Siostra lotnika/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Dromlewiczowa
Tytuł Siostra lotnika
Podtytuł Powieść dla młodzieży
Wydawca Księgarnia J. Przeworskiego
Data wyd. 1933
Druk Druk. „Floryda“
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ DRUGI

Tej nocy Asia długo nie mogła zasnąć. Znajdowała się sama, w przygotowanym dla niej pokoju, i ten pokój, który w dzień był miły i ładny, teraz wydawał się nagle obcym i jakgdyby wrogim. Wszystko przypomniało dziewczynce, że znajduje się daleko, poza domem. Wprawdzie pocieszała się myślą, że, jeżeli zechce, może przecież w każdej chwili powrócić, że niedługo rodzice przyjadą do niej, lecz, mimo to, zrobiło jej się jakoś smutno i tęskno.
Przyzwyczaję się łatwo — myślała dziewczynka — dzieci, które poznałam są przecież bardzo sympatyczne.
Rzeczywiście, koledzy i koleżanki, z którymi spędziła rano, wydali jej się mili i uczynni. Zwłaszcza spodobał jej się Tomek i była bardzo zadowolona, że właśnie z nim posadził ją wuj na jednej ławce.
Popołudnie również spędziła z Tomkiem. Zaledwie zdołała wypakować i uporządkować swoje rzeczy, już zjawił się Tomek. Nie przyszedł zwyczajnie przez drzwi frontowe, a tajemniczo zapukał do okna, o mało co, a byłby strącił doniczkę z kwiatami.
— Czy chcesz razem ze mną przygotować lekcje na jutro?
— Owszem, chcę — zgodziła się dziewczynka.
Tomek poszedł przeto do mieszkania. Wprawdzie miał wielką ochotę wejść również przez okno, ze względu jednak na obecność pana Jasińskiego w drugim pokoju, zdecydował się na normalne wejście drzwiami.
Przez godzinę siedzieli spokojnie przy stole, odrabiając lekcje. Tomek był bardzo zdolny, a Asia również uczyła się prędko.
— Najbardziej nie znoszę słówek niemieckich — przyznał się Tomek.
— Ja także. Ale Janek wciąż mi tłumaczy, że muszę dobrze znać języki obce.
— Janek?
— Tak, mój brat.
— Ten sam, lotnik?
— Naturalnie, nie mam przecież dwuch braci Janków.
— A masz jeszcze jednego brata?
— Mam, nazywa się Zygmunt i jest młodszy odemnie.
— To jest was troje?
— Tak, Janek jest moim bratem przyrodnim.
— Ach, tak? — zdziwił się Tomek.
— Tak, mamy jednego ojca. Ale mamusia kocha go jak własnego syna — pośpiesznie opowiadała Asia.
— Właśnie dziwiłem się, że między wami jest taka duża różnica wieku.
— Tak, Janek jest o wiele starszy odemnie. Ale wiesz, dokazuje niekiedy jak zupełnie mały chłopiec.
— Wiesz, nigdybym nie przypuszczał, że taki słynny lotnik może dokazywać.
— I jak jeszcze. W zeszłym tygodniu poszliśmy z Zygmusiem do Luna Parku. Nie masz pojęcia jak Janek świetnie się bawił i dokazywał. Aż mi się wydawało, że mu się tam bardziej podoba, niż Zygmusiowi.
— Chciałbym bardzo iść do Luna Parku — powiedział Tomek.
— Poczekaj, pojedziemy którego dnia do Warszawy, to pójdziemy razem. Chcesz?
— Naturalnie.
— Jak Janek jest w Warszawie to co tydzień chodzimy z nim razem gdzieindziej.
— To was jest troje? — powtórzył Tomek.
— Tak, troje; Zygmuś, Janek i ja.
— A ja jestem sam jeden — stwierdził z żałosną miną Tomek.
— Nie masz rodzeństwa?
— Nie, jestem sam jeden. Jestem jedynakiem. I dlatego muszę wciąż dokazywać, bo bym inaczej zanudził się na śmierć.
Asia uśmiechnęła się.
— Tak, nie śmiej się. Dlatego także tyle mówię, bo przecież nikt nie mówi ze mną razem, w domu są sami starsi, to co mam z nimi robić?
— Przecież przyjaźnisz się z Zuzią.
— Tak, przyjaźnię się z rozmaitymi kolegami i z niektóremi dziewczynkami, ale to nie to samo. Muszę specjalnie wyjść z domu, aby się spotkać, a ty masz wszystko pod ręką. Rozumiesz?
Asia rozumiała i kiwała potwierdzająco głową.
— Obiecałam Zuzi, że do niej przyjdę — przypomniała sobie.
— Dobrze, pójdę z tobą, ale będziemy tam krótko, to jeszcze zdążymy iść za miasteczko na spacer.
— A co jest za miasteczkiem?
— Przedewszystkiem rzeka. Niedaleko jest także las. Któregoś dnia, gdy nie będzie szkoły, zwiedzimy razem całą okolicę. Tu nawet jest bardzo ładnie wokoło.
— Dobrze, zwiedzimy — zgodziła się Asia.
— To chodźmy do Zuzi.
Zuzia czekała na Asię z podwieczorkiem. Pokazała jej natychmiast wszystkie swoje książki i zabawki. Wolałaby wprawdzie, aby Asia przyszła sama, zamierzała bowiem zaprzyjaźnić się na dobre z nową dziewczynką z Warszawy, skoro jednak Tomek przyszedł także, zgodziła się na tę zmianę.
— O, widzę, że Tomek cię nie odstępuje — zauważyła z przekąsem.
— Przygotowaliśmy razem lekcje.
— Umiecie już? Ja jeszcze nie umiem wszystkiego.
— To może ci przeszkadzamy?
— Nie, zdążę jeszcze. Tymczasem proszę was do stołu.
Przy stole panował nastrój dosyć poważny, spowodowany obecnością matki Zuzi. Asia odpowiadała na liczne pytania.
— Nie powiedziałaś najważniejszej rzeczy, — zwrócił jej uwagę Tomek, gdy mówiła o swoich rodzicach i rodzeństwie.
— O czem? — zdziwiła się matka Zuzi.
— O tem, że jej brat jest słynnym lotnikiem.
— Doprawdy?
— Jak się nazywa?
— Jan Mirski — powiedziała dziewczynka z dumą.
— O, znam to nazwisko - zapewniła matka Zuzi, Tomek był jednak zdania, że stanowczo interesuje się zbyt słabo, zarówno lotnictwem jak „asem“ tego lotnictwa, Janem Mirskim.
— Czy możemy już wstać? — zapytała Zuzia.
— Tak, idźcie trochę do ogrodu, tam zabawicie się najlepiej. Tylko proszę cię, mój Tomku, nie wyprawiaj tak, jak zeszłym razem.
Tomek, z miną obrażonej niewinności, spojrzał na matkę Zuzi, potem zapewnił poważnie:
— Nie, proszę pani, jestem dziś w bardzo uroczystym nastroju.
Dzieci poszły do ogrodu.
Wprawdzie Tomek zamierzał skrócić wizytę, aby zdążyć jeszcze na spacer, zagadali się jednak wszyscy troje o nauczycielach, o szkole, kolegach i koleżankach i, gdy wreszcie pożegnali się z Zuzią, było już zbyt późno.
— Trzeba iść do domu, — zdecydowała Asia — wuj prosił, abym w pierwszych dniach nie wychodziła na tak długo z domu.
— A ty zawsze słuchasz tego, co ci mówią? — zdziwił się niewinnie Tomek.
— Nie zawsze — przyznała Asia.
— Więc dobrze, pójdziesz zaraz do domu, tylko ci jeszcze pokażę aptekę.
Asia zdziwiła się.
— Dlaczego pokażesz mi aptekę? Czy się źle czujesz i chcesz kupić lekarstwa?
— Zobaczysz — mówił tajemniczo Tomek.
Apteka znajdowała się na rogu głównej ulicy. Szyld składał się ze złotych liter i błyszczał w świetle zachodzącego słońca. Do apteki prowadziły trzy schodki, na których wylegiwał się duży, czarny kot.
— O, jaki śliczny kotek! — zawołała Asia.
— Jeżeli zechcesz, to ci go podaruję — zapewnił Tomek, biorąc kota na rękę. Kot niezadowolony, że mu przerwano drzemkę, mruczał niechętnie, potem wyrwał się z rąk Tomka i uciekł.
— Nic nie szkodzi. Nie zawsze jest w takim złym humorze.
— Czy to twój kot, Tomku?
— Miałaś mówić do mnie „Tomaszu“ — zauważył z wyrzutem Tomek.
— Tak, to prawda. Więc to twój kot, Tomaszu?
— Naturalnie, że mój.
Tomek otworzył drzwi apteki. Aptekarz nosił biały kitel i przyrządzał lekarstwo dla jakiejś wiejskiej baby, która przez cały czas przyrządzania opowiadała mu historję swojej choroby.
— Wszystko będzie dobrze — zapewniał wesoło aptekarz, a Asia, usłyszawszy dźwięk jego głosu, spojrzała na niego uważnie. Głos bowiem aptekarza podobny był bardzo do głosu Tomka. Zresztą aptekarz cały był tak bardzo podobny do Tomka, że Asi wydało się, że to właśnie Tomek, tylko większy i tęższy stoi w aptece i przyrządza lekarstwo.
— Kto to jest, Tomaszu? — zapytała.
— Jakto, nie wiesz? To przecież mój ojciec, a to nasza apteka — wyjaśniał Tomek.
— Tak, nasza apteka, nie wiedziałaś, że mój ojciec jest aptekarzem, a ja jestem synem aptekarza?
— Nie wiedziałam.
— Wydawało mi się, że ci to już powiedziałem oddawna. Więc widzisz, to jest apteka, zaczynamy ją zwiedzać. Tu na półkach stoją słoiki z aspiryną. Rozumiesz Asiu?
— Tak.
— Widzisz, tu jest nawet napisane asphiryna. Są to proszki, które lekarz przepisuje chorym, gdy się zaziębiają.
— Rozumiem — stwierdziła z powagą Asia.
— Tu, w tych wielkich paczkach, znajduje się wata. Tu jodyna, a tu najrozmaitsze inne leki, których znaczenia nie będę ci objaśniał, bo przeznaczone są dla ludzi fachowych. Przedstawię cię tylko memu ojcu.
Wiejska kobieta opuściła właśnie aptekę i aptekarz zwrócił się w stronę syna.
— Hallo, Tomek.
— Tomasz — poprawił chłopiec.
— Jak się masz? Czy to jest ta nowa dziewczynka?
Asia ukłoniła się. Aptekarz ujął ją za rękę i przyglądał się długą chwilę.
— I posadzili cię na jednej ławce z moim chłopcem? To dopiero napatrzysz się figli.
Widać jednak było, że nie przejmuje się zbytnio psotami Tomka.
— Niech mnie tatuś nie oczernia — upominał Tomek.
— Lepiej, aby wiedziała zawczasu.
— To jest właśnie siostra lotnika — objaśnił Tomek.
— Tak, wiem, a czy twój brat tu przyjedzie?
— Napewno mnie odwiedzi, może nawet przyleci samolotem.
— O, to byłoby wspaniale. Pojechalibyśmy wtedy z nim razem.
— Pojechalibyśmy.
— I jakie szalone wrażenie? Tu jeszcze nigdy nie lądował żaden samolot. Proszę cię, Asiu, napisz, aby przyjechał jaknajprędzej.
— Napiszę — obiecała Asia.
— Widzę, że masz dziś wiele wrażeń — powiedział aptekarz, patrząc na ożywioną twarz syna.
— Tak, ale Asia także ma ich poddostatkiem, oprowadzam ją jak turystkę po mieście.
— Coście zwiedzili?
— Ogród Zuzi i aptekę. Zapoznałem ją ze zdobyczami świata lekarskiego z aspiryną i jodyną.
— Zapomniałeś, jak widzę, o oleju rycynowym, aplikowanym chłopcom, gdy się przejedzą łakociami.
— Nie miewam z tem do czynienia? — zapewnił Tomek zażenowany.
— Ja już muszę wracać, Tomku — powiedziała Asia, słysząc, że zegar wybija godzinę siódmą. Do apteki weszły znowu dwie kobiety i radziły się co mają czynić na przeziębienie.
— Bo widzisz, tatuś bardzo często musi sam radzić także. Nie każda baba chce iść do doktora.
— Twój tatuś jest strasznie podobny do ciebie i bardzo miły.
— Nic dziwnego, skoro taki do mnie podobny — śmiał się Tomek.
— A teraz pozwolisz, że cię pożegnam?
— Pozwolę — zgodziła się Asia.
— Zobaczymy się jutro w szkole.
— Chętnie.
Dziewczynka poszła do domu, a Tomek zawrócił do apteki.
Resztę dnia dziewczynka spędziła w towarzystwie pana Jasińskiego.
— Połóż się dziś wcześnie spać — radził pan Jasiński. — Napewno jesteś zmęczona jeszcze, po podróży.
Asia rzeczywiście czuła zmęczenie i położyła się zaraz po kolacji. Gdy jednak w pokoju zapanowała cisza i ciemność, zrobiło jej się jakoś nieswojo i zaczęła rozmyślać o domu.
— Co oni teraz robią? — zastanowiła się. — Zygmuś napewno już śpi. Mamusia pewnie myśli o mnie, ojciec czyta, a Janek, jeżeli jest w domu, to pewnie kreśli swoje plany. Muszę mu napisać, że tu wszyscy o nim wiedzą, a Tomek zupełnie jest zwarjowany na tym punkcie.
Asia uśmiechnęła się do siebie, myśląc o Tomku — Tomaszu.
Muszę jutro napisać obszernie do Janka — postanowiła i wydawało jej się, że widzi w ciemności, przed sobą uśmiechniętą twarz brata. Zawsze, gdy był w Warszawie wchodził wieczorem do pokoju śpiącej Asi. Obudzona jakimś nieostrożnym ruchem, Asia spostrzegała nachyloną nad sobą jasną głowę brata, który co wieczór przychodził jej mówić dobranoc.
Uśmiechnęła się do tego wspomnienia i przypomniała sobie owe czasy, gdy była zupełnie jeszcze małą dziewczynką, a Janek sadzał ją sobie na kolanach i opowiadał najrozmaitsze bajki. Wydawało jej się wtedy zawsze, że on sam jest bohaterem, który wszystko potrafi, wszystko zdobędzie i nikogo się nie obawia. Pisano przecież o nim w gazetach, mówiono o nim z zachwytem. Asia nie rozumiała jeszcze wtedy dokładnie poco i dlaczego Janek jest lotnikiem? Rozumiała tylko to jedno, że z pośród jej całego otoczenia on jeden może w każdej chwili wznieść się w górę, latać swobodnie, jak to czynią ptaki, a nie zwykli ludzie. Był więc inny niż wszyscy. Asia nie wiedziała dokładnie dokąd i poco leci Janek. Przez jakiś czas wydawało jej się, że Janek chyba leci tak wysoko do nieba. Wiedziała, że Janek jest jej przyrodnim bratem, że jego matka nie żyje i w swej dziecięcej fantazji, wyobrażała sobie, że może leci tak wytrwale do nieba, aby zobaczyć tam swoją matkę. Wyobrażała sobie świetnie Janka w tej niezwykłej drodze. Słońce swym blaskiem złociło mu podniebne szlaki, chmury ustępowały przed jego skinieniem. Wszystko to było niezwykłe i jakgdyby wyjęte z cudownej bajki, a Janek był, jakgdyby niezwyciężonym bohaterem, który wszystko potrafi, wszystko zdobyć może. Potem, gdy zrozumiała, gdy Janek sam tłumaczył jej niejednokrotnie znaczenie lotnictwa, wtedy bajka znikła, lecz pozostała jeszcze piękniejsza rzeczywistość. A Janek, tak samo, jak dawniej wciąż był tej rzeczywistości niezłomnym bohaterem. Był przecież rycerzem przestworzy. Zdobywał je, nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwo, które czyhało ze wszystkich stron. Bez trwogi, bez wahania, tworzył dla ludzkości powietrzną drogę, wynajdywał nowe szlaki. Asia wiedziała już teraz, dokąd Janek leci, lecz nie wiedziała nigdy, czy stamtąd powróci? Nikt tego nie wiedział. A Janek uśmiechał się beztrosko, jakgdyby myśl o niebezpieczeństwie była dla niego czemś zupełnie niezrozumiałem.
— Zobaczysz, Asiu — powiedział kiedyś — muszę dokonać czegoś niezwykłego — jakgdyby to wszystko, czego już dokonał, nie wystarczało mu jeszcze.
— A co ty zrobisz? — zapytała Asia nieśmiało.
— Muszę przefrunąć ocean.
Asia uśmiechnęła się w pierwszej chwili. Rzeczywiście, jakby to było pięknie, gdyby Janek przefrunął ocean.
Lecz jednocześnie ogarnął ją lęk.
Przefrunąć ocean, zdradliwy, niezwyciężony ocean? Znaczyło to przecież narazić się na niemal pewną śmierć. Ileż to już razy czytała Asia w „Locie Polskim“ żałobne wzmianki, kończące się słowami:
— Zginął śmiercią lotnika.
Tak samo pisanoby wtedy o Janku.
I Asia przerażona zawołała.
— Ach, nie, Janku, nie rób tego.
Janek pogładził ją po ręku.
— Muszę, Asiu. Dlaczego nie chcesz? Czy nie byłoby ci przyjemnie żebym to ja właśnie był tym zwycięzcą?
— Tak, ale przecież możesz zginąć.
— O — powiedział Janek lekceważąco jakgdyby śmierć w takiej sprawie, nie grała najmniejszej roli.
A po chwili milczenia dodał uspakajająco;
— Napewno nie zginę, czuję, że nic mi się nie stanie. Dam sobie radę ze wszystkiem.
Patrząc na jego jasną twarz, stanowcze oczy, wesoły uśmiech młodzieńczych ust, Asia gotowa była mu uwierzyć. Był przecież niezwyciężonym bohaterem czarodziejskich bajek, był niepokonanym bohaterem wspaniałej rzeczywistości, cudownych marzeń. Może właśnie on potrafiłby tego dokonać. Właśnie on powróciłby radosny, zwyciężywszy wszystko.
Mimo to Asia czuła, wciąż jeszcze, dreszcz trwogi.
— Nie leć Janku, nie leć.
Janek uśmiechnął się. Musiał polecieć. Tak właśnie to odczuwał. Musiał znaleść się w walce z nieposkromionym żywiołem i musiał zwyciężyć.
Lecz nie chciał martwić swej małej siostrzyczki, więc usiłował ją uspokoić słowami.
— Przecież to jeszcze tak prędko nie nastąpi. Jeszcze długo potrwają przygotowania.
Lecz Asia patrzyła wciąż z niepokojem.
— Ale musisz mi obiecać — powiedziała wreszcie — że nie polecisz tak, abym o tem nie wiedziała.
— Naturalnie, że nie Asiu. Pożegnałbym się przecież z tobą.
Asia zrozumiała z tych słów, że Janek myśli:
— Czyż mógłbym nie pożegnać się z tobą, odlatując być może na zawsze?
I głos jej drżał gdy powiedziała:
— Ach Janku, nie rób tego lepiej.
— Czyżbyś była tchórzem moja droga siostrzyczko? — zapytał żartobliwie Janek.
Nie, Asia tchórzem nie była wcale. I Janek wiedział o tem dobrze, lecz teraz czuła, że Jankowi zagraża prawdziwe niebezpieczeństwo.
Powiedziała mu o tem.
— E, gdybym się nad tem zastanawiał, to nie mógłbym być przecież lotnikiem podczas wojny. Ileż razy wtedy naprawdę mogli mnie postrzelić.
— Przecież byłeś ranny — przypomniała Asia.
— Ale żyję, nic mi się nie stało.
— I wtedy musiałeś, to było co innego. Wtedy była wojna to był twój obowiązek — mówiła gorąco i bezładnie dziewczynka, a teraz....
Janek uśmiechnął się.
— Ja teraz też muszę Asiu, ale ty jesteś jeszcze małą dziewczynką i nie potrafisz tego zrozumieć.
— Nie jestem wcale małą dziewczynką — powtarzała Asia, teraz już bliska płaczu — nie chcesz ze mną poważnie pomówić, wykręcasz się tem, że jestem małą dziewczynką.
— Ależ Asiu, mówię z tobą, jak z dorosłą. Uważam, że jeżeli kto potrafi to powinien spróbować, przecież sama rozumiesz jakie to ma ogromne znaczenie.
— Ale, czy ty potrafisz? — zapytała dziewczynka, wstrzymując łzy.
— Wiesz przecież, że potrafię.
Tak to wiedziała Asia z całą pewnością. Wszyscy wiedzieli, że Jan Mirski należał do najlepszych lotników.
— Zresztą ta cała rozmowa jest przedwczesna — zakończył Janek wesoło — jeszcze dużo wody upłynie, zanim będę gotów do drogi.
— Ale powiesz mi, powiesz mi przedtem.
— Obiecuję ci to, zresztą wszyscy przecież będą wiedzieli, jeżeli polecę.
Wiele razy przypominała sobie Asia tę rozmowę. I teraz, nie mogąc zasnąć w ciszy obcego pokoju powtarzała sobie w myśli każde zdanie Janka.
— Tak, nic dziwnego, że wszyscy mówią o nim z takim zachwytem — pomyślała. Jaka szkoda, że go tu niema!
Zmęczenie zwyciężyło jednak smutek i tęsknotę i Asia zasnęła wreszcie, myśląc we śnie o jasnej twarzy brata.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Dromlewiczowa.