, co na wszelkie przygany zasłużył.
Chytry Odysseus pojmał i we więzach
Jako łup piękny stawił wśród Achajów.
       610 A ten przeróżne wywróżył im rzeczy,
I to, że Troję nie wprzódy zdobędą,
Zanimby tego skłoniwszy namową
Z wyspy wywiedli, w której dziś przebywa.
Więc syn Laerta, skoro to usłyszał
       615 W mowie wróżbiarza, przyrzeka niebawem,
Iż tego męża dostawi Achajom,
Że z wolą jego raczej go przywiedzie,
Gdyby zaś nie chciał, wbrew woli; a głowę
Pod nóż swą dawał, gdy z niczem by wrócił.
       620 To wszystko synu; więc pośpiech ci zlecam,
Tobie i innym, gdybyś dbał o kogo.

FILOKTETES.

O ja nieszczęsny! Więc człek ten wszechzgubny
Przysiągł namową mnie stawić Achajom?
Chybabym wierzył, że zmarły z Hadesu
       625 Do światła wrócę, jak rodzic tamtego.

KUPIEC.

To rzecz niemoja; więc zdążę ku morzu
A wam niech bogi opieki przysporzą.

FILOKTETES.

Czyż to nie strasznem, że syn Laertesa
Powziął nadzieję, iż gładkiemi słowy
       630 Mnie morzem spławi, Argiwom dostawi?
O nie! Ja raczej tej żmiji przebrzydłej

Chybabym słuchał, co nogi mi ścięła.
Lecz on przed żadnem ni słowem, ni czynem
Cofać się nie zwykł i wiem, że się zjawi.
       635 A więc wyruszmy, by morze szerokie
Nas odgrodziło od nawy Odyssa.
Gdy kto w sposobnej się znoi godzinie,
Temu po trudzie sen z wytchnieniem spłynie.

NEOPTOLEMOS.

Lecz chyba w chwili, gdy wiatr dmie od przodu,
       640 Nie wypłyniemy; a teraz w twarz dmucha.

FILOKTETES.

Nie złą przeprawa, gdy przed złem uchodzisz.

NEOPTOLEMOS.

Przecież im także ten wicher przeciwnym.

FILOKTETES.

Łotrowi nigdy nie zadmie wiatr w oczy,
Jeżeli zdobycz albo łupy zoczy.

NEOPTOLEMOS.

       645 Jeśli więc wola, wyruszmy, lecz zabierz
Z wnętrza, co drogiem i co ci potrzebnem.

FILOKTETES.

Brak czegoś pewnie, choć nikłem me mienie.

NEOPTOLEMOS.

Czegóż na moim nie znajdziesz okręcie?

FILOKTETES.

Mam pewne zioła, któremi przywykłem
       650 Koić tę ranę i bóle łagodzić.

NEOPTOLEMOS.

A więc je wynieś; cóż nadto wziąść pragniesz?

FILOKTETES.

I z mego łuku zapomnieć bym nie chciał
Czegoś, co zabrał by potem kto obcy.

NEOPTOLEMOS.

Czyż to ów sławny łuk, którego dzierżysz?

FILOKTETES.

       655 Ten łuk, nie inny, ja trzymam w mej dłoni.

NEOPTOLEMOS.

Czyżby nie można mu przyjrzeć się z blizka,
Dotknąć go, niemal cześć oddać jak bogu?

FILOKTETES.

Ty synu tego i wszego co moje,
Czegobyś pragnął, wnet imać się możesz.

NEOPTOLEMOS.

       660 Chciałbym, lecz chciałbym, jeżeli się godzi;
Jeśli zaś nie jest godziwem, to odmów.

FILOKTETES.

Godziwą, synu, twa rzecz i życzenie,
Bo tyś li sprawił, że słońca promienie
Oglądać zdołam i ojczystą ziemię,
       665 Ojca starego i druhów, tyś brzemię
Wrogów odwalił, mnie podniósł z upadku;
Więc możesz ująć w twe dłonie łuk śmiało,
Brać i znów oddać i szczycić się chwałą,
Żeś gwoli cnoty go dzierżył jedyny. —
       670 Jam też go posiadł za szlachetne czyny.

NEOPTOLEMOS.

Rad ciebiem poznał i serce twe zdobył;
Kto dobrem płaci za dobre świadczenie,
Tego ja wyżej nad skarby wsze cenię.
Lecz wejdź do wnętrza.

FILOKTETES.

Zabiorę cię z sobą;
       675 Trza mi podpory, bom znękan chorobą.

CHÓR.

       676—729 Wieści mnie doszły, nie widziały oczy,
Że Ixion, Zeusa gdy pożądał żony,
W koło się dostał, co wiecznie się toczy,
Gniewem Kronidy wpleciony.
Alem nie dostrzegł i wręcz nie słyszałem,
By doznał inny doli tak straszliwej,
Jak ów, co żadnym nie zmazał się kałem
Krzywdy czy zbrodni i, choć sprawiedliwy
Dla sprawiedliwych, tak ginąć miał marnie.
Więc się dziwuję, te widząc męczarnie,
Jakoż on, jakoż nadbrzeżnych fal wycie
Słysząc to łzawe zniósł życie?

Sam on ze sobą a chodząc upada
I nie ma w ziemi tej klęski sąsiada,
By spłakać przed nim ból żrący i srogi,
Co brzmi echem przez rozłogi;
I niema człeka, co krwawe by wrzody
I żar zjątrzony uśpił kojącemi
Zioły, gdy pragnie dla bólów ochłody
Coś z żywiącej uszczknąć ziemi.

A więc się czołga w tę i w ową stronę
I leku szuka sam ręką
Jako przez niańkę dziecię opuszczone,
Aż ty mu ulżysz, o męko!

Ni inne rzeczy, ni ziemi siew świętej,
Jak nam zjadaczom chleba, straw nie dały,
Lecz to, co ściągnął łuk jego napięty,
Co spuściły chyże strzały.
O biedny człeku, któryś nie odświeżał
Od lat dziesięciu gardła z winnej kruży,
Lecz kędyś spostrzegł, do wodnej kałuży
Kroki odmierzał.

Dziś dzielnych mężów spotkawszy tu syna
Szczęścia wnet zaznasz i po trudzie sławy.
On cię na łodzi, co fale przerzyna,
Po latach zwróci w ojczyste dzierżawy,
Do Nymf Malijskich, Spercheja łożyska,
Tam, gdzie bóg-człowiek o tarczy miedzianej
Wśród gromów bożych wszedł między niebiany
Z Oity wzniosłego urwiska.

NEOPTOLEMOS.

       730 Postąp więc naprzód! lecz czemuż tak nagle
Zmilkłeś i jakby osłupiały stoisz?

FILOKTETES.

Biada mi, biada!

NEOPTOLEMOS.

Cóż to?

FILOKTETES.

Nic złego, więc naprzód, o synu!

NEOPTOLEMOS.

Czyż ból cię napadł twej zwykłej choroby?

FILOKTETES.

       735 O nie, i właśnie uczuwam już ulgę.
O bogi!

NEOPTOLEMOS.

Cóż więc tak jęczysz i bogów przyzywasz?

FILOKTETES.

Aby nam przyszli jak zbawcy życzliwi.
O! O!

NEOPTOLEMOS.

       740 Cóż więc cię dręczy? Nie powiesz i nadal
Milczysz? a przecież to jasnem, że cierpisz.

FILOKTETES.

Zginąłem synu i dłużej nie zdołam
Złego wam ukryć. O! wgryza się, wgryza!
O ja nieszczęsny, o nędzny zaprawdę!
       745 Zginąłem synu a zło mnie aż szarpie.
Na bogów, jeśli miecz znajdziesz pod ręką,
To tnij nim zaraz w kończyny mej nogi,
Odetnij prędko, nie oszczędzaj życia!
Nuże, o synu!

NEOPTOLEMOS.

       750 Cóż to nowego cię nagle napadło,
Że ty tak jęczysz i wyjesz nad sobą?

FILOKTETES.

Ty wiesz, o synu!

NEOPTOLEMOS.

Cóż?

FILOKTETES.

Ty wiesz.

NEOPTOLEMOS.

Cóż tobie?
Nie wiem.

FILOKTETES.

Czyż to możliwem, o biada!

NEOPTOLEMOS.

Chyba twe bóle się wzmogły znienacka.

FILOKTETES.

       755 Straszne, słów nie mam. Więc zlituj się, synu!

NEOPTOLEMOS.

Cóż czynić?

FILOKTETES.

Nie opuść mnie z trwogi,
Bo zło napada mnie z czasem, gdy błądząc,
Snać się przesyci.

NEOPTOLEMOS.

O wielce ty biedny,
Biedny i wszemi dotknięty klęskami.
       760 Czy chcesz bym tknął cię i ręki użyczył?

FILOKTETES.

O nie! lecz łuk ten przejąwszy w twe dłonie,
O który właśnie prosiłeś, przechowaj
I strzeż go, póki to moje cierpienie
Z czasem nie minie. Bo senność ogarnia
       765 Mnie zawsze, skoro ustąpią te bóle.
I przedtem końca im niema, lecz trzeba

Dać mi do woli wypocząć. A jeśli
Owi się zjawią tymczasem, zaklinam,
Byś dobrowolnie, czy z musu, przenigdy
       770 Łuku im nie dał, bo takbyś uśmiercił
Siebie, mnie również, com w twojej opiece.

NEOPTOLEMOS.

Ufaj mi; w żadne nie przejdzie on ręce
Prócz w me i twoje; więc daj go z otuchą.

FILOKTETES.

Bierz go, o synu; lecz bogów zawiści
       775 Przebłagaj, klęski by łuk ci nie zadał,
Jak mnie i temu, co dawniej nim władał.

NEOPTOLEMOS.

O niech nam bogi sprzyjają; niech z wichrem
Korzystnym sprawna popędzi ta nawa,
Dokąd bóg zechce i zmierzy wyprawa.

FILOKTETES.

       780 Ale się boję, że modły te próżne,
Bo znowu krwawa wykipia mi ropa
Z wnętrza i nowych spodziewam się bólów.
O biada!
Biada, nieszczęsna stopo, jak mnie dręczysz!
       785 O! coś się zbliża,
Coś znów napada. O nędzo ty moja!
Znacie wy stan mój; nie strońcie odemnie!
O bogi!
Niechby się twojej piersi, Kefallenie
       790 Ból ten uczepił; o biada mi, biada,
O trzykroć biada! O Agamemnonie
I Menelaju, dwaj wodze, niechbyście

Za mnie czas równy tych cierpień zaznali!
O biada!
       795 O śmierci, śmierci, czemuż przyzywana
Tutaj codziennie, odwlekasz twe przyjście?
Więc o szlachetny ty synu, zakląwszy
Ogień lemnijski, pal mnie, o szlachetny!
Ja przecież kiedyś uczynić to śmiałem,
       800 By broń osięgnąć, co w twojem dziś ręku.
Co znowu synu?
Co mówisz? milczysz? gdzie błądzi myśl twoja?

NEOPTOLEMOS.

Dawno nad klęską twą jęcząc, boleję.

FILOKTETES.

Lecz miej też, synu, odwagę; bo ostro
       805 To mnie napada i szybko przechodzi,
Lecz błagam, tu mnie nie opuść samego.

NEOPTOLEMOS.

Odczekam ciebie.

FILOKTETES.

Odczekasz?

NEOPTOLEMOS.

Bądź pewnym.

FILOKTETES.

Nie chciałbym ciebie ja wiązać przysięgą.

NEOPTOLEMOS.

Przecież nie godzi się ruszyć bez ciebie.

FILOKTETES.

       810 Poręcz to dłonią.

NEOPTOLEMOS.

Ręczę, że zostanę.

FILOKTETES.

Tam więc, tam teraz.

NEOPTOLEMOS.

Dokądże?

FILOKTETES.

Tam w górę.

NEOPTOLEMOS.

Cóż znów szalejesz, cóż patrzysz tak w słońce?

FILOKTETES.

Puść mnie, o puszczaj.

NEOPTOLEMOS.

Dokąd znów?

FILOKTETES.

O zostaw.

NEOPTOLEMOS.

Ja cię nie puszczę.

FILOKTETES.

Dotknięcie twe gubi.

NEOPTOLEMOS.

       815 Więc cofnę rękę, jeżeli duch wraca.

FILOKTETES.

O ziemio, schłoń mnie, jak jestem, w twem łonie,
Bo się już nigdy z tych cierpień nie dźwignę.

NEOPTOLEMOS.

Zda się, iż człeka niebawem sen zmoże,
Bo już pochyla on nieco swą głowę,
       820 A poty całą już twarz mu zrosiły,
I czarna żyła otwarła się w stopie
I krwią trysknęła; towarzysze moi
Dajmy mu spocząć, aż sen go ukoi.

CHÓR.

       824—864 Śnie wolny trosk i wolny burz
Niech nas twój dech owionie,
Ty na wytchnienie męża złóż,
A niech mu olśni skronie
Ten blask, co zwisł nań już promienny.
O przybądź, przybądź ty zbawienny!
Lecz, synu, kroki teraz waż,
Co czynić trzeba dalej,
Czy pomnisz, co tu sprawić masz
I na cośmy czekali?
Bo kto sposobność zmyślną chwyci,
Zwycięstwem w lot się szczyci.

NEOPTOLEMOS.

Lecz ten nie słyszy; mnie zaś nigdy nie omami
Zdobycz ta łuku, jeśli on nie ruszy z nami,
Jego bo czeka wieniec, jego wziąść bóg kazał,
A wstyd chełpić się czynem, gdyś go nie dokazał.

CHÓR.

Lecz to, jak zechce, zrządzi bóg;
A ty, o synu, w dalszej mowie
Cichutko wobec twoich sług
Szepc słowo nam po słowie.

Bo sen, nie sen, co chorych tłoczy,
Przebystre miewa oczy.
I myśl twą w dal, jak możesz, ślij,
Niech skrycie przyszłość bada,
A chyba wiesz, w mych słowach, czyj
Brzmi rozkaz i porada.
Gdybyś zaś skłonił do tego się woli,
Stłoczysz nawałę trudów i niedoli.

Dmie wicher, synu, wicher dmie,
A mąż bezwidny, bez pomocy
Zgrążony w twardym leży śnie
I w pętach nocy.
Nie władnie ręką, nie wzruszy już nogi,
Jakby gdzieś wstąpił w Hadesu rozłogi.
Więc bacz, czy trafnie ty mówisz. Ja synu
Radzę, byś jął się beztrwożnego czynu.

NEOPTOLEMOS.

       865 Lecz teraz cicho i bądźcie ostrożni,
Bo wzrok zatacza mąż i wznosi głowę.

FILOKTETES.

Światło, co po śnie zabłysło, nadziejo,
Coś wbrew nadziei mi zeszła od obcych.
Bom ja, o synu, przenigdy nie marzył,
       870 Że tak litośnie ty zniesiesz mą nędzę,
Zostając ze mną i chętny w usłudze.
Przecież Atrydzi znieść tego nie chcieli,
Ani wytrzymać, ci wodze sławetni.
Lecz ty — boś, synu, z szlachetnych szlachety —
       875 Wszystko to z wielką podjąłeś ochotą,
Choć ci przykrzyły się jęki i wonie.

I teraz, synu, kiedy, jak się zdaje,
Przerwa i ulga w złem mojem nastała,
Weź mnie, o miły, ty sam, uwieź z sobą,
       880 Byśmy, gdy raz się zło moje przesili,
Weszli na pokład i w drogę ruszyli.

NEOPTOLEMOS.

O, jak się cieszę, widząc wbrew nadziei,
Jakeś się dźwignął z cierpienia i żyjesz,
Bo wśród napadu już pewne oznaki
       885 Jakoby na zgon wskazywać się zdały,
Więc zbierz się teraz, lub, jeśli zezwolisz,
Dźwigną cię ludzie; na zwłoki nie pora,
Skorośmy obaj powzięli chęć działać.

FILOKTETES.

Dzięki ci synu; sam dźwignij łaskawie,
       890 Tamtych nie trudząc, by im nie obmierzła
Zła woń przed czasem; bo dosyć przykrości
Jeszcze zażyją przezemnie na morzu.

NEOPTOLEMOS.

Więc dobrze, ale wstań i sam się zaprzyj.

FILOKTETES.

Owszem; toć dawno sam stawać przywykłem.

NEOPTOLEMOS.

       895 O biada! ale cóż pocznę ja dalej?

FILOKTETES.

Cóż znów o synu, gdzież zmierza ta mowa?

NEOPTOLEMOS.

Nie wiem, jak słowa obrócić bezradne.

FILOKTETES.

Tyżeś bezradnym? O nie mów tak synu!

NEOPTOLEMOS.

Przecież już w ciężkiej wciąż jestem rozterce.

FILOKTETES.

       900 Czyżby cię mojej nieznośność choroby,
Aby mnie nie brać na morze, skłoniła?

NEOPTOLEMOS.

Wszystko nieznośnem, gdy kto się przyrody
Wyparłszy spełnia nieprzystojne rzeczy.

FILOKTETES.

Lecz ty wbrew temu, co spłodził cię, w niczem
       905 Nie działasz, mówisz, wspierając prawego.

NEOPTOLEMOS.

Złym się okażę; to dawno mnie dręczy.

FILOKTETES.

Przecież nie w czynach; więc chyba li w słowie.

NEOPTOLEMOS.

Zeusie, co czynić? czyż znów złym się wydam,
Kryjąc co nie trza, a mówiąc co szpetnem?

FILOKTETES.

       910 Człek ten, jeżeli mnie rozum nie myli,
Myśli mnie zdradzić, opuścić w tej chwili.

NEOPTOLEMOS.

Jać nie porzucę, ale to mnie boli,
Że cię odstawię nie według twej woli.

FILOKTETES.

Cóż mówisz, synu? nie jasne te słowa.

NEOPTOLEMOS.

       915 Prawdy nie skryjęć; masz jechać do Troi
Do Achajczyków i wojska Atrydów.

FILOKTETES.

Biada! co rzekłeś?

NEOPTOLEMOS.

Nie jęcz, aż się dowiesz.

FILOKTETES.

Co zwieścisz? cóż więc zamyślasz ty ze mną?

NEOPTOLEMOS.

Chcę wpierw wyzwolić cię z cierpień, a potem
       920 Wraz z tobą zburzyć trojańskie grodziszcza.

FILOKTETES.

Czyż to zamierzasz na prawdę?

NEOPTOLEMOS.

Konieczność
Włada w tej sprawie, więc nie burz się słysząc.

FILOKTETES.

Zginąłem nędzny, zdradzony; cóż człeku
Ze mną począłeś? Zwróć łuk mi co prędzej.

NEOPTOLEMOS.

       925 Nie mogę, bo tych, co kierują nawą,
Każe mi słuchać i korzyść i prawo.

FILOKTETES.

O ty, co ogniem i zgrozą wskroś zioniesz,
Coś mi wyrządził, o tworze wszej złości!

Jakoś mnie zawiódł! Czyż wstydem nie spłoniesz,
       930 Patrząc w nędzarza, co żebrał litości?
Życiaś mnie zbawił, porwawszy te łuki,
Oddaj, o oddaj je, błagam cię, synu,
Na bogów rodu, nie wydrzyj mi życia.
O biada! Ani odezwie się słowem,
       935 Lecz wzrok odwraca na znak, że odmawia. —
Przystanie, skały, o moje wy druhy,
Górskie zwierzęta, o szorstkie wy głazy,
Niech choćby do was dolecą posłuchy,
Jakiemi syn ten Achilla urazy
       940 Mnie skrzywdził. Przysiągł mnie zawieść do domu,
Lecz poręczywszy to pod Troję bieży,
A zaś ten święty, z rąk moich porwany,
Łuk Zeusowego Heraklesa dzierży
I wśród argiwskich chce wskazać rycerzy;
       945 Jakbym był silnym, wśród gwałtu obieży
Gna mnie, mnie trupa czy dymu cień pusty,
I marę próżną. Nie byłby zdrowego
On zmógł; bo nawet dziś przemógł li zdradą.
A więc ja nędzarz zwiedziony! Cóż pocznę?
       950 Lecz oddaj, stań się ty jeszcze sam sobą!
Cóż to? ty milczysz? Zginąłem nieszczęsny.
O groty tworze dwubramny, więc znowu
Do ciebie wejdę bez broni i strawy
I tak zniszczeję w tej jamie samotny.
       955 Ptaka lotnego, ni zwierza gdzieś w górze
Już łuk mój nigdy nie położy trupem,
Tym, co żywili mnie, będę ja łupem,
Tym, którem łowił, za łów ja posłużę,
I zgon za zgony mój będzie okupem
       960 Z przyczyny tego, co zdał się bez winy.

Zgiń więc! — nie jeszcze, myśl zmienisz tę może,
Jeśli nie zmienisz, niech śmierć cię przemoże.

CHÓR.

Co począć? W twojej, o panie, to dłoni,
Czy ruszym, czy on swą prośbą nas skłoni.

NEOPTOLEMOS.

       965 Mnie jakaś litość nad mężem przejęła
I to nie teraz dopiero, lecz dawniej.

FILOKTETES.

Zlituj się, dziecię, na bogów, nie shańbij
Się między ludźmi, zdradzając mnie podle.

NEOPTOLEMOS.

O cóż ja pocznę? Obym nigdy Skyru
       970 Nie był opuścił! tak dręczy mnie wszystko.

FILOKTETES.

Ty złym nie jesteś; lecz z mistrzów złych szkoły
Chybaś tu przybył; tym, którym przystoi,
Zwróć to, i bywaj, oddawszy mi bronie.

NEOPTOLEMOS.

Cóż począć druhy?

ODYSSEUSZ.

Przewrotny, co czynisz?
       975 Czyż się nie cofniesz, a łuk ten mnie zwierzysz?

FILOKTETES.

O biada! któż to? czyż słyszę Odyssa?

ODYSSEUSZ.

Odys to, wierz mi, on stoi przed tobą.

FILOKTETES.

Biada, zginąłem zdradzony; więc on to
Mnie tak opętał i wydarł mi bronie.

ODYSSEUSZ.

       980 Ja sam, nie inny; wyznaję to szczerze.

FILOKTETES.

Oddaj, zwróć syna mi łuk ten.

ODYSSEUSZ.

On tego,
Choćby chciał nawet, nie sprawi; lecz z łukiem
I ty wraz pójdziesz, lub porwą cię gwałtem.

FILOKTETES.

Mnieby, o człeku przewrotny, bezczelny
       985 Miano stąd uwieść?

NEOPTOLEMOS.

Gdy staniesz oporem.

FILOKTETES.

Lemnijska ziemio i żarze potężny,
Kuźnio Hefaista, czyż wy to ścierpicie,
By mnie z tych dziedzin uwodził ten gwałtem?

ODYSSEUSZ.

Zeus, Zeus tu panem — dowiesz się nie długo,
       990 Zeus to stanowił, ja zaś jego sługą.

FILOKTETES.

Ty wstrętny! cóż za wymysły! gdy bogów
Wysuwasz, bogów kłamcami ty czynisz.

ODYSSEUSZ.

Nie, ci niemylni. A w drogę iść musisz.

FILOKTETES.

Nigdy.

ODYSSEUSZ.

Ja mówię, że pójdziesz, usłuchasz.

FILOKTETES.

       995 O ja nieszczęsny! Więc chyba w niewolę
Rodzic nas spłodził, nie na wolnych ludzi.

ODYSSEUSZ.

Nie! lecz cię zrównał z dzielnymi, byś społem
Z nimi i zdobył i zburzył gród Troi.

FILOKTETES.

Przenigdy! choćbym wszej doznać miał klęski,
       1000 Póki skalistej tej ziemi skraw dzierżę.

ODYSSEUSZ.

Cóż byś zamyślał?

FILOKTETES.

Wnet rzucić się z góry,
Ze skał i skałą ubroczyć w krwi głowę.

ODYSSEUSZ.

Chwyćcie go; tego dopuścić nie można.

FILOKTETES.

O dłonie, cóż wy bez drogiej cięciwy
       1005 Cierpicie, w pęta przez tego ujęte!
O ty zbawiony wszej myśli szlachetnej,
Jak mnie podszedłeś znów, jakoś usidlił,
Za nieznanego się kryjąc młodziana,
Co tak niegodzien jest ciebie, mnie godzien,
       1010 Który li spełniał, coś ty mu zalecił,
A zbyt widocznie nad krzywdą się zżyma,

Którą on zrządzał, mnie zaś wyrządzano.
Twa bo zła dusza w ukryciu zczajona
Jego wbrew woli i wbrew przyrodzeniu
       1015 Ku tej przewrotnej nagięła zmyślności.
I teraz chcesz mnie, nędzniku, we więzach
Z tych uwieść brzegów, gdzieś sam mnie porzucił
Bez serc, bez domu, jak trupa wśród żywych!
O hańbo!
Zgiń! Tak ja kląłem częstokroć już tobie,
       1020 Lecz, że mnie bogi swą łaską nie darzą,
Żyjesz ty szczęsny, a ja się tem dręczę,
Iż wśród tak wielu utrapień żyć muszę
I pośmiewiskiem być twojem i obu
Synów Atreusa, których ty pachołkiem.
       1025 A przecież podstęp i gwałt ciebie zmusił,
Żeś z nimi ruszył, a mnie zaś nędznego,
Którym wypłynął po własnej mej woli
Z siedmiu okręty, haniebnie rzucili,
Jak twierdzisz, oni; zaś oni cię winią.
       1030 Po cóż mnie teraz więc gnać i porywać,
Mnie, którym niczem i dawno wam zmarłem?
Jakże nie byłbym ci, bogów zakało,
Chromym, cuchnącym? czyż skoro popłynę,
Czy krwią czy płynem wam ujdzie czcić bogów?
       1035 Boć to był powód, żeś ty mnie wyrzucił.
Zgińcie wśród hańby; bogowie was schłoszczą
Za los mój, jeśli o prawo się troszczą.
A to ich troską; bo po mnie nędznego
Nie słalibyście okrętów przez morze,
       1040 Gdyby nie gnały ościenie was boże.
Ojczysta ziemio, opiekuńcze bogi
Pomstę, o pomstę, choć w późne gdzieś doby

Ześlijcie, jeśli spół ze mną czujecie,
Bo żyję w nędzy, lecz jeśli kaźń zmiecie
       1045 Tych, to mniemałbym, żem uszedł choroby.

CHÓR.

Twardym to człowiek, twardemi te słowa,
A los nie złamał mu ducha, Odyssie.

ODYSSEUSZ.

Wiele ja mógłbym się sprzeczać z tą mową,
Gdyby czas zwolił, dziś starczy to słowo.
       1050 Gdzie trzeba zmyślnych, tam będę ja taki,
A gdzie znów trzeba cnych ludzi, daremnie
Szukałbyś człeka prawszego odemnie.
Lecz chciałbym w sprawie zwyciężać wszelakiej
Krom ciebie; chętnie też tobie ustąpię.