Przejdź do zawartości

Sknera

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karolina Szaniawska
Tytuł Sknera
Podtytuł Obrazek w jednym akcie
Pochodzenie Teatr dla dzieci
Wydawca Księgarnia G. Centnerszwera
Data wyd. 1896
Druk Towarzystwo Komandytowe St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SKNERA.
Obrazek w jednym akcie.


OSOBY:
Mania lat 12.
Kazia lat 10.
Zosia lat 11.
Żydek.
Antoś biedni chłopcy.
Józiek


SCENA I.
Przedstawia pokój dziecinny. Mania i Kazia wchodzą, trzymając się za ręce.
Mania (całując Kazię).

Ach, jak to dobrze, że już wróciłaś. Ani uwierzysz, jak mi było bez ciebie smutno i nudno.

Kazia (całując Manię z czułością).

Droga Maniusiu, dobra siostrzyczko — tyś dla mnie zawsze jednakowo serdeczna i poczciwa (obie siadają.)

Mania.

A ty często myślałaś o mnie przez te parę tygodni? No, powiedz szczerze. (patrząc jej w oczy). Tylko nie zmyślaj, mów prawdę.

Kazia (zakłopotana).

Tak — ale — bo widzisz, Manieczko — ja nie miałam czasu.

Mania (obrażona).

Rozumiem.... Tyle tam u wujowstwa urządzano panience przyjemności, zabaw i rozrywek, że nie mogła już ani chwili poświęcić dla mnie.

Kazia (ze zdziwieniem).

Poświęcić! Ale, Maniu, cóżby ci z tego przyszło, gdybym nawet wzdychała całemi godzinami?

Mania.

Oschłe masz serce, moja kochana, więc próżnobym ci tłomaczyła.

Kazia (z żywością, chwytając siostrę za rękę).

Daję ci słowo, Maniusiu! Sama się przekonasz, gdy pojedziesz tam kiedy, że czas biegnie jak na skrzydłach, i że wujowstwo smucić się, ani rozmyślać nie dają. Uprzyjemniali mi każdą chwilę.

Mania (wzdychając, zbliża się do stołu).

Szczęśliwa! Dzień po dniu upływał jej wesoło, gdy ja tu umierałam z nudów!

Kazia (podchodzi do niej i wspiera dłoń na jej ramieniu).

Biedaczka!... (po chwili). Ale cóż to u nas tak się zmieniło? (patrzy w oczy siostrze). Doprawdy, Maniu, nie poznaję ciebie! Skąd znowu nudy? miałaś Zosię, ona tak dobrze gra w krokieta, jeździłyście też pewno nieraz do Jasnówki.

Mania (kiwa głową z politowaniem).

O, jeździłyśmy tam, nawet za często.

Kazia (ciekawie).

Pogniewałaś się z Florcią i Adelką?

Mania.

E — nie — to jest — powiem ci szczerze. Jak zaczęły mi dawać nauki...

Kazia.

Jeżeli Florcia mówiła cośkolwiek, trzeba jej darować. Taka życzliwa dla nas!

Mania.

Dla nas? Śmiej się z tego. Ona kocha tylko Zosię.

Kazia.

Kocha i mnie również. O, jestem pewna. Nie mów nic na Florcię, to moja przyjaciółka.




SCENA II.
Też i Zosia, niosąc koszyczek owoców, który, wszedłszy, stawia na stole.
Mania.

Bardzo cię proszę, nie przeszkadzaj nam chociaż przez kwadrans.

Zosia (patrzy zdziwiona i cofa się ku drzwiom).

Alboż ja wam przeszkadzam, moje drogie?

Mania (przedrzeźniając).

Moje drogie!... Oj ty srebrna, złota, brylantowa — ziółeczko słodkie, karmelku!

Kazia (śmieje się).

Aż tak?!

Zosia (bliska płaczu).

Mój Boże, co ja im zawiniłam!

Kazia (n. s.).

Zacznie się mazać... Ale, co prawda, Mania za nadto jej dokucza.

Zosia.

Mama kazała powiedzieć...

Mania (zrywając się z krzesła).

Będziesz ty cicho?!

Kazia.

Ależ pozwól, niech mówi, kiedy mama ją tu przysłała.

Mania (ze złością).

To nieprawda! Przychodzi, aby wysłuchać, o czem rozmawiamy. Sknera niegodziwa!

Kazia.

Maniu, uspokój się.

Mania.

Dobrze, ale niech ona wyjdzie natychmiast.

Zosia (która stała przerażona, wychodzi, mówiąc).

Mama kazała powiedzieć...

Mania.

Przestańże raz!

Zosia (kończy przerwane zdanie).

Że o czwartej jedziemy do miasta. (wychodzi).




SCENA III.
Mania (biega po scenie z ożywieniem).

Jedziemy do miasta, jedziemy! Ach, jak to dobrze, jak ślicznie! Przynajmniej raz ta koza powiedziała coś mądrego.

Kazia (z wymówką).

A nie dałaś jej przyjść do słowa?

Mania.

Będąc na mojem miejscu, straciłabyś też cierpliwość.

Kazia.

Doprawdy nie rozumiem, co się tu stało?

Mania.

Poczekaj, zaraz się dowiesz.

Kazia.

Ciekawam bardzo... (bierze skakankę i bawi się nią).

Mania (zbliża się do niej).

Od paru już lat dostajemy co miesiąc pieniądze na bawełnę, nici, kajeta, pióra i inne drobiazgi...

Kazia (przerywając).

Od paru lat, mówisz? A mnie się zdaje, że jeszcze niema roku...

Mania.

O, moja Kaziu! Podczas zeszłych wakacyj dobrze z tego powodu się napłakałam i dlatego pamiętam doskonale.

Kazia.

A — prawda!

Mania.

Dajże mi mówić!

Kazia.

Przepraszam — ani się odezwę...

Mania.

W przeszłym więc roku, na wakacye, tatko pensyę nam odebrał, niby z tej przyczyny, że kajeta i pióra nie są potrzebne, a bawełny i nici sam kupił.

Kazia (skacząc).

Przecież wiem.

Mania.

Dajże mi dokończyć!

Kazia (kładąc palec na ustach).

No, no, milczę jak ryba.

Mania (siada przy stole, Kazia skacze po pokoju).

Otóż, jak wyjechałaś, mama wstawiła się za nami do ojca, żeby pensyi nie cofał.

Kazia (przestaje skakać i słucha z zaciekawieniem).

Tak?.. A ja nic nie wiedziałam.

Mania.

Zapomniałam ci donieść. Zresztą, miałaś przecież wrócić niedługo, a pieniądze tymczasem nie były ci potrzebne.

Kazia (poważnie).

Tak mówisz? O, bardzo przepraszam! Przydałyby się nieraz.

Mania.

To szkoda! Ale nic straconego, leżą w twojej szufladzie i wolno ci je użyć, na co zechcesz.

Kazia (zbliża się do siostry i opiera rękę na stole).

A ty, Maniu, swoje wydałaś?

Mania.

Ale, bo widzisz... widzisz — to przez Zosię. Gdyby nie ona, miałabym dwa ruble.

Kazia.

Cóż zrobiła Zosia?

Mania.

Także pytasz! co miała zrobić taka sknera — skąpiec szkaradny!

Kazia.

Ona jest oszczędniejsza niż my, ale żeby miała być skąpa, przesadzasz, Maniusiu.

Mania (chodzi po pokoju i mówi z ożywieniem).

Zaraz ci powiem. Urządzałyśmy tutaj na Zielone Świątki wycieczkę do lasu. Co taka zabawa znaczy bez ogni sztucznych? Sama powiedz! Trzeba było je kupić bezwarunkowo, chociaż za parę rubli... ja myślałam dać rubla, a niechby Zosia dołożyła drugiego. Nasi goście mieliby niespodziankę. Ale ta sknera nie chciała.

Kazia.

Więc się obeszło bez dymu i swędu.

Mania.

Jeszcze szydzisz, niedobra! Swędem i dymem nazywasz taką przyjemność! Ponieważ fajerwerki i ognie bengalskie lubię nadewszystko, posłałam też zaraz do miasta.

Kazia.

I wyrzuciłaś całe dwa ruble!

Mania (obrażona).

Nie wyrzuciłam, tylko wydałam — to wielka różnica.




SCENA IV.
Też i Zosia wchodzi nieśmiało.

Kazia (do Zosi).

Więc wszystkie trzy jedziemy do miasta?

Zosia.

Tak, jedziemy z ciocią Julką. (po chwili). Może ja wam jeszcze przeszkadzam?

Mania (pobłażliwie).

Nie przeszkadzasz, bo skończyłyśmy już rozmowę.

Zosia (bierze robótkę i siada pod oknem. Kazia idzie za jej przykładem).
Kazia (ogląda robotę Zosi).

Oho! tyle przybyło! Pewno po całych dniach nie ruszałaś się z krzesła? Pracowite dziecko.

Zosia.

Żartujesz, Kaziu. Robiłam tylko codzień taki kawałek. (pokazuje na hafcie, potem rozmawiają cicho).

Mania (siedzi przy stole, wsparta na dłoni).

Ale, bo ty, Kaziu, nie wiesz, dlaczego ja tak się cieszę z dzisiejszej przejażdżki.

Kazia.

Zawsze lubiłaś bywać w mieście... Co prawda i ja również.

Mania.

Dziś mam ważniejszy powód. Możemy być w teatrze.

Kazia (zrywa się ucieszona).

Co mówisz? mama pozwoliła?

Zosia.

Tak — mama nie broni, a ciocia przyrzekła nam towarzyszyć.

Kazia (z radością).

Co za szczęście! Nigdy dotąd w teatrze nie byłam — poznam teatr! zabawimy się przez cały wieczór. (klaszcze w ręce i biega po pokoju).

Mania.

Ale musimy opłacić tę przyjemność z własnej kieszeni.

Kazia.

I owszem! najchętniej! przecież mamy pieniądze.

Mania.

Ja wydam ostatniego rubla...

Kazia (ze współczuciem).

To prawda. Nic ci nie zostanie.

Mania (która chodziła po pokoju, spogląda w okno).

Co tam za żydek idzie przez dziedziniec?

Zosia.

Pewno kramarz wędrowny. (haftuje dalej).

Mania (z żywością).

Trzeba go zawołać. (biegnie ku drzwiom).

Kazia.

A po cóż?

Mania.

Może kupimy jaki drobiazg.

Kazia.

Prawda, masz racyę. (otwiera okno). Hej! hej! prosimy do nas — o — tędy — przez ganek.




SCENA V.
Mania, Kazia, Zosia i żydek z towarami.
Żydek (wchodzi z tłomoczkiem na plecach, zdejmuje go i kładzie na ziemi).

Dzień dobry wielmożnym panienkom. Będzie on dobry i dla mnie, jak panienki dadzą utargować.

Kazia.

Jeżeli tylko wasz towar nie drogi.

Żydek.

Drogi? za co ma być drogi!... Wielmożna panienko, sprzedaję jak najtaniej, tracę nieraz, byle handel szedł. Albo to nie ciężko tak dźwigać na plecach? Oj! (wzdycha). Oj, ciężko! na moje sumienie!

Mania (pogardliwie).

Co wy tam macie?!

Żydek (prędko rozwiązuje tłomok).

Co ja mam? Śliczne rzeczy! same piękności — rarytne cacka; pewno panienka nie widziała! (wyjmuje paczkę). Mam za pół darmo koronki babaranckie, wołanszyne, szlachetny towar!

Mania (ogląda).

Niezły kołnierzyk.

Żydek.

Niezły, panienka mówi! To paryzke mode, najświeższe, prosto z Wiednia...

Mania (do Kazi).

Możeby kupić? jak uważasz?

Kazia (wzrusza ramionami).

Ja na tem się nie znam.

Mania (po cichu targuje się z żydkiem, następnie płaci i bierze koronkę).
Zosia (n. s.).

Ani się nie zastanowi, że miałyśmy jechać do teatru. Powiedziałabym jej, ale taka zaraz zła...

Żydek (wyjmuje drobiazgi).
Mania.

Patrz, Kaziu, co za śliczna wstążka. Wiesz — trzebaby koniecznie kupić parę łokci dla Marynki. Dopiero będzie radość! (sięga do kieszeni). Ale ja nie mam...

Kazia.

Kupię chętnie. Ile radzisz: trzy, cztery?

Mania.

Dwa będzie dosyć.

Żydek (mierzy i odcina wstążkę).
Mania (uprzejmie).

A ty, Zosiu, może kupiłabyś sznurek niebieskich paciorków dla Józefy? Zasłużyła na to.

Żydek.

Wiejskie dziewczyny bardzo taki towar lubią. (pokazuje paciorki).

Mania.

No, jakże, Zosiu?

Zosia.

Nie mam zamiaru kupować. (haftuje ciągle).

Mania (półgłosem, ze złością).

Sknera!

(podczas tej rozmowy Kazia kupuje sznurek paciorków i inne drobiazgi).
Żydek.

Mam tu dla najmłodszej panienki taką śliczność, że jak panienka zobaczy, to skiknie do góry. (wyjmuje paczkę).

Kazia.

Ach, co za śliczna lalka!

Żydek.

Lalka — panienka mówi!? To księżniczka, królewna, daję słowo. Aksamit na sukni, atłasy na stanik! cztery kokardy przy spódnicy. Hrabina kazała sprowadzić taką lalkę dla swojego synka...

Zosia (przerywając).

Gdzieby też chłopak bawił się lalkami?!

Żydek.

Może dla córeczki — sam nie wiem. Nie pytałem; na co mi ta ciekawość?.. Jak panienki zechcą, dla pani hrabiny inną przywiozę, a tę mógłbym sprzedać.

Mania (do Kazi, która patrzy z radością).

Chcesz kupić?

Kazia (półgłosem).

Ach, jakbym chciała! Tylko nie wiem, czy pieniędzy wystarczy.

Mania.

Będziemy się targowały. Idź, przynieś — są w szufladzie.

(Kazia wychodzi).



SCENA VI.
Mania do Zosi. (podczas gdy żydek rozkłada towar).

Słuchaj, może kupicie lalkę we dwie z Kazią.

Zosia (haftując pilnie).

Wiesz przecie, że ja mam lalkę, a druga mi niepotrzebna.

Mania (n. s.).

Jak poruszyć ten kamień!... (głośno). A chusteczkę batystową dla mamy?

Zosia (zbliża się i ogląda).

(n. s.). Mania ma racyę... zrobiłabym mamie przyjemność.

Mania.

No — jakże? Ach, gdybym była na twojem miejscu, bez namysłu wzięłabym tę chusteczkę.

Zosia.

Lepiej się namyśleć.

Mania.

Byle nie długo, bo to nudne.

Żydek.

I owszem, niech panienka myśli... Myślenie też jest potrzebne.

Zosia.

Już wiem.

Mania.

No, cóż?

Zosia.

Kupię w mieście kawałek batystu i wyhaftuję szlaki..

Mania (szyderczo).

Pomysł godny skąpca.

Żydek.

A co będzie z chusteczką?

Mania.

Słyszeliście przecież...

Żydek.

Ja czekałem — byłem pewny. Pfe, panienka ma brzydkie, bardzo brzydkie myślenie!




SCENA VII.
Ciż i Kazia.
Kazia.

Ledwie znalazłam moje pieniądze.

Mania.

Cóż znowu? Na samym wierzchu leżały!

Zosia.

Ja schowałam je głębiej.

Mania (szydząc).

A tak! Żeby nie uciekły! Chowasz widać swoje bardzo głęboko, bo siedzą jak wmurowane.

Żydek (śmieje się).

Panienka myśli, że rubel to jest wróbel i trzyma go w klatce.

Kazia (jeszcze ogląda lalkę).

Śliczności.

Żydek.

A może panienka nie chce kupić?

Kazia.

Przecież nie powiedziałam...

Żydek.

Mnie wszystko jedno. Towar już zamówiony dla hrabiowskiego synka.

Zosia.

Ej, nie kłamcie chociaż...

Żydek (poprawia się).

Dla córeczki, chciałem powiedzieć...

(Rozmawiają półgłosem i targują się, w czem bierze udział i Mania).
Zosia (kładzie robotę i zbliża się do okna).

Jakąś muzykę słychać!

Mania.

Rzeczywiście... co to może być?

Żydek (składa towary).

Dziękuję panienkom, ślicznie dziękuję... Teraz już mam dzień dobry. Kłaniam, kłaniam. (wychodzi).




SCENA VIII.
Mania, Kazia i Zosia.
Mania.

Przyjemna rzecz, doprawdy, mieć trochę pieniędzy. Można kupić co się podoba, jak ja zrobiłam dzisiaj. (przymierza koronkę). Prawda, Kaziu, ten kołnierzyk ozdobi każdą suknię.

Kazia (bawiąc się lalką).

O tak — tak...

Zosia.

Kto tam chodzi po przedpokoju? (zagląda). Ależ wejdźcie, proszę. Zagrajcie — chętnie posłuchamy.




SCENA IX.
Wchodzą Antoś i Józiek biednie ubrani; jeden ma skrzypce, a drugi bębenek. Wszedłszy, zaczynają grać krakowiaka.
Mania, Kazia i Zosia słuchają przez chwilę w milczeniu.
Kazia.

Cóż to za chłopcy? nie tutejsi widać.

Antoś.

Jesteśmy, proszę panienki z Zabłocia.

Zosia.

Aż z Zabłocia! to parę mil.

Józiek.

Trzy.

Mania.

Wędrujecie po wsiach..

Kazia.

Pewno was kto przywiózł?

Antoś.

Nie, wielmożna panienko, przyszliśmy na piechotę.

Zosia.

Macie rodziców?

Józiek.

Tatulo umarli zeszłego roku.

Antoś.

A matula siedzą na pokomornem u zabłockiego sołtysa.

Józiek.

Doktór przepisał lekarstwo matusi i Jackowi, bo zachorzeli oboje...

Zosia.

Cóż to za Jacek?

Antoś.

Mały pędrak — jeszcze nie chodzi...

Zosia.

Wasz braciszek?

Antoś.

A ino.

Zosia.

Doktór przepisał lekarstwo, więc trzeba wam pieniędzy.

Antoś.

A bogać nie!

Józiek.

Ja rzekłem do Antka: chodźmy, może co uzbieramy.

Antoś.

Jest ci tam troszkę, ale mało. (pokazuje pieniądze).

Mania.

Biedni chłopcy, serce się kraje, patrząc na ich nędzę.

Kazia.

Nieszczęśliwe dzieci!

Mania (do Kazi).

Ach, moja droga, ja nic nie mam... Daj im kilkanaście kopiejek. Zwrócę ci chętnie w przyszłym miesiącu.

Kazia (szeptem).

I ja wszystko wydałam. Boże, co za nieszczęście!

Mania.

Nieszczęście — słusznie mówisz, bo ci co mają, nie dopomogą biedakom. Ten marny kawałek koronki może się stać przyczyną śmierci kobiety i dziecka. (rzuca kołnierzyk na stół).

Kazia.

Albo moja lalka! nienawidzę jej teraz! Ona winna wszystkiemu.

Zosia (daje chłopcom rubla).

Weźcie moi drodzy. Tylko trzeba zaraz wracać do domu. Choroba nie czeka; pośpiech jest konieczny, lekarstwo może wam matkę i brata ocalić.

Antoś (rzuca się do nóg Zosi).

Panienko złota, niech Bóg nagrodzi! Niech Matka Boska zapłaci panience!

Józiek (całuje jej dłonie).

Niech Pan Jezus miłosierny pocieszy w każdem zmartwieniu.

Zosia.

Idźcie na folwark. Tam jest pan. — Poproście go pięknie, a on was każe odwieść do domu.

(Chłopcy wychodzą).



SCENA X.
Kazia, Mania stoją osłupiałeZosia zbiera robotę. Słychać głos za sceną:

No, dzieweczki, prędko się wybierzcie, bo konie przed gankiem.

Mania.

Konie przed gankiem — po co?

Kazia.

Czego ciocia od nas chce?

Zosia.

Jedziemy przecież do teatru!

Mania (jak gdyby ze snu zbudzona).

Ach, Boże! zapomniałam!

Kazia.

Doprawdy — wyszło mi z pamięci...

Mania.

Zresztą wszystko jedno; nie mamy już po co jechać.

Kazia (załamuje ręce).

Wydałyśmy pieniądze.... przepadł teatr.

Zosia (zbliża się do Kazi i Mani).

Nie przepadł, moje drogie. Ja was proszę, przyjmijcie odemnie parę rubli na bilety.

Mania.

Ależ nie sposób, Zosiu. Tybyś nam dała!

Kazia (wzruszona).

Ach, jak ci dziękować!

Zosia (podaje im ręce).

To zbyteczne, kocham was i chętnie z wami się podzielę... Tylko nie nazywajcie mnie sknerą, moje drogie...

(Mania i Kazia całują Zosię).
(Zasłona spada).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karolina Szaniawska.