Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom V/Zazdrość/Rozdział XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XXX.

Teraz dopiero rozpoczęła się okropna, uporczywa walka, z wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwami.
Podczas kiedy Fryderyk z niesłychanym zapałem robił wiosłem, podniecony jeszcze widokiem barki margrabiego, na którą od czasu do czasu rzucał wzrokiem, David, stojący na przodzie czółna, oddalał od niego wszelkie uderzenia ze zręcznością i przytomnością umysłu zadziwiającą.
Przybliżył on się o tyle do folwarku, że wyraźnie już mógł widzieć jego nieszczęśliwych mieszkańców, zgromadzonych na szczycie dachu, gdy ogromny stóg słomy, pędzony przez wodę zmierzał prosto na czółno, przecinając mu dalszą drogę.
— Prędzej wiosłem, Fryderyku, prędzej — krzyknął David. — Odwagi! uciekajmy przed tym stogiem.
Syn pani Bastien wykonał ten rozkaz.
Już ów stóg wymijał przód czółna, zaledwie o dziesięć kroków oddalony był od niego, kiedy młodzieniec, pochyliwszy się gwałtownie w tył dla nadania większej siły swym rękom, zbyt mocnem poruszeniem złamał prawe wiosło; skutkiem tego lewe wiosło podniosło się zaraz w górę, czółno skręciło się nagle i nie z boku, ale przodem swoim podsunęło się pod sam stóg, który ciężarem swoim i ogromem już miał je zatopić.
David z powodu tego wstrząśnienia stracił na chwilę równowagę, ale jeszcze miał czas zawołać:
— Nie opuszczaj wiosła, które ci pozostało, rób niem z całej siły.
Fryderyk raczej wiedziony instynktem, niż rozwagą, wykonał to polecenie; statek zakręcił się znowu, nadstawił bok swój, i uniesiony w połowie wirem tej kulistej masy, która już dotykała jego tyłu, obrócił się wkoło jednego swego wiosła, tym sposobem opłynął półkolem stóg, który miał się stać jego grobem i doznawszy tylko lekkiego uderzenia, szczęśliwie uniknął niebezpieczeństwa.
W chwili, kiedy działo się to wszystko z niepodobną do opisania szybkością, David, uchwyciwszy z głębi łodzi zapasowe wiosło, przytwierdził je znowu do podstawki, mówiąc do Fryderyka, który nie zdołał jeszcze ochłonąć ze wzruszenia, w jakie go wprawił ten wypadek.
— Bierz to nowe wiosło, i dalej naprzód, łódź już nas dogania.
Fryderyk, rzuciwszy iskrzącym wzrokiem na statek margrabiego, skwapliwie uchwycił wiosła.
Barka płynęła pod wodę prosto do folwarku, gdy tymczasem czółno David‘a przerzynało prąd wody w poprzek, jakby kąt prosty; musiały się one spotkać przed samym folwarkiem.
Ale powiedzieliśmy już wyżej, że barka, pomimo, iż płynęła pod wodę, miała sześciu wioślarzy, dlatego też korzystając z wypadku, którego statek Fryderyka omało nie padł ofiarą, wyprzedziła go nieco.
Fryderyk, widząc, że margrabia pierwszy może przybyć na miejsce, ogarnięty był owym zapałem, który przez pewien przeciąg czasu podnosi siły człowieka, do niesłychanej potęgi i pozwala mu niekiedy cudów dokazać.
Wiosłował z najwyższem natężeniem.
Nareszcie Fryderyk wydał okrzyk szalonej radości.
Statek jego znajdował się już tylko o dwadzieścia pięć kroków od folwarku, gdy tymczasem barka była przynajmniej cztery razy tyle od niego oddaloną.
Wtem bolesny krzyk trwogi, połączony z okropnym trzaskiem, rozległ się pośród gwałtownego szumu wody.
Jeden szczyt folwarku wstrząsany oddawna przez pęd wody, zapadł się z łoskotem, wskutek tego i część dachu zawaliła się w przepaść.
Wtedy nieszczęsna rodzina zebrana przy kominie, miała już pod swemi nogami tylko kilka słabych krokwi, których powolne ohybotanie groziło bliskim upadkiem...
Jeszcze kilka minut, i ta część dachu, nad którą wznosił się komin, miała się zawalić zkolei.
Ojciec, stojący jeszcze na dachu, obnażony w połowie.. blady... z posiniałemi usty, z wzrokiem obłąkanym, lewą ręką trzymał się chwiejącego się już komina; dźwigał on na plecach dwoje swoich starszych dzieci, które ze strachu tuliły się do siebie, około prawej ręki miał okręconą linkę, której drugi koniec zdołał uwiązać u komina; za pomocą tej linki, która otaczała biodra jego żony, utrzymywał ją jeszcze, nie dozwalając jej upaść w wodę, gdyż nieszczęśliwa ta kobieta, skostniała od zimna, przejęta trwogą, pozbawiona reszty sił, prawie zupełnie straciła przytomność i czucie; wiedziona wrodzonem uczuciem macierzyńskiem bezwładną ręką przyciskała jeszcze do piersi swoje niemowlę; ażeby je zaś pewniej utrzymać i zasłonić nieco, trzymała w zębach, których jej konwulsyjne ściśnienie otworzyć już nie dozwalało, jeden koniec wełnianej spódnicy, którą w prędkości na siebie włożyła.
Śmiertelna trwoga tych nieszczęśliwych trwała już przeszło pięć godzin.
Przejęci zgrozą i przerażeniem, zda się, nic nie widzieli i nic nie słyszeli.
David, zbliżywszy się o tyle, że go już można było dosłyszeć, zawołał do nich:
— Starajcie się uchwycić linkę, którą do was rzucę — lecz nie otrzymał żadnej odpowiedzi; ci których chciał ratować, pozostali jak skamieniali.
Widząc, że ci nieszczęśliwi niezdolni byli przyczynić się w niczem do własnego ocalenia, postanowił sam uczynić dla nich wszystko, albowiem szczyt i resztki dachu z każdą chwilą groziły ostatecznym upadkiem.
Korzystając z prądu wody, skierowali czółno ku tej części mieszkania, z której nie powinien był nastąpić upadek budowli; tu Fryderyk zatrzymał czółno w bliskości dachu, uczepiwszy się rękami ze wszystkich sił jednej wystającej belki, David zaś, stanąwszy jedną nogą na krawędzi czółna, a drugą na chwiejącej się krokwi, uchwycił biedną matkę wraz z jej dziecięciem w obie ręce i oboje posadził w czółnie.
Teraz dopiero oprzytomnieli ci nieszczęśliwi, którzy aż dotąd z trwogi i przerażenia byli pozbawieni prawie zupełnie czucia.
Jan-Franciszek uchwycił się jedną ręką linki i spuścił oboje dzieci z rąk swoich do rąk David’a i Fryderyka, potem dopiero sam zszedł do czółna, położył się obok swej żony i dzieci pod ciepłemi kołdrami, i wszyscy pozostali bez żadnego ruchu, ażeby w czasie żeglugi przez bystry prąd wody nie narazić czółna na utratę równowagi, a stąd na jakie niebezpieczeństwo.
Ledwie Fryderyk wziął wiosła do ręki, ażeby się oddalić od szczątków zburzonego folwarku, kiedy te zawaliły się z przerażającym łoskotem.
Spowodowane skutkiem tego zawalenia się gruzów i belek wzburzenie wody było tak gwałtowne, że ogromny huczący bałwan podrzucił czółno w górę; później, kiedy stanęło na równi z wodą, Fryderyk spostrzegł o dziesięć kroków od siebie, pośród szumiących jeszcze bałwanów barkę margrabiego, leżącą prawie na boku, i gotową zatonąć pod ciężarem gruzów i belek; albowiem, ponieważ statek ten wtedy właśnie przybliżył się do folwarku, kiedy nastąpił jego upadek, i ponieważ znajdował się z tej strony, z której runął w wodę, przeto niepodobieństwem mu było uniknąć tego niebezpieczeństwa.
Skoro Fryderyk spostrzegł niebezpieczeństwo, grożące barce margrabiego, wstrzymał na chwilę swoje wiosła i zwróciwszy się do David’a, zawołał:
— Co mam robić, ażeby im dopomóc? Czy mam...
Nie dokończył słów swoich.
Porzucił swoje wiosła, pobiegł na przód czółna i rzucił się w wodę. Uchwycić wiosła, które Fryderyk tak nierozważnie porzucił i z rozpaczliwem natężeniem zwrócić czółno w stronę, gdzie syn pani Bastien zniknął w wodzie, to było pierwszą myślą i czynem David’a; po dwóch minutach nieopisanej trwogi ujrzał nareszcie Fryderyka, wydobywającego się na powierzchnię wody, ciągnącego za sobą jakieś ciało.
Po kilku poruszeniach wiosła, David zbliżył się do swego ucznia.
Ten uchwycił się ręką przedniej części czółna, drugą zaś utrzymywał nad wodą Rudolfa de Pont-Brillant bladego i bez przytomności, którego twarz zbroczona była krwią.
Uderzony gruzem, który o mało nie zatopił jego barki, margrabia wpadł do wody, a jego przestraszeni wioślarze ratując siebie, o tem tylko myśleli, ażeby statek oswobodzić od gruzów i belek, które się na niego zwaliły. Zaledwie jednak statek odzyskał równowagę, gdy sternik spostrzegł zniknięcie swego pana, z przerażeniem oglądał się dokoła barki, aż nareszcie spostrzegł Rudolfa, którego Fryderyk ocalił.
Sześciu wioślarzy dosięgło wkrótce czółno i przyjęli do swej barki Rudolfa de Pont-Brillant bez żadnego znaku życia.
Fryderyk dostał się z wody do czółna, ale w tejże samej prawie chwili wioślarze zamkowi krzyknęli na nich z przerażeniem:
— Ratujcie się! drzewo was rozbije.
Rzeczywiście, David, zajęty Fryderykiem, nie spostrzegł kilkunastu ogromnych kloców drzewa, które zbliżały się ku nim w największym pędzie.
W tem nowem niebezpieczeństwie nauczyciel nie stracił zwykłej przytomności umysłu; zarzucił on swój bosak na barkę margrabiego i przy jego pomocy przyciągnął się szybko do niej, przez co zręcznie uniknął uderzenia, jakie płynące drzewo byłoby zadało jego wątłemu statkowi.
— Ah! mój panie — rzekł sternik barki zamkowej do David’a w chwili kiedy jego czółno zatrzymało się przy niej — kim jest ten odważny młodzieniec, który ocalił pana margrabiego?
— Rana pana de Pont-Brillant może być niebezpieczna — zawołał David, nie zważając na uczynione sobie pytanie — wracajcie jak najspieszniej do zamku...
Poczem David odczepił swój bosak od barki, ażeby puścić czółno na wodę, i rzekł do Fryderyka, który z twarzą jaśniejącą radością odgarniał swoje długie włosy:
— Do wiosła, mój synu, Bóg jest z tobą... Skoro się tylko dostaniemy na stojącą wodę, będziemy zupełnie bezpieczni.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Bóg opiekował się czółnem, jak powiedział David.
Bez żadnego wypadku dostało się ono na stojącą wodę.
Tam znikło już wszelkie niebezpieczeństwo.
Ponieważ David nie potrzebował teraz czuwać nad sterem, przeto odebrał wiosła z osłabionych rąk Fryderyka, który tymczasem pokrzepił winem ocalonych mieszkańców folwarku.
W dziesięć minut potem czółno przybiło do brzegu, u którego kończyły się wody wylewu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.