Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom IV/Skąpstwo/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


VI.

Nastała chwila milczenia, poczem ojciec Richard zwrócił się do syna swego z następującemi słowy.
— Mówiłem ci, mój synu, że się odwołuję do twego szlachetnego serca i do synowskiego przywiązania.
— O, kochany ojcze...
— Mówiłeś mi przedtem, jeżeli o lepszej doli, jak nasza myślałeś, to nie dla siebie, tylko dla mnie, bo ze swojego losu jesteś zadowolony.
— To prawda.
— Więc dobrze, moje dziecko, od ciebie więc zależy, aby stało się zadość twemu życzeniu.
— Co ojciec mówi?
— Posłuchaj mnie. Wypadki nieszczęśliwe po śmierci matki twojej zrujnowały mnie do szczętu, zaledwie mnie tyle pozostało, aby ci dać stosowne wychowanie. Kiedy ta sumka się wyczerpała, musiałem obrać zawód publicznego pisarza.
— Tak, mój dobry ojcze — odpowiedział Ludwik wzruszony — kiedy widziałem z jakiem męstwem, z jakiem zaparciem los swój znosiłeś, podwajało się moje przywiązanie do ciebie.
— Dola nasza już tak bardzo ciężka, może się jeszcze pogorszyć. Starość się zbliża, oczy już nie dopisują i ze smutkiem widzę ten dzień, kiedy już nie będę mógł nawet tego zarobić, co dziś zarabiam.
— Ojcze, licz na...
— Na ciebie? Jestem przeświadczony o tem, że będziesz o mnie pamiętać, ale i twoja własna przyszłość jest niepewna. Możesz co najwyżej zostać pierwszym pisarzem, bo do pozyskania własnej kancelarji potrzeba pieniędzy.
— Niech się ojciec nie obawia, ja zarobię tyle, że będziemy mogli wyżyć.
— A broń Boże! choroby... nieszczęśliwych wypadków, nie mogą one cię uczynić niezdolnym do pracy na kilka miesięcy? Z czego mamy wtenczas żyć?
— Ojcze, gdyby biedni ludzie naprzód mieli myśleć o wszystkich nieprzewidzianych nieszczęśliwych wypadkach, straciliby zupełnie chęć do życia. Nam, biednym trzeba zamknąć oczy przed przyszłością, i tylko o teraźniejszości nam myśleć wolno. A teraźniejszość nie jest dla mnie tak straszną.
— Lepiej jest w samej rzeczy zamknąć oczy przed przyszłością. Jeżeli jednak przyszłość może być szczęśliwą i pewną, czyż jest wtenczas naszym obowiązkiem oczy otworzyć, zamiast je zamykać?
— W samej rzeczy.
— Dlatego ci też powtarzam, że od ciebie tylko zależy, żeby przyszłość nasza była szczęśliwą i bez troski.
— Jeżeli to ode mnie zależy, to ona już jest zapewnioną. Proszę mnie tylko objaśnić, co mam uczynić.
— Biedny Ramon, u którego kilka dni przebyłeś, jest moim starym przyjacielem.
— On, ojca przyjacielem?
— Podróż twoja do Dreux była pomiędzy nami ukartowana.
— Ale akta, a pryncypał?
— Twój pryncypał ukazał się uczynnym i poparł nasze podejście, posyłając cię ze sfingowanem poleceniem do pana Ramon.
— Jakiż był cel tego?
— Ramon chciał cię studjować, chciał poznać twój charakter, i muszę ci oświadczyć, że jest tobą zachwycony. Dziś rano odebrałem list od niego, w którym cię bardzo chwali.
— Cóż mnie to może obchodzić, czy pan Ramon dobrze o mnie zaopinjował czy źle.
— To jest najważniejsze, kochane dziecko, bo od tej opinji zależy nasza przyszłość.
— Ojcze, to jest dla mnie zagadką.
— Chociaż Ramon nie jest bogaty, to posiada pewien dobrobyt, który powiększy jeszcze oszczędności.
— Chętnie wierzę, tylko czy to, co ojciec nazywa oszczędnością nie jest brudnem skąpstwem?
— Może być, o to nie będziemy się sprzeczać; ale właśnie wskutek swej chciwości pozostawi Ramon córce swej piękny majątek. Mówię: pozostawi, bo za życia nic córce nie da.
— To mnie wcale nie dziwi, ale jeszcze nie mogę zrozumieć, do czego ojciec dąży.
— Pierwsze wrażenia są zazwyczaj niepewne i niesprawiedliwe, a zakorzeniają się silnie, tyś także pannę Ramon tak ostro osądził.
— Tę właścicielkę czerwonego nosa? niech ojciec lepiej powie, że się o niej bardzo oględnie wyraziłem.
— Jestem przekonany, że te uprzedzenia twoje zczasem upadną. Panna Ramon należy do tych osób, które tylko przy bliższej znajomości podobać się mogą. I to ci powtarzam, jest to dziewczyna stałego charakteru i niezwykłej pobożności. Czyż można od przyszłej matki lepszych wymagać przymiotów?
— Od przyszłej matki? — powtórzył Ludwik, który dotąd jeszcze nie wiedział, co go czekało. — Co mnie to może obchodzić, czy panna Ramon będzie kiedyś dobrą matką, lub nie?
— To ciebie więcej dotyczy, niż każdego innego.
— Mnie?
— Tak jest, ciebie.
— Dlaczego mnie — pytał Ludwik nie bez obawy.
— Bo życzeniem mojem jest, abyś ożenił się z panną Ramon.
— Ja mam się żenić z panną Ramon — zawołał Ludwik, cofając się z przestrachem, jakby właścicielka czerwonego nosa już przed mnim stała — ja... żenić się... i to z nią?
— Tak jest, mój synu — odpowiedział starzec pewnym głosem — ożeń się z panną Ramon, a los nasz będzie ustalony. Wyprowadzimy się do Dreux, dom pana Ramon dość obszerny dla nas wszystkich. Chwilowo córki swojej nie wyposaża, ale będziemy przy nim żyć, do tego uzyskasz pewną posadę przy cle. Lecz po śmierci teścia zostaniesz spadkobiercą ładnego majątku. Ludwiku, synu, dziecko moje ukochane — dodał starzec proszącym tonem, biorąc ręce syna w swoje — zaklinam cię, zgódź się na mój projekt, a uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem, gdyż spokojny o twoją przyszłość, zamknę powieki.
— Ojciec nie wie, czego ode mnie żąda — odpowiedział Ludwik ze smutkiem.
— Powiesz, że nie odczuwasz miłości dla panny Ramon. Dobre małżeństwo polega na zobopólnym szacunku, a to mi przyznasz, że panna Ramon na szacunek zasługuje. Co się tyczy jej ojca, to może masz słuszność, że jego chciwość jest ci nieprzyjemną, ale ona przyniesie ci wielką korzyść. W gruncie rzeczy jest Ramon znakomitym człowiekiem. Celem życia jego jest, aby córce i zięciowi zostawić mająteczek i dlatego tylko ogranicza się w wypadkach. Z tego przecie nie można mu robić zarzutu. Ludwiku, dziecko ukochane, daj mi choć iskierkę nadziei.
— Ojcze — odrzekł młodzieniec drżącym głosem — nie uwierzysz, jak mi boleśnie, że muszę się sprzeciwić twym planom, lecz to, czego ode mnie żądasz, jest niemożliwe.
— I to syn mój tak mi odpowiada, do którego serca i miłości synowskiej się zwracałem!
— W pierwszym rzędzie nie widzę w tym projekcie żadnej korzyści dla ojca.
— Jakto, mieszkać u Ramona, przy nim żyć, nie wydając ani jednego centima! on nas w miejsce posagu wszystkich do siebie przyjmuje.
— Dopóki mi tylko sił starczy, nie będziesz, ojcze, u nikogo żyć na łasce. Jak często ojca prosiłem, aby porzucił swoje zatrudnienia publicznego pisarza. Czuję się na siłach, aby podwojoną pracą zaspokoić wspólne nasze potrzeby.
— Dziecko nieszczęśliwe! kto na nasze życie zapracuje, jeżeli ty zachorujesz?
— Czuję w sobie siłę, ja nie popadnę tak łatwo w chorobę, lecz gdybym był zmuszony połączyć się z panną Ramon, umarłbym ze zgryzoty.
— Ludwiku! odpowiedź twoja nie jest stateczna.
— Dlaczego nie! ojcze. Z wielkiej dla mnie czułości postanowiłeś mnie bogato ożenić, za tę pieczołowitość jestem ojcu niezmiernie wdzięczny. Lecz nie mówmy więcej o tym projekcie, jeszcze raz powtarzam, to niemożebne.
— Ludwiku!...
— Odczuwam nieprzezwyciężony wstręt do panny Ramon i wstrętu tego nigdy się nie pozbędę, przyczem powiem ojcu otwarcie, że kocham młodą dziewczynę, i że ta tylko będzie moją żoną.
— Synu, zawsze miałeś największe zaufanie do mnie i nigdy przede mną nic nie ukrywałeś, a to najważniejsze postanowienie uczyniłeś bez mojej wiedzy!
— Dlatego nie wyjawiłem ojcu tej tajemnicy, że chciałem przetrwać ten rok próbny, któryśmy sobie wyznaczali, celem przekonania się, czy charaktery nasze i nadal ze sobą zgadzać się będą, aby się przekonać, czy miłość nasza będzie trwała, i Bogu dzięki miłość nasza nie doznała żadnej zmiany a przeszedłszy wszystkie próby jest jeszcze czystszą i silniejszą. Rok wyznaczony kończy się z dniem dzisiejszym; jutro postanowiłem prosić o rękę Mariety jej matki chrzestnej, a ciebie, ojcze, o przyzwolenie Wybacz, ojcze — przerwał Ludwik, widząc, że starzec chce coś mówić — tylko jeszcze jedno słowo. Dziewczyna, którą kocham, jest biedną szwaczką, lecz posiada najlepsze i najszlachetniejsze serce w świecie. Jej praca i moja starczą na nasze potrzeby, ona także do niewygód i nędzy przyzwyczajona, ja zaś podwoję moją pracę, aby kochany ojciec miał spokój i pielęgnację, której tak bardzo potrzebuje. A teraz jeszcze ostatnie słowo. Nie uwierzy mi ojciec, jak mi jest przykro, że jestem przeciwnego zdania, i to pierwszy raz w życiu. Dlatego proszę i błagam na pamięć matki, niech mi ojciec nie robi trudności. Nigdy się nie zgodzę na związek z panną Ramon i przysięgam, iż nikt inny, tylko Marieta Moreau będzie moją żoną.
— Nie mogę uwierzyć, aby wszystkie moje argumenty były dla ciebie bez znaczenia. Ja więcej polegam na twojem dobrem sercu, jestem przekonany, że po dokładnej rozwadze przyznasz mi słuszność.
— Niech się ojciec nie łudzi próżną nadzieją.
— Nie będę więcej na ciebie nalegać, lecz liczę na to, że się jeszcze namyślisz. Pozostawiam ci 48 godzin do namysłu, i obiecuję ci w tym czasie nic o tym projekcie nie wspomnieć. Po jutrze wrócimy do tej sprawy.
— Mogę zapewnić już dziś ojca, że po upływie tego czasu...
— Umówiliśmy się dziś o tej sprawie nie wspominać — wtrącił starzec, powstając, a przechadzając się w milczeniu po pokoju, rzucał ukradkowe spojrzenia na Ludwika, który zatopiony w myślach oparł się o stół, na którym leżał niedawno odebrany list.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.