Sofoklesa Tragedye (Morawski)/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Sofoklesa Tragedye | |
Wydawca | Akademia Umiejętności | |
Data wyd. | 1916 | |
Druk | Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego | |
Miejsce wyd. | Kraków | |
Tłumacz | Kazimierz Morawski | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
WYDAWNICTWA AKADEMII UMIEJĘTNOŚCI W KRAKOWIE
BIBLIOTEKA PRZEKŁADÓW LITERATURY STAROŻYTNEJ IV.
SOFOKLESA TRAGEDYE
PRZEŁOŻYŁ I WSTĘPAMI OPATRZYŁ
KAZIMIERZ MORAWSKI
Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego pod zarządem Józefa Filipowskiego.
W KRAKOWIE
NAKŁADEM AKADEMII UMIEJĘTNOŚCI
SKŁAD GŁÓWNY W KSIĘGARNI G. GEBETHNERA I SP. W KRAKOWIE
I GEBETHNERA I WOLFFA W WARSZAWIE
1916
|
W chwilach wolniejszych od obowiązków i zajęć zawodu, jakby dla wytchnienia i odświeżenia myśli na dalszy znój i pracę, zwracałem się do Sofoklesa i przetłomaczyłem z kolei Antygonę, Edypa króla, Elektrę i Edypa kolonejskiego. — Przyszedł rok straszliwy 1914 i wyrzucił nas wszystkich ze zwykłego toku życia, wstrząsnął do głębi naszą myślą i uczuciami. Szukając wtedy pracy i ukojenia, zabrałem się do pozostałych tragedyi, aby je przełożyć na polskie. Wielki uczony francuski, Gaston Paris, wykładając w grudniu r. 1870, podczas oblężenia Paryża, o Chanson de Roland, pytał się, czy to nie jest czasem rozkoszą „egoistyczną i nieprawną“. Ale odpowiedział zaraz, że wszystko, co dusze umacnia, miłością do ojczyzny napełnia, jest także pracą dla niej i walką za jej dobro. Niech więc nią będą także niniejsze greckiego wieszcza przekłady. Uruchomiają one greckie i wieczne myśli na korzyść naszego narodu, uruchomiają nasz język i naginają go do oddania odcieni wspaniałej mowy ateńskiej. Przypadkiem dwie tragedye, które teraz tłómaczyłem, obracają się około problemu tęsknoty za orężem, który miał przynieść zwycięstwo i wyzwolenie. My szukaliśmy broni po ościennych krajach, po ostępach naszej przeszłości i wśród wielkich nowoczesnych prądów idei, których się czepiały nasze nadzieje. Nie wątpiłem nigdy, że główna broń odporna w naszem wnętrzu się znajdzie, że dusze należy w wielkim nad odrodzeniem zachodzie twardym znojem i żelazną pracą zahartować, ukrzepić, a że zbrojna dusza zbrojną rękę umocni i pokieruje na walkę, chwałę i pożytek narodu.
Kraków, w lipcu r. 1916.
Urodził się poeta zapewne w r. 496 przed Chr., umarł w późnym wieku jako starzec, liczący przeszło lat dziewięćdziesiąt, w r. 405. Życie więc jego przypadło na piąte stulecie przed Chrystusem, okres chwały i świetności Aten. Młodość opromieniły mu heroiczne nad Persami zwycięstwa, tryumfy pod Maratonem i Salaminą, za to na starość jego rzuciły swe cienie krwawe bratobójcze zapasy między Atenami i Spartą. Los jednak oszczędził mu widoku ostatecznego upadku ojczyzny i pogromu Aten, który nastąpił w r. 404 przed Chr. — Pochodził Sofokles z rodziny zamożnej, nie zaznał więc on trudności wybijania się i przebijania przez szorstkości i zapory ciężkich warunków istnienia. Owszem rozwój jego odbywał się prawidłowo i pozwolił mu ujawnić wszelkie zdolności osobiste, wypowiedzieć i wyśpiewać wszystkie myśli i uczucia, które w szlachetnej jego zrodziły się duszy. Jako młodzieniaszek nie mógł jeszcze walczyć pod Maratonem ani Salaminą, ale w wieku męskim nie cofał się poeta od służby publicznej, choć powołanie jego w innej leżało dziedzinie, a występy polityczne nie zdołały przysporzyć mu rozgłosu. Słyszymy, że w r. 443 był wśród zawiadowców skarbu sprzymierzeńców, a w r. 440 wybrano go nawet strategiem, jednym z dowódców armii ateńskiej. Wreszcie, w r. 411, podczas przewrotów wojny peloponneskiej odegrał poeta dość wybitną rolę czynną, kiedy arystokratyczna reakcya usiłowała ratować skołatane wojną państwo ateńskie. Ta służba odrywała go więc chwilami od zwykłych zajęć poetyckich, które wypełniły przeważną część jego życia.
Płodność jego pisarska była nadzwyczajną. Starożytność znała przeszło 120 sztuk jego pióra, nam się zachowało z tej obfitości jedynie siedem tragedyi, jak po Aischylosie; do tego przystępuje wiązka fragmentów i przybyła w r. 1912 dzięki papyrusom egipskim znaczna część satyrowego dramatu p. t. Tropiciele. Działalność ta wypełniła długi lat przeciąg. Już w r. 468 odniósł Sofokles tragedyą pierwsze swe zwycięstwo, znane nam jednak sztuki przypadają na czasy późniejsze; Antygona pojawiła się na scenie w r. 441, po niej zapewne wkrótce Ajax. Inne zachowane dramaty ukazywały się w latach peloponneskiej wojny. Do najpóźniejszych należy Filoktet z r. 409 i Edyp w Kolonie, może w r. 407 napisany, ale wystawiony dopiero w r. 401, już po śmierci poety[1]. — Z zasobu siedmiu sztuk całkowitych i rozproszonych fragmentów nabrać tedy możemy wyobrażenia o rodzaju talentu poetyckiego i charakterze Sofoklesa. Nie dorównał on wzlotami sile i śmiałości Aischylosa, który miał na czole znamię Muz kapłana, nieledwie proroka i we wzniosłe słowa ubierał swe sztuki, przedstawiające nietylko losy śmiertelników, lecz wieszczące nadto nieśmiertelne prawdy o bogach; bo Aischylos chciał pojęcia religijne naprostować i uszlachetnić. Takich zaś górnych zadań nie wytykał sobie Sofokles; natura to ugodna, mniej prometejska, łagodna w sądach, korna wobec przekazanych wierzeń. Chociaż jednak poeta zaznał błogości szczęścia ojczyzny i promienności Peryklesa epoki, ma on głębokie przeświadczenie, że szczęście jest wyjątkowym darem w życiu człowieka, a najpożądańszym losem jest nie narodzić się wcale. Niemniej śmiertelnik, który ujrzał światło dzienne, powinien ze spokojem i rezygnacyą przyjmować bogów dopusty, to falowanie szczęścia i klęski, z którego się składają żywoty; wobec ludzi targanych nieszczęściem wypowiada częstokroć chór Sofoklesa te pessymistyczne, ale poddaniem się złagodzone poglądy. Słynna pogoda umysłów greckich, o której dawniej tyle prawiono, ma więc niewątpliwie dużo rysów rezygnacyi. A wobec marzycielskiej tęsknoty za bogami Grecyi i ludźmi greckimi, zawiera to spostrzeżenie, iż w najpiękniejszych historyi epokach człowiek niemniej często się biedził i dręczył, jak ludzie w posępnych czasach i położeniach postawieni, jakieś kojące upomnienie, godzące poniekąd z życia nędzą; słowa, płynące z ust poety, opromienionego szlachetnością peryklesowskiej epoki, który nie woła w pełni błogości do słońca: Zatrzymaj się w biegu, lecz współczesnych raczej poucza, jak to życie znosić należy, mają szczególną i skuteczną dla wszystkich pokoleń wymowę. Sofokles przedstawia nam życie, jakiem jest, przyjmuje je i godzić się z niem zaleca. Zupełnie on odmiennym od młodszego, ale współczesnego Aten poety, Eurypidesa, któremu „bladość myśli“ osiadła na twarzy i który myślą swą rozbiera i roztacza wszystko, co przekazanem, w religii, państwie obyczaju. W szybkim rozwoju duchów, który widnieje w piątym wieku ateńskim, pojawił się niebawem po natchnionym proroku, jakim się nam przedstawia Aischylos, sceptyczny racyonalista.
Sofokles między nimi stojący, ma ogromne znaczenie dla techniki i udoskonalenia dramatu. On powiększył liczbę aktorów z dwóch na trzech i przez to umożebnił żywszą i różnorodniejszą rozmowę i akcyę; a przez tę reformę równocześnie odsunął nieco chór, powiększony przez niego do liczby piętnastu członków, od akcyi na stanowisko raczej kontemplacyjne, wtórzące działaniu nauką moralną czy liryczną pieśnią. On dalej rozluźnił węzły trylogii i sprawił, że odtąd każda sztuka dla siebie zupełną stanowiła całość, nie połączoną wątkiem z dwiema innemi tragedyami trylogii. Przez te reformy ożywił się dramat pod ręką Sofoklesa; przewaga liryki, która dla Aischylosa była tak znamienną, zanikła. Ale niemniej posługiwał się Sofokles nadal dużo prostszymi środkami, niż sztuki nowożytne, bo i wątek tragedyi starożytnej bywał prostszym, a zmiany sceneryi i występy mas nie wprowadzały do niej tego niepokoju, który począwszy od Szekspira zapanował w poezyi scenicznej następnych wieków. Sofokles ożywiał swe sztuki przedewszystkiem siłą kontrastu, zarówno przeciwieństwem nastrojów, wywołanych idącymi z kolei po sobie świtami nadziei i mrokami zwątpienia, jak przeciwstawieniem charakterów, które obok siebie występują i z sobą się ścierają, przyspieszając lub opóźniając tętno ruchu i rozwoju działania. Życie utkanem było według Sofoklesa z przelotnych szczęścia uśmiechów i ciemnych smutku udręczeń, więc to samo ujawniało się w jego sztukach.
Pessymizm nie zatruł jednak Sofoklesa goryczą. Eukolos, pogodnym i zgodnym w obejściu nazywano go w starożytności; coś z tej ugodności wobec warunków życia zstąpi także na jego czytelnika. Jedna to z najgodniejszych i najwdzięczniejszych postaci literatur wszystkich narodów. Kto z Sofoklesem choćby przelotnie w swej młodości obcował, temu padły w duszę jakieś ziarna moralnego piękna, które już zmarnieć nie mogą, a czytanie dzieł jego nadaje człowiekowi znamię szlachectwa i to najwyższego, bo niosącego uszlachetnienie.
Antygona.
Osoby dramatu.
Rzecz dzieje się przed dworcem królewskim w Tebach.
Od tłomacza.
Dzieweczko grecka, biała Antygono, I śmierć przeniesie i świętość ofiary O dziewko grecka, dziś inną ty mową Mimo gróźb wroga i wrogich mozołów ANTYGONA. O ukochana siostro ma, Ismeno, ISMENA. O Antygono, żadna wieść nie doszła ANTYGONA. Lecz mnie wieść doszła i dlatego z domu ISMENA. 20 Cóż to? Ty jakieś ciężkie ważysz słowa. ANTYGONA. O tak! Czyż nie wiesz, że z poległych braci ISMENA. Gdy taką dola, to cóż, o nieszczęsna, ANTYGONA. Patrz, byś wspomogła i poparła siostrę. ISMENA. W jakiemże dziele? Dokąd myśl twa mierzy? ANTYGONA. Ze mną masz zwłoki opatrzyć braterskie. ISMENA. Więc ty zamierzasz grzebać wbrew ukazom? ANTYGONA. 45
Tak! brata mego, a dodam... i twego; ISMENA. Niczem dla ciebie więc zakaz Kreona? ANTYGONA. Niczem, on nie ma nad moimi prawa. ISMENA. Biada! o rozważ, siostro, jak nam ojciec ANTYGONA. Ja ci nie każę niczego, ni choćbyś 70
Pomódz mi chciała, wdzięcznem by mi było, ISMENA. Ja nie znieważam ich, nie będąc w mocy ANTYGONA. 80
Rób po twej myśli; ja zaś wnet podążę, ISMENA. O ty nieszczęsna! serce drży o ciebie. ANTYGONA. Nie troszcz się o mnie; nad twoim radź losem. ISMENA. Ale nie zdradzaj twej myśli nikomu, ANTYGONA. O nie! mów głośno, bo ciężkie ty kaźnie ISMENA. Z żarów twej duszy mroźne mieciesz słowa. ANTYGONA. Lecz miłą jestem tym, o których stoję. ISMENA. 90 Jeśli podołasz w trudnych mar pościgu. ANTYGONA. Jak nie podołam, to zaniecham dzieła. ISMENA. Nie trza się z góry porywać na mary. ANTYGONA. Kiedy tak mówisz, wstręt budzisz w mem sercu ISMENA. Jeśli tak mniemasz, idź, lecz wiedz zarazem, CHÓR. 100—161
O słońca grocie, coś jasno znów Tebom I wróg już wieńcem dzid groźnych otoczył Idźmy do świątyń, a niechaj na przedzie KREON. O Tebańczycy, nareszcie bogowie Wszechwidzącego, gdybym spostrzegł zgubę CHÓR. Tak więc, Kreonie, raczysz rozporządzać KREON. A więc czuwajcie nad mymi rozkazy. CHÓR. Poleć młodszemu straż nad tem i pieczę. KREON. Przecież tam stoją straże w pogotowiu. CHÓR. 215 Czegóżbyś tedy od nas jeszcze żądał? KREON. Byście niesfornym stanęli oporem. CHÓR. Głupi ten, ktoby na śmierć się narażał. KREON. Tak! śmierć go czeka! Lecz wielu do zguby STRAŻNIK. 220
O najjaśniejszy, nie powiem, że w biegu I staję, książę, przed tobą i powiem, KREON. 235 Cóż więc nadmierną przejmuje cię trwogą? STRAŻNIK. Zacznę od siebie, żem nie zrobił tego, KREON. Dzielnie warujesz i wałujesz sprawę, STRAŻNIK. Boć to niesporo, na plac ze złą wieścią. KREON. Lecz mów już w końcu i wynoś się potem. STRAŻNIK. A więc już powiem. Trupa ktoś co tylko KREON. Co mówisz? Któż był tak bardzo bezczelnym? STRAŻNIK. Tego ja nie wiem, bo żadnego znaku Skoro też jeden ze straży rzecz wskazał, CHÓR. O, panie, mnie już oddawna się roi, KREON. Milcz, jeśli nie chcesz wzbudzić mego gniewu, Bo brednie pleciesz, mówiąc, że bogowie Bo to jest pewnem, że brudne dorobki STRAŻNIK. Wolnoż mi mówić? czy pójść mam w milczeniu? KREON. 315 Czyż nie wiesz jeszcze, jak głos twój mi wstrętnym. STRAŻNIK. Uszy ci rani, czy też duszę twoją? KREON. Cóż to? chcesz badać, skąd me gniewy idą? STRAŻNIK. Sprawca ci duszę, a ja uszy trapię. KREON. Cóż to za urwisz z niego jest wierutny! STRAŻNIK. 320 A przecież nie ja czyn ten popełniłem. KREON. Ty! — swoją duszą frymarcząc w dodatku. STRAŻNIK. O nie! KREON. Zmyślne twe słowa, lecz jeżeli winnych STRAŻNIK. O, niech go ujmą, owszem, lecz cokolwiek Teraz się stanie za dopustem losu, CHÓR. 332—383
Siła jest dziwów, lecz nad wszystkie sięga Na cnotę i prawość się ciska, STRAŻNIK. Oto jest dziewka, co to popełniła. CHÓR. Wychodzi oto z domu w samą porę. KREON. Cóż to? jakież tu zeszedłem zdarzenie? STRAŻNIK. Niczego, Panie, nie trza się odrzekać, Sądź ją i badaj; jam sobie zasłużył, KREON. 400 Jakim sposobem i gdzieżeś ją schwytał? STRAŻNIK. Trupa pogrzebła. W dwóch słowach masz wszystko. KREON. Czyż pewnym jesteś tego, co tu głosisz? STRAŻNIK. Na własne oczy przecież ją widziałem KREON. 405 Więc na gorącym zszedłeś ją uczynku? STRAŻNIK. Tak się rzecz miała: kiedyśmy tam przyszli, A kiedy wreszcie ten szturm się uciszył, KREON. 440
Lecz ty, co głowę tak skłaniasz ku ziemi, ANTYGONA. Jam to spełniła, zaprzeczyć nie myślę. KREON. Ty więc się wynoś, gdzie ci się podoba, ANTYGONA. Wiedziałam dobrze. Przecież nie był tajnym. KREON. I śmiałaś wbrew tym stanowieniom działać? ANTYGONA. Przecież nie Jowisz obwieścił to prawo, CHÓR. Krnąbrne po krnąbrnym dziewczyna ma ojcu KREON. Lecz wiedz, że często zamysły zbyt harde Spadają nizko, że często się widzi, ANTYGONA. 495 Chceszli co więcej, czyli śmierć mi zadać? KREON. O! nie! w tem jednem zawiera się wszystko. ANTYGONA. Więc na cóż zwlekać? Jako twoje słowa Tak wstrętne tobie wszelkie me postępki. KREON. Sama tak sądzisz z pośród Kadmejczyków. ANTYGONA. I ci tak sądzą, lecz stulają wargi. KREON. Nie wstyd ci, jeśli od tych się wyróżniasz? ANTYGONA. Czcić swe rodzeństwo nie przynosi wstydu. KREON. 510 Nie był ci bratem ten, co poległ drugi? ANTYGONA. Z jednego ojca i matki zrodzonym. KREON. Czemuż więc niesiesz cześć, co jemu wstrętną? ANTYGONA. Zmarły nie rzuci mi skargi tej w oczy. KREON. Jeśli na równi z nim uczcisz złoczyńcę? ANTYGONA. 515 Nie jak niewolnik, lecz jak brat on zginął. KREON. On, co pustoszył kraj, gdy tamten bronił? ANTYGONA. A jednak Hades pożąda praw równych. KREON. Dzielnemu równość ze złym nie przystoi. ANTYGONA. Któż wie, czy takie wśród zmarłych są prawa? KREON. 520 Wróg i po śmierci nie stanie się miłym. ANTYGONA. Współkochać przyszłam, nie współnienawidzić. KREON. Jeśli chcesz kochać, kochaj ich w Hadesie, CHÓR. 524—530
Lecz otóż wiodą Ismenę, o Panie, KREON. O ty, co w domu przypięłaś się do mnie, ISMENA. Winną ja jestem, jak stwierdzi to siostra, ANTYGONA. Lecz sprawiedliwość przeczy twym twierdzeniom, ISMENA. 540
Jednak w niedoli twojej nieomieszkam ANTYGONA. Hades i zmarli wiedzą, kto to zdziałał. ISMENA. O nie zabraniaj mi, siostro, choć w śmierci ANTYGONA. Nie chcę twej śmierci, a nie zwij twem dziełem, ISMENA. Lecz jakiż żywot mnie czeka bez ciebie? ANTYGONA. Pytaj Kreona! Zwykłaś nań ty baczyć. ISMENA. 550 Pocóż mnie dręczysz bez żadnej potrzeby? ANTYGONA. Cierpię ja, że mi śmiać przyszło się z ciebie. ISMENA. W czembym choć teraz ci przydać się mogła? ANTYGONA. Myśl o ratunku, ja go nie zawiszczę. ISMENA. O ja nieszczęsna, więc chcesz mnie porzucić? ANTYGONA. 555 Wybrałaś życie — ja życia ofiarę. ISMENA. Skąd wiesz, co na dnie słów moich się kryje? ANTYGONA. W słowach ty rady, ja szukałam w czynie. ISMENA. A jednak wina ta sama nas łączy. ANTYGONA. Bądź zdrowa, żyjesz, a moja już dusza KREON. Z dziewcząt się jednej teraz zwichnął rozum, ISMENA. O władco, w ludziach zgnębionych nieszczęściem KREON. 565 W tobie zaiste, co łączysz się z zbrodnią. ISMENA. Bo cóż mi życie warte bez mej siostry? ANTYGONA. Jej nie nazywaj — bo ona już zmarłą. ISMENA. Więc narzeczoną chcesz zabić ty syna? KREON. Są inne łany dla jego posiewu. ISMENA. 570 Lecz on był dziwnie do niej dostrojony. KREON. Złemi dla synów niewiasty się brzydzę. ISMENA. Drogi Haimonie, jak ojciec cię krzywdzi! KREON. Twój głos i swadźby zbyt mierzą mnie twoje. CHÓR. A więc chcesz wydrzeć kochankę synowi? KREON. 575 Hades posłaniem będzie tej miłości. CHÓR. Taką więc wola, że ta umrzeć musi. KREON. Twoja i moja; lecz dosyć tych zwlekań; CHÓR. 582—630
Szczęśliwy, kogo w życiu klęski nie dosięgły, A wieczną prawda, że w przystępie dumy KREON. Wkrótce przejrzymy jaśniej od wróżbitów. HAIMON. 635
Twoim ja, ojcze! Skoro mądrze radzisz, KREON. O! tak, mój synu, być zawsze powinno, 650
Że niema bardziej mroźnego uścisku, CHÓR. Nam, jeśli starość rozumu nie tłumi, HAIMON. Ojcze, najwyższym darem łaski bogów 710
Choćby był mądrym, przystoi mężowi CHÓR. O panie, słuchaj, jeśli w porę mówi, KREON. A więc w mym wieku mam mądrości szukać HAIMON. Nie w nieprawości; a jeśli ja młody, KREON. 730 Na rzecz, niesfornym która cześć oddaje? HAIMON. Ni słowem śmiałbym cześć taką zalecać. KREON. A czyż nie w takie ona wpadła błędy? HAIMON. Przeczy głos ludu, co mieszka w Teb grodzie. KREON. Więc lud mi wskaże, co ja mam zarządzać? HAIMON. 735 Niemal jak młodzian porywczy przemawiasz. KREON. Sobie czy innym gwoli ja tu rządzę? HAIMON. Marne to państwo, co li panu służy. KREON. Czyż nie do władcy więc państwo należy? HAIMON. Piękniebyś wtedy rządził... na pustyni. KREON. 740 Ten, jak się zdaje, z tamtą dziewką trzyma. HAIMON. Jeśli ty dziewką; o ciebie się troskam. KREON. Z ojcem się swarząc, o przewrotny synu? HAIMON. Bo widzę, że ty z drogi zbaczasz prawej. KREON. Błądzęż ja, strzegąc godności mej władzy? HAIMON. 745 Nie strzeżesz, władzą pomiatając bogów. KREON. O nizki duchu, na służbie kobiety! HAIMON. Bo w służbie złego nie znajdziesz mnie nigdy. KREON. Cała twa mowa ma jej sprawy bronić. HAIMON. Twej sprawy, mojej i podziemnych bogów. KREON. 750 Nigdy już żywcem ty jej nie poślubisz. HAIMON. Zginie — to śmiercią sprowadzi zgon inny. KREON. A więc już groźbą śmiesz we mnie ty godzić? HAIMON. Cóż warta groźba, gdzie puste zamysły? KREON. Wnet pożałujesz twych nauk, młokosie! HAIMON. 755 Nie byłbyś ojcem, rzekłbym, żeś niemądry. KREON. Niewiast służalcze, przestań się uprzykrzać! HAIMON. Chcesz więc ty mówić, a drugich nie słuchać? KREON. Doprawdy? Ale na Olimp wiedz o tem, HAIMON. Nie umrze ona przy mnie! nie marz o tem. CHÓR. Uniesion gniewem wypadł on, o władco, KREON. Niech myśli, czyny knuje on zuchwałe; CHÓR. 770 Jak to? czyż obie ty zgładzić zamyślasz? KREON. Niewinna ujdzie; słusznie mnie strofujesz. CHÓR. A jakiż tamtej gotujesz ty koniec? KREON. Gdzieś na bezludnem zamknę ją pustkowiu, Z bogów uwielbia, może da zbawienie, CHÓR. 781—805
Miłości, któż się wyrwie z twych obieży, ANTYGONA. 806—881
Patrzcie, o patrzcie, wy ziemi tej dzieci, Ani mi zabrzmi żadna pieśń weselna; CHÓR. Pieśni ty godna i w chwały rozkwicie ANTYGONA. Słyszałam niegdyś o Frygijskiej Niobie, CHÓR. Lecz ona przecież z krwi bogów jest rodem, ANTYGONA. Urągasz biednej. Czemuż obelżywą Na mnie, co idę ku ciemnej pomroczy, CHÓR. W nadmiarze pychy zuchwałej ANTYGONA. Mowa ta głębią mego serca targa, CHÓR. Zmarłych czcić czcigodny czyn, ANTYGONA. Bez łez, przyjaciół, weselnego pienia KREON. Czyżby kto ustał w przedzgonnych tych skargach, ANTYGONA. 890
Grobie, ty mojej łożnico miłości, Bo on me czyny uznał za zuchwałe. CHÓR. 926—943
Te same burze i te same jeszcze KREON. Pachołki, którym wieść ją nakazałem, ANTYGONA. Biada! ta mowa grożąca CHÓR. A ja odwagi nie śmiałbym dodawać, ANTYGONA. Ziemi tebańskiej ojczysty ty grodzie CHÓR. 944—987
Tak i Danae jasnego dnia zorze Chciał bo szał boski tłumić i pochodnie, TYREZYASZ. O Teb starszyzno, wspólnym my tu krokiem KREON. Cóż tam nowego, Tyrezyaszu stary? TYREZYASZ. Ja rzeknę, ty zaś posłuchaj wróżbiarza. KREON. Nigdy twojemi nie wzgardziłem słowy. TYREZYASZ. Przeto szczęśliwie sterujesz tą nawą. KREON. 995 Przyświadczyć mogę, doznawszy korzyści. TYREZYASZ. Zważ teraz, znowu stoisz na przełomie. KREON. Co mówisz? trwogą przejmują twe słowa. TYREZYASZ. Poznasz ty prawdę ze znaków mej sztuki. Więc nie przyjmują już ofiarnych modłów KREON. Starcze, wy wszyscy jak łucznik do celu TYREZYASZ. Biada! KREON. Cóż, z jakim znowu na plac ogólnikiem? TYREZYASZ. 1050 Ile rozsądek góruje nad skarby? KREON. O ile klęską największą nierozum. TYREZYASZ. Ciężko ty na tę zapadłeś chorobę. KREON. Nie chciałbym ciężkiem obrazić cię słowem. TYREZYASZ. Czynisz to, kiedy mi kłamstwo zarzucasz. KREON. 1055 Bo cech wasz cały łapczywy na zyski. TYREZYASZ. A ród tyranów w mętach chciwie łowi. KREON. Wiesz, że ty pana twojego obrażasz? TYREZYASZ. Wiem, bo ja tobie gród ten zachowałem. KREON. Mądry ty wróżbiarz, lecz oddany złemu. TYREZYASZ. 1060 Tyś gotów wydrzeć mi z wnętrza tajniki. KREON. Wyrusz ty z nimi, byle nie dla zysku. TYREZYASZ. Że ty stąd zysku nie uszczkniesz, to myślę. KREON. Bacz, że zamysłów moich nie stargujesz. TYREZYASZ. Wiedz więc stanowczo, że nim słońce tobie O chłopcze, wiedźże mnie teraz do domu, CHÓR. O, władco, poszedł on po wróżbie strasznej. KREON. 1095
Ja też wiem o tem i trwoga mną miota. CHÓR. Synu Menoika, rozwagi ci trzeba. KREON. Cóż tedy czynić? Mów, pójdę za radą. CHÓR. 1100
Idź i wyprowadź dziewkę z ciemnej groty KREON. Radzisz i mniemasz, że ja mam ustąpić? CHÓR. O jak najprędzej, mój książę, bo chyżo KREON. 1105
Ciężkiem to, ale każę milczeć sercu, CHÓR. Idź, sam to uczyń, nie zwalaj na innych. KREON. Idę sam zaraz, a wy, moi słudzy, CHÓR. 1115—1154
Wieloimienny, coś z Kadmosa domu Gród ten nad wszystkie czcisz grody na świecie POSŁANIEC. 1155
O Kadma grodu, domów Amfiona CHÓR. Jakąż ty znowu wieść niesiesz złą księciu? POSŁANIEC. Skończyli — śmierci ich winni, co żyją. CHÓR. Któż to mordercą, któż poległ, o rzeknij! POSŁANIEC. 1175 Haimon nie żyje, we własnej krwi broczy. CHÓR. Z ojca czy z własnej zginąłże on ręki? POSŁANIEC. W gniewie na ojca mordy sam się zabił. CHÓR. Wróżbito, jakżeś czyn trafnie określił! POSŁANIEC. W tym rzeczy stanie dalszej trza narady. CHÓR. 1180
Lecz otóż widzę biedną Eurydikę, EURYDIKA. Starcy, rozmowy waszej dosłyszałam 1190
Powtórzcie tedy, co ta wieść przynosi; POSŁANIEC. Ja, miłościwa pani, byłem przy tem, 1220
Posłuszni woli zwątpiałego pana, CHÓR. 1245
A cóż stąd wróżysz, że znikła niewiasta, POSŁANIEC. I ja się dziwię, lecz żywię nadzieję, Żałości swojej pospólstwu okazać, CHÓR. Nic nie wiem, ale milczenie uporne, POSŁANIEC. 1255
Wnet się dowiemy, czy w głębiach rozpaczy CHÓR. Lecz otóż książę tu właśnie nadchodzi; KREON. 1263—1283
Klnę moich myśli śmierciodajne winy, CHÓR. Późno się zdajesz poznawać co słusznem. KREON. Biada mi! POSŁANIEC DRUGI. Panie! Ty nieszczęść masz wielkie zasoby, KREON. Czyż ja nie na dnie już nieszczęścia głębi? POSŁANIEC DRUGI. Nie masz już żony; syna twego matka KREON. 1284—1305
Nieubłagana przystani, Hadesie, CHÓR. Widzieć to możesz, dom stoi otworem. KREON. Złe się jak burza nademną zerwało, POSŁANIEC DRUGI. Zranionej ciężko nocą zaszły oczy, KREON. 1306—1353
Groza mną trzęsie. Przecz mieczem nikt w łono POSŁANIEC DRUGI. W konaniu jeszcze za te wszystkie zgony KREON. Jakimże ona skończyła sposobem? POSŁANIEC DRUGI. Żelazo w własnej utopiła piersi, KREON. O biada! win mi nie ujmie nikt inny, Ja bo nieszczęsny, ja twej śmierci winny. CHÓR. Zysku ty szukasz, jest li zysk w nieszczęściu, KREON. Błogosławiony dzień ów, który nędzy CHÓR. To rzecz przyszłości; dla obecnej chwili KREON. Wszystkie pragnienia w tem jednem zawarłem. CHÓR. O nic nie błagaj, bo próżne marzenia, KREON. Wiedźcie mnie, sługi, uchodźcie stąd ze mną, CHÓR. Nad szczęścia błysk, co złudą mar, |
Tragedya ta czasem powstania blizką jest niewątpliwie Antygony (441), należy więc do najwcześniejszych wśród sztuk Sofoklesa, które nam się zachowały. Przedstawia ona szał i samobójstwo tego przedniego bohatera z pod Troi. — Oręż zabitego Achillesa przyznano nie Ajaxowi, lecz uczczono nim Odysseusza. Ajax popada wskutek tego w rozpacze, a wybuchy jego dumy obraziły kilkakrotnie bogini Athene, która za karę wymierza nań obłęd. Sofokles nietylko w tej tragedyi, lecz również we Filoktecie i Trachinkach przedstawił nam już to cierpienia fizyczne, już to szały umysłowe swych bohaterów. Patologiczne objawy wyraźnie go zajmowały, a w nowszych czasach starano się dowieść, że w opisie szału wykazał poeta zmysł spostrzegawczy wybitny i niepoślednie znajomości lekarskie. Bo poeta piastował był jakieś, w jego rodzinie dziedziczne, kapłaństwo w służbie boga leków Amynosa i w kaplicy owego boga zapewnił także nowemu bóstwu Asklepiosowi cześć i przytułek. Pean, ku czci Asklepiosa przez niego napisany zachował się nam w ułamkach. — Obok Ajaxa występuje w tej tragedyi żona bohatera, Tekmessa, zatroskana o los męża i wiernie kochająca małżonka. Sofokles uwielbił takie miłosne typy kobiece zarówno w Tekmessie, jak i w Dejanirze Trachinek; kobietę przebiegłą, przewrotną, wpędzoną przez demona namiętności na bezdroża, dopiero Eurypides wprowadził zapewne na scenę. — Sztuka nasza rozpada się na dwie połowy, z których pierwsza, silniejsza, kończy się samobójstwem bohatera; w części drugiej przedstawiono spór o pogrzebanie jego ciała, rzecz pierwszorzędnej w starożytności wagi, bo dusza zmarłego nie prędzej mogła spocząć w Hadesie, zanim ciała nie pogrzebiono na ziemi. Rozprawy między druhem i rzecznikiem Ajaxa, szermierzem jego czci Teukrosem, a Menelaosem i Agamemnonem nie przypadają tak do naszego smaku, jak się zapewne podobały rozmiłowanym w szermierce języków ludziom starożytnym. Odysseusz w końcu przechyla szalę na korzyść Teukrosa i ku czci zmarłego bohatera. Uczucie ludzkości zwycięża więc nad zamysłami wrogów, do których w starożytności współczucie, nawet pozgonne, nie znajdowało przystępu. Odysseusz wznosi się tedy na wyżyny moralne, rzadkie w starożytnym świecie. Jest to pokłon poety nie tyle może przed Odysseuszem, co przed Ajaxem, którego rodzinne Sofoklesa Ateny zaliczały do grona swoich narodowych chwał i bohaterów.
Osoby dramatu.
Scena przedstawia naprzód obóz Greków pod Troją, w szczególności miejsce przed namiotem Ajaxa, w drugiej połowie ostęp leśny i samotny na wybrzeżu Troady.
ATENA. Ciągle ja, synu Laerta, cię śledzę, ODYSSEUSZ. Ateny mowo, najmilszej mi z bogów, I ja samochcąc ten na się trud wziąłem. ATENA. Spostrzegłam ciebie Odyssie i chętnie ODYSSEUSZ. A czyż, o pani, nie próżno się trudzę? ATENA. Ten mąż to spełnił, jak słusznie przypuszczasz. ODYSSEUSZ. 40 Lecz jakiż szał mu podniecił tak ręce? ATENA. Gniew, którym płonął o bronie Achilla. ODYSSEUSZ. Skąd więc na trzody się rzucił z napaścią? ATENA. Mniemał, że w waszej krwi rękę ubroczy. ODYSSEUSZ. Więc na Argiwów te ukuł zamachy? ATENA. 45 I byłby spełnił, gdyby mnie nie stało. ODYSSEUSZ. Skąd ta bezczelność, skąd tyle śmiałości? ATENA. Podstępnie nocą sam na was wyruszył. ODYSSEUSZ. I czyż nieledwie już stanął u celu? ATENA. Był tuż przy samych namiotach dwóch wodzów. ODYSSEUSZ. 50 I jakże wstrzymał swą rękę krwi żądną? ATENA. Jam go wstrzymała, rzuciwszy na oczy Jakoby mężów, nie łupy rogate, ODYSSEUSZ. Cóż chcesz, Ateno? Nie wołaj go z wnętrza. ATENA. Czyż ty nie ścichniesz i strachu nie skryjesz? ODYSSEUSZ. 75 Na bogów, błagam! Niech wewnątrz zostanie. ATENA. Skąd trwoga? przedtem nie byłże on mężem? ODYSSEUSZ. Wrogiem był moim i dotąd jest wrogiem. ATENA. Czyż nie najsłodszy śmiech, wrogów wyśmiewać? ODYSSEUSZ. Ale mnie starczy, by w domu on został. ATENA. 80 Więc ty widoku szaleńca się boisz? ODYSSEUSZ. Gdyby nie szalał, stawiłbym się mężnie. ATENA. Lecz on i teraz ani cię dostrzeże. ODYSSEUSZ. Jakże? czyż dawnym swym wzrokiem nie włada? ATENA. Zdołam mu ściemnić źrenice, choć bystre. ODYSSEUSZ. 85 Za wolą bogów wszystko stać się może. ATENA. Zmilknij i przystań na miejscu, gdzie jesteś. ODYSSEUSZ. Dobrze, lecz chętnie stanąłbym opodal. ATENA. O ty, Ajaxie, powtórnie cię wołam; AJAX. 90
Witaj Ateno, witaj Zeusa dziecię! ATENA. Dzięki ci, ale mi powiedz, czyś zbroczył AJAX. 95 Uszczknąłem sławę; nie przeczę ja prawdy. ATENA. Czyś i w Atrydów twą godził prawicą? AJAX. Tak, że już nigdy nie skrzywdzą Ajaxa. ATENA. Więc legli, jeśli rozumiem twe słowa. AJAX. Niech teraz zmarli mi wyrwą broń moją. ATENA. 100
Dobrze! lecz jakże ze synem Laerta? AJAX. Czyż o los żmii tej szczwanej się pytasz? ATENA. Tak, o Odyssa, twego prześladowcę. AJAX. Ku mej radości, o pani, on w pętach ATENA. Cóż przedtem chciałbyś z nim zrobić, cóż zyskać? AJAX. Chcę go przywiązać w namiocie do słupa... ATENA. Potem cóż złego wyrządzisz nędznemu? AJAX. Do krwi chcę posiec rózgami przed zgonem. ATENA. 110 Ależ nie znęcaj się tak nad nieszczęsnym. AJAX. We wszystkiem, pani, się poddam twej woli, ATENA. Więc, skoro taka cię nęci ochota, AJAX. 115
Do dzieła tedy, a błagam dziś ciebie, ATENA. Widzisz Odyssie, co sprawi moc boża! ODYSSEUSZ. 120
Nie znam innego; a czuje ma dusza ATENA. Więc widząc, jaką naukę to chowa, CHÓR. 133—171
Telamona ty synu, co fali wśród sinej Lecz próżnem tej mądrości wieść W gnuśnym, w bój płodnym się zawrzeć spokoju, TEKMESSA. 201—262
O wy pachołcy z Ajaxowej nawy CHÓR. Jakąż się szczęście wśród nocy tej siłą TEKMESSA. Niewysłowione jak wypowiem słowo, CHÓR. O jakąż mi zwiastujesz wieść TEKMESSA. O grozo! stamtąd, stamtąd nam CHÓR. Więc teraz czas, więc czas by był TEKMESSA. O nie! Jak wicher po ciemnej ścichł burzy, CHÓR. Lecz, gdy mu lepiej, wytchnienie nas czeka, TEKMESSA. 265
Cóżbyś ty wolał, gdybyć wybrać dano? CHÓR. Podwójnie cierpieć, o pani, złem większem. TEKMESSA. A tak, my właśnie, choć zdrowi, cierpimy. CHÓR. 270 Jaką myśl twoja? niejasne te słowa. TEKMESSA. Mąż ów, dopóki nim władła choroba, CHÓR. Przywtórzę tobie, a strach mi, że boży TEKMESSA. Wiedz ty, że tak się złożyły te sprawy. CHÓR. Lecz jak przypadły nań złego początki? TEKMESSA. Powiem więc wszystko, jak gdybyś był świadkiem. 305
A potem znowu wtargnąwszy do domu, CHÓR. Okropność wieścisz, Teleutasa córo, AJAX. Biada mi, biada! TEKMESSA. Wnet groza wzrośnie; czy wyście słyszeli AJAX. O biada, biada! CHÓR. Mąż zda się szaleć, albo też wspomnienie AJAX. O synu, synu! TEKMESSA. 340
O ja nieszczęsna! O Eurysakesie! AJAX. Teukrze! Gdzie Teukros? Czyż ciągle on goni CHÓR. Snać mąż przy zmysłach. Więc puść mnie do wnętrza, TEKMESSA. Więc ci otworzę; toć widzieć pozwoli, AJAX. 348—393
Biada! CHÓR. Coś wyznał, prawdą niestety. O biada! AJAX. Biada! CHÓR. O bacz, by złego złemu nie dodały AJAX. Widzisz ty we mnie, com dzielne miał serce, TEKMESSA. Ajaxie, panie, błagam, nie mów tego. AJAX. Precz stąd! Czyż zaraz nie zejdziesz mi z oczu? TEKMESSA. Na bogów, ustąp i waż twe zamiary. AJAX. O ja nieszczęsny, ja, który z mej dłoni CHÓR. Cóż troską sięgasz przeszłości, o panie; AJAX. O ty wszechwidny, umażesz twe ręce CHÓR. Śmiechy bóg zsyła, lecz ześle też jęki. AJAX. Niechbym je zoczył, choć klęską zmiażdżony! CHÓR. Nie bądź zuchwały; czyż nie znasz twej nędzy? AJAX. Zeusie, skąd ród mój pochodzi! TEKMESSA. Gdy o to prosisz, proś, niech zemrę z tobą, AJAX. 394—427
Ciemności, światło ty moje, Ni ze śmiertelnych jej nikt nie przyczyni, TEKMESSA. Nieszczęsna, żalem dziś męża brzmią wargi, AJAX. Biada, szumiące mórz smugi, CHÓR. Ni wstrzymać mowy, ni znieść jej nie łatwo, AJAX. 430
O, któżby myślał, że strasznej mej burzy I tych Atrydów, przez egejskie fale CHÓR. Każdy to przyzna, że nie podrzucone, TEKMESSA. 485
O panie, niema tak ciężkiej wręcz doli 490
I twoja przemoc. Więc wierna, od kiedy Pomnieć, czem tu się nacieszył na ziemi, CHÓR. 525
Ajaxie, niechbyś z nią współczuł wraz ze mną, AJAX. Wszelkie z mej strony ta znajdzie uznanie, TEKMESSA. Przecież, o drogi, we wszem ciebie słucham. AJAX. 530 Więc staw mi syna, abym go oglądał. TEKMESSA. Przed tem co straszne ja go usunęłam. AJAX. Czyż przed mą nędzą? cóż przez to mniemałaś? TEKMESSA. By snać się na cię natknąwszy nie zginął. AJAX. Toby do innych mych nieszczęść przystało. TEKMESSA. 535 Więc zamierzałam tej klęsce zapobiedz. AJAX. Uznam zabiegi i twoją przezorność. TEKMESSA. A w czembym jeszcze ci mogła dogodzić? AJAX. Spraw, bym go widział i mógł doń przemówić. TEKMESSA. Toż tu w pobliżu pilnują go sługi. AJAX. 540 Więc czemuż zwleka i wraz się nie stawi? TEKMESSA. O dziecię, ojciec cię woła; ty sługo, AJAX. Czyż idzie, czy też nie słucha wezwania? TEKMESSA. Już z nim się zbliża do ciebie ten sługa. AJAX. 545
Daj go, daj tutaj, bo się nie zatrwoży Gdy zaś to przejrzysz wśród wrogiej powodzi, CHÓR. Straszą mnie słowa twoje zbyt gwałtowne, TEKMESSA. Ajaxie, panie mój, cóż ty zamierzasz? AJAX. Nie śledź, nie badaj! Przystoi ci spokój. TEKMESSA. Lecz ja się trwożę; na bogów, na dziecko AJAX. 590
Zbyt się naprzykrzasz; czyż nie wiesz, że względy TEKMESSA. Przemawiaj zbożnie! AJAX. Mów temu co słucha. TEKMESSA. Ty więc nie słuchasz? AJAX. Już gadasz zbyt wiele. TEKMESSA. Bom, Panie, w trwodze. AJAX. Zawrzyjcie ją zaraz! TEKMESSA. 595 Wzrusz się, na bogów. AJAX. Twój sąd się omyli, CHÓR. 597—645
O przesławna Salamino! Nikt z Ajakidów nie zmarniał w obłędzie AJAX. Nieobliczony czas ten, wszechpotężny A srogich wichrów wiew znowu poskromi CHÓR. 693—717
W dreszczach radości aż skrzydła wyrosły. Ukaż się, ukaż, jak żywy w twej chwale, POSŁANIEC. Drodzy mężowie, chcę zwieścić wam wprzódy, CHÓR. Niema go, wyszedł bo właśnie, zamysły POSŁANIEC. To źle! więc albo, kto słał mnie, słał późno, CHÓR. W czemeś uchybił twojemu zadaniu? POSŁANIEC. Zlecił mi Teukros, bym temu mężowi CHÓR. Ależ on wyszedł z najlepszym zamiarem, POSŁANIEC. O jakżeż bardzo niemądre twe słowo, CHÓR. 745 Cóż znów takiego? Cóż wiesz o tej sprawie? POSŁANIEC. Tyle wiem tylko i tyle widziałem: 755
Gniewy Ateny — tak twierdził stanowczo. CHÓR. Biedna Tekmesso, z nieszczęsnych ty rodu, TEKMESSA. 785
Pocóż mnie biedną, gdym ledwie strząsnęła CHÓR. Posłuchaj tego, bo głosi on nową TEKMESSA. Biada! cóż człeku ty niesiesz? czyż zgubę? POSŁANIEC. 790
Twych spraw ja nie znam; zaś co do Ajaxa, TEKMESSA. Ależ on wyszedł; a jakaż stąd troska? POSŁANIEC. Teukros to zlecił, aby go zatrzymać TEKMESSA. 795 A gdzie jest Teukros? i czemuż to zleca? POSŁANIEC. Właśnie on wrócił; a ma to przeczucie, TEKMESSA. O biada! któż weń tchnął takie domysły? POSŁANIEC. Wieszcz Testoryda rzekł słowem natchnionem, TEKMESSA. Wspomóżcie, drodzy, w tej ciężkiej mnie doli, CHÓR. 810
Ja już gotowym, nietylko zaś w mowie, AJAX. Więc miecz już stanął, by cios był śmiertelnym, Taką ma prośba, o Zeusie; a wzywam Przyjmijcie słowo ostatnie odemnie, PÓŁCHÓR a. 861—879
Trud trudowi niesie trud, PÓŁCHÓR b. To my z okrętów waszych towarzysze. PÓŁCHÓR a. Więc cóż nowego? PÓŁCHÓR b. Wszystkom ja zeszedł od strony zachodu. PÓŁCHÓR a. I czyś co znalazł? PÓŁCHÓR b. Dużo zachodu, a więcej niczego. PÓŁCHÓR a. Lecz i od strony, gdzie słońce znów wstaje, CHÓR. 880—961
Więc któż mi wskaże te ślady? Bo przecie strasznem tak wielce się biedzić TEKMESSA. O biada, biada! CHÓR. Czyj głos tak straszny doleciał nas z gaju? TEKMESSA. O ja nieszczęsna! CHÓR. Widzę niewiastę, nieszczęsną tę brankę, TEKMESSA. O ja zgubiona, zmiażdżona, o druhy! CHÓR. Cóż cię spotkało? TEKMESSA. Ajax tam leży, zbroczony posoką CHÓR. Biada, z kim wrócę? Zabijasz w tej chwili TEKMESSA. Rzecz już spełniona i biadać ci przyszło. CHÓR. Lecz któż przyłożył swą rękę do czynu? TEKMESSA. On sam się zgładził! Miecz w ziemię wkopany CHÓR. Więc legł samotny, a ja ślepy szałem TEKMESSA. Precz teraz z wzrokiem; ja wprzódy całego CHÓR. To przeznaczonem, byłoć przeznaczonem, TEKMESSA. O biada, biada! CHÓR. Wraża się w serce ta boleść tak straszna. TEKMESSA. O biada, biada! CHÓR. Wiedz, że nie dziwię się skargom twym mnogim TEKMESSA. Tyś świadkiem tylko — ja zaś doświadczona. CHÓR. Zbyt to rozumiem. TEKMESSA. O dziecię, jaką nas ścisną obrożą CHÓR. Grozą Atrydów twa mowa się łzawi, TEKMESSA. Lecz przecież wszystko to z bogów dopustu. CHÓR. Zbyt ciężkim oni przygnietli was ciosem. TEKMESSA. Zeusowej córy gniew strasznej Pallady CHÓR. Więc w czarnej duszy raduje się burzą A w śmiechach gorzkich królowie mu wtórzą, TEKMESSA. Niech więc się śmieją i szydzą z nieszczęścia, TEUKROS. O biada, biada! CHÓR. 975
Milcz, bo Teukrosa głos słyszeć się zdaję, TEUKROS. O ty najdroższy Ajaxie, mój bracie, CHÓR. Zginął już mąż ten; wiedz o tem Teukrosie. TEUKROS. 980 Biada zaiste mej doli tak ciężkiej. CHÓR. Skoro to prawdą... TEUKROS. O ja nieszczęśliwy! CHÓR. Pora na żale. TEUKROS. O klęsko miażdżąca! CHÓR. Nazbyt zaiste. TEUKROS. Biada! Lecz gdzież dziecię CHÓR. 985 Samotnem one u namiotów. TEUKROS. Czyż go CHÓR. 990
Już bo za życia mąż zlecał, byś troszczył TEUKROS. O najstraszniejszy ze wszystkich widoku, O drogo, która ze wszystkich, com przebył, Przez której zamach tyś ducha wyzionął? CHÓR. 1040
Lecz dość już tego. Myśl raczej jakobyś TEUKROS. Któż to, kogoś ty zobaczył z obozu? CHÓR. 1045 Menelaj idzie, tej sprawca wyprawy. TEUKROS. Widzę, bo z blizka już poznać go zdołam. MENELAOS. Do ciebie mówię, byś tego zmarłego TEUKROS. Któż tak zuchwałe ci natchnął rozkazy? MENELAOS. 1050 Wola to moja i wola przywódcy. TEUKROS. Ale snać mógłbyś przytoczyć powody. MENELAOS. To powód, żeśmy go wiedli w nadziei, 1075
I wojska niktby nie utrzymał w ręku, CHÓR. O Menelaju, przemądrześ ty kazał, TEUKROS. O! nie dziwiłbym się ludzie, mężowi, Nad nim przewodzić, ni jemu nad tobą; CHÓR. Żeś rzekł tak w klęsce, mój sąd znów przygani, MENELAOS. 1120 Łucznik ten, zda się, zuchwałą ma duszę. TEUKROS. Bo o mej sztuce nie nizko ja tuszę, MENELAOS. Więcej byś tuszył, chwyciwszy się tarczy. TEUKROS. Naga ma siła na bronnych wystarczy. MENELAOS. Twój język strasznie odwagę ci syci. TEUKROS. 1125 Dumnym, kto słuszną się sprawą tu szczyci. MENELAOS. Więc słusznem mego mordercy grześć ciało? TEUKROS. Żywyś po zgonie — więc twierdzisz rzecz śmiałą. MENELAOS. Dla niegom zginął; bóg raczył mnie zbawić. TEUKROS. Nie śmiej więc bogów, twych zbawców niesławić. MENELAOS. 1130 W czembym obraził zakony ja boże? TEUKROS. Gdy zmarłych grzebać nie zwolisz w uporze. MENELAOS. Czyż to haniebnem, dla wrogów być srogim? TEUKROS. Czyżli ten Ajax był kiedy ci wrogiem? MENELAOS. Czuliśmy wzajem nienawiść zawziętą. TEUKROS. 1135 Boś go oszukał, gdy losy ciągnięto. MENELAOS. Niech człek win w sędziach, nie we mnie poszuka. TEUKROS. Skrycie pokrzywdzić, ot piękna mi sztuka. MENELAOS. Komuś to słowo na złe się obróci. TEUKROS. Bądź pewnym, że on złe z lichwą ci zwróci. MENELAOS. 1140 Nie masz grześć tego, przestanę na słowie. TEUKROS. Będzie pogrzebion; toć Teukros odpowie. MENELAOS. Znałem ja męża śmiałego w języku, TEUKROS. 1150
Ja zaś znam człeka, co pustkę miał w głowie, MENELAOS. Idę; bo szpetnem, gdyby się kto zwiedział, TEUKROS. Wynoś się zaraz, bo razi me uszy CHÓR. 1163—1167
O będzie z tego spór wielki i długi! TEUKROS. Ot! w samą porę zbliżają się tutaj CHÓR. 1185—1222
O kiedyż wreszcie ucieszę się słońcem One przybrały mnie w oszczep i zbroję TEUKROS. Szybko wróciłem, ujrzawszy, że tutaj AGAMEMNON. Doszło to do mnie, żeś w słowach złośliwych Ty co za mężem, co niczem, już cieniem, CHÓR. Rozsądku niech wam przybędzie wśród zwady, TEUKROS. Biada! Jak szybko umarłych wspomnienie Ajax to sprawił, a jam go popierał, CHÓR. 1315
Odyssie! w dobrej stanąłeś tu porze, ODYSSEUSZ. Cóż to, mężowie, bo w dali mnie doszły AGAMEMNON. Czyż tu nie padły obelgi hańbiące ODYSSEUSZ. Jakie? bo zwykłem przebaczać mężowi, AGAMEMNON. Szpetnem ja słowem zganiłem czyn szpetny. ODYSSEUSZ. Cóż więc on spełnił, by na to zasłużyć? AGAMEMNON. 1325
Mówi, że tego nie zostawi trupa ODYSSEUSZ. Czyż więc nie wolno rzec słowa ci prawdy, AGAMEMNON. Mów, bo inaczej bym szpetnie postąpił, ODYSSEUSZ. Więc słuchaj! Tego tu męża na bogów, 1335
Bo i mnie kiedyś niecierpiał ten zmarły, AGAMEMNON. 1345 Wbrew mnie Odyssie więc za tym obstajesz? ODYSSEUSZ. Tak, bom niecierpiał, póki to przystało. AGAMEMNON. A czyż zmarłego nie godzi się skopać? ODYSSEUSZ. Nie ciesz się zyskiem nie pięknym, Atrydo. AGAMEMNON. Nie łacno królom przestrzegać zakonów. ODYSSEUSZ. 1350 Lecz łacno uczcić życzliwych porady. AGAMEMNON. Zacny mąż władców swych słuchać powinien. ODYSSEUSZ. Zwyciężysz, gdy cie przyjaciel pokona. AGAMEMNON. Lecz pomnij, kogo ty wspierasz życzliwie. ODYSSEUSZ. Był on mym wrogiem, lecz dzielnym był mężem. AGAMEMNON. 1355 Więc cóż? wrogiego tak uczcisz ty trupa? ODYSSEUSZ. Bo męża dzielność przemoże nienawiść. AGAMEMNON. Lecz ludzie, jak ty, chwiejnością zawinią. ODYSSEUSZ. Bywa, że przyjaźń się w gorycz zamieni. AGAMEMNON. Więc ty zachwalasz wręcz takich przyjaciół? ODYSSEUSZ. 1360 Ja nie zachwalę przenigdy uporu. AGAMEMNON. Toć chciałbyś, bym się dziś miękkim ukazał? ODYSSEUSZ. Nie! ale prawym w obliczu Hellenów. AGAMEMNON. Więc chcesz, bym trupa pogrzebać pozwolił? ODYSSEUSZ. Tak! bo i na mnie czas kiedyś ten przyjdzie. AGAMEMNON. 1365 Wszystko tu równem; w każdym myśl o sobie. ODYSSEUSZ. Komuż bym raczej niż sobie usłużył? AGAMEMNON. Lecz niech twem dziełem to nazwą, nie mojem. ODYSSEUSZ. Jakkolwiek poczniesz, to zacnym się wydasz. AGAMEMNON. Wiedz tedy, że ja i większej ci łaski CHÓR. Ktoby, Odyssie, nie uznał cię mądrym, ODYSSEUSZ. 1375
Więc teraz głośno, o Teukrze, zapowiem TEUKROS. 1380
Dobry Odyssie, wyrażam ci dzięki, 1390
Tak łotrów zmiażdżą, jak oni zechcieli ODYSSEUSZ. Chciałem ci pomódz; lecz chętnie się godzę TEUKROS. 1401—1416
Lecz teraz czas, już nagli czas, |
Dwie bohaterki greckiego dramatu żyją po dziś dzień pełnem życiem, a tak są nam blizkie, że obcujemy z niemi myślą i uczuciem, nieomal jak z kimś istniejącym i poufałym. Kości i krew dali im w wielkiej części poeci, mianowicie Sofokles. Jedna, biała miłością i dziewictwem, to Antygona, druga, także pełna miłości, ale ze znamieniem krwi na czole, dziewica zemsty, to Elektra. Sofokles miał szczególny pociąg do malowania postaci niewieścich, do wyczuwania tajemnic serca i duszy kobiecej. Nakreślił więc nam dwa typy, wcielające bierność, pokorę, miękkość, potulność i przytulność kobiety, w Ismenie i Chrysothemis; a obok nich stoją dzielniejsze płci swojej przedstawicielki, w których nie rozum, ale właściwy żywioł kobiety, uczucie, spotęgowane jest do najwyższych granic i szczytów. Stróżki to jego i szermierki, wybijające się ponad zwykły zakres pocieszania, kojenia, łagodzenia, do wyższych zadań krzepienia, podniety, obrony tego, co wobec praw pisanych twardej rzeczywistości żyje i promienieje, bo jest nieśmiertelnem, niepisanem wprawdzie, ale wyrytem w samym rdzeniu i w głębi najskrytszej sumienia i serca ludzkiego.
Z tych uczuć wezbranych rodzi się ich czyn. Antygona oddaje ostatnią posługę bratu, mimo zakazu władców, działa w służbie miłości, którą Grek uznał za najwyższą, najszlachetniejszą, głosząc, że inne straty, jak dziecka, można przeboleć i powetować, kiedy natomiast potarganie węzła łączącego rodzeństwo, brata ze siostrą, pozostawia ranę najdotkliwszą, której nic ukoić ani zabliźnić nie zdoła. A wobec tej, która
mamy Elektrę, innego pokroju i nastroju dziewicę, dyszącą nienawiścią i żądzą zemsty za zniszczenie i shańbienie domowego ogniska. I ona ma tę prawdziwie grecką miłość do brata, za którym tęskni bezustannie i niepomiernie. Ale z siostrzaną tęsknotą łączy się tu gwałtowność uczucia, rwąca się do czynu męskiego i w zastępstwie mężczyzny. Ona przecie gotową nawet sama targnąć się na życie Egista. A potem, kiedy Orestes się pojawił, nie kala wprawdzie rąk swych w krwi morderców ojca, ale współuczestniczy w czynie usługą, słowem, ognistemi hasłami, które rzuca i któremi zagrzewa do działania. I ma ona wśród tego niewątpliwie niejakie podobieństwo do biblijnych postaci kobiecych; patrzymy w Starym Zakonie na Judyt, dążącą do namiotu wrogiego króla, za przynętę i broń zarazem służą jej czary niewieściej gładkości. Skoro według przepysznego wyrażenia Pisma św. „zwątliła go pięknością twarzy swojej“, godzi weń prawicą „i uderzyła dwakroć w szyję jego“. Elektra na to się nie zdobywa; ale starczy jej mściwości, aby Orestesowi, walącemu matkę na ziemię, strasznem za wtórzyć słowem: „Tnij znów jeśli możesz“. — I zresztą, kiedy snuła niegdyś mordercze swe plany, marzyła ona o sławie i hołdach, które obywatele
za męstwo
składać jej będą. Znowu to przypomina nam Judyt, o której powiedziano, że po czynie „wychadzała w święta z wielką chwałą“.
Mimowoli nasuwają się te porównania, bo w Elektrze, która śpiewa jedną pieśń zemsty, jest jakiś rys namiętności prawie wschodniej, jak w wielu postaciach baśni i mitologii greckiej, jak w wielkim tragiku, który niektóre z tych postaci geniuszem swym utrwalił i uwiecznił; w Eschylosowej podniosłości dopatrzono się przecież podobieństw do nastroju Proroków Izraela.
Prawiono niegdyś dużo o mierze greckiej, była to jedna z tych formułek, w którą wtłaczano gwałtem życie, dławiąc je ku zbudowaniu i podziwowi ludzi, myślących i czujących jedynie we wygodnych formułkach. Ale życie ich nie cierpi, a poezyę przeniosą skrzydła po za gnuśne zapory książkowej teoryi. — Elektra niema miary w swej skardze. Tragedya zaczyna się nieomal od jęku i odtąd zapełniają te zawodzenia Elektry połowę dramatu. Pewna niepowściągliwość, nam obca, jest pod tym względem cechą znamienną tragików ateńskich. Prometeusz w okowach u Eschylosa żali się bez końca, Persowie tegoż poety są wielką, długą lamentacyą nad pogromem ojczyzny, Antygona Sofoklesa roztapia się we łzach przed nami, podobnie jęczą Filoktet i Elektra. Wstydliwość łzy i miarę (pudor aut modus Horacyuszowski) wprowadzili dopiero Rzymianie i przeszła ona do nas; u Greków tymczasem roztacza się rozpacz przed widzem i świadkami w tysiącznych okrzykach, westchnieniach, prawie aż do znużenia i przesytu. Grecka gadatliwość czyha niejako na każde uczucie i drgnienie duszy i nie pozwala mu zamrzeć głucho na ustach.
Wtóruje mu zaś równie niepowściągliwe słowo pociechy. U nas współczucie i bezbronność wobec wielkich smutków objawia się w litosnem spojrzeniu i milczeniu; zrozumieli jego doniosłość przyjaciele Hioba, gdy „siedzieli z nim na ziemi siedem dni i siedem nocy, a żaden do niego słowa nie mówił, bo widzieli, że boleść była gwałtowna“. Greccy przyjaciele nie byliby się zataili w tak biernym udziale. Okeanidy w Prometeuszu nie skąpią męczennikowi upomnienia i pociechy, chór w Antygonie i Elektrze wtóruje żalom bohaterek ciągłemi przemówieniami i wyrazami ulgi. Bo myśl grecka i piśmiennictwo stworzyły osobny dział konsolacyi, w których na wszystkie bóle i cierpienia ludzkości zgotowano leki i ochłodę. Wypływało to z wysokiego wyobrażenia o prawach słowa i jego skuteczności. Myślano, że potęga mowy zażegnać zdoła rozmaite siły świata, a przedewszystkiem boleść przemoże; nawet tam, gdzie cierpienie pod obuchem nieszczęścia prawie niemiało, myśl grecka, lubująca się w subtelnościach, wysilała się jeszcze na wyszukanie pociechy. W początku Elektry mamy też prawdziwe zmaganie się między słowem a twardą rzeczywistością; Grek miał dla pierwszego cześć tak bezgraniczną, że te zapasy i igrzyska nie wydawały mu się ani jałową myśli igraszką, ani pustem igraniem z uczuciem.
Ta niepowściągliwość słowa greckiego widnieje dalej w tych przydługich turniejach, w których krzyżową sztuką spierają się zapaśnicy w dramacie. Rozprawy Elektry i Chrysothemis, Elektry z Klytaimestrą wypłynęły z tej myśli greckiej, wyszkolonej i oćwiczonej w dyalektyce i dyalektycznych zapasach. Nazwaliśmy je turniejami, bo znać w tym objawie lubowanie się Greka w doraźnych ruchach i odruchach myśli, w jej biegach i wybiegach, a zarazem próbę, czy język dorówna jej lotom, znać wreszcie znów tę samą nieograniczoną wiarę w potęgę języka, którego jeden z ówczesnych mistrzów słowa greckiego „potężnym władcą“ mianował. W nowoczesnej tragedyi rzadkimi są takie zapasy; sławny spór między Elżbietą i Maryą Stuart u Schillera analogicznem jest zjawiskiem, ale niema przecież tego czegoś stylizowanego, sztucznego, co zawsze jest cechą nieodłączną nadmiernych i zbyt symetrycznie zbudowanych dyalogów greckich, czyli t. zw. stychomytyi.
Podziwiają dramata greckie za ich ogólno-ludzkie znaczenie i doniosłość, nie mniejszy jednak ma w nich urok ta przymieszka rodzima, indywidualna, w której czuć woń i siłę ziemi, co ludzi tych i arcydzieła wydała. Bo śmiertelne znamię czasu i miejsca bywa często w płodach ducha ludzkiego warunkiem i zadatkiem nieśmiertelności. To znamię miejscowe wyryło się także na całym rozwoju tragedyi. Kiedy Orestes radził się Apollina, jakimby sposobem mógł dokonać zemsty na siepaczach rodzica, odrzekło bóstwo:
Podstępem słusznej dokonać ma kaźni.
A ten podstęp odtąd tysiącem swych tkanin oplótł całą fabułę, przedstawioną przez poetę. Podstęp ten zwodzi Klytaimestrę, zwodzi samą Elektrę, mami w końcu Egista. Grek lubuje się w przebiegłości, jak w przędzach wyobraźni poetycznego zmyślenia. Raduje się on przecie całym tak bujnym gadek zasobem, które się złożyły na jego mitologię, przecie w tych ludziach chytrość i wybieg tak ogromną odgrywają rolę, a polytropos, przebiegły Odysseusz, stał się przednim ulubieńcem narodu. Jowisz podchodził Herę i jej ziemskie rywalki, Apollo i Hermes oszukiwali się nawzajem, podstęp odgrywa pierwszorzędną rolę w opowieściach o Troi i ich bohaterach, n. p. w tragedyi Filoktetesa. Grecy mają znaną z Fausta a prawie dziecinną Lust am Trug, a nowszy autor przypisuje im „nadziemską naiwność w kłamaniu“. Otóż ta Grecya kłamliwa, jak ją piętnował Rzymianin, w Elektrze nastawia wszystkie zwrotnice dramatu, a obok okrzyków tryumfu nad zwycięstwem, spotykamy się w nim z radosnymi odgłosami nad udatnem powikłaniem, które do ostatecznego rozwikłania doprowadziło. Znowu to rys bardzo rodzimy; ręka poety przeplata nadziemskie myśli i prawdy bardzo ziemskiemi zmyśleniami.
Wielką jest jednak ta tragedya, istna pieśń nad pieśniami na zemstę. Jak zazdrość w Otellu, tak tutaj nienawiść znalazła swe najwyższe i ostatnie wyrazy. Ona jest osią dramatu. W końcu, przy stanowczym rozrachunku przybiera to poczucie i krwi pożądanie jakieś cechy prawie nieludzkie, kiedy Elektra nawoływa brata do ponownego ciosu na matkę zwaloną, albo znów mroźne, kiedy Orestes obawiać się zdaje, aby w kaźni, którą Egistowi gotuje, nie zabrakło ani źdźbła piołunu. Oko za oko, ząb za ząb — odwet ma wyrównać i odpłacić wszystkie winy i zbrodnie przeszłości. Zemsta tak waży szale kary i występku, tak się rozkoszuje w swych wyrokach i wymiarach, iż wśród tych rozrachowań nie dorównywa prawie porywającym wzlotom uprzednich żądz i pragnień, jak rzeczywistość i fakt nagi bywają bardziej poziomemi od marzeń i uczucia.
Erinye spełniły więc swoje zadanie: chór Elektry Sofoklesowej uderza w końcowych słowach w pieśń tryumfu. Eschylos, który tensam temat opracował w środkowym dramacie trylogii, domięszał do ostatnich scen Choeforów zapowiedź dalszych pościgów Erinyi, które niebawem nękać będą matkobójcę. Stąd groza osiadła na zwycięstwie Oresta i Elektry; okrzykom tryumfu wtóruje krzyk krwi świeżo przelanej, która woła o nowe pomsty i zadosyćuczynienia. Sofokles przedstawił dzieje odwetu w jednej odrębnej sztuce. Niema tu dlatego żadnych gróźb ani wróżb na przyszłość, dramat pełny uczucia wieńczy się w końcu pełnią czynu i rozwiązaniem tak stanowczem, iż słuchacz dzień gniewu mógł był uważać za przesłankę pogody, wnoszącej ukojenie i słońce. Poezya stwarza w ten sposób całości, zaczynające się od skargi i ciemni, a kończące pieśnią wesela, przeprowadza przez odmęty nieszczęścia w świetlane marzeń krainy.
Powiedział ktoś o posępnym Tacycie, że biada narodowi, który tego pisarza zrozumie zupełnie. Aby pojąć, a przedewszystkiem odczuć Elektrę, na to też są potrzebne osobne struny w duszy, a może i osobne życia warunki. Te struny drgają w pieśni zemsty wysokiego nastroju, pełnej wybuchów nienawiści i wybuchów wesela nad pogromem owej magna meretrix, wielkiej wszetecznicy, kalającej ogniska domowe całych narodów; one też wybrzmiały w literaturze, która bez skargi nie zna już śpiewu, opowieścią o Wallenrodzie, „krwi głodną“ piosenką Konrada i licznymi fragmentami Dziadów, wreszcie wspaniałym, pełnym gniewu świętego Chorałem.
Od tłomacza.
Wychodzisz z domu, dziewczyno, na pole, Więc przymawiano ci, że łzy daremne, Czułaś, że w prochach jest siły zarzewie, Osoby dramatu.
Rzecz dzieje się w Mykenach.
PEDAGOG. O synu tego, co kiedyś pod Troją ORESTES. O wierny sługo, niechybne ty znaki 25
Bo jako rumak szlachetny, w złej chwili Orędzie miłe, że znikłem ze świata, ELEKTRA. Biada mi, biada! PEDAGOG. Jakiś głos, synu, doleciał mych uszu ORESTES. 80
Może Elektry nieszczęsnej: czyż czekać PEDAGOG. Bynajmniej. Wprzódy Loxiasa rozkazy Rosząc ofiarą grób ojca, a z płynu ELEKTRA. 86—120
O święte słońce i wietrzne powiewy, Zbrodniczych ciosów śledzicie pochrzęsty CHÓR. 121—250
Elektro, matki nieszczęsnej o dziecię, ELEKTRA. O miłe drużki, z pociechą w żałobie CHÓR. A przecież Hades z wszechwspólnej czeluści ELEKTRA. Głupim, kto zgon rodziców w niepamięci fali CHÓR. Nie w ciebie jedną życia gromy biją, ELEKTRA. On to, za którym wciąż myślą ja gonię, CHÓR. Odwagi, dziecię, przecież Zeus na niebie Czas to zręczny bóg — on zmieni ELEKTRA. A mnie tymczasem uchodzą nadzieje, CHÓR. Żałosnym był powrotny jęk, ELEKTRA. O najstraszniejszy z wszystkich dni, Niech więc Olimpu potężny pan włości CHÓR. Miarkuj, dziecko, gniewny szał ELEKTRA. Zło mnie przemogło, wiem ja, wiem, CHÓR. A przecież ja cię jakby matka wierna ELEKTRA. Czyż złość tamtych nie bezmierna? CHÓR. My tu przyszłyśmy, o dziecię, w twej sprawie ELEKTRA. Wstyd mi, niewiasty, jeżeli zawodząc Egista, widzę w ojcowskich go szatach, Tak ona wyje, a wręcz jej wtóruje CHÓR. 310
Powiedz nam, proszę, czy Egist w pobliżu, ELEKTRA. Tak, on na polu, bo gdyby był w domu, CHÓR. Toż się odważniej wdam z tobą w rozmowę, ELEKTRA. Jego tu niema, więc badaj co zechcesz. CHÓR. Pytam się tedy, co mniemasz o bracie, ELEKTRA. Przyrzeka, ale nie spełnia przyrzeczeń. CHÓR. 320 Zwykł mąż, co wielką myśl knuje, rzecz zwlekać. ELEKTRA. A ja bez zwłoki ratowałam jego. CHÓR. Ufaj, on dzielny i pomni na drugich. ELEKTRA. Ufam, inaczej już dziś bym nie żyła. CHÓR. Nie mów nic więcej, bo widzę, jak z domu CHRYSOTHEMIS. Czemuż, o siostro, przed domu bramami ELEKTRA. Strasznem, że będąc ojca twego córą, Bo wszystkie twoje dla mnie upomnienia CHÓR. O niezbyt gniewnie, na Boga! z mów waszych CHRYSOTHEMIS. Ja, o niewiasty, do mów jej przywykłam ELEKTRA. Mów o tej grozie, bo jeśli przewyższy CHRYSOTHEMIS. A więc ci powiem wszystko, co mnie doszło. ELEKTRA. 385 Więc to ich wolą, tę kaźń mi wymierzyć? CHRYSOTHEMIS. Tak, skoro Egist do domu powróci. ELEKTRA. Niechby dlatego się zjawił co prędzej! CHRYSOTHEMIS. Nieszczęsna, jakąż wypraszasz ty klątwę! ELEKTRA. Aby już przyszedł, jeśli to zamierza. CHRYSOTHEMIS. 390 Czegóż pożądasz? Gdzież rozum u ciebie? ELEKTRA. Tego, by od was gdzieś uciec najdalej. CHRYSOTHEMIS. I o to życie już nie dbasz zupełnie? ELEKTRA. Pięknem me życie, że podziw aż budzi. CHRYSOTHEMIS. Byłoby pięknem, by rozum ci służył. ELEKTRA. 395 Nie ucz, bym względem mych drogich złą była. CHRYSOTHEMIS. O nie! Chcę tylko, byś władcom uległa. ELEKTRA. Ty się tak składaj, nie dla mnie ta droga. CHRYSOTHEMIS. A przecież pięknem, nie upaść wśród szału. ELEKTRA. Padnę, gdy trzeba, na służbie rodzica. CHRYSOTHEMIS. 400 Lecz ojciec, wiem to, wybaczy co czynię. ELEKTRA. Te słowa wniosą ci poklask złych ludzi. CHRYSOTHEMIS. A ty czyż rady nie posłuchasz mojej? ELEKTRA. Nie, jeszczem chyba przy pełnym rozumie. CHRYSOTHEMIS. Podążę tedy dokąd mnie posłano. ELEKTRA. 405 Dokądże zmierzasz? Dla kogóż te dary? CHRYSOTHEMIS. Matka kazała mi zrosić grób ojca. ELEKTRA. Cóż mówisz? męża wrogiego nad wszystkich? CHRYSOTHEMIS. Którego sama zgładziła, — toć w myśli. ELEKTRA. Któż ją nakłonił? Skąd zamysł w niej taki? CHRYSOTHEMIS. 410 Nocne widziadła, jak mniemam, powodem. ELEKTRA. Ojczyste bogi! na pomoc choć teraz! CHRYSOTHEMIS. Czyż ty z tej trwogi nabierasz otuchy? ELEKTRA. Rzeknę, jeżeli sny owe wyjawisz. CHRYSOTHEMIS. Lecz wiedząc mało, nie wiele rzec mogę. ELEKTRA. 415
Choć to mi powiedz, bo i drobne słowo CHRYSOTHEMIS. Mówią, że ona naszego rodzica ELEKTRA. Niechby nic z tego, co w ręce masz twojej, Krwawe tej zbrodni ścierała znamiona? CHÓR. 465
Zbożnie mówiła ta dziewka, ty przeto, CHRYSOTHEMIS. Posłucham; o to przecie, co godziwem, CHÓR. 472—515
Jeśli mój rozum te znaki przenika, Wróża wnet stanie tu Dyka Odtąd już nigdy w wnętrzu tego domu KLYTAIMESTRA. Znów więc, jak widzę, bezkarnie się włóczysz, Na moje płody, niż tamtej potomstwo? ELEKTRA. Nie mów choć teraz, że ja mą zaczepką KLYTAIMESTRA. Wręcz ja pozwalam, a gdyby twe wstępy ELEKTRA. Wręcz ci więc powiem; żeś ojca zabiła, 570
Stąd tedy gniewna Letojska dziewica Nieszczęsny Orest marnieje gdzieś w dali. CHÓR. Że gniewem zieje, to widzę, lecz nie wiem, KLYTAIMESTRA. Jakiż ja dla tej bym jeszcze wzgląd miała, ELEKTRA. Wiedz ty, żem jeszcze nie wyzuta z wstydu, KLYTAIMESTRA. Bezczelna dziewko, ja i słowa moje ELEKTRA. 625
Tyś więc wymowna, nie ja! Bo ty działasz, KLYTAIMESTRA. Na Artemidę, wnet ciężko odpłacisz ELEKTRA. Widzisz, w gniew wpadasz, choć dałaś mi wolność KLYTAIMESTRA. Czyż choć ofiary bez krzyków złowrogich ELEKTRA. Nuże, święć, składaj, nie złorzecz mym ustom, KLYTAIMESTRA. 635
Złóż więc, służebno, zaraz te ofiary Wespół z druhami, z którymi dziś żyję, PEDAGOG. Niewiasty obce, pozwólcie się spytać CHÓR. Tak jest, przybyszu! Sam zgadłeś to trafnie. PEDAGOG. Czyż jego żoną tę słusznie być mniemam, CHÓR. O tak, najsłuszniej. To ona przed tobą. PEDAGOG. Witaj mi księżno! Przynoszę ja wieści KLYTAIMESTRA. Przyjęłam wstępy. Zasię wiedzieć pragnę PEDAGOG. Fanoteus z Focys, rzecz wielką sprawiając. KLYTAIMESTRA. Jaką, przybyszu! Rzeknij, bo ja pewna, PEDAGOG. Orest nie żyje. Masz wszystko w trzech słowach. ELEKTRA. 675 O ja nieszczęsna, ten dzień mnie powalił. KLYTAIMESTRA. Co, co, przybyszu? Mów! Tamtej nie słuchaj. PEDAGOG. Jak rzekłem, mówię, że Orest nie żyje. ELEKTRA. Zginęłam biedna, nie jestem już niczem. KLYTAIMESTRA. Patrz-że swych rzeczy, a ty prawdę zaraz, PEDAGOG. Na tom posłany i wszystko wypowiem. Słynnym zastępom Hellady przewodził. 730
Na łeb się zderzą z Barcejskim zaprzęgiem. Niosą tu ludzie nasłani z Focydy, CHÓR. O biada! Cały mych panów wiekowych KLYTAIMESTRA. Jak mam to nazwać, o Zeusie, czy szczęściem, PEDAGOG. Cóż teraz w słowach tak tracisz ty ducha? KLYTAIMESTRA. Jest jakaś siła w rodzeniu; bo nawet PEDAGOG. 775 A więc na darmo, zda się, tu przybyłem. KLYTAIMESTRA. O nie na darmo! Jak możesz tak mówić 785
Wiódł mnie statecznie ku śmierci objęciom. ELEKTRA. O ja nieszczęsna! Dziś pora opłakać KLYTAIMESTRA. Nie tobie, jemu dziś dobrze z pewnością. ELEKTRA. 795 Słysz to Nemesis i pomnij krwi świeżej. KLYTAIMESTRA. Co trza, słyszała i dobrze zrządziła. ELEKTRA. Szydź, bo dziś tobie uśmiecha się szczęście. KLYTAIMESTRA. Ni ty, ni Orest nie ujmą mi jego. ELEKTRA. My powaleni, nie nam ciebie walić. KLYTAIMESTRA. 800
Przybyszu, jakiej ty godny podzięki, PEDAGOG. Więc czas już odejść, gdy wszystko się składa. KLYTAIMESTRA. O nie! bo toby ni mnie nie przystało, ELEKTRA. Czyż wam się zdaje, iż w bólu i jęku CHÓR. 826—870
Gdzież Zeusa groty, gdzież Helios na niebie, ELEKTRA. O biada, biada! CHÓR. Cóż płaczesz dziewczyno? ELEKTRA. O! CHÓR. Nie bluźń tylko. ELEKTRA. Gubisz mnie! CHÓR. I czemże? ELEKTRA. Kiedy ułudne rozsiewasz pogłoski CHÓR. Wiem że Amfiaraus, co w zdradne padł siecie ELEKTRA. O biada, biada! CHÓR. Potężnie rządzi. ELEKTRA. Biada. CHÓR. Jej biada występnej. ELEKTRA. Kaźń wzięła. CHÓR. O pewnie! ELEKTRA. Wiem ja, wiem dobrze! Bo przecież w żałobie CHÓR. Klęska ci z klęski się rodzi. ELEKTRA. Świadomem mi to, aż nazbyt świadomem, CHÓR. Znamy twe bóle. ELEKTRA. Więc mnie nie wiedźcie gdzieś w złudy krainy CHÓR. Cóż powiesz? ELEKTRA. Żadna nadzieja nie wschodzi CHÓR. Zgon śmiertelnych jest udziałem. ELEKTRA. Czyż i to także, by w jeździe szalonej Nędznie on poległ, pod końskich stóp cwałem, CHÓR. Straszną ta klęska. ELEKTRA. Strasznem, jeżeli w dalekiej ustroni, CHÓR. O biada! ELEKTRA. Nikt go ze swoich nie poniósł do grobu, CHRYSOTHEMIS. Radość, ma droga, tak mną poganiała, ELEKTRA. 875
Jakbyś ty mogła znaleść w mem cierpieniu CHRYSOTHEMIS. Orest się zjawił, to usłysz odemnie, ELEKTRA. Czyś bez rozumu, nieszczęsna, i z twojej CHRYSOTHEMIS. Klnę się na domu ognisko, że mówię ELEKTRA. O ty nieszczęsna, jakiego człowieka CHRYSOTHEMIS. 885
Od siebie mam to, bom znaki widziała ELEKTRA. Jakiż masz dowód? cóżeś ty spostrzegła, CHRYSOTHEMIS. Na bogów, słuchaj, aż rzeczy poznawszy ELEKTRA. Mów więc, jeżeli to radość ci sprawia. CHRYSOTHEMIS. Wszystko ci tedy powiem, com widziała. Zżyłe z mą duszą zjawisko i brata, ELEKTRA. 920 Biada ci, ślepej, żal ciebie mi dawno. CHRYSOTHEMIS. Cóż to? czyż wieść ta nie sprawia ci ulgi? ELEKTRA. Nie wiesz, jak zbaczasz z rozumu i drogi. CHRYSOTHEMIS. Jakoż ja wiedzieć niemam, com widziała? ELEKTRA. Zmarł on, nieszczęsna, a poszły na nice. CHRYSOTHEMIS. O ja nieszczęsna, skąd wzięłaś te wieści? ELEKTRA. Od świadka, który przy jego był zgonie. CHRYSOTHEMIS. Gdzież on? dziw wielki przejmuje mnie całą. ELEKTRA. We wnętrzu matka nim teraz się cieszy. CHRYSOTHEMIS. 930
O ja nieszczęsna! Więc jakiż śmiertelnik ELEKTRA. Jabym mniemała, że ktoś po umarłym CHRYSOTHEMIS. O srogi losie; radośnie przybiegłam ELEKTRA. Tak rzeczy stoją. Lecz, jeśli posłuchasz, CHRYSOTHEMIS. 940 Czyżbym ja miała znów wskrzeszać umarłych? ELEKTRA. Nie to mi w myśli, nie jestem szaloną. CHRYSOTHEMIS. Jakiż więc rozkaz, któremu mam sprostać? ELEKTRA. Byś śmiało moje spełniła zlecenie. CHRYSOTHEMIS. Jeśli w niem korzyść, nie cofnę się przed tem. ELEKTRA. 945 Bacz, że bez trudu nie dojdzie rzecz żadna. CHRYSOTHEMIS. Baczę i chętnie wedle sił usłużę. ELEKTRA. A więc posłuchaj, co w myśli ja roję. Dlań by stanęło jak zapowiedź zguby. CHÓR. 990
W sprawach tak ciężkich zarówno rozwaga CHRYSOTHEMIS. Gdyby, o drużki, ona przed mówieniem 995
Bo cóż ty widzisz, że w taką odwagę CHÓR. 1015
Słuchaj, bo rozum przecież i rozwaga ELEKTRA. Rzekłaś to, czegom po tobie czekała, CHRYSOTHEMIS. Gdyby duch taki był w tobie naówczas, ELEKTRA. Ducha już miałam, lecz rady nie stało. CHRYSOTHEMIS. Staraj się taką pozostać przez życie. ELEKTRA. 1025 Nie chcąc współdziałać, tak mnie upominasz? CHRYSOTHEMIS. Bo z czynu złego wyłoni się klęska. ELEKTRA. Twój rozum podziw, trwożliwość wstręt budzi. CHRYSOTHEMIS. Zniosę przyganę, jak kiedyś pochwałę. ELEKTRA. Z mych ust nie doznasz ty nigdy tej drugiej. CHRYSOTHEMIS. 1030 Przyszłość dość długa, by rzecz tę rozstrzygnąć. ELEKTRA. Idź, boś niezdatna do żadnej posługi. CHRYSOTHEMIS. Owszem, lecz w niczem ty nie chcesz posłuchać. ELEKTRA. Poszedłszy, matce twej wyjaw to wszystko. CHRYSOTHEMIS. Tak bardzo przecie nie jestem ci wrogą. ELEKTRA. 1035 Lecz wiedz stanowczo, iż w zdrożność mnie pędzisz. CHRYSOTHEMIS. Nie zdrożność przecie, ostrożność ci zlecam. ELEKTRA. Mam ja więc twoim dać folgę wywodom? CHRYSOTHEMIS. Bo gdy zmądrzejesz, ty będziesz przewodzić. ELEKTRA. Strasznem, tak pięknie przemawiać, a błądzić. CHRYSOTHEMIS. 1040 Trafnie określasz, co tobie dolega. ELEKTRA. Cóż? czy mą mowę niesłuszną być mniemasz? CHRYSOTHEMIS. Bywa, że słuszność i szkodę przyniesie. ELEKTRA. Nie chcę praw takich stosować w mem życiu. CHRYSOTHEMIS. Ale po czynie wnet uznasz me słowa. ELEKTRA. 1045 Wręcz go dokonam, nie bojąc się ciebie. CHRYSOTHEMIS. Więc to stanowczem i zdania nie zmienisz? ELEKTRA. Nic bo wstrętniejszem nad zdanie przewrotne. CHRYSOTHEMIS. Myśl twoja, zda się, przeciwną mym słowom. ELEKTRA. Dawno już ona, nie teraz powzięta. CHRYSOTHEMIS. 1050
Więc już stąd pójdę; bo ani ty moich ELEKTRA. Wstępuj do wnętrza, nie pójdę za tobą. CHRYSOTHEMIS. 1055
Jeślić się zdaje, że dobrą myśl twoja, CHÓR. 1058—1096
Patrząc na ptaki przemyślne w błękicie, I zamiast zgody rozterka się nieci ORESTES. Czyż, o niewiasty, słyszeliśmy dobrze? CHÓR. Co szukasz, z jakim przybyłeś zamiarem? ORESTES. 1100 Gdzie Egist mieszka, oddawna już pytam. CHÓR. Tutaj — i trafnie wskazano ci drogę. ORESTES. Któżby obwieścił więc tym, co we wnętrzu, CHÓR. Ta, bo najbliższej to donieść przystoi. ORESTES. 1105
Pójdź, o niewiasto i wieść, że niejacy ELEKTRA. O ja nieszczęsna! Czyż może nowiny, ORESTES. Twej wieści nie znam; mnie Strofios sędziwy ELEKTRA. Cóż? o przybyszu! bo zbiera mnie trwoga. ORESTES. Marne my szczątki w tem drobnem naczyniu ELEKTRA. O ja nieszczęsna! więc, jako się zdaje, ORESTES. Jeśli tak płaczesz nad losem Oresta, ELEKTRA. Daj ją, na bogów, przybyszu, do ręki, ORESTES. Ktokolwiek ona, dajcie jej, bo żąda ELEKTRA. 1125
O ty pamiątko, co jedna została I nikt ci w domu nie niańczył, ja tobie CHÓR. 1170
Śmiertelnym ród twój, to pomnij Elektro ORESTES. O! cóż ja powiem? i jakich wybiegów ELEKTRA. 1175 Cóż cię tak tknęło? Dlaczegóż to rzekłeś? ORESTES. Czyż ta jest słynną Elektry postacią? ELEKTRA. Masz ją przed sobą — w tak nędznem przybraniu. ORESTES. O jakże ciężkie to losu zrządzenie! ELEKTRA. Chyba nie ja ci wyrywam te żale? ORESTES. 1180 O ciało hańbą i zbrodnią zniszczone! ELEKTRA. A więc ty mojej litujesz się nędzy? ORESTES. Biedne twe życie bez męża i szczęścia! ELEKTRA. Cóż, patrząc na mnie tak jęczysz przybyszu? ORESTES. Bo ja zaprawdę nie znałem mej klęski. ELEKTRA. 1185 Któreż z słów moich ci mogło ją zjawić? ORESTES. To żem cię ujrzał przybraną w tę nędzę. ELEKTRA. A przeciesz widzisz li cząstkę mych bolów. ORESTES. Czyż można jeszcze gorszego co widzieć? ELEKTRA. To że żyć muszę tu razem wśród zbirów... ORESTES. 1190 Czyich? Skąd snujesz okropne domysły? ELEKTRA. Mego rodzica. I służyć im muszę. ORESTES. Któż ze śmiertelnych ten gwałt ci zadaje? ELEKTRA. Matką się zowie, lecz z matki nic niema. ORESTES. Cóż czyniąc, gwałtem czy krzywdą to zrządza? ELEKTRA. 1195 Przez gwałt i krzywdy i wszelkim uciskiem. ORESTES. A niemasz, ktoby ci pomógł, rzecz wstrzymał? ELEKTRA. Niema; był jeden — tyś przyniósł go prochem. ORESTES. O biedna! widok ten dawno mnie wzrusza. ELEKTRA. Wiedz, żeś ty jeden się wzruszył mym losem. ORESTES. 1200 Bom jeden przyszedł, by współczuć w twej doli. ELEKTRA. Czybyś był krewnym, gdzieś z dala przybyłym? ORESTES. Juścić bym wyrzekł, jeśli te życzliwe. ELEKTRA. Życzliwe one i ufać im możesz. ORESTES. Daj więc tę krużę, byś wszystko poznała. ELEKTRA. 1205 Na bogi, nie czyń mi tego, przybyszu! ORESTES. Słuchaj słów moich, a pewnie nie zbłądzisz. ELEKTRA. Na twe oblicze, nie bierz, co mi drogiem. ORESTES. Ja nie ustąpię. ELEKTRA. Nieszczęsnam przez ciebie, ORESTES. Waż to co mówisz; bo jęczysz niesłusznie. ELEKTRA. Nad zmarłym bratem czyż jęczę niesłusznie? ORESTES. Nie tem ci słowem przemawiać przystoi. ELEKTRA. Czyżbym tak była niegodną zmarłego? ORESTES. 1215 O nie niegodną. Lecz to... obcem tobie. ELEKTRA. Nie obcem, jeśli proch Oresta dzierżę. ORESTES. To nie Oresta. Zmyślono to w mowie. ELEKTRA. Gdzieżby więc grób miał ów biedak nieszczęsny? ORESTES. Niema, bo żywy nie posiada grobu. ELEKTRA. 1220 Co rzekłeś, drogi? ORESTES. Nie zmyślam niczego. ELEKTRA. Czyż więc on żyje? ORESTES. Jeśli ja przy życiu. ELEKTRA. Czybyś ty był nim? ORESTES. Spójrz na tę obrączkę ELEKTRA. O dniu najmilszy! ORESTES. Najmilszy, przywtórzę. ELEKTRA. Czyż głos twój słyszę? ORESTES. 1225 Nie badaj już innych. ELEKTRA. Mam cię w mej dłoni? ORESTES. I oby na zawsze. ELEKTRA. Najmilsze drużki, kochane rodaczki, CHÓR. 1230
Widzimy, dziecię, a z losu wyrokiem ELEKTRA. 1232—1287
O bracie mój, o witaj nam, ORESTES. Jestem, lecz teraz trwać trzeba w milczeniu. ELEKTRA. Czemuż? ORESTES. Trza milczeć, by nas kto z wnętrza nie słyszał. ELEKTRA. Na Artemidę i na jej dziewictwo, ORESTES. Bacz jednak na to, że Ares niekiedy ELEKTRA. O, biada mi! Odnawiasz ślad ORESTES. Wiem o tem dzieci! Gdy pora nam skinie, ELEKTRA. O w każdy czas i w każdy dzień ORESTES. I ja przyznaję; strzeż więc nowej doli. ELEKTRA. Co czyniąc? ORESTES. Kiedy nie pora, nie chciej mówić długo. ELEKTRA. Któżby zamienił, gdyś ty się pojawił, ORESTES. Ujrzałaś ty mnie natenczas, gdy bogi ELEKTRA. Wygłaszasz lepszą jeszcze wieść ORESTES. Raz nie śmiem wstrzymać twej chwalby radosnej, ELEKTRA. O, skoroś raczył przez najmilszą drogę ORESTES. Cóż mam zaniechać? ELEKTRA. Tego mnie pozbawić, ORESTES. Ktoby tak czynił, doznałby mych gniewów. ELEKTRA. Więc wolno? ORESTES. Czemuż nie? ELEKTRA. Bracie, wieść miałam straszną, niespodzianą ORESTES. Puść to, co zbytniem byłoby w twej mowie, ELEKTRA. Przecie o bracie, jako tobie miłem, Przez ciebie przyszły, nie ze mnie mi płyną ORESTES. Milczeć mi teraz — bo słyszę przy wyjściu ELEKTRA. Wejdźcie, o przybysze, PEDAGOG. O wy niemądrzy i próżni rozwagi, Kiedy nie wiecie, że nie u krawędzi, ORESTES. Cóż więc zastanę wstępując do wnętrza? PEDAGOG. 1340 Wszystko w porządku, bo nikt cię tam nie zna. ORESTES. Rzekłeś, żem umarł, jak rzec należało? PEDAGOG. Wiedz, żeś w ich myśli Hadesu mieszkańcem. ORESTES. Czyż się tem cieszą? lub jakie ich mowy? PEDAGOG. Po czynie powiem; na razie tam wszystko ELEKTRA. Któż to, o bracie? objaśń mnie na bogów. ORESTES. Czyż nie zgadujesz? ELEKTRA. O, ani mi w głowie. ORESTES. Nie wiesz ty, komu oddałaś mnie kiedyś? ELEKTRA. Komu? Co mówisz? ORESTES. Którego ramiona ELEKTRA. Czyż to ów człowiek, co z wielu jedynie ORESTES. Tak jest, już dzisiaj nie badaj mnie słowy. ELEKTRA. Światło ty drogie, jedyny ty zbawco PEDAGOG. Dość tego dzisiaj. Co zaszło w tych czasach, Jasno cię kiedyś pouczą, Elektro. ORESTES. Już długie mowy, Pyladzie, do rzeczy ELEKTRA. O Apollinie, błogosław tej parze, CHÓR. 1384—1397
Patrzcie, jak runął gwałtownemi stopy W ojca błyszczące zagrody ELEKTRA. O miłe drużki, niebawem mężowie CHÓR. 1400 Cóż więc, cóż czynią? ELEKTRA. Ta urnę uwieńcza, CHÓR. A pocóż wyszłaś ty z domu? ELEKTRA. Dla straży, KLYTAIMESTRA. Biada, o domy ELEKTRA. Krzyczy ktoś w domu. Czyście nie słyszały? CHÓR. Jęk niesłychany słyszałam, aż groza mną trzęsie. KLYTAIMESTRA. O ja nieszczęsna! gdzież jesteś Egiście! ELEKTRA. Ot, znów ktoś krzyczy. KLYTAIMESTRA. O dziecie, me dziecie! ELEKTRA. Ni on tej litości, CHÓR. O miasto, nieszczęsne rodzeństwo! KLYTAIMESTRA. O srogi ciosie! ELEKTRA. Tnij znów, jeśli możesz. KLYTAIMESTRA. 1415 O znów! ELEKTRA. Płacz siebie i jęcz nad Egistem. CHÓR. 1416—1421
Spełnia się klątwa i życie wśród grobów się znaczy CHÓR. Otóż i oni, zbroczone ich dłonie ELEKTRA. Jak poszło, bracie? ORESTES. Tam w domu rzecz poszła ELEKTRA. 1425 Czyż ta nieszczęsna nie żyje? ORESTES. Nie trwóż się, CHÓR. Cicho, bo widzę Egista w pobliżu. ELEKTRA. Ustąpcie na bok, o mili. ORESTES. Gdzież człeka ELEKTRA. Tu ku nam z za miasta CHÓR. Stańcie za bramą co prędzej, o mili, ORESTES. Ufaj, sprawimy. ELEKTRA. Więc raźno do dzieła. ORESTES. 1435 Już ja odchodzę. ELEKTRA. A reszta mą troską. CHÓR. 1436—1441
Szepnij mu słowo i wyraz łaskawy EGIST. Któż z was mi powie, gdzie ludzie z Focydy, ELEKTRA. O wiem! Jakoż nie? Inaczej bo chyba EGIST. 1450 Gdzież ci przybysze? więc poucz mnie o tem. ELEKTRA. W domu; uprzejmą trafili tam Panią. EGIST. A czy prawdziwie wieścili go zmarłym? ELEKTRA. Zjawili oczom, co w mowie wyrzekli. EGIST. A więc mi wolno to stwierdzić naocznie? ELEKTRA. 1455 Wolno — nikt tego nie wzbroni widoku. EGIST. Uciesznie witasz mnie dziś wbrew zwyczajom. ELEKTRA. Ciesz się, jeżelić pociechą to będzie. EGIST. Milczeć więc teraz i bramy roztworzyć, ELEKTRA. Dokonam tego, co miałam, bo czasy EGIST. O Zeusie! — widzę zjawisko zesłane ORESTES. 1470
Sam ty ją podnieś, twa rzecz to, nie moja, EGIST. Dobrze ty mówisz, usłucham, ty zasię, ORESTES. Ona przy tobie, nie szukaj daleko. EGIST. 1475 Biada, co widzę! ORESTES. Skąd strach? Nie poznajesz? EGIST. W jakich ja mężów postawy i siecie ORESTES. Czyż nie wiesz, że dawno EGIST. Biada! już jasnem to słowo, bo chyba ORESTES. I wieszczkiem będąc błądziłeś tak długo? EGIST. Zginąłem marnie, lecz pozwól choć słówko ELEKTRA. Nie zezwól mu mówić, By znikł nam z oczu; że będzie ich łupem, ORESTES. Wstępuj co prędzej do domu, bo walka EGIST. Cóż w dom mnie pędzisz? jeżeli czyn piękny, ORESTES. 1495
Nie rządź ty tutaj; idź tam gdzieś powalił, EGIST. Więc dom ten musi koniecznie oglądać ORESTES. Twoje z pewnością — te jasno ci wróżę. EGIST. 1500 Lecz ojca sztuki nie mógłbyś wysławiać. ORESTES. Zbyt ty gardłujesz, a droga się wzdłuża. EGIST. Prowadź. ORESTES. Tobie iść na przedzie! EGIST. Bym snać nie uciekł? ORESTES. Byś śmierci nie zaznał CHÓR. 1508—1510
Atreusa siewie, z jak wielkiej ty klęski |
Laios, król Teb i mąż Jokasty, otrzymał był groźną wróżbę, że zginie z rąk własnego syna. Gdy mu się więc syn ten narodził, oddał go niewolnikowi i kazał wynieść w ustronne góry. Niewolnik jednak, zdjęty litością, nie uśmierca dziecka, lecz oddaje je znajomemu pasterzowi z Koryntu. Ten znów powierza nieszczęśliwe pacholę bezdzietnym panom Koryntu, królowi Polybosowi i jego małżonce Meropie. Tutaj tedy wzrasta młodzieniec, nazwany Edypem, i przepędza pierwsze szczęśliwe lata w błogiej nieświadomości, że nie jest właściwie synem tych przybranych tylko rodziców. Nierozważne słowo towarzysza budzi w nim jednak pewne niepokoje. Postanawia więc on w Delfach od Apollina dowiedzieć się prawdy. Bóg jednak, zamiast pożądanego światła, daje mu straszną odpowiedź, że własnego ojca zamorduje i pojmie za żonę własną matkę, że spłodzi z nią nieszczęsne pokolenie. Aby uniknąć tej grozy opuszcza tedy Edyp Korynt, gdzie jego mniemani pozostają rodzice i samowolnie puszcza się na pielgrzymkę przez Focydę. W tym samym jednak czasie król tebański Laios wybrał się był w podróż do wyroczni delfickiej. Przypadek zrządza, że w ciasnym wąwozie poczet króla spotyka się z młodzieńczym pielgrzymem. Przy wymijaniu się przychodzi do obrazy i bójki, która zakończyła się krwawo. Młody Edyp zabija Laiosa i jego towarzyszów, z wyjątkiem jednego, który wraca do Teb, i aby zakryć się tutaj przed hańbą i zarzutem tchórzostwa, rozsiewa wieść, że król zginął z ręki rozbójników. Edyp tymczasem, pielgrzymując dalej, zawitał także do stolicy tebańskiej. W Tebach siał wtedy spustoszenie Sfinks, istota mityczna, ciążąca jak zmora, nad osieroconem miastem. Zadawała ona zagadki, a kto ich nie rozwiązał, znajdował śmierć w przepaści, nad którą się rozsiadła straszliwa poczwara. Młody jednak Edyp zbliża się do niej odważnie i rozwiązuje odrazu postawioną mu zagadkę. Sfinks rzuca się wtedy w przepaść, a miasto oddycha po tem wyzwoleniu od dziesiątkującej je zmory. W nagrodę oddają jego mieszkańcy młodemu przybyszowi berło królewskie i wdowę po Laiosie w małżeństwo. — Groźna wróżba spełniła się więc w całej pełni na nieświadomym złego Edypie. Tutaj zaczyna się nasz dramat. Panował on już cały szereg lat nad miastem, czczony i szanowany przez wszystkich. Teraz złowrogie Erinye zaczynają dobierać się do drzwi jego pałacu, w którym zgroza i ohyda bez ludzkiej wiedzy się rozgościła i już się nawiązał najstraszniejszy z dramatów.
Zaraza, której przyczyn i powodów nikt zbadać nie umie, naraz wybuchła w Tebach i dziesiątkuje miasto. Zapytana wyrocznia delficka odpowiada, że krew zamordowanego Laiosa woła o pomstę i sprowadza te klęski, że winowajcę wytropić należy i usunąć z kraju. Natenczas Edyp zabiera się do spełnienia tego zadania, chce rozjaśnić ciemności, a działanie jego gromadzi wraz ze światłem coraz cięższe gromowładne chmury nad jego głową, tak ciężkie, że go spychają wreszcie w otchłań bezbrzeżną rozpaczy i nędzy. Poeta przeprowadza tę walkę o prawdę, raniącą, miażdżącą bohatera dramatu, z wspaniałym artyzmem. Mamy tu całą skalę od budzących się wewnętrznych niepokojów, od szarpania się i miotania ze świtąjącem światłem aż do ostatecznego przejrzenia rzeczywistości, której oko bohatera znieść już nie może. Jeżeli cię oko twoje gorszy, wyjmij je, — to wypełnia Edyp, bo mu się w końcu tak otwierają oczy na prawdę, pełną grozy, że aż patrzeć na nią nie jest w stanie i woli w ślepocie zamknąć się przed tej sromoty obrazem. Kiedy wreszcie ona w całej nagości i przejrzystości mu się wyłania, zwraca się Edyp w przepięknej inwokacyi do słońca i światła dziennego, żegna się z jego strugami, aby niebawem własną ręką na wzrok swój się targnąć. Stoczenie się ze szczytu chwały i potęgi chyba w żadnej tragedyi takiego odgłosu nie znalazło. Fortuna rzadko się pastwi w tak okrutny sposób nad swoją ofiarą. Edyp ma w królu Lirze postać pokrewną bezmiernością nieszczęścia, które setką ramion i sieci sięga po przeznaczone ofiary, nasuwa przy runięciu w przepaść ułudne gałęzie ratunku, które łamią się za dotknięciem i pogrążają gwałtowniej i głębiej w czeluściach rozpaczy. Rozpacz ta wybrzmiewa w końcu tragedyi w tych urywanych, poszarpanych przemowach Edypa, które są jękami bolu i nędzy wobec widza, jękami bolu, sromoty... i miłości wobec własnych dzieci, które jak białe anioły opromieniają swem zjawieniem się w końcu dramatu oślepionego starca, uchwyconego w szpony czarnego demona nieszczęścia.
Wszystkie boleści tych, co szukają winy w sobie, by kraj ratować, tych, którzy wszelką ofiarę, nawet własnej osoby, własnego szczęścia gotowi złożyć na ołtarzu prawdy i dobra ogólnego, przedstawiono tu w sposób pełen grozy. I na końcu tragedyi nad ruinami ludzi i wielkości pozostaje i króluje lodowata, niezmienna twarz Przeznaczenia, które w żadnej tragedyi Sofoklesa takich nie święci tryumfów i zwycięstw. Patrzy ono na walące się trony i pękające serca bezlitośnemi, ołowianemi oczyma, z wysokości swego tronu, którego żadne siły nie wywrócą, z wyżyn swej bezsercowości, której żadne jęki nie wzruszą.
Nie wchodzimy w szczegóły dramatu. Ale nie podobna nam pominąć wspaniałego zestawienia króla i proroka, Edypa i Tyrezyasza, sceny, w której bunt ludzi i ludów, co kamienują swoje proroki, wspaniałe znalazł odbicie. Edyp tu sarka i miota się przeciw słowom wróżbity, jak Agamemnon w Iliadzie, jak królowie Izraelscy, Jeroboam i Manasse, karcący Amosa i Izajasza. Wieczny bunt człowieka przeciw bolącej prawdzie, budzi się w Edypie wśród zapasów, aby tę prawdę wydrzeć tajemnicy, która go otacza. Tyrezyrasz rzuca wobec tego słowo, które odtąd w rozlicznych odmianach tyle razy pobrzmiewać miało w starciach między władcami ziemi a potęgą duchową:
Obok Edypa występuje Jokasta, żona dwóch królów tebańskich, ojca i syna, istota, biorąca życie lekko, widząca grę obłoków tam, gdzie piętrzą się chmury przed burzą, durząca siebie i drugich przydługo w błogiej niepewności, pociechę i wybieg mająca na wszystko — wybieg nawet w okolicznościach, w których o wyjście trudno. Wreszcie, kiedy straszna rzeczywistość przemówiła zbyt jasno i niedwuznacznie, wiesza się ona wskutek gwałtownego wstrząśnienia, kończy śmiercią, która w tej tragedyi nie jest ostatniem słowem dramatu i wobec grozy życia oślepionego Edypa ma prawie brak powagi i majestatu. — Kreon, brat jej i szwagier królewski, reprezentuje powszedni typ człowieka, rozkoszującego się w błogości wysokiej parenteli, w błogości swej dworskiej a nieodpowiedzialnej pozycyi, w powszedniej służbie u zdrowego rozsądku. Jest to jeden z tych ludzi, którzy pchają swą taczkę i o rydwanach nie marzą; a w wyścigach życia taczki idą pewniej, a czasem i prędzej dobiegają do mety. — Wreszcie towarzyszy całej akcyi chór, czyli życie powszednie, codzienne, rozwijające się na szarej płaszczyźnie u stóp góry, na której rozgrywają się burze dramatu. Ten chór tragedyi greckiej niże na wątku akcyi swoje sądy i zdania, wplata w prozę i grozę życia pogodne kwiaty poezyi, w dramat życiowy odgłosy praktycznego, czasem prawie poziomego rozsądku. Ta vox populi bywa niekiedy vox Dei, ale czasem głosem tego Boga, którego poeta francuski nazwał le dieu des bonnes gens. Przez cały nasz dramat chór ten współczujący z Edypem, chwieje się między przywiązaniem i ufnością do władcy, a strachem przed grozą, która zawisła nad jego głową. Wreszcie żegna on nędznego, opuszczającego Teby Edypa refleksyą nad znikomością szczęścia ziemskiego i wielkości tego świata. Wiersze te są jak fala, która zmącona na chwilę piorunami, wygładza się znowu i zamyka nad ofiarami, które pochłonęła głębina. Życie się tak zawiera nad wielkiemi szczerbami losu, aby płynąć dalej z zasiłkiem doświadczenia, które ze stołu bogatych w duchu spada w okruchach na łono tych, których duch powszedni lub ubogi.
Niechaj więc ten najnieszczęśliwszy z królów, ojciec najpiękniejszej dziewicy, Antygony, przedstawi się naszym czytelnikom w całym majestacie swej chwały poetycznej i grozy życiowej, niech wywoła równe wrażenie, jakie wywołał kiedyś wśród Greków peryklesowej epoki. Sławiono Sofoklesa w Atenach, że do końca długiego żywota zachował niezwykłą młodzieńczość. Pozostał on młodym aż do naszych czasów.
Od tłomacza.
Przyszła ku Tobie z twarzą lodowatą Że ty omotan w piekielnej nić przędzy Więc żeś w ofiarnej za prawdę szermierce, Pić będą życie u piękności zdroju; Osoby dramatu.
EDYP. O dzieci, Kadma starego potomstwo, KAPŁAN. O Panie, który nad ziemią tą władasz, Złego zalały i lud bodaj głowę 55
Piękniej Ci mężom przewodzić, niż próżni. EDYP. O biedna dziatwo! Nazbyt ja świadomy KAPŁAN. Mówisz nam z duszy, a właśnie zwiastują EDYP. 80
O Apollinie! Niechby on ze słowem KAPŁAN. Dobrą nowinę ja wróżę, bo czyżby EDYP. Wnet się dowiemy, już słyszeć nas może. — KREON. Dobre, bo mniemam, że i ciężkie sprawy EDYP. Jakież jest słowo? bo z tej oto mowy KREON. Czy chcesz, bym mówił odrazu przed ludźmi, EDYP. Mów tu, wszem wobec; bo tamtych katusze KREON. 95
Niech więc wypowiem, co Bóg mi obwieścił. — EDYP. Jakim obrzędem? gdzież skryta ta zmora? KREON. 100
Wypędzić trzeba, lub mord innym mordem EDYP. Jakiegoż męża klęskę Bóg oznacza? KREON. Rządził, o królu, niegdyś nad tą ziemią EDYP. 105 Wiem to z posłuchu, bom męża nie zaznał. KREON. Tych więc, co jego zabili, rozkazał EDYP. Ale gdzież oni? Gdzież znajdą się ślady KREON. 110
W tej, mówił, ziemi; śledźmy a schwytamy. EDYP. Czy w wnętrzu domu, czy też gdzie na polu, KREON. Wyszedł on z kraju pielgrzymem i potem EDYP. A świadka albo towarzysza drogi KREON. Zginęli; jeden, który zbiegł z przestrachem, EDYP. 120
Cóż to? rzecz jedna wiele odkryć może, KREON. Mówił, że Laios nie z jednej padł ręki, EDYP. Czyżby zbójowi, gdyby on pieniędzy KREON. Wieść to głosiła, lecz po zgonie króla EDYP. I cóż sprawiło, że po klęsce króla KREON. 130
Sfinks ciemnowróży ku troskom chwilowym EDYP. Więc od początku ja rzeczy ujawnię. Co prędzej wiązki podniósłszy błagalne. KAPŁAN. Powstańmy, dziatwo; przecież nas tu wiodły CHÓR. 151—215
Zeusa wieści ty wdzięczna, jakież w złociste Teb progi Pola kłosem się nie skłonią, O Bakchusie, pośród gór EDYP. Prosisz a prosząc mógłbyś znaleść ulgę, W żadnym on domu niech nigdy nie spocznie, Wspólnictwo Dyki niech skrzepi łaskawie CHÓR. Jak mnie zakląłeś, tak powiem ci, książę. EDYP. 280
Słusznie to rzekłeś. Ale wymódz z bogów, CHÓR. Lecz drugie wyjście śmiałbym ci polecić. EDYP. Mów i o trzeciem, jeżeli ci świta. CHÓR. Mistrzowi wiedzy najbliżej dorówna EDYP. Przecież już anim tego nie zaniechał; CHÓR. 290 Inne bo rzeczy są głuche i marne. EDYP. Co mniemasz? Każdy tu szczegół ma wagę. CHÓR. Mówią, że zginął z rąk ludzi podróżnych. EDYP. I ja słyszałem. Lecz świadka nie widać. CHÓR. Toć, jeśli w sercu drobinę ma trwogi, EDYP. Nie strwożą słowa, kogo czyn nie straszył. CHÓR. Lecz otóż człowiek, co sprawy wyjaśni. EDYP. 300
O Tyrezyaszu, co sprawy przenikasz TYREZYASZ. Biada, o biada tej wiedzy, co szkodę EDYP. W czem powód, żeś tu przybył poniewoli? TYREZYASZ. 320
Puść mnie do domu; bo łacniej co twoje EDYP. Miastu, któregoś dzieckiem, służyć radą TYREZYASZ. Widzę, że słowa niekoniecznie w porę CHÓR. Na bogów, wiedząc nie ukrywaj światła, TYREZYASZ. Wy wszyscy w błędzie. Ja nigdy złych rzeczy EDYP. 330
Więc wiedząc zmilkniesz? czyż myślisz człowieku TYREZYASZ. Ani ja ciebie, ni siebie nie zmartwię. EDYP. Ze złych najgorszy — bo nawet byś skałę TYREZYASZ. Gniew ty mój ganisz, a w sobie nie widząc EDYP. Któżby na takie nie uniósł się słowa, TYREZYASZ. Zejdzie to samo, choć milcząc się zaprę. EDYP. Przeto co zejdzie, winieneś wyjawić. TYREZYASZ. Nie rzeknę słowa już więcej. Gdy zechcesz, EDYP. 345
A więc wypowiem, co mi w błyskach gniewu TYREZYASZ. 350
Doprawdy? a więc powiem ci, byś odtąd EDYP. Jakie bezczelne wyrzucasz ty słowa? TYREZYASZ. Uszedłem, prawda jest siłą w mej duszy. EDYP. Gdzieś ty jej nabył? Chyba nie z twej sztuki. TYREZYASZ. Od ciebie. Tyś mnie zmusił do mówienia. EDYP. Czego? Mów jeszcze, abym się pouczył. TYREZYASZ. 360 Czyś nie rozumiał, czy tylko mnie kusisz? EDYP. Nie wszystko jasnem; więc powtórz raz jeszcze. TYREZYASZ. Którego szukasz, ty jesteś mordercą. EDYP. Nie ujdziesz kary za wtórą obelgę. TYREZYASZ. Mam mówić więcej, by gniew twój zaostrzyć? EDYP. 365 Mów co chcesz, słowa twe na wiatr ulecą. TYREZYASZ. Rzeknę, iż z tymi, co tobie najbliżsi, EDYP. Czy myślisz nadal tak bredzić bezkarnie? TYREZYASZ. Jeżeli w prawdzie jest moc i potęga. EDYP. 370
O jest, lecz w tobie jej niema, boś ślepym TYREZYASZ. A ty nieszczęsny urągasz, ty, który EDYP. Nocy ty synem, zaszkodzić nie zdołasz TYREZYASZ. Bo nie pisano, abym ja cię zwalił; EDYP. Czy to są twoje sztuki, czy Kreona? TYREZYASZ. Nie Kreon, lecz ty sam sobie zatratą. EDYP. 380
Skarby, królestwo i sztuko, co sztukę I tak podstawia tego czarodzieja, CHÓR. Nam mowa starca wydała się gniewną TYREZYASZ. Chociaż ty władcą, jednak ci wyrównam Między żywymi i zmarłymi braćmi EDYP. Czy znośnem takie wysłuchać obelgi? TYREZYASZ. Nie byłbym stanął, gdybyś nie był wzywał. EDYP. Gdybym był wiedział, że głupstwa pleść będziesz, TYREZYASZ. 435
Głupim ja może li tobie się wydam, — EDYP. Jakim? Zaczekaj! Któż moim rodzicem? TYREZYASZ. Ten dzień cię zrodzi i ten cię zabije. EDYP. Jakież niejasne ty stawiasz zagadki? TYREZYASZ. 440 Czyś nie ty mistrzem w ich rozwiązywaniu? EDYP. Urągaj temu, w czem uznasz mnie wielkim. TYREZYASZ. A jednak to cię zgubiło zdarzenie. EDYP. Jeślim wyzwolił gród — niech i tak będzie. TYREZYASZ. Więc już uchodzę. — Prowadź mnie, pacholę. EDYP. 445
Niech cię prowadzi. Obecność twa przykra, TYREZYASZ. Rzekłszy co miałem — idę, nie z obawy Synem i mężem był, wreszcie rodzica CHÓR. 463—512
Na kogóż wskazał delfickich głos skał? Stawiał wróżbiarza. Bywa, iż posiędzie KREON. Drodzy ziomkowie, doszło moich uszu, CHÓR. Zarzut ten jednak w gniewliwym zapale KREON. 525
Skąd te posłuchy, iż z mego podmuchu CHÓR. Słowo to padło; skąd poszło, ja nie wiem. KREON. I z prostym wzrokiem i wzniesionem czołem CHÓR. 530
Nie wiem. Co władcy czynią, ja nie śledzę. EDYP. Tyś tutaj? A więc śmiesz tak być bezczelnym, KREON. Radzę ci naprzód wysłuchać mej mowy, EDYP. 545
W słowach ty dzielny, lecz złym ci ja będę KREON. Posłuchaj oto, co powiem w tej sprawie. EDYP. Nie praw ty oto, że jesteś bez winy. KREON. Jeżeli mniemasz, iż upór jest skarbem, EDYP. Jeżeli sądzisz, iż krzywdząc krewnego KREON. Uznam twe zdanie; lecz poucz mnie przecież, EDYP. 555
Czyś mnie namawiał, czyli nie namawiał, KREON. I dziś obstaję przy tej samej radzie. EDYP. Jakże to dawno, od czasu gdy Laios... KREON. Cóż począł? Słów twych nie całkiem pojmuję. EDYP. 560 Zniknął śmiertelnym ugodzony ciosem? KREON. Będzie już dawno od tego zdarzenia. EDYP. Czyż wtedy wróżbiarz sprawował swą sztukę? KREON. Równie był mądrym i w równej już cenie. EDYP. Czyż on naówczas mnie wspomniał choć słówkiem? KREON. 565 Nigdy, przynajmniej jam tego nie słyszał. EDYP. A czyście wtedy zarządzili śledztwo? KREON. Tak, oczywiście, lecz było daremnem. EDYP. I czemuż wtedy nie gadał ten znachor? KREON. Nie wiem; a kiedy czego nie wiem, milczę. EDYP. 570 Lecz tyle z wiedzą mógłbyś rzec i znawstwem... KREON. Co znów? nie zaprę się rzeczy mi znanych. EDYP. Gdyby nie schadzki z tobą, nie nazwałby KREON. Jeśli tak mówi, wiesz to sam; ja ciebie EDYP. Badaj, bo mordu mi nikt nie dowiedzie. KREON. Mów więc — maszli ty mą siostrę za żonę? EDYP. Tego pytania zaprzeczyć nie mogę. KREON. Czy nie dopuszczasz onej do współrządów? EDYP. 580 Cokolwiek zechce, przyznaję jej chętnie. KREON. Czyż więc ja trzeci nie równam się z wami? EDYP. W tem właśnie widzę twą złość i przewrotność. KREON. Nie, gdybyś słuchał, jak ja cię słuchałem. — Wespół z wróżbitą, to chwyć mnie i zabij. CHÓR. Pięknie on mówił i zlecił przezorność, EDYP. Nagle i chyłkiem, gdy ku mnie podstąpią, KREON. Cóż więc zamierzasz? czy z kraju mnie wygnać? EDYP. Nic mniej; chcę śmierci twojej, nie wygnania. KREON. Dowiedź mi naprzód, w czem moja jest wina. EDYP. 625 Więc ani folgi mi nie dasz ni wiary? KREON. Bo ci rozwagi brak. EDYP. Mam ją dla siebie. KREON. Trza jej i dla mnie. EDYP. Ty złym jesteś człekiem. KREON. A gdybyś błądził? EDYP. Jednak słuchać trzeba. KREON. I złego pana? EDYP. O miasto, ty miasto! KREON. 630 I ja też miasta cząstką, nie ty jeden. CHÓR. Dość tego kniaziu; w sam raz, jak spostrzegam, JOKASTA. Czemuż, nieszczęśni, jątrzycie się słowy? KREON. O siostro! Mąż twój straszne miota na mnie EDYP. Tak jest, bom schwycił na złych go zamysłach KREON. Niechbym nie uszedł, lecz zginął pod klątwą, JOKASTA. Zawierz na bogów, Edypie, tej mowie, CHÓR. 649—696 Usłuchaj chętnie i mądrze, o to cię błagam, mój władco! EDYP. W czem mam ustąpić? CHÓR. Zważ, iż nie był niemądrym, uszanuj jego zaklęcia! EDYP. Wiesz czego żądasz? CHÓR. Wiem. EDYP. A więc wypowiedz! CHÓR. Że pozwał bogów, nie mieć bez przyczyny EDYP. Wiedz ty, iż tego żądając odemnie CHÓR. Klnę się na słońce, co niebios wiedzie rej, EDYP. Niech więc on idzie, choćbym i ze szczętem KREON. Zżymasz się jeszcze, kiedy ustępujesz, EDYP. Precz stąd nareszcie. KREON. Uchodzę w tej chwili. CHÓR. Księżno, czemu ty zwlekasz, by go wprowadzić do domu? JOKASTA. Niechbym poznała co zaszło. CHÓR. Ciemnych głos padł podejrzeń, które wgryzają się w serce. JOKASTA. Czyż z ust ich obu? CHÓR. Obu. JOKASTA. Cóż więc rzekli? CHÓR. O dość już cierpień! o nie każ mi mową EDYP. Widzisz, gdzieś zaszedł ty z twoją mądrością, CHÓR. Rzekłem już nieraz, o książę, JOKASTA. Na bogów, powiedz i mnie wreszcie, królu, EDYP. Rzeknę — bo więcej cię od tamtych cenię, — JOKASTA. Mów, jeśli pewne masz winy poszlaki. EDYP. On mnie nazywa Laiosa mordercą. JOKASTA. Czy z własnej wiedzy, czyli też z posłuchu. EDYP. Nasłał wróżbitę przewrotnego, który JOKASTA. Ty więc nie bacząc wiele na te rzeczy, Nie troszcz się o nie. Gdy tajemnej toni EDYP. 725
Po twoich słowach, jakiż mną owładnął, JOKASTA. Nowa więc troska znów ciebie się czepia? EDYP. Słyszałem, tak mi się zdaje, że Laios JOKASTA. 730 Tak wieść głosiła i dotąd się krzewi. EDYP. A gdzie spełniono nieszczęsną tę zbrodnię? JOKASTA. Focydą zwie się kraj ów, a dwie drogi EDYP. A jak to dawno od tego zdarzenia? JOKASTA. 735
Na krótko, nim ty władcą tej krainy EDYP. O Zeusie, cóż ty kazałeś mi spełnić? JOKASTA. Cóż ci tak serce, Edypie, porusza? EDYP. Nie pytaj więcej, lecz powiedz mi, jaki JOKASTA. Smagły był, włosów bielała już wełna, EDYP. Biada mi, straszną rzuciłem ja klątwę, JOKASTA. 745 Cóż mówisz, książę! Z trwogą na cię patrzę. EDYP. Drżę ja, iż wróżbiarz nie całkiem był ślepym; JOKASTA. Waham się, ale odrzeknę, gdy spytasz. EDYP. Czy jechał skromnie, czy też jako książę JOKASTA. Pięciu ich było, a wśród nich obwiestnik; EDYP. Biada — już świta zupełnie; któż tedy JOKASTA. 755 Jeden ze służby, co uszedł ze życiem. EDYP. Czyż on się teraz znajduje w tym domu? JOKASTA. O nie! bo kiedy wróciwszy zobaczył, EDYP. Niechby on tu się pojawił co żywo! JOKASTA. 765 Łatwem to; ale cóż go tak pożądasz? EDYP. Boję się żono, żem orzekł zbyt wiele, JOKASTA. Stawi się tutaj; ale i ja godna, EDYP. 770
Nie skryjęć tego, skorom tak daleko Bo wśród biesiady podniecony winem 810
Runął on na wznak ze środka siedzenia. — CHÓR. Strasznem to panie, lecz póki ów świadek EDYP. Żyje też we mnie li tyle nadziei, JOKASTA. Jakąż otuchę opierasz ty na nim? EDYP. Zaraz ci powiem; jeśliby tak samo. JOKASTA. Jakież wyrzekłam ja słowa znaczące? EDYP. 840
Rzekłaś, że kilku podawał on zbójców JOKASTA. Wiedz więc stanowczo, że tak brzmiały słowa, EDYP. Trafnie to mówisz, poślij jednak kogo, JOKASTA. Wnet poślę, wstąpmy tymczasem do domu, CHÓR. 861—910
Niechbym ja słowom i sprawom co święte Aż niebo swym wszechwidnym znakiem JOKASTA. O głowy miasta, dobrem mi się zdało POSŁANIEC Z KORYNTU. Czy mógłbym od was dowiedzieć się, kumy, CHÓR. Otóż dom jego, a on sam jest w domu POSŁANIEC. Niechajby szczęsna ze szczęsnymi żyła, JOKASTA. Niechaj i tobie Bóg szczęści, boś pięknie POSŁANIEC. Dobrą wieść niosę dla domu i męża. JOKASTA. 935 Jaką nowinę? Skądże to przybywasz? POSŁANIEC. Z Koryntu — słowa, które wnet wypowiem, JOKASTA. Cóż to, co siłę podwójną mieć może? POSŁANIEC. Jego chcą ludzie Istmijskiej krainy JOKASTA. Cóż? czyż już stary Polybos nie rządzi? POSŁANIEC. Przestał, bo śmierć go zabrała do grobu. JOKASTA. Cóż znowu? umarł więc, starcze, Polybos? POSŁANIEC. Niech zginę, jeśli prawdy nie wyrzekłem. JOKASTA. 945
Donieś więc o tem, służebno, co prędzej EDYP. 950
O najmilejsza ma żono, Jokasto, JOKASTA. Wysłuchaj tego człowieka i rozważ, EDYP. Co on za jeden i cóż nam zwiastuje? JOKASTA. 955
Idzie z Koryntu z nowiną o ojcu, EDYP. Cóż to przybyszu! Sam mów co przynosisz. POSŁANIEC. Jeśli to wprzódy mam tobie obwieszczać, EDYP. 960 Podstęp go, czyli zwaliła choroba? POSŁANIEC. Drobna niekiedy rzecz starca powali. EDYP. A więc z słabości skończył jak się zdaje. POSŁANIEC. I z miary wieku, która nań przypadła. EDYP. Przebóg! pocóżby, o żono, kto zważał JOKASTA. Czy nie mówiłam ci tego już dawno? EDYP. Mówiłaś, ale mną trwoga władnęła. JOKASTA. 975 Nadal więc nie bierz tych rzeczy do serca. EDYP. Lecz matki łoże, czyż nie ma mnie trwożyć? JOKASTA. Czemuż-by troskał się człowiek, co w ręku Się miłowało; swobodnie ten żyje, EDYP. Pięknem byłoby to wszystko coś rzekła, JOKASTA. I z grobu ojca nie zabłysł ci promień? EDYP. Zabłysł, nie przeczę, lecz matki się boję. POSŁANIEC. Jakaż niewiasta tak wielce was trwoży? EDYP. 990 Meropa, starcze, żona Polybosa. POSŁANIEC. Cóż więc takiego, co grozę wam sprawia? EDYP. Straszliwa wróżba zesłana od bogów. POSŁANIEC. Poznać ją można, czy milczeć musicie? EDYP. Owszem, znać możesz. Loxias mi zwiastował POSŁANIEC. 1000 Czyż dla tej trwogi uszedłeś ty z kraju? EDYP. Tak, starcze, nie chcąc być ojca mordercą. POSŁANIEC. Czemuż więc dotąd, o władco, z tej trwogi EDYP. A przecież wdzięczność zyskałbyś tem wielką. POSŁANIEC. 1005
Potom tu przybył, by skoro do domu EDYP. O! z rodzicami nie stanę pospołu! POSŁANIEC. Synu, toć jasnem, iż nie wiesz co czynisz. EDYP. Jakto, mój stary, poucz mnie na bogi! POSŁANIEC. 1010 Czyż dla tych ludzi unikasz ty domu? EDYP. W trwodze, by Febus się jasno nie ziścił. POSŁANIEC. Byś od rodziców nie przejął zakały? EDYP. To właśnie ciągle, o starcze, mnie trwoży. POSŁANIEC. Więc nie wiesz, że się strachasz bez powodu. EDYP. 1015 Jakoż? gdy jestem tych dzieckiem rodziców. POSŁANIEC. Polybos tobie żadnym nie był krewnym. EDYP. Cóż to, Polybos nie byłby mi ojcem? POSŁANIEC. Nie więcej ojcem odemnie, lecz równym. EDYP. Skądby się ojciec z tym równał, co nie jest? POSŁANIEC. 1020 Przecież ni ja cię spłodziłem, ni tamten. EDYP. Więc po cóż wtedy on mienił mnie synem? POSŁANIEC. Wiedz, iż z rąk moich otrzymał cię w darze. EDYP. I z obcej ręki przyjąwszy, tak kochał? POSŁANIEC. Bezdzietność takie mu dała uczucia. EDYP. 1025 A tyś mnie kupił, czy znalazł przypadkiem? POSŁANIEC. Znalazłem w krętych Kiteronu jarach. EDYP. Jakże dostałeś się do tych ostępów? POSŁANIEC. Górskiemu bydłu za pastucha byłem. EDYP. Pastuchem byłeś wędrownym i płatnym? POSŁANIEC. 1030 I twym wybawcą natenczas, o synu. EDYP. A w jakiej ty mnie zeszedłeś potrzebie? POSŁANIEC. Stopy nóg twoich dać mogą świadectwo. EDYP. Biada mi, dawne wspominasz niedole. POSŁANIEC. Ja zdjąłem pęta z twoich stóp przebitych. EDYP. 1035 Z pieluch więc straszną wyniosłem ohydę? POSŁANIEC. Od nóg nabrzmiałych nadano ci imię. EDYP. Przebóg, mów, ojciec czy matka je nadał? POSŁANIEC. Nie wiem, wie lepiej ten, co mi cię zwierzył. EDYP. Nie sam mnie zszedłeś, lecz z innejś wziął ręki? POSŁANIEC. 1040 Nie sam, lecz inny cię wydał mi pastuch. EDYP. Któż on? Czy zdołasz go jeszcze oznaczyć? POSŁANIEC. Mówiono, że był u Laiosa w służbie. EDYP. W służbie u króla dawnego tej ziemi? POSŁANIEC. A jużci; pasał on Laiosa trzody. EDYP. 1045 Czy on przy życiu, czy mógłbym go widzieć? POSŁANIEC. Miejscowi ludzie to wiedzieć by mogli. EDYP. Czyż więc wśród ludzi, którzy tu obecni, CHÓR. Nie znam innego krom sługi, którego EDYP. Żono, czy znasz ty człowieka, za którym JOKASTA. Cóż? kto mu w myśli? nie zważaj ty na to, EDYP. Rzecz niepodobna, bym takie poszlaki JOKASTA. 1060
Jeśli, na bogów, życie tobie miłe, EDYP. Odwagi! nic ci nie ujmie, chociażbym JOKASTA. Jednak mnie słuchaj, błagam, nie czyń tego. EDYP. 1065 Zbytnia uległość nie zawrze mi prawdy. JOKASTA. Z serca najlepszą ci służę poradą. EDYP. Co zwiesz najlepszem, od dawna mnie dręczy. JOKASTA. Nieszczęsny, niechbyś nie wiedział, kim jesteś. EDYP. Czyż mi nie stawią wnet tego pastucha? JOKASTA. Biada, nieszczęsny, to jedno już słowo CHÓR. Dla czegóż żona w tak dzikiej rozpaczy EDYP. Niechaj się zrywa; ja jednak mojego CHÓR. 1086—1109
Jeśli to nie sen, nie złuda, Czy też Apolla znęciły ją lica EDYP. 1110
Jeśli ja także, choć wprzód go nie znałem, CHÓR. On to, mój Panie, wśród domu Laiosa EDYP. Naprzód cię pytam, przychodniu z Koryntu, POSŁANIEC. Tego, co tu stanął. EDYP. Starcze, patrz na mnie, i wręcz odpowiadaj, SŁUGA. Tak, byłem sługą domowym, nie kupnym. EDYP. Jakie tu miałeś zajęcia i służbę? SŁUGA. 1125 Najwięcej, panie, chodziłem za bydłem. EDYP. A w jakich miejscach miałeś twe szałasy? SŁUGA. Na Kiteronie i blizkich polanach. EDYP. Czyś widział kiedy tego tu człowieka? SŁUGA. Przy jakiej sprawie? Kogóż masz na myśli? EDYP. 1130 Tego tu, czyś ty z nim zadał się kiedy? SŁUGA. Na razie ciężko to sobie przypomnieć. POSŁANIEC. Nie dziw, o panie! ja wraz mu przypomnę SŁUGA. 1140 Będzie to prawda — choć temu już dawno. POSŁANIEC. Więc powiedz dalej, czy pomnisz, żeś dziecko SŁUGA. Cóż to, po cóż mi pytanie to stawiasz? POSŁANIEC. Oto ten, kumie, co wtedy był dzieckiem. SŁUGA. 1145 Cóż ty, do licha, nie zamkniesz raz gęby? EDYP. Nie łaj go, stary, bo raczej twe słowa SŁUGA. W czemże ja, dobry panie, zawiniłem? EDYP. Że przeczysz dziecku, za którem on śledzi. SŁUGA. 1150 Plecie bo na wiatr, nie wiedzieć dlaczego. EDYP. Nie zeznasz z chęcią, to zeznasz pod batem. SŁUGA. Przebóg, nie smagaj, o panie, staruszka. EDYP. Niechaj mu ręce spętają na grzbiecie. SŁUGA. Za co? o biada! jakiej chcesz nowiny? EDYP. 1155 Czyś dał mu dziecię, o które się pyta? SŁUGA. Dałem; niechajbym dnia tego był zginął. EDYP. Przyjdzie do tego, gdy prawdy nie zeznasz. SŁUGA. Doszczętniej zginę, skoro ją wypowiem. EDYP. Człowiek ten szuka, jak widać, wykrętów. SŁUGA. 1160 O nie! toć rzekłem, iż dałem je dawno. EDYP. Skąd wziąłeś? z domu? czy dał ci je inny? SŁUGA. Mojem nie było, z innej wziąłem ręki. EDYP. Któż był tym mężem, z jakiego on domu? SŁUGA. Na Boga, panie, nie pytaj mnie więcej! EDYP. 1165 Zginąłeś, jeśli raz pytać nie dosyć. SŁUGA. A więc — z Laiosa to było pomiotu. EDYP. Czy z niewolnicy, czy ze krwi szlachetnej? SŁUGA. Biada, ma mowa tuż u grozy kresu. EDYP. I słuch mój również, lecz słuchać mi trzeba. SŁUGA. 1170
Zwano go synem jego; lecz twa żona EDYP. Czy tedy ona oddała? SŁUGA. Tak panie. EDYP. W jakimże celu? SŁUGA. Bym zabił to dziecię. EDYP. Wyrodna matka! SŁUGA. Trwożył ją wróżby. EDYP. 1175 Jakie? SŁUGA. Że dziecko to ojca zabije. EDYP. Po cóż je tedy oddałeś tamtemu? SŁUGA. Z litości, panie, myślałem, że weźmie On je zratował na zgubę, bo jeśli EDYP. Biada, już jawnem to, czegom pożądał, CHÓR. 1185—1222
O śmiertelnych pokolenia! Któż w czarniejszą runął noc POSŁANIEC DOMOWY. O wy, którzyście starszyzną tej ziemi, CHÓR. To już, co wiemy, dość daje żałoby POSŁANIEC. By jednem słowem wyrzec i pouczyć. CHÓR. O ta nieszczęsna! Jak ona zginęła? POSŁANIEC. Z własnej swej ręki. Co grozą w tym czynie, Wysadził bramę i wpadł do komnaty. — CHÓR. Cóż więc poczyna teraz ów nieszczęsny? POSŁANIEC. Krzyczy, by bramy rozwarto i Tebom Tu nie zostanie, jak sam się zaklinał. CHÓR. 1297—1368
O straszny los dla ludzkich ócz, EDYP. O biada mi, biada! CHÓR. W strasznego coś, co słyszeć, widzieć grozą. EDYP. O ciemnie, Biada mi! — jakże porówno w niedoli CHÓR. Nie dziw, że pośród tak ogromnej męki EDYP. O przyjacielu! CHÓR. O straszny czynie! o straszny demonie, EDYP. Apollo, on to sprawił, przyjaciele. CHÓR. Tak, jako mówisz, się stało. EDYP. Któżby mnie witał, kto kochał w tem mieście, CHÓR. Klęska cię gnębi, świadomość cię mroczy, EDYP. O niechajby się ten nie był narodził, CHÓR. Po mojej także byłoby to woli. EDYP. Nie byłbym krwawych spełnił win, CHÓR. Żeś dobrze począł — nie śmiałbym ja wierzyć, EDYP. Że nie najlepiej ja sobie począłem, Skądkolwiek one — coś dały ochłody? I hańby bezdeń wśród ludzkiej rodziny. CHÓR. Kiedy tak błagasz, właśnie w samą porę EDYP. Biada mi! Cóż ja do niego wyrzeknę? KREON. Nie by urągać przyszedłem, Edypie, EDYP. Na bogów, skoroś mą trwogę rozproszył Usłuchaj prośby, którą ci wypowiem, KREON. O co więc błagasz mnie z takim naciskiem? EDYP. Wyrzuć co żywo mnie z tej tu krainy KREON. Byłbym to spełnił, wiesz dobrze, lecz wprzódy EDYP. Lecz przecież tego wola już zjawiona: KREON. Taki był wyrok, lecz w dzisiejszej doli EDYP. 1445 O mnie nędznego ty badać chcesz bogów? KREON. Bo i ty pono dasz teraz im wiarę. EDYP. I ja mą wolę ci zwierzę i zlecę, Żywemu niegdyś znaczyli mogiłę, KREON. O nie! zrobiłem po twojej ja woli EDYP. Niech ci się szczęści i z łaski niebiosów W rękach, co oczy niegdyś pełne błysku 1515
Bym żył, gdzie dadzą, a wam z ręki losu KREON. Łez już dosyć, dość już żalu, wstępuj więc do wnętrza już EDYP. Słucham, choć mi to bolesnem. KREON. Wszystko ma swój kres i czas. EDYP. Wiesz ty, jaką mam nadzieję? KREON. Mów, bym poznał twoją myśl EDYP. 1520 Że mnie wyślesz stąd daleko. KREON. Co nastąpi, wskaże Bóg. EDYP. Lecz ja w bogów nienawiści. KREON. Toż osiągniesz, czego chcesz. EDYP. A więc zgoda? KREON. Co nie w myśli, tego w fałsz nie stroję słów. EDYP. A więc stąd mnie już uprowadź. KREON. Idź, lecz wprzódy dzieci puść. EDYP. Nie odrywaj ich odemnie. KREON. Nie chciej woli przeprzeć znów, CHÓR. O ojczystych Teb mieszkańcy, patrzcie teraz na Edypa, |
Tragedya przedstawia dramat rodzinny w domu Heraklesa, losy i zgon Dejaniry podczas wypraw słynnego jej małżonka, wreszcie ostatnie chwile samego bohatera. — Eurytos, król Oichalii na Eubei, miał pełną wdzięku córkę Iole na wydaniu. Kiedy Herakles do Oichalii zawitał, doznał on tam bardzo nieżyczliwego przyjęcia. Aby to pomścić, strącił więc syna Eurytosowego Ifitosa, kiedy tenże szukając uprowadzonych klaczy do Tirynsu się zabłąkał, z murów miejskich zdradną zasadzką w przepaście. Lecz Zeus wymierzył następnie za ten czyn podstępny na Heraklesa kaźń hańbiącą, zgrążając mordercę w służbę u kobiety, słynnej Omfali. Żona Heraklesa musi tymczasem uchodzić z Tirynsu na wygnanie do Trachis, w Tessalii. Po roku niewoli kobiecej zbiera następnie Herakles hufce wojenne i z nimi wyrusza na oblężenie Oichalii i pogrom Eurytosa. Gród ten pada rzeczywiście w gruzy, Eurytos zostaje zabitym, a Iole dostaje się w ręce zwycięscy. — Tymczasem Dejanira gubiła się w domysłach i marniała w tęsknocie, nie wiedząc niczego pewnego o losach swego małżonka, który już od piętnastu miesięcy bez wieści ją pozostawił. Wreszcie dochodzą pogłoski o jego tryumfie a pochód branek, wśród których znajduje się Iole, zapowiada blizkie pojawienie się samego Heraklesa. Tu się zaczyna tragedya. Dejanirze odsłania się wnet prawda, iż Iole nie jest branką pospolitą na niewolnicę przeznaczoną, lecz że zajęła i zdobyła serce jej męża. Aby więc klęskę od siebie odwrócić, zamierza Dejanira miłość męża na wszelki sposób sobie zabezpieczyć. Centaur Nessos, śmiertelnie niegdyś przez Heraklesa ugodzony, zwierzył jej tajemnie, iż krew z jego rany posłuży jej w razie potrzeby jako płyn czarowny na odzyskanie uczuć małżonka. Zawierzyła ona niestety tym słowom i z miłosnym zamiarem i nadzieją przesyła teraz szatę namaszczoną ową posoką Heraklesowi. Niebawem jednak zaczynają w Dejanirze straszne kiełkować wątpliwości, czy owa rada nie była czasem zdradą pomsty żądnego Nessosa, a po chwili powraca Hyllos, którego matka Dejanira wysłała do ojca na zwiady, ze straszną już i groźną wieścią, że Heraklesowi owa szata złowroga wżarła się w ciało i mąk okrutnych stała się przyczyną. Dejanira, typ łatwowiernej, lecz szczerze kochającej niewiasty, odbiera sobie wskutek tego życie wśród wybuchów rozpaczy. Na tem jednak sztuka się nie kończy. Albowiem podobnie jak w Ajaxie następuje teraz część druga, w której Herakles główną jest osobistością dramatu; męki jego i ostatnie chwile przed wstąpieniem na stos śmiertelny przedstawiono tu z realizmem i brutalnym weryzmem czynu i słowa, które nie koniecznie naszym uczuciom przypadną do smaku. Występuje tu bohater, pełen ludzkich instynktów, nie uświetniony jeszcze tą nadludzką aureolą, która go w późniejszej poezyi z bogami zrównała. Dziwi nas przedśmiertne zlecenie Heraklesa, aby syn Hyllos pojął Iole za żonę. Wygląda to na sztuczne „zaopatrzenie“, jakiego przykłady znajdujemy w utworach dramatycznych wszystkich wieków i narodów. Ale rys ten tłómaczy się po części dawną tradycyą, zmienioną w Trachinkach, że Herakles nie dla siebie, lecz dla swego syna o rękę Ioli się ubiegał. W ogóle zlały się w tragedyi Sofoklesa rozmaite motywy i różnorodne warstwy baśni na całość nie zupełnie wyrównaną. Wyrażono też przypuszczenie, że na ujęcie i rysy charakterów zarówno Heraklesa jak i Dejaniry w Trachinkach, wpłynął w pewnej mierze młodszy Sofoklesa rywal, Euripides, który w swym Heraklesie szalonym opisał niemniej brutalnie przedzgonne szały bohatera, a zawsze z lubością namiętności i obłędy serc kobiecych przedstawiał i piętnował zarazem na scenie. I dziwnymi nam się wydają u Sofoklesa szumne wywody przedśmiertne bohatera, z których wy słyszeć możemy przeddźwięki chwalb i deklamacyi, jakiemi w późniejszych czasach grzmiały szkoły retorów i sztuczną siłą obrzękłe Seneki tragedye.
Osoby dramatu.
DEJANIRA. Od wieków zdanie między ludźmi chodzi, 25
By wdzięki mi nie przyniosły udręki; PIASTUNKA. O Dejaniro, ma pani, już często 55
Nie ślesz nikogo w pogoni za mężem? DEJANIRA. O dziecię, synu; wszak z ust pospolitych HYLLOS. Jakie? Niech znam je, jeśli znać się godzi. DEJANIRA. 65
Zwieszcza ci hańbę, gdybyś nie wyśledził, HYLLOS. Wiem ja to, jeśli posłuchom dać wiarę. DEJANIRA. Więc ty słyszałeś, synu, gdzie przebywa? HYLLOS. Podobno służył zeszłego on lata DEJANIRA. Jeśli to przeniósł, snać wszystko przeniesie. HYLLOS. Lecz, jakom słyszał, zwolniony on z tego. DEJANIRA. Gdzieżby więc teraz żył albo i umarł? HYLLOS. Zwą na Eubei Eurytosa miasto, DEJANIRA. A czy wiesz, synu, że wróżby on pewne HYLLOS. Jakież o matko? Bo rzecz mi nieznaną. DEJANIRA. Że albo kresu dokona tam życia, HYLLOS. 85
Więc ruszam matko; a gdybym znał przedtem DEJANIRA. Więc idź o synu! Choć w późnej godzinie CHÓR. 93—140
O ty, którego noc gwiezdna w swym skonie Zwieść mi, kto synem Alkmeny dziś włada, Raz nam los smutek, raz radość wymierzy. DEJANIRA. Przyszłaś tu, jak się wydaje, świadoma W przyszłości życia zażyje pogody. CHÓR. Strzeż się złej wróżby; bo widzę, że kroczy POSŁANIEC. 180
O Dejaniro! ja pierwszy z posłańców DEJANIRA. Cóż za wiadomość mi niesiesz, o starcze? POSŁANIEC. 185
Iż twój małżonek wielce ukochany DEJANIRA. Któż obcy, albo krajowiec to zwieścił? POSŁANIEC. Ot na bydlęcem to błoniu ogłaszał 190
Wnet się porwałem, bym pierwszy to doniósł DEJANIRA. Przecz Lichas z dobrą nie przybył sam wieścią? POSŁANIEC. Jemu samemu tu stanąć nie łacno, DEJANIRA. 200
Zeusie, co w Ojcie bezżęte masz błonie, CHÓR. 205—224
Pieśnią wesela niech zabrzmią te mury, Rwę się do tańca, z radością flet słyszę, DEJANIRA. 225
Widzę to, drogie, nie uszedł czujności LICHAS. Sczęsny nasz powrót i szczęsne witanie DEJANIRA. O ty najmilszy; wraz, co najpierw pragnę LICHAS. Jam go zostawił przy pełnej tam sile, DEJANIRA. Gdzie, wśród rodaków czy też barbarzyńców? LICHAS. Jest brzeg Eubei, na którym wydziela DEJANIRA. Ślub mu czy wróżby zleciły ofiarę? LICHAS. 240
Ślubem się związał, gdy miasto zdobywał DEJANIRA. A one skąd są i czyje poddane? LICHAS. Gród Eurytosa zdobywszy, je zabrał DEJANIRA. Czyż pod tem miastem te czasy bezmierne LICHAS. Nie, lecz sam zeznał, że czasu najwięcej 265
Głosząc, że chociaż łuk dzierży niechybny, CHÓR. O pani, radość wyraźna ci świta DEJANIRA. Jakżebym słusznie, o męża tych czynach Słysząc chwalebnych, się cieszyć nie miała? LICHAS. Cóż wiem? na cóż ty mnie badasz? być może, DEJANIRA. Czyż królów córą, czyż nie Eurytosa? LICHAS. Nie wiem, bom głębiej nie badał tej rzeczy. DEJANIRA. Aniś jej nazwy nie słyszał od innych? LICHAS. Bynajmniej; służbę spełniałem w milczeniu. DEJANIRA. 320
Więc daj ty sama wiadomość o sobie, LICHAS. Toć ona takoż, jak w uprzednim czasie. DEJANIRA. Puśćcie ją tedy, niech idzie do domu, POSŁANIEC. 335
Lecz naprzód zostań tu chwilkę i bez tych DEJANIRA. Cóż to? dlaczegoś zastąpił mi drogę? POSŁANIEC. 340
Stój i posłuchaj. Bom na wiatr nie gadał DEJANIRA. Czyż więc napowrót zwołamy tych z domu, POSŁANIEC. Do ciebie i tych, a tamtym daj spokój. DEJANIRA. 345 Toż oni poszli; więc mów, co zamierzasz. POSŁANIEC. Ten człek, co tobie rzecz właśnie przedkładał, DEJANIRA. Co mówisz? Myśl mi twą wyjaw dokładnie, POSŁANIEC. Jam tedy słyszał, jako człek ten mówił 365
I teraz, jako to widzisz, do domu DEJANIRA. 375
O ja nieszczęsna! gdzież los mnie znów strącił, POSŁANIEC. Dostojną ona z oblicza i rodu, CHÓR. Choćby nie wszyscy źli sczeźli, niech padnie DEJANIRA. 385
Cóż czynić, drogie? Bo we mnie te słowa, CHÓR. Tamtego badaj, boć powie on prawdę, DEJANIRA. Pójdę doń; rada twa wcale rozumna. POSŁANIEC. 390 A ja mam czekać? lub cóżbym miał sprawić? DEJANIRA. Czekaj, bo człek ten sam zjawia się z domu, LICHAS. Cóż więc mam donieść Heraklowi, pani, DEJANIRA. 395
Jakoż ty nagle, przyszedłszy tak późno, LICHAS. Chceszli ty jeszcze mnie badać, to służę. DEJANIRA. Lecz czy ty prawdę wprost wyznasz mi szczerą? LICHAS. Wielki Zeus niechaj przyświadczy mym słowom. DEJANIRA. 400 Kim więc niewiasta, którąś tu sprowadził? LICHAS. A cóż cię skłania do tego pytania? DEJANIRA. Odrzeknij śmiało, jeżeliś przy zmysłach! LICHAS. Z Eubei ona. Lecz nie znam jej rodu. POSŁANIEC. Ty, patrz mi w oczy! Bacz, przed kim ty mówisz. LICHAS. 405
Przed Dejanirą, co moją władczynią, POSŁANIEC. Tego się chciałem dowiedzieć. Więc mienisz LICHAS. Zapewne, bo słusznem. POSŁANIEC. 410
Na jakąż karę więc sobie zasłużysz, LICHAS. Skąd ja nieprawym? I po cóż te sztuczki? POSŁANIEC. Nie ja, ty ciągle nadrabiasz tu sztuką. LICHAS. Odejdę. Przecież nie głupim cię słuchać. POSŁANIEC. 415 Nie, póki słówka spętany nie rzekniesz. LICHAS. Gadaj do woli. Snać z ciebie gaduła. POSŁANIEC. Brankę tę, którąś sprowadził do domu, LICHAS. Jużci. Lecz cóż pytasz? POSŁANIEC. Czyś nie rzekł, nimeś tu udał głupiego, LICHAS. Przed kim tom mówił? skąd zjawi się człowiek, POSŁANIEC. Poświadczy wielu; wśród tłumu w Trachinie LICHAS. Tak! POSŁANIEC. Cóżeś przypuszczał? czyś raczej nie przysiągł, LICHAS. Jemu za żonę!? Na bogi, o pani, POSŁANIEC. Ten, co od ciebie usłyszał, że miasto LICHAS. Precz z tym człowiekiem! bo z głupim niechętnie DEJANIRA. Na tego Zeusa, co z Ojty wierzchołków I srom; lecz to już niech będzie jak będzie! CHÓR. 470
Dobrej tej rady usłuchaj, a z czasem LICHAS. Więc droga księżno, skoro rzecz mi jasną, DEJANIRA. 490
Toć przecie ja tak zamierzyłam działać I dary, które tych darów dorosną; CHÓR. 497—530
Moc potężna Cyprydy ziem i nieba sięga, DEJANIRA. Podczas gdy w domu, me drogie, ten obcy Ten mnie, gdym świeżo rozstawszy się z ojcem CHÓR. Jeżeli tylko masz ufność w tej sprawie, DEJANIRA. O tyle ufam, że mam to mniemanie, CHÓR. Wiedzy trza czynom, bo choćbyś mniemała, DEJANIRA. 595
Wnet zyskam pewność; bo widzę już tego LICHAS. Cóż czynić? rzeknij mi Ojneusa córo, DEJANIRA. Lecz ja tu właśnie działałam Lichasie, Łacno mąż pozna i uzna niebawem. LICHAS. Toć, gdy Hermesa uprawiam ja sztukę DEJANIRA. 625
Już ruszaj; boś się już zwiedział dokładnie, LICHAS. Wiem to i powiem, że wszystko w porządku. DEJANIRA. Widziałeś przecie również, jak tę brankę LICHAS. 630 Toć, aż mi serce zadrgało w radości. DEJANIRA. Cóż byś rzekł jeszcze? lecz już się ogromnie CHÓR. 634—662
O wy, co ciepłych źródeł grań wysoką I na wybrzeżu dziewy złotostrzałej, DEJANIRA. Jakże się troskam, niewiasty, że stało CHÓR. 665 Cóż tobie w myśli, Ojneusa ty córo? DEJANIRA. Nie wiem, lecz trwoga mnie nęka, czy klęski CHÓR. Czyć w myśli dary Heraldowi słane? DEJANIRA. Tak jest i nigdy ja nagłych zbyt działań CHÓR. Poucz, gdy możesz, cóż ciebie tak trwoży? DEJANIRA. Coś się zdarzyło, co, gdy wam opowiem, 695
Bo zwitek wełny, którym strój maściłam, CHÓR. W sprawach tak groźnych człek musi się trwożyć, DEJANIRA. 725
Kiedyś źle począł, już trudno nadzieję CHÓR. Lecz gdy wbrew woli ktoś spełnił złe czyny, DEJANIRA. Mówić tak zdoła, kto nie brał udziału CHÓR. Lepiej, byś dalszej zniechała już zwady, HYLLOS. Matko! z trzech wybrać dziś jedno ci trzeba, DEJANIRA. O synu, cóż ci tak we mnie wstręt budzi? HYLLOS. Wiedz ty, żeś męża, a mego rodzica DEJANIRA. O biada! jakież zwiastujesz mi słowo? HYLLOS. Takie, co odstać się nigdy nie zdoła, DEJANIRA. Cóż mówisz synu? Któż przyniósł wieść taką, HYLLOS. Sam oglądałem tę klęskę rodzica DEJANIRA. Gdzieżeś go spotkał i gdzie z nim przestawał? HYLLOS. Jeśli chcesz wiedzieć, to wszystko rzec trzeba. 770
Przyszły szarpiące, a potem by żmiji Mnie z tego kraju, niech tutaj nie ginę. CHÓR. Cóż milcząc idziesz? Czyż nie wiesz, że z ciszy HYLLOS. 815
Dajcie jej odejść; niech wiatry zatoczą CHÓR. 821—862
Ot, patrzcie dziewy, jak prędko się w ciało Kiedy zdradliwa krwawiącą osłoną PÓŁCHÓR. Czy ja się mylę, czy słyszę, że właśnie Jakieś tu jęki zabrzmiały we wnętrzu? PÓŁCHÓR. O! niewątpliwem, że ktoś tam boleśnie PÓŁCHÓR. Patrz, jako chmurna i z czołem zmarszczonem PIASTUNKA. 870
Dziewki, nie małych klęsk dla nas zaiste CHÓR. Cóż znów się stało, co wieścisz nam stara? PIASTUNKA. Że Dejanira, ni stopą nie drgnąwszy, CHÓR. 875 Chyba nie na śmierć? PIASTUNKA. Słyszałaś już wszystko. CHÓR. Cóż, więc umarła? PIASTUNKA. Tak, słysz to powtórnie. CHÓR. Biada! o biada! lecz jakim sposobem? PIASTUNKA. Strasznym zaiste. CHÓR. Lecz powiedz nam przecie, PIASTUNKA. Zabiła się sama. CHÓR. 880—886
Jakiż gniew, albo też obłęd to sprawił, PIASTUNKA. Cięciem ta miecza zginęła bolesnem. CHÓR. I ty widziałaś, bezmyślna, tę zbrodnię? PIASTUNKA. Widziałam, bom ja w pobliżu niej stała. CHÓR. 890 Jakże się stało, o jakże, mów zaraz. PIASTUNKA. Sama na swoje targnęła się życie. CHÓR. Cóż znowu mówisz? PIASTUNKA. Co szczerą jest prawdą. CHÓR. 893—895 Ściągnęła, nowa ta dziewka, ściągnęła Groźnej Erinyi przekleństwa i gromy PIASTUNKA. O nazbyt ciężkie! A gdybyś ty świadkiem CHÓR. I na to targła kobieca się ręka? PIASTUNKA. Zbyt śmiało. Słuchaj i wnet to potwierdzisz. Bądźcie mi zdrowe, bo nigdy już odtąd CHÓR. 947—970
Kogóż opłaczę ja prędzej, Bo na to w domu już patrzą me oczy HYLLOS. 971—987
Biada mi! STARZEC. Powstrzymaj synu twe skargi, HYLLOS. Jak mówisz starcze, więc żyje? STARZEC. Nie budź go, kiedy on we śnie spoczywa Które się nagle podrywa HYLLOS. Lecz na mnie troski bezmierne dziś padło HERAKLES. O Zeusie! STARZEC. 988—1017
Czyś więc nie przejrzał korzyści mej mowy, HYLLOS. Lecz trudno przemódz i żale i jęki, HERAKLES. O wy Kenajskie ołtarze! Więc mnie zostawcie, zostawcie w spokoju; STARZEC. 1018—1043
Męża tego o synu, większe tu czeka zadanie, HYLLOS. Toć ja się podejmę, HERAKLES. O synu, gdzież ty jesteś, gdzież? Matka twoja bezbożna, a niechaj ona tak padnie, CHÓR. Drużki, gdy słyszę, krew w żyłach się stęża HERAKLES. Ja tym, co w tylu opałach rozgłośnych Czy, gdyby słusznie jej ciało skarcono. Innych też wiele zaznałem ja trudów, CHÓR. Biedna Hellado, w jakiej ty żałobie HYLLOS. Skoroś zezwolił mi mówić, o ojcze, HERAKLES. 1120
Co chcesz wypowiedz i milcz. Bo choremu HYLLOS. O matki chciałbym powiedzieć ci losie HERAKLES. O ty bezczelny! czyż śmiałbyś ty jeszcze HYLLOS. Bo sprawa taką, że milczeć nie można. HERAKLES. Zaiste, bacząc na złe, co spełniła. HYLLOS. Tymbardziej bacząc na los jej dzisiejszy. HERAKLES. Więc mów, lecz uważ, byś nie był złym synem. HYLLOS. 1130 Mówię; ta właśnie skonała zabita. HERAKLES. Przez kogo? Dziwy ty wieścisz w złem słowie. HYLLOS. Własną swą ręką, nie gwałtem obcego. HERAKLES. Biada! więc zanim skarciłem ją słusznie. HYLLOS. I ty byś stłumił gniew, wszystko poznawszy. HERAKLES. 1135 Wstęp to doniosły; więc mów, coś zamierzył. HYLLOS. W tem rzecz, iż w dobrej zbłądziła ta wierze. HERAKLES. Więc dobrem, łotrze, rodzica ci zgładzić? HYLLOS. Miłosnym czarem zechciała cię spętać, HERAKLES. 1140 A któż w Trachinie takim czarodziejem? HYLLOS. Nessos ów centaur w nią wszczepił te wiary, HERAKLES. O ja nieszczęsny! Już po mnie, już po mnie HYLLOS. Lecz matki niema, bo tak się złożyło, HERAKLES. Więc mnie posłuchaj; a wskażesz ty ninie, Lecz z rąk zmarłego, co zmieszkał w Hadesie. HYLLOS. Ja, ojcze, w spór ten zabrnąwszy się trwożę, HERAKLES. Więc przedewszystkiem daj twoją prawicę. HYLLOS. Dlaczego żądasz tej zbytniej poręki? HERAKLES. Czyż jej nie podasz co żywo, nie słuchasz? HYLLOS. Ot, już przysięgam, nie oprę się w niczem. HERAKLES. 1185 Przysiąż na głowę Zeusa, co mnie zrodził. HYLLOS. Że co uczynię? czyż i to mi zjawnisz? HERAKLES. Że mi usłużysz w tem, co ci wnet powiem. HYLLOS. Przysięgam, Zeusa wzywając na świadka. HERAKLES. A gdy przekroczysz, to zaklnij kaźń bogów. HYLLOS. 1190 Po cóż? Toć zrobię. Lecz jednak ja zaklnę. HERAKLES. Znasz ty najwyższy szczyt Ojty Zeusowej? HYLLOS. Znam, bom tam często me składał ofiary. HERAKLES. Tam tedy moje masz zanieść ty ciało HYLLOS. Ojcze, coś rzekł mi i cóżeś uczynił? HERAKLES. Co czynić trzeba, inaczej rodzica HYLLOS. Biada mi, cóż ty nakładasz, bym twoim HERAKLES. Bynajmniej, lecz chcę, byś ulgę mi sprawił HYLLOS. 1210 Lecz jakoż paląc bym zleczył twe ciało? HERAKLES. Jeślić to trwoży, to usłuż czem innem. HYLLOS. Bym cię tam poniósł, nie wzdrygnę się przed tem. HERAKLES. Czyż i przed stosu wspomnianą budową? HYLLOS. Bylebym jego się ręką nie tykał, HERAKLES. To już wystarczy; lecz po za wielkiemi HYLLOS. Toć i przeważnej bym ci nie odmówił. HERAKLES. Znasz ty zapewne tę dziewkę Euryta? HYLLOS. 1220 Iole ci w myśli, jak śmiałbym przypuścić. HERAKLES. Tak jest, więc jedno ci kładę na serce. HYLLOS. 1230
Biada! Źle, kiedy się chory uniesie; HERAKLES. Więc się opierasz ty moim zleceniom? HYLLOS. Któżby tę dziewkę, co zgonu mej matki HERAKLES. Człek ten, się widzi, nie chciałby mi w zgonie HYLLOS. Biada! wnet zjawnisz snać, jakiś ty chory. HERAKLES. Ty przecie we mnie zło budzisz uśpione. HYLLOS. Biedny ja, w jakie popadłem rozterki! HERAKLES. Bo słów rodzica nie mienisz świętemi. HYLLOS. 1245 Więc czyż bezwstydu mnie chciałbyś nauczać? HERAKLES. To nie bezwstydem, ucieszyć me serce. HYLLOS. Więc ty stanowczo czyn taki mi zlecasz? HERAKLES. Tak i w tem bogów przyzywam na świadki. HYLLOS. Więc nie odmówię; lecz bogom ja wskażę, HERAKLES. Dobrześ zakończył, a wyświadcz co prędzej HYLLOS. Wszak już nic pono w dziele nie przeszkodzi, HERAKLES. 1259—1278
Więc zanim wróci ból i jęk, HYLLOS. Ponieście, druhy, go na stos, CHÓR. I ty, o dziewo, nie zostań w tem wnętrzu, |
Filoktetes brał udział w wyprawie na Troję, jako jeden z najprzedniejszych bohaterów. Był on nietylko wybitnym wojownikiem wskutek swej osobistej dzielności, lecz prócz tego rósł w cenie dlatego, że posiadał oręż, który podnosił jego znaczenie w wojennych szeregach. Kiedy bowiem Herakles niegdyś na szczycie Ojty na stos wstępował, aby położyć kres swym ziemskim cierpieniom i ku bogom podążyć, poruczył on swój łuk i strzały wiernemu towarzyszowi, Filoktetesowi. — Ale Filoktetes nie dopłynął do Troi. Wśród wyprawy zadała mu bowiem żmija zatrutem ukąszeniem ciężką i bolesną ranę; nymfy Chryse to było dopustem, która z życzliwości dla Trojańczyków zamierzyła w ten sposób klęskę Troi opóźnić. Srodze nawiedzonego bohatera pozostawili tedy i wysadzili greccy bojownicy na wyspie Lemnie. Kiedy jednak następnie gród Troi opierał się przez długie lata oblegającym, a pojmany wróżbiarz trojański Helenos zwieścił Grekom, że tylko z pomocą łuku Herkulesa celu wyprawy dosięgną, zapadło postanowienie, aby Filoktetesa z odludnej wyspy do szeregów dostawić. Podanie i poezya rozmaitym bohaterom zadanie to przypisywały. Sofokles przybrał w nie młodocianego syna Achillesa, Neoptolema i Odysseusza, Ten drugi występuje w sztuce jako wcielenie podstępu i przebiegłości; „zmyślny“ Odysseusz chytrością usiłuje spętać i usidlić Filoktetesa. Tymczasem Neoptolemos, w którym młodzieńcza szczerość i dziedziczna dusza rycerska buntują się przeciw kłamstwu i podstępom, niekoniecznie się nadawał na narzędzie w ręku przebiegłego Laertesa potomka; litość i współczucie biorą w nim częstokroć górę nad zdradą i ostatecznie zamysły Odysseusza byłyby poszły na marne, gdyby Herakles sam się nie zjawił w końcu sztuki jako deus ex machina i nie nakłonił Filokteta do uległości wobec pragnień i zamiarów Greków. — Wpływ Euripidesa widocznym jest w tem wprowadzeniu syna Alkmeny, który rozcina powikłany węzeł sztuki; Sofokles w późniejszych utworach ulegał tak pod niejednym względem wzorom techniki scenicznej młodszego rywala. W r. 409 miał on jeszcze jako starzec sędziwy dosyć giętkości i siły, aby odstępować od utartych kolei, przejmować od innych motywy i natchnienia i stwarzać dzieła, w których po dziś dzień drga życie i poezya. Deus ex machina wydaje się nam, przyzwyczajonym do psychologicznych nawiązań i rozwiązań, czemś gwałtownem, trudnościami pisarza natchnionem; Greków jednak, obytych z bogami, którzy w poezyi po wszystkie czasy zstępowali pośród śmiertelnych, mniej raziły takie dramatyczne środki, które zapewniały wyjście w położeniach bez wyjścia i ratowały zarówno sztuki, jak poetów.
Filoktet Sofoklesa jest sztuką rycerską; w głównym bohaterze widnieje iście rycerskie przywiązanie do swego oręża i zapalczywość względem przeciwników. Neoptolemos jest wcieleniem szlachetności, chorążym sztandaru, na którym słowo: honor jaśnieje opromienione czarem i porywami młodości.
Osoby dramatu.
ODYSSEUSZ. Oto brzeg ziemi oblanej Lemnosu, Wnet zaś usłyszysz, co czynić masz dalej, NEOPTOLEMOS. Znaczysz, Odyssie, cel mi niedaleki, ODYSSEUSZ. W górze czy w dole? bo rzecz mi niejasną. NEOPTOLEMOS. W górze. Lecz stamtąd nie słyszę ja kroków. ODYSSEUSZ. 30 Bacz, czy on czasem we śnie nie spoczywa. NEOPTOLEMOS. Widzę sadybę tam pustą, bezludną. ODYSSEUSZ. Czy wewnątrz niema porządków domowych? NEOPTOLEMOS. Są liście zmięte jakby od leżenia. ODYSSEUSZ. A z resztą pustka i nic już nie widnem? NEOPTOLEMOS. 35
Jest kubek z drzewa prosty, rękodzieła ODYSSEUSZ. Ot! tego męża znaczysz mi chudobę. NEOPTOLEMOS. O! o! i jeszcze tam suszą się szmaty ODYSSEUSZ. 40
Więc mąż ten mieszka stanowczo w tem miejscu NEOPTOLEMOS. Ot, ten już idzie i strzedz będzie ścieżki, ODYSSEUSZ. 50
Achilla synu, w tem po coś tu przybył, NEOPTOLEMOS. Cóż więc rozkażesz? ODYSSEUSZ. Filokteta umysł Lecz Odyssowi ją dali; mieć na mnie NEOPTOLEMOS. Ja mów, których już słuchałem ze wstrętem, Zawieść cię nie chcę; lecz chętniej tu, panie, ODYSSEUSZ. O zacne dziecię, ja sam miałem młody NEOPTOLEMOS. Cóż więc innego mi zlecisz prócz kłamstwa? ODYSSEUSZ. Mówięć, masz zdradą ująć Filokteta. NEOPTOLEMOS. Dlaczegóż zdradą raczej niż namową? ODYSSEUSZ. Bo nie usłucha, a gwałtem nie wskórasz. NEOPTOLEMOS. 105 Czyż ma tak straszną on siły przewagę? ODYSSEUSZ. Niechybne strzały, co sieją pożogę. NEOPTOLEMOS. Więc ani podejść ku niemu bezpiecznem? ODYSSEUSZ. Nie ujmiesz jego, powtarzam, bez zdrady. NEOPTOLEMOS. Czyż więc nie zawsze kłam hańbę zawiera? ODYSSEUSZ. 110 Nie, kiedy kłamstwo przynosi zbawienie. NEOPTOLEMOS. A z jakiemż czołem śmie człowiek to głosić? ODYSSEUSZ. Gdy czyn zysk niesie, nie godzi się wahać. NEOPTOLEMOS. Co zyskam, jeśli on pójdzie pod Troję? ODYSSEUSZ. Jego łuk tylko gród Troi posiędzie. NEOPTOLEMOS. 115 Więc nie ja gród ten zmogę, jak głoszono? FILOKTETES. Ni ty bez łuku, ani łuk bez ciebie. NEOPTOLEMOS. Jeśli więc trzeba, należy go posiąść. ODYSSEUSZ. A to zdziaławszy dwie zyskasz nagrody. NEOPTOLEMOS. Jakież? pouczon nie zniecham wręcz czynu. ODYSSEUSZ. 120 Zwanoby razem cię mądrym i dzielnym. NEOPTOLEMOS. A więc niech działam, wyzbywszy się wstydu. ODYSSEUSZ. A czyż pamiętasz, co ja ci zleciłem? NEOPTOLEMOS. Ufaj mi, skoro przyrzekłem raz słowem. ODYSSEUSZ. Zostawszy tedy wyczekuj tu męża; CHÓR. 137—168
Co mówić mam, co ukryć panie NEOPTOLEMOS. Teraz, o bracia, gdy ochota bierze, Jego oglądać, lecz niechbyście w chwili, CHÓR. Co mówisz, bym miał oko na cię, NEOPTOLEMOS. Otóż dom jego o bramie dwoistej CHÓR. A gdzież sam nieszczęsny? NEOPTOLEMOS. Jasnem, że człowiek szukając swej strawy, CHÓR. 169—200
Litość mnie zbiera, że żaden ochotny Straszną zdjętego chorobą nowy wciąż trud woła, NEOPTOLEMOS. Żadnego dziwu to we mnie nie budzi, CHÓR. 201—218 Cicho, o synu! NEOPTOLEMOS. Cóż znów? CHÓR. Zabrzmiał jar O słyszę, słyszę jakiś gwar CHÓR. Pilnuj więc synu! NEOPTOLEMOS. Czego? CHÓR. Coć zlecono, FILOKTETES. Biada! przybysze! NEOPTOLEMOS. Wiedz tedy, druhu, naprzód, że jesteśmy FILOKTETES. Najmilszy dźwięku! biedny ten zaiste, NEOPTOLEMOS. Krajem mym Skyros, falami oblana, FILOKTETES. O cnego ojca, drogiej ziemi synu, NEOPTOLEMOS. Toć z Ilionu właśnie ja żegluję. FILOKTETES. 245
Jak mówisz? przecież nie byłeś wraz z nami NEOPTOLEMOS. To i ty brałeś udział w tej potrzebie? FILOKTETES. Czyż nie wiesz, synu, kogo masz przed sobą? NEOPTOLEMOS. Skąd bym cię poznał, nie widziawszy wprzódy? FILOKTETES. 250
Czyś o nazwisku ty mojem i klęskach NEOPTOLEMOS. Wiedz, że ja nie znam nic z tego, co badasz. FILOKTETES. O ja nieszczęsny, obmierzły wręcz bogom, Które ja wiodłem, iż niema w około 310
Mrę tu od głodu i nędzy, wraz żywiąc CHÓR. 315
Ja chyba, jako ci dawni przybysze, NEOPTOLEMOS. A ja zarówno przyświadczę tym słowom, FILOKTETES. 320
Więc i ty także żal do tych przeklętych NEOPTOLEMOS. Niechbym mógł ręką raz stwierdzić me gniewy, FILOKTETES. 325
Oby, o synu! a skąd ci te gniewy, NEOPTOLEMOS. Synu Poiasa, wyjawię, choć wstrętnem, FILOKTETES. 330
O biada! dalej już nie mów, aż o tem NEOPTOLEMOS. Zginął od strzały, nie ludzi, lecz boskiej, FILOKTETES. Więc i zabójca zacny i zabity; NEOPTOLEMOS. Sądziłbym, że ci wystarczy twej biedy, FILOKTETES. Słusznieś powiedział; toć przedstaw mi wprzódy, NEOPTOLEMOS. Na zdobnej nawie więc po mnie przybyli Znów tego, który już nie żył, Achilla; Rzekłem już wszystko; Atrydom kto wrogiem, CHÓR. 390—402
Górska Gaio wszechżywna i Zeusa samego macierzy, FILOKTETES. A więc goryczy znak mając wyraźny, NEOPTOLEMOS. Nie żył już wtedy, o druhu, bo nigdy FILOKTETES. Jak mówisz? więc on już także stąd poszedł? NEOPTOLEMOS. 415 Wiedz, że już naszem nie cieszy się słońcem. FILOKTETES. O ja nieszczęsny! Ale syn Tydeusa I ten, którego Laert od Sisyfa NEOPTOLEMOS. Żyją, a wiedz to, że nawet powagą FILOKTETES. A mój przyjaciel sędziwy i zacny, NEOPTOLEMOS. Ten dziś w strapieniu, po zgonie przedwczesnym FILOKTETES. O biada! dwóch ty nazwałeś, o których NEOPTOLEMOS. Zmyślny to szermierz, lecz i zmyślne rady FILOKTETES. Nuże, a powiedz, gdzież był ci naonczas NEOPTOLEMOS. 435
I tego zbrakło już; w krótkich wraz słowach FILOKTETES. Przywtórzę tobie; i właśnie zamierzam NEOPTOLEMOS. Któż ci to w myśli byłby krom Odyssa? FILOKTETES. Ktoś inny; przecież był Tersyt niejaki, NEOPTOLEMOS. 445 Tegom nie widział; lecz słychać, że żyje. FILOKTETES. Z pewnością; nic bo złego nie wymiera, NEOPTOLEMOS. Ja tedy, synu rodzica z pod Ojty, Idę na okręt, ty synu Poiasa, FILOKTETES. Już więc ruszacie? NEOPTOLEMOS. Sposobność nas nagli, FILOKTETES. Na ojca, matkę cię błagam, o synu, Mnie tak samego, gdzie bliźnich ni śladu, CHÓR. 507—518
Zlituj się książę! wyznał, jak strasznie się znoi, NEOPTOLEMOS. Bacz ty, byś teraz nie zbyt był pochopnym, 520
A gdy on z czasem się sprzykrzy chorobą, CHÓR. O nie! nie zdarzy się nigdy, byś słusznie NEOPTOLEMOS. Toć szpetnem chyba, gdybym nie dorównał FILOKTETES. 530
O dniu promienny, o mężu najsłodszy, CHÓR. Stańcie, a baczność, bo dwaj tu mężowie, WŁAŚCICIEL OKRĘTU czyli KUPIEC. Synu Achilla, ja temu druhowi, Kazałem wskazać, gdziebyś się znajdował, NEOPTOLEMOS. Wdzięczność za twoją, przybyszu, troskliwość, KUPIEC. Otóż za tobą puścili się morzem NEOPTOLEMOS. Czy chcą mnie zwrócić słowami czy gwałtem? KUPIEC. Nie wiem, lecz tobie zwiastuję, com słyszał. NEOPTOLEMOS. 565
Czyż to więc Foinix i jego wspólnicy KUPIEC. Wiedz, iż rzecz czynem, nie w myśli dopiero. NEOPTOLEMOS. A czemuż Odys nie zaraz wypłynął, KUPIEC. 570
Bo się wybierał wraz z synem Tydeusa NEOPTOLEMOS. Za jakim mężem by ruszył sam Odys? KUPIEC. Jest ktoś..., lecz wprzódy mi rzeknij, kto taki NEOPTOLEMOS. 575 To jest ów sławny Filoktet, przybyszu. KUPIEC. Więc już nie pytaj, lecz wypłyń co prędzej FILOKTETES. Cóż mówi, synu? dlaczego ciemnemi NEOPTOLEMOS. 580
Nie wiem, co myśli; więc rzec to powinien KUPIEC. Dziecię Achilla, nie oskarż przed wojskiem, NEOPTOLEMOS. 585
Wróg ja Atrydów, a ten mi najbliższym KUPIEC. Zważaj, co czynisz. NEOPTOLEMOS. Zważyłem już dawno. KUPIEC. 590 Ciebie obwinię za to. NEOPTOLEMOS. Wiń, lecz gadaj. KUPIEC. Więc mówię. Owi dwaj męże, jak rzekłem, NEOPTOLEMOS. A czemuż nagle po długiej tej zwłoce KUPIEC. Ja więc o rzeczy, boś może nie słyszał, 605
Syn Priamosa, a zwał się nazwiskiem FILOKTETES. O ja nieszczęsny! Więc człek ten wszechzgubny KUPIEC. To rzecz niemoja; więc zdążę ku morzu FILOKTETES. Czyż to nie strasznem, że syn Laertesa Chybabym słuchał, co nogi mi ścięła. NEOPTOLEMOS. Lecz chyba w chwili, gdy wiatr dmie od przodu, FILOKTETES. Nie złą przeprawa, gdy przed złem uchodzisz. NEOPTOLEMOS. Przecież im także ten wicher przeciwnym. FILOKTETES. Łotrowi nigdy nie zadmie wiatr w oczy, NEOPTOLEMOS. 645
Jeśli więc wola, wyruszmy, lecz zabierz FILOKTETES. Brak czegoś pewnie, choć nikłem me mienie. NEOPTOLEMOS. Czegóż na moim nie znajdziesz okręcie? FILOKTETES. Mam pewne zioła, któremi przywykłem NEOPTOLEMOS. A więc je wynieś; cóż nadto wziąść pragniesz? FILOKTETES. I z mego łuku zapomnieć bym nie chciał NEOPTOLEMOS. Czyż to ów sławny łuk, którego dzierżysz? FILOKTETES. 655 Ten łuk, nie inny, ja trzymam w mej dłoni. NEOPTOLEMOS. Czyżby nie można mu przyjrzeć się z blizka, FILOKTETES. Ty synu tego i wszego co moje, NEOPTOLEMOS. 660
Chciałbym, lecz chciałbym, jeżeli się godzi; FILOKTETES. Godziwą, synu, twa rzecz i życzenie, NEOPTOLEMOS. Rad ciebiem poznał i serce twe zdobył; FILOKTETES. Zabiorę cię z sobą; CHÓR. 676—729
Wieści mnie doszły, nie widziały oczy, A więc się czołga w tę i w ową stronę NEOPTOLEMOS. 730
Postąp więc naprzód! lecz czemuż tak nagle FILOKTETES. Biada mi, biada! NEOPTOLEMOS. Cóż to? FILOKTETES. Nic złego, więc naprzód, o synu! NEOPTOLEMOS. Czyż ból cię napadł twej zwykłej choroby? FILOKTETES. 735
O nie, i właśnie uczuwam już ulgę. NEOPTOLEMOS. Cóż więc tak jęczysz i bogów przyzywasz? FILOKTETES. Aby nam przyszli jak zbawcy życzliwi. NEOPTOLEMOS. 740
Cóż więc cię dręczy? Nie powiesz i nadal FILOKTETES. Zginąłem synu i dłużej nie zdołam NEOPTOLEMOS. 750
Cóż to nowego cię nagle napadło, FILOKTETES. Ty wiesz, o synu! NEOPTOLEMOS. Cóż? FILOKTETES. Ty wiesz. NEOPTOLEMOS. Cóż tobie? FILOKTETES. Czyż to możliwem, o biada! NEOPTOLEMOS. Chyba twe bóle się wzmogły znienacka. FILOKTETES. 755 Straszne, słów nie mam. Więc zlituj się, synu! NEOPTOLEMOS. Cóż czynić? FILOKTETES. Nie opuść mnie z trwogi, NEOPTOLEMOS. O wielce ty biedny, FILOKTETES. O nie! lecz łuk ten przejąwszy w twe dłonie, Dać mi do woli wypocząć. A jeśli NEOPTOLEMOS. Ufaj mi; w żadne nie przejdzie on ręce FILOKTETES. Bierz go, o synu; lecz bogów zawiści NEOPTOLEMOS. O niech nam bogi sprzyjają; niech z wichrem FILOKTETES. 780
Ale się boję, że modły te próżne, Za mnie czas równy tych cierpień zaznali! NEOPTOLEMOS. Dawno nad klęską twą jęcząc, boleję. FILOKTETES. Lecz miej też, synu, odwagę; bo ostro NEOPTOLEMOS. Odczekam ciebie. FILOKTETES. Odczekasz? NEOPTOLEMOS. Bądź pewnym. FILOKTETES. Nie chciałbym ciebie ja wiązać przysięgą. NEOPTOLEMOS. Przecież nie godzi się ruszyć bez ciebie. FILOKTETES. 810 Poręcz to dłonią. NEOPTOLEMOS. Ręczę, że zostanę. FILOKTETES. Tam więc, tam teraz. NEOPTOLEMOS. Dokądże? FILOKTETES. Tam w górę. NEOPTOLEMOS. Cóż znów szalejesz, cóż patrzysz tak w słońce? FILOKTETES. Puść mnie, o puszczaj. NEOPTOLEMOS. Dokąd znów? FILOKTETES. O zostaw. NEOPTOLEMOS. Ja cię nie puszczę. FILOKTETES. Dotknięcie twe gubi. NEOPTOLEMOS. 815 Więc cofnę rękę, jeżeli duch wraca. FILOKTETES. O ziemio, schłoń mnie, jak jestem, w twem łonie, NEOPTOLEMOS. Zda się, iż człeka niebawem sen zmoże, CHÓR. 824—864
Śnie wolny trosk i wolny burz NEOPTOLEMOS. Lecz ten nie słyszy; mnie zaś nigdy nie omami CHÓR. Lecz to, jak zechce, zrządzi bóg; Bo sen, nie sen, co chorych tłoczy, NEOPTOLEMOS. 865
Lecz teraz cicho i bądźcie ostrożni, FILOKTETES. Światło, co po śnie zabłysło, nadziejo, I teraz, synu, kiedy, jak się zdaje, NEOPTOLEMOS. O, jak się cieszę, widząc wbrew nadziei, FILOKTETES. Dzięki ci synu; sam dźwignij łaskawie, NEOPTOLEMOS. Więc dobrze, ale wstań i sam się zaprzyj. FILOKTETES. Owszem; toć dawno sam stawać przywykłem. NEOPTOLEMOS. 895 O biada! ale cóż pocznę ja dalej? FILOKTETES. Cóż znów o synu, gdzież zmierza ta mowa? NEOPTOLEMOS. Nie wiem, jak słowa obrócić bezradne. FILOKTETES. Tyżeś bezradnym? O nie mów tak synu! NEOPTOLEMOS. Przecież już w ciężkiej wciąż jestem rozterce. FILOKTETES. 900
Czyżby cię mojej nieznośność choroby, NEOPTOLEMOS. Wszystko nieznośnem, gdy kto się przyrody FILOKTETES. Lecz ty wbrew temu, co spłodził cię, w niczem NEOPTOLEMOS. Złym się okażę; to dawno mnie dręczy. FILOKTETES. Przecież nie w czynach; więc chyba li w słowie. NEOPTOLEMOS. Zeusie, co czynić? czyż znów złym się wydam, FILOKTETES. 910
Człek ten, jeżeli mnie rozum nie myli, NEOPTOLEMOS. Jać nie porzucę, ale to mnie boli, FILOKTETES. Cóż mówisz, synu? nie jasne te słowa. NEOPTOLEMOS. 915
Prawdy nie skryjęć; masz jechać do Troi FILOKTETES. Biada! co rzekłeś? NEOPTOLEMOS. Nie jęcz, aż się dowiesz. FILOKTETES. Co zwieścisz? cóż więc zamyślasz ty ze mną? NEOPTOLEMOS. Chcę wpierw wyzwolić cię z cierpień, a potem FILOKTETES. Czyż to zamierzasz na prawdę? NEOPTOLEMOS. Konieczność FILOKTETES. Zginąłem nędzny, zdradzony; cóż człeku NEOPTOLEMOS. 925
Nie mogę, bo tych, co kierują nawą, FILOKTETES. O ty, co ogniem i zgrozą wskroś zioniesz, Jakoś mnie zawiódł! Czyż wstydem nie spłoniesz, Zgiń więc! — nie jeszcze, myśl zmienisz tę może, CHÓR. Co począć? W twojej, o panie, to dłoni, NEOPTOLEMOS. 965
Mnie jakaś litość nad mężem przejęła FILOKTETES. Zlituj się, dziecię, na bogów, nie shańbij NEOPTOLEMOS. O cóż ja pocznę? Obym nigdy Skyru FILOKTETES. Ty złym nie jesteś; lecz z mistrzów złych szkoły NEOPTOLEMOS. Cóż począć druhy? ODYSSEUSZ. Przewrotny, co czynisz? FILOKTETES. O biada! któż to? czyż słyszę Odyssa? ODYSSEUSZ. Odys to, wierz mi, on stoi przed tobą. FILOKTETES. Biada, zginąłem zdradzony; więc on to ODYSSEUSZ. 980 Ja sam, nie inny; wyznaję to szczerze. FILOKTETES. Oddaj, zwróć syna mi łuk ten. ODYSSEUSZ. On tego, FILOKTETES. Mnieby, o człeku przewrotny, bezczelny NEOPTOLEMOS. Gdy staniesz oporem. FILOKTETES. Lemnijska ziemio i żarze potężny, ODYSSEUSZ. Zeus, Zeus tu panem — dowiesz się nie długo, FILOKTETES. Ty wstrętny! cóż za wymysły! gdy bogów ODYSSEUSZ. Nie, ci niemylni. A w drogę iść musisz. FILOKTETES. Nigdy. ODYSSEUSZ. Ja mówię, że pójdziesz, usłuchasz. FILOKTETES. 995
O ja nieszczęsny! Więc chyba w niewolę ODYSSEUSZ. Nie! lecz cię zrównał z dzielnymi, byś społem FILOKTETES. Przenigdy! choćbym wszej doznać miał klęski, ODYSSEUSZ. Cóż byś zamyślał? FILOKTETES. Wnet rzucić się z góry, ODYSSEUSZ. Chwyćcie go; tego dopuścić nie można. FILOKTETES. O dłonie, cóż wy bez drogiej cięciwy Którą on zrządzał, mnie zaś wyrządzano. Ześlijcie, jeśli spół ze mną czujecie, CHÓR. Twardym to człowiek, twardemi te słowa, ODYSSEUSZ. Wiele ja mógłbym się sprzeczać z tą mową, |