Skarb Wysp Andamańskich/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Skarb Wysp Andamańskich
Podtytuł powieść dla młodzieży
Wydawca Instytut Wydawniczy Bibljoteka Polska
Data wyd. 1935
Druk Zakłady Graficzne Bibljoteka Polska
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ
TRZECI
W PORCIE BLEIR

Tego samego dnia, dobrze już po zachodzie słońca, gdy na niebie gasły ostatnie szkarłatne jego promienie, parowiec zbliżał się do głębokiej zatoki, nazywanej „Portem Bleir“. Na północnym jej brzegu znajduje się Hope-town, największa osada na Budżingidżi — południowej wyspie Wielkich Andamanów. Niskie domki osady otaczają półkoliste zagłębienie zatoki i pną się na zbocza niewysokich gór, okrytych lasem palmowym i jasno-zielonemi zaroślami bananów.
Cała wyspa tonie w dżungli i tylko w środkowej jej części piętrzą się nagie skały. Ciągną się one po dnie oceanu od górskiego łańcucha Arakanu[1] w Birmanji, i z Andamanów przerzucają się na Sumatrę,[2] przecinając całą wyspę grzbietem Barissan. Tuż koło przystani za wysokim murem stoi długi, ciężki gmach o wąskich, zakratowanych oknach. Już sam wygląd ponurego budynku świadczy o tem, iż mieści się w nim więzienie. Istotnie, władze angielskie w Indjach przed kilku laty jeszcze wywoziły do portu Bleir najniebezpieczniejszych zbrodniarzy.
„Królowa Elżbieta“, lawirując wśród podwodnych skał, oznaczonych świecącemi się „bojami“,[3] rycząc, podpływała do zatłoczonej przystani. Stanęła wreszcie, zgrzytnęła łańcuchem kotwicy i, podciągnięta grubemi cumami, przytuliła się do drewnianej ściany portu.
Pasażerowie, znużeni podróżą morską, w pośpiechu zbiegali po chodniku na ziemię.
— Stój! — rozległ się nagle rozkazujący okrzyk komisarza policji. — Kogo ja widzę?! Ba! Piotr Murray, Grzegorz Lucky i Wiljam Barber? Co wy tu robicie? Przecież nie zatęskniliście chyba za więzieniem, boć przesiedzieliście w niem osiem lat? Pocóż tu zawitaliście?
Pytania te i uwagi skierowane były do trzech brodatych pasażerów „Królowej Elżbiety“. Jeden z nich, dotknąwszy ronda hełmu i uśmiechając się sztucznie, zamruczał:
— Wieczór dobry, panie Folkhaw! Wita nas pan zbyt radośnie... doprawdy. Poco tyle hałasu i tyle słów naraz? W Indjach po więzieniu źle nam się powodziło. Postanowiliśmy powrócić na Budżingidżi i szukać uczciwej pracy u kolonistów, bo tu nie będą zapewne tak wybredni, jak dżentelmeni z Kalkuty, Bombaju i Kolombo.
Komisarz słuchał, podejrzliwie wpatrując się w ponure twarze dawnych aresztantów. Wreszcie machnął ręką i powiedział z naciskiem:
— Jeżeli tak, to — dobrze, ale jeżeli będzie inaczej, to poślę was na wypoczynek na wyspę Żmij...[4]
Urwał nagle i tylko bardzo wyraziście zacisnął silne szczęki.
Wstrzymany na chwilę potok ludzki, płynący nietylko z pokładu parowca, ale i z jego wnętrza, ruszył znowu.
— Władku, Władeczku! — zabrzmiał nagle donośny okrzyk, który pokrył zgiełk głosów i jazgot łańcuchów windy, wyciągającej towary z rumów okrętowych.
Chłopak, schodzący z pokładu, jednym susem przeskoczył barjerę i padł w objęcia barczystego mężczyzny w białem ubraniu i żółtych butach z cholewami.
— Ojcze! Ojcze! — szeptał, tuląc się do szerokiej piersi jego.
Ojciec całował go i głaskał po głowie, zaglądając chłopakowi w oczy i uśmiechając się radośnie.
Rozmawiając, zbliżali się do małego hoteliku, trzymając się za ręce.
— Jutro o świcie odpływa motorówka do Kede — oznajmił ojciec.
— To znaczy, że przed południem będziemy już w Middle-Hill! — zawołał chłopiec. — Ucieszy się matczysko najdroższe!
— Wygląda ciebie z niecierpliwością i tęskni! — uśmiechnął się ojciec. — Twój przyjazd — to przecież święto dla nas!
Chłopak pocałował go w rękę i postawił walizkę na stopniach tarasu. Po chwili zaśmiał się cichutko i, patrząc na ojca, szepnął radośnie:
— W domu dopiero pokażę wam cenzurę! Ho-ho! Będzie na co popatrzeć!
Z hotelu wybiegł w tej chwili służący — Hindus i, zabrawszy walizkę, prowadził gości do wnętrza lekkiego, czystego budynku, gdzie już zapalono lampy, gdyż mrok zapadał szybko.





  1. Łańcuch górski, ciągnący się wzdłuż zachodnich pobrzeży półwyspu Indochińskiego.
  2. Sumatra — zachodnia wyspa archipelagu Sundskiego na Oceanie Indyjskim.
  3. Beczki i inne znaki, pływające na morzu, szczególnie przy wejściu do portów.
  4. Mała wysepka w porcie Bleir, leżącym na południowej wyspie Budżingidżi w gromadzie Wielkich Andamanów. Mieści się tam więzienie dla zbrodniarzy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.